Agnieszka Smoczyńska: Jesteśmy przebodźcowani nadmiarem pozytywności

Każdy mój film traktuje o inności, ta kwestia najbardziej mnie interesuje. Jak człowiek sobie z własną innością radzi i jak reaguje na nią otoczenie.

29.01.2023

Czyta się kilka minut

 / KAROL MAKURAT / REPORTER
/ KAROL MAKURAT / REPORTER

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Jak zaczynała tworzyć obsypana nagrodami reżyserka?

AGNIESZKA SMOCZYŃSKA: Byłam jeszcze dziewczynką, kiedy próbowałam zająć się literaturą. Z koleżanką pisałyśmy książkę. Chodziłyśmy po plaży, wymyślałyśmy fabułę z tragicznymi zwrotami akcji. Wiadomo, ktoś musiał umrzeć, jak w tych wszystkich pozytywistycznych nowelkach – Antkach, Anielkach i Jankach Muzykantach – które na okrągło wałkowało się w podstawówce. Mordowałyśmy się przy tym potwornie, szło nam jak po grudzie, nie czułam żadnego wyzwolenia wynikającego z aktu tworzenia.

Męka twórcza jest nieunikniona?

Nie. Bo kiedy bawiłam się w teatr, otwierał się przede mną inny świat – natychmiast niosła mnie fantazja. Sceny, postaci, dekoracje – jakby to było moją organiczną częścią. Rodzicom kazałam siedzieć na kanapie i oglądać przedstawienia. Eklektyczne stylistycznie: najpierw pojawiały się pacynki, potem wchodził żywy plan. Obowiązkowo musiała być obecna mama, szalenie było dla mnie ważne, żeby oglądała w skupieniu i z zainteresowaniem. Przedstawienia trwały po czterdzieści minut i dłużej... Zapominaliśmy się w zabawie, widzowie dawno opuścili widownię, a my dalej na scenie prowadziliśmy dialogi i improwizowalimy zwroty akcji. To najpiękniejsze momenty mojego dzieciństwa. 

Jak wygląda obecnie Twój pokój do pracy?

Jest wszędzie. Moim „własnym pokojem”, w rozumieniu Virginii Woolf, jest laptop. Kompletnie rozklekotany, to już mój trzeci. Tych starych nie wyrzucam, mam sentyment do zapisanej w nich przeszłości. Częścią niezbędną mojego „własnego pokoju” jest niezależność finansowa, próbuję ją zdobywać kręcąc seriale. Co mi daje niezależność finansowa? Autonomię. We „własnym pokoju” mam też zeszyty – zaczynając pracę nad filmem zakładam nowy, notuję w nim pomysły i refleksje. Sporo korzystam z telefonu, gdzie zapisuję inspirujące mnie wyimki z książek. Aparatem w telefonie robię zdjęcia, nagrywam filmiki. Miejsca, ludzi, obiekty. W domu już na spokojnie zastanawiam się, dlaczego to akurat przykuło moją uwagę. 

Czyje wyimki zachowujesz w komórce teraz?

Zachwyciłam się książką Byung-Chul Hana „Społeczeństwo zmęczenia i inne eseje”. Han otworzył mi oczy, ponazywał intuicje. Twierdzi, że przestało istnieć „społeczeństwo dyscyplinarne” złożone ze szpitali, więzień, koszar i fabryk, gdzie wszystko było oparte na zakazie. Jego miejsce zajęło ­„społeczeństwo ­osiągnięć” – klubów fitness, banków, lotnisk, centrów handlowych, laboratoriów. Jego sztandarowym hasłem jest niczym nieograniczone „możesz”. Wszystko da się osiągnąć, świat stoi przed tobą otworem.

Na tym bazuje praca coachów...

A my opadamy z sił, nie nadążamy za samymi sobą. Przebodźcowani nadmiarem pozytywności, aż do zawału duszy. Nadmiar podniet, informacji, impulsów oraz presja sukcesów wywołuje depresję, dziś będącą chorobą cywilizacyjną.

I jeszcze ten multitasking – szczególnie wymagany od kobiet, które są obsadzane w tylu życiowych rolach naraz! A Han twierdzi, że nasza przyszłość jest w celebrowaniu jednej czynności. Jeśli jem, to jem, jeśli idę, to idę – nie rozpraszam się niczym innym. Jak w medytacji. 

Czy to jest istotne, że bohaterki Twojego najnowszego filmu, „Silent Twins”, miały też ambicje pisarskie?

Ich pierwowzory, bliźniaczki Gibbons – Jennifer i June – urodzone w latach 60., żyjące w Walii, przypomniały mi o innych siostrach: Ludwice i Zofii Woźnickich. Mariusz Szczygieł sportretował je w „Nie ma”. Pochodziły ze spolonizowanej rodziny żydowskiej, za okupacji ukrywały się w domu ciotki, miały po naście lat. Inni sublokatorzy nie wiedzieli, że dzielą podłogę z Żydówkami. A one nie mogły nawet korzystać z toalety, dwa lata pod kluczem, w całkowitej izolacji. Zmęczone wieczną niepewnością przefarbowały się na blond i wyjechały do Niemiec na roboty. Po wojnie wróciły do Polski i do końca życia udawały, że nie są Żydówkami. Obie literatki-pisarki i tłumaczki. Ludwika bardziej zdolna, to ona jest autorką poczytnych książek dla dzieci i scenariusza do filmu Kazimierza Kutza „Ludzie z pociągu”. W latach 80. obie popełniły samobójstwo: najpierw z okna rzuciła się Ludwika, potem Zofia – nie potrafiła żyć bez siostry. 

Mówi się, że Zofia była zazdrosna o talent Ludwiki. Podobnie jak Jennifer o June.  

Tak, Jennifer zazdrościła siostrze weny twórczej, natchnienia, żarliwości. Tego, że siada przy biurku i przestaje istnieć dla świata. Jest nieobecna dla drugiej. Jednocześnie Jennifer była w stanie oddać wszystkie oszczędności, by mogła się ukazać książka June – „The Pepsi-Cola Addict”. Jej bohaterem jest nastolatek uzależniony od pepsi – fantazjuje, przeżywa nieszczęśliwą miłość, wdaje się w romans z nauczycielką, dużo w tym cielesności i erotyki, w końcu chłopak trafia do więzienia. Taka powieść inicjacyjna.

Jennifer miała fantastyczne, czarne poczucie humoru. I nieograniczoną wyobraźnię, która dla obu sióstr od pewnego momentu stała się azylem.

Bo June i Jennifer zaniechały werbalnego porozumiewania się ze światem, lecz rozmawiały między sobą.

Stworzyły swój własny język, coś na kształt świergotu ptaków. Kiedy zwalniano taśmę magnetofonową z nagraniem ich głosów, okazywało się, że mówią w języku angielskim z akcentem barbadoskim.

Próba komunikacji na swoich warunkach? 

Psycholodzy i pedagodzy głowili się, jak doprowadzić do tego, by zechciały się komunikować z resztą ludzi. Ich nauczycielka wpadła na znakomity pomysł i nakłoniła je do pisania. Spod pióra kilkuletniej Jennifer wyszło opowiadanie o papużkach w zoo, które kiedyś ktoś chciał zabrać do domu, a one mu odpowiedziały, że nie są na sprzedaż. Jennifer tą historią uchyliła rąbek świata wewnętrznego. 

Powiedziała, że nie są na sprzedaż?

Ich milczenie miało uzasadnienie: po przeprowadzce do Walii, w szkole, z rodzeństwem, były jedynymi czarnoskórymi dziećmi. Na dodatek siostry poruszały się wolno i synchronicznie, jakby oddychały wspólnymi płucami i były połączone niewidzialnym sznurem. Rówieśnicy zobaczyli w nich idealne kandydatki na kozły ofiarne – ciągnęli za włosy, wyzywali, szturchali, opluwali. Dla bezpieczeństwa zwalniano je wcześniej ze szkoły, by w drodze do domu nikt im nie wyrządził krzywdy. Alternatywą dla wrogiego świata stała się dla bliźniaczek ich silna więź – jak kokon. Opowiadanie o papugach to dla mnie metafora artysty.

Jego swobody?

Kiedy June i Jennifer miały kilkanaście lat, przeszły na zasiłek, zamknęły się w swoim własnym pokoju i wymyślały najrozmaitsze historie. Na spółkę kupiły maszynę do pisania. W fikcję przetwarzały to, co im się przydarzało w życiu. Czytały swoje kawałki – komentowały, oceniały, dawały uwagi. I chciały je opublikować, prowadziły korespondencję z wydawnictwami. Więc z jednej strony uciekały przed rzeczywistością, a z drugiej desperacko chciały być zauważone. Ale nie potrafiły tego uczynić. Ich starania były ciągiem katastrof.

Z pokoju wyrzuciły młodszą siostrę.

Tak, nikt nie miał tam prawa wstępu. Mama June i Jennifer pukała i zostawiała posiłki pod drzwiami, z najbliższymi porozumiewały się za pomocą listów i karteczek. Kiedy w salonie chciały obejrzeć w telewizji ulubiony muzyczny program, prosiły resztę rodziny, by sobie gdzieś poszła i zostawiła dla nich pustą przestrzeń. Fascynowały się siostrami Brontë, czytały ich powieści, analizowały, prowadziły ożywione dyskusje. I pragnęły zaznawać prawdziwego życia, mocnych wrażeń, nie wyłączając tych bolesnych. Z powodu nieszczęśliwej miłości do chłopaka próbowały popełnić samobójstwo.

Podpaliły sklep z traktorami. 

 June w dzienniku napisała, że zostanie wkrótce najbardziej popularną podpalaczką świata. Za wszelką cenę chciała zaistnieć.

Rozumiesz tę skłonność? 

Sklepów jako nastolatka nie podpalałam, ale robiłam inne ryzykowne rzeczy, samo przekraczanie granic jest ekscytujące. Nie, nie ciągnij mnie za język, więcej na ten temat nie powiem... Ale podpalenie sklepu przez bliźniaczki miało też być odwetem, aktem zniszczenia świata, który je bezwzględnie odrzucił. Marjorie Wallace, dziennikarka, która napisała książkę „Milczące bliźniaczki” i która z siostrami niespodziewanie złapała nić porozumienia, usłyszała, tuż przed ich wyjściem ze szpitala, jak Jennifer mówi do June, że zamierza umrzeć. A June uzupełnia: „Tak postanowiłyśmy”. „A dlaczego?” – zapytała Wallace. „Bo ja się urodziłam pierwsza. Tak jest zapisane w gwiazdach”. 

W filmie jest inaczej: to Jennifer podejmuje tę decyzję. 

W Londynie oglądaliśmy „Silent Twins” razem z June. To nie jest pierwszy film na temat sióstr, widziały też operę inspirowaną ich losami, ale siedząc na widowni ponoć nawet nie drgnęły, zero emocji. A po projekcji „Silent Twins” June poruszona wyznała: „Dokładnie tak było”. Dodała, że Jennifer umarła, by ją uratować. Bo one w takim samym stopniu wspierały się, co niszczyły.

Wzajemnie się kontrolowały?

Kiedy myślały o tym, by znaleźć mężów, założyć rodzinę, wpadały w rozpacz, bo to oznaczało, że nie będą razem. Kiedy rozdzielano je jeszcze jako dziewczynki, June naprawdę chciała umrzeć – nie przyjmowała posiłków, chudła, nie wstawała z łóżka, na siłę podawano jej jedzenie. Były przygniecione tą symbiozą, nie umiały się z siebie wyzwolić. Nie chciały też rozmawiać bezpośrednio ze swoimi adwokatami. Siedząc z nimi przy stole milkły, komunikowały się z nimi wyłącznie przez telefon: June powtarzała bardzo szybko to, co jej szeptała Jennifer.

Jedenaście lat spędziły w Broadmoor.

Tak, w najcięższym szpitalu psychiatrycznym, gdzie leczono seryjnych morderców. Tylko Broadmoor zgodził się na przyjęcie bliźniaczek, które podpaliły sklep. A Jennifer i June, po czasie spędzonym w areszcie, wraz z rodzicami cieszyły się, że jakaś instytucja będzie w stanie im pomóc.


Anita Piotrowska: W „Silent Twins” mamy surrealistyczny żart, musical i „cudownie brzydką” animację lalkową. Już czołówka filmu sygnalizuje: porzućcie nadzieję na klasyczne kino biograficzne.


 

Potem liczyły też na to, że książka Wallace pomoże im wyjść ze szpitala. Ale nie pomogła. Liczyły, że staną się sławne, ale i to się nie stało. Dziś June mieszka Anglii, chroni swoją prywatność, po naszym filmie wróciła do pisania. Spotkał się z nią Hilton Als, znakomity poeta, a także dziennikarz „New Yorkera”, i napisał artykuł o rasizmie, o tym, jak bliźniaczki były wykluczane ze środowiska. 

Jak siostry Woźnickie?

Wyrosłam na kinie i literaturze, gdzie wykluczanie było tematem tabu, o tym się nie mówiło. Milczało się nie tylko na temat Katynia, ale również pogromów i ludzi LGBT. To wszystko jest opisane w książkach, pod których zostaję wrażeniem: „Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość” Katarzyny Surmiak-Domańskiej i „Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej” Joanny Ostrowskiej. I każdy mój film traktuje o inności, ta kwestia najbardziej mnie interesuje. W „Silent Twins” była dla mnie fundamentalna, podobnie jak w „Córkach dancingu” oraz w „Fudze”.

Obrzeża, wykluczenie?

Tak. I to, jak człowiek radzi sobie z własną innością i jak reaguje na tę inność otoczenie. Han pokazuje, że człowiek zamieniając się w pracującą maszynę, nie umie dostrzec innego. Zanika negatywność, każdy obiekt zostaje zrównany do porządku konsumpcji. W ogóle usiłujemy się pozbyć wszelkich form negatywności, w tym bólu, bo to oznaka słabości, bo nie daje się pogodzić z pracą i sukcesem.


Agnieszka Smoczyńska, reżyserka: Sylwester był dla moich rodziców najważniejszym dniem w roku. Antidotum na szarość.


 

Kino także coraz bardziej jest poddawane presji konsumpcji. Ma przyjmować formy dające się polubić.

Ciężkie czasy dla kina niezależnego?

Ono przestaje się opłacać, jest uznawane za zbyt ryzykowne dla inwestorów i producentów. Ciężko jest wyprodukować wysokobudżetowy film arthouse’owy. Jeśli się to uda i pojawia się na festiwalach, to kuleje dystrybucja kinowa z porządną promocją. Wystarczy spojrzeć na historię filmu Jerzego Skolimowskiego „IO”, który ma nominację do Oscara wśród sześciu innych filmów nieamerykańskich, ale u nas nawet nie miał plakatów na mieście.

No to jeszcze zapytam o odpoczynek. Jak się bronisz przed zawałem duszy?

Trudno spowolnić w tej branży, nie miej złudzeń. Film powstaje kilka lat, długo się dopina budżety. Kiedy pracuję i jestem przemęczona, to oglądam w zasadzie wszystko, jak leci – filmy i seriale. A w dłuższych przerwach czytam książki. W spokoju. I ciszy.©

 

AGNIESZKA SMOCZYŃSKA (ur. 1978) jest reżyserką filmową. Jej pełnometrażowy debiut „Córki dancingu” (2015) otrzymał nagrodę specjalną jury na festiwalu Sundance, „Fuga” (2018) miała światową premierę na festiwalu w Cannes. Anglojęzyczny film „Silent Twins” otrzymał Złote Lwy na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w roku 2022.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Zawał duszy