Pytania dziecka i teologa

Bardzo chcielibyśmy zrozumieć, kim jest Bóg, wyrazić to w spójnej teorii. Tego jednak z definicji zrobić się nie da.

17.12.2019

Czyta się kilka minut

Kaplica Sykstyńska, 2018 r. / SPENCER PLATT
Kaplica Sykstyńska, 2018 r. / SPENCER PLATT

Wiele lat temu jeden z moich synów, wówczas kilkuletni, spytał: „Tato, czy Pan Bóg jest wszędzie?”. „Tak, synku” – odrzekłem bez namysłu. „Na pewno?”. „Oczywiście”. „Ale czy na pewno?” – szelmowski błysk w oku zdradził, że za drugim „czy na pewno?” zaświtała myśl, która raczej nie spodobałaby się katechetce. „Na pewno” – nie dałem się zbić z tropu. Na co syn wypalił: „Czyli u mnie w pupie też!?”.

Wolność i wszechwiedza

Dziecięca zdolność łamania schematów i konwencji, ogłaszania z krzykiem: „Król jest nagi!”, ujawniła w tym przypadku często wypieraną przez nas sprzeczność w myśleniu o Bogu. Po jednej jej stronie znajduje się hierarchiczna wizja rzeczywistości, w której jest horyzont wartości, rzeczy wzniosłe i wstydliwe, z Bogiem zajmującym miejsce w najwyższym punkcie sfery tych pierwszych. Po drugiej zaś – przekonanie, że ów Bóg, właśnie jako absolutnie doskonały, nie może być gdzieś nieobecny – jakby nie miał w jakąś przestrzeń wstępu.

Wszechobecność Boga rodzi jednak inne poważne problemy. Znów odwołam się do intuicji dzieci. Drugi z moich synów, także mając kilka lat, w plastyczny sposób wytłumaczył mi związek pomiędzy boską wszechobecnością a niewidzialnością. Wszechobecny Bóg musi być niewidzialny – stwierdził – w przeciwnym razie wszystko by sobą zasłaniał.

Ów obraz, który pojawił się w dziecięcym umyśle znajdującym się w zmysłowo-wyobrażeniowej fazie rozwoju, jest aspektem szerszego problemu. Jeśli Bóg jest wszechobecny nie tylko w sensie przestrzennym, ale w każdym innym, to całkowicie i w każdym aspekcie wypełnia wszystko: także nasze myśli, uczucia, teorię Einsteina i zbiór liczb pierwszych. Wypełnia tak zupełnie, iż nie tylko jest „w nich”, ale raczej jest „nimi wszystkimi”. A jeśli tak, to na nic, co nie jest Nim, po prostu nie ma miejsca.

Jeśli powyższy wywód brzmi dla kogoś zbyt abstrakcyjnie, warto wydobyć na jaw niektóre jego konsekwencje, bardziej konkretne, bo dotyczące kwestii bliższych naszemu doświadczeniu. Na przykład: wolność. Jak ją pogodzić z boską wszechmocą? Gdy spotykamy drugiego człowieka, rozpoznajemy, że jest ona lub on wolnym podmiotem właśnie przez to, że nie możemy nią lub nim w pełni manipulować, nawet gdybyśmy bardzo tego chcieli. Wolność innych zakłada ograniczenie naszej wolności, to, że nie jesteśmy wszechmocni. A Bóg jest...

Wolność trudno też pogodzić z boską wszechwiedzą. Skoro bowiem Bóg wie wszystko, wie też, co zrobię w każdej chwili, która mi w życiu została. Czy zatem naprawdę mogę wybierać? Czy nie jest raczej tak, że moje życie zapisane jest raz na zawsze w boskim umyśle? Lub inne pytanie: skoro Bóg wszystko wie, wszystko może i chce dla nas najlepiej – jaki jest sens modlitewnej prośby? Po co miałbym go o cokolwiek prosić – zna On nie tylko moje pragnienia, ale i to, czy ich spełnienie przyniesie mi dobro i satysfakcję.

Wreszcie najbardziej drażniący z wszelkich problemów: kwestia obecności w świecie zła. Skoro Bóg jest absolutnie dobry, wszechmocny i wszechwiedzący, dlaczego nie może zrobić tak, by nikt nie cierpiał? Religijni myśliciele każdego pokolenia trudzili się nad rozwiązaniem tej zagadki, ale żadna z odpowiedzi nie jest powszechnie przekonująca.

Naturalne ograniczenia

Wszystkie te intelektualne kłopoty nie są ani przypadkowe, ani nie wynikają z naszych błędów w rozumowaniu czy też z braku odpowiedniej wiedzy. Należą do natury rzeczy. Dobrze zrozumiał to święty Augustyn, dlatego zakończył jedno ze swoich kazań słowami: „Zrozumiałeś? Nie? To dobrze. Gdybyś zrozumiał, nie o Bogu byłaby to mowa”.

Augustyn, jak wielu innych myślicieli przed nim i po nim, pojął, że jesteśmy z istoty swej ograniczeni. Ograniczony jest też zatem nasz dyskursywny rozum, operujący pojęciami wyrażanymi językowo, za pomocą których opisujemy otaczającą nas rzeczywistość i budujemy teorie, które ją wyjaśniają. Wszelki język, który możemy pojąć i którego możemy używać, dobrze pasuje do świata składającego się z wielu wzajemnie powiązanych elementów. Elementy te mają też różną naturę – są wśród nich jednostkowe rzeczy, ich stany, cechy i czynności, a także relacje między nimi – ale wszystkie są ograniczone i wzajemnie uwarunkowane.

Dlatego język, który my, ludzie, rozwinęliśmy, próbując poznać, opisać i wyjaśnić ten świat, składa się z wielu słów, będących różnymi częściami mowy. Znaczenie każdego słowa jest określone m.in. przez miejsce, jakie zajmuje w całym systemie językowym, i przez kontekst, w jakim jest użyte w danym przypadku. Nazwane i opisane może być to, co jest elementem świata, co istnieje w szerszym kontekście, na którego tle można to rozpoznać i zrozumieć.

Język i wyrażane w nim dyskursywne myślenie o takiej właśnie naturze nie bardzo jednak nadają się do pojmowania Boga. By zrozumieć naturę tych kłopotów, trzeba wyjść od rozważenia, o co nam chodzi, gdy mówimy „Bóg”. Pisząc „nam”, mam teraz na myśli osoby wyrosłe w kulturze, której religijne i myślowe korzenie leżą w tradycji biblijnej i w antycznej Grecji. Ograniczenie to nie jest bez znaczenia: wielokulturowy i wieloreligijny charakter globalnej cywilizacji zmusza każdą i każdego z nas do uświadomienia sobie, że istnieją sposoby postrzegania świata bardzo różne od tego, do którego myśmy przywykli. Być może więc istnieją ludzie, którzy wyrośli w innych kulturach i którzy nie mogą rozpoznać się w poniższej przedstawionej narracji.

Przyjęcie powyższej perspektywy pozwala uznać, że niezależnie od tego, gdzie i jak słowo „Bóg” jest dziś używane, źródłowo pochodzi ono z języka religijnego. Zajmuje w nim centralne miejsce – jako imię tego czegoś (kogoś?), co stanowi ostateczny cel i podstawę religijnego zaangażowania.

Ścisłe powiązanie myślenia i mówienia o Bogu z religijnym zaangażowaniem jest tu kluczowe. To nie tak, że ludzie najpierw myśleli o Bogu, tworzyli spekulatywne koncepcje, kim i jaki On jest, a potem dopiero zaczynali (bądź nie) w Niego wierzyć, czcić Go i dążyć do Niego. Raczej rozpoznawali w sobie pewne tajemnicze, ale i głębokie, fundamentalne pragnienie, którego nie mogły zaspokoić zwykłe rzeczy w świecie. Dostrzegali jednak, że istnieje „coś”, jakiś wymiar rzeczywistości, który odpowiada temu pragnieniu – coś wzbudzającego jednocześnie trwogę i zachwyt, coś, co godne oddania i czci. Dostrzegali też, że ich egzystencja codzienna daleka jest od ideału – i w związku z tym odkrywali w sobie potrzebę głębokiej, radykalnej transformacji siebie i świata, potrzebę zbawienia. Rozpoznawali także, że nadzieję na tę transformację, czyli na zbawienie, można pokładać tylko w tym (Tym), co godne owej najwyższej czci i zaangażowania.

Komu przysługuje cześć

Religijne zaangażowanie tego rodzaju kierowane jest intuicją, że Rzeczywistość, która jest jego sensem, jest doskonała. Czcimy Boga, bo godny jest czci. Stawiamy dla Niego na szalę całe nasze życie – bo warto. W religijnym zaangażowaniu zarówno poszczególnego człowieka, jak i całych wspólnot (tworzących religijne tradycje) „pracuje” więc refleksja pytająca i usiłująca sprawdzić, czy obiekt naszej czci i dążenia – który uznajemy za Boga – jest tej czci i dążenia godny; mówiąc inaczej: czy rzeczywiście jest Bogiem, a nie bożkiem, omyłkowo wziętym za Boga.

Jak to sprawdzić? Rozważając np., czy to, co aktualnie jest przedmiotem naszej czci i wiary, ma jakiś brak sprawiający, że mogłoby być doskonalsze. Bóg, który mógłby być lepszy – to żaden Bóg. Jeśli to Bóg prawdziwy – nie jesteśmy w stanie nawet pomyśleć o czymś lepszym od Niego.

Owa religijna intuicja pobudza więc proces uwznioślania obrazu czy też koncepcji Boga. W miarę rozwoju, tak poszczególnej osoby, jak i całej religijnej tradycji, Bóg jest pojmowany jako coraz doskonalszy. Ostatecznie proces ów prowadzi do uznania, że wszelkie własności, które są przypisywane Bogu, muszą przysługiwać Mu w stopniu największym, nieskończonym. Bóg jest nie tyle mocny, co wszechmocny, nie tyle miłosierny, co absolutnie miłosierny, nie tyle obdarzony ogromną wiedzą, co wszechwiedzący. Co więcej – Bogu, od którego nie można pomyśleć nic lepszego, nie może brakować żadnej doskonałości. Nie tylko więc musi On być nieskończenie doskonały, ale musi być nieskończenie doskonały pod każdym względem.

Na tym jednak nie koniec. Chrześcijańska intuicja rozróżnia bowiem dwa rodzaje religijnej czci. Inna cześć przysługuje Bogu samemu, a inna wszystkim pozostałym bytom przynależącym jakoś do sfery sacrum. Różnica polega na tym, że ta druga cześć – dulia – jest warunkowa. Osoba świętego zasługuje na cześć właśnie z tego względu, że – i tylko o tyle, o ile – uobecnia w sobie Świętość samą, posiadając w jakimś stopniu właściwe jej doskonałości. Gdyby się okazało, że dana osoba tak naprawdę nie jest taka (święta), jak się wydawało, wszelka religijna cześć ku niej ustaje. Albowiem tak naprawdę, ostatecznie, przedmiotem czci jest świętość i doskonałość – nie święci ludzie ani święte przedmioty.

Ta ostateczna cześć – latria – jest zupełnie innego rodzaju niż dulia i to właśnie ona należna jest Bogu. Jego czcimy nie ze względu na to, że jest jakiś, lub dlatego, że coś zrobił, lecz po prostu dlatego, że jest Bogiem. Znaczy to jednak, że Bóg, który naprawdę jest Bogiem, nie jest doskonały tylko „przypadkiem” (filozof powiedziałby: „przygodnie”). Świętość i doskonałość jest Jego istotą, czyli nie da się nawet pomyśleć, że mógłby nie być doskonały. Innymi słowy: jeśli da się pomyśleć, że Bóg nie jest święty i doskonały, to znaczy tyle, że byt, o którym myślimy, nazywając go „Bogiem”, tak naprawdę Bogiem nie jest.

Niemożność pomyślenia, że Bóg nie jest doskonały, to niemożność odróżnienia (nawet w myśli) Boga i doskonałości. Bóg prawdziwy nie tylko jest nieskończenie doskonały pod wszelkim względem – On j e s t tą wszystkoobejmującą doskonałością. Bóg nie jest święty – Bóg jest Świętością. Bóg nie jest miłosierny – Bóg jest Miłosierdziem. Bóg nie jest wszechwiedzący – Bóg jest Wszechwiedzą.

Granice myśli, granice języka

Kłopot polega jednak na tym, że jeśli chcemy zachować osobową wizję Boga (a jest to uzasadnione nie tylko tradycją biblijną, ale także rozumowaniem, wszak bycie osobą też jest pewną doskonałością, której Bóg nie może być pozbawiony), to w powyższych twierdzeniach z koniecznością łamane są podstawowe zasady logiki. Próba pomyślenia Boga godnego bezwarunkowej czci (latria) doprowadza do sformułowań, w których pomieszane są różne kategorie rzeczywistości. Do jednej z takich kategorii – bytów jednostkowych – należą osoby. Do zupełnie innych cechy, takie jak wiedza czy dobroć, albo relacje, jak miłość. Nie da się zatem poprawnie logicznie pomyśleć tego, co z drugiej strony trzeba koniecznie pomyśleć: np. że Bóg jest miłością. Taka myśl zakłada rzecz niemożliwą: że byt jednostkowy jest relacją – filozofowie uznaliby to za ewidentny „błąd kategorialny”.

Problem jest jeszcze głębszy: dotyczy samej możliwości nazywania Boga. Sensowne użycie nazwy zakłada bowiem, że ma ona swój właściwy przedmiot, o którym mówi, czyli do którego się odnosi. Choć przedmioty różnych nazw mogą mieć bardzo różną naturę, wspólne jest im to, że każdy z nich musi dać się odróżnić od przedmiotów innych nazw. Można powiedzieć, że aby coś nazwać, musimy to wyodrębnić z tła – jako pewien element szerszej rzeczywistości. To jednak, co jest elementem szerszej rzeczywistości, jest od tej szerszej rzeczywistości „mniejsze”, nie ma więc charakteru absolutnego. Jeśli więc imię „Bóg” ma mieć swój przedmiot odniesienia, to przedmiot ów musi być jednym z elementów czegoś od siebie większego. W samym akcie używania imienia „Bóg” umieszczamy to, co tak nazywamy, na jakimś szerszym tle, a więc pozbawiamy to charakteru absolutnego, a tym samym czynimy co najwyżej bożkiem, niegodnym religijnej czci i dążenia.

Drogowskaz

Co możemy więc począć w tak poznawczo niewygodnej sytuacji? Średniowieczny mistyk i filozof Mistrz Eckhart wyraził dosadnie nasz kłopot: cokolwiek wskażesz, cokolwiek pojmiesz, cokolwiek nazwiesz – nie jest to Bogiem. A zatem: każdy, kto mówi o Bogu – ostrzegał Eckhart z właściwą sobie emfazą – kłamie. Nie chcesz kłamać o Bogu – zamilcz.

Trzeba jednak pamiętać, że Eckhart mówiąc powyższe, sam mówił o Bogu. I nie przestawał mówić o Nim w innych kazaniach – jak nie przestają o Nim mówić tradycje religijne, w tym chrześcijaństwo. Okazuje się bowiem, że owo „kłamstwo” jest człowiekowi religijnemu do życia konieczne. Tak naprawdę nie musi być kłamstwem, trzeba tylko dobrze zrozumieć jego naturę i rolę.

Augustyn, Eckhart i wielu mistyków i świętych dobrze pojęło tę kwestię. Chodzi o to, że język, w którym posługujemy się słowem „Bóg”, nie jest narzędziem budowania teoretycznych, spójnych teologicznych (albo filozoficznych) teorii.

Owszem, mamy tendencję, by próbować tak język o Bogu traktować. Jak mawiają logicy, każdej spójnej teorii odpowiada pewien model – uporządkowany system elementów, posiadanych przez nie cech i łączących ich relacji. Jest w nas pragnienie stworzenia takiego modelu, który pozwoliłby nam zobaczyć, kim i jaki jest Bóg, dostrzec, jakie łączą Go relacje z nami, ze światem. Pozwoliłoby to nam wyjaśnić dręczące wielu problemy: jak pogodzić wszechmoc z wolnością, wszechmocną dobroć z cierpieniem niewinnych, a nawet rozwiązać dogmatyczny, chrześcijański paradoks Trójcy – Boga Ojca, Boga Syna i Boga Ducha, którzy są różni, z których każdy jest całym Bogiem i którzy trzej są jednym Bogiem.

Gdybyśmy jednak taki model stworzyli, byłby to model na naszą miarę. Moglibyśmy ponazywać elementy tego modelu, niektórym (jednemu?) przypisując pobożnie imiona boskie. Z religijnego punktu widzenia nie Boga (w Jego relacjach do świata) byłby to model. Nazywanie go takim byłoby kłamstwem.

Trzeba się więc pogodzić, że nie mamy takiego modelu i mieć nie będziemy. On nie istnieje, nie jest możliwy. Język religijny, biblijne opowieści, dogmatyczne formuły, filozoficzne i teologiczne traktaty – to wszystko tylko mniej lub bardziej udolne próby wyrażenia niewyrażalnego, rozeznania się w ludzkim religijnym pragnieniu, zorientowania się w świecie kryjącym Tajemnicę, ukierunkowania religijnego dążenia.

Popatrzmy tak np. na chrześcijański dogmat o Trójcy. Jest paradoksem blokującym teoretyczną spekulację o Bogu. Wyraża jednak głębokie doświadczenie i nadaje kierunek chrześcijańskiemu zaangażowaniu. Mówi o tym, że religijne dążenie człowieka jest jednocześnie czymś bardzo osobistym, ale ma swoje ostateczne źródło w rzeczywistości większej niż człowiek – co w języku biblijnym można nazwać boskim Duchem, posłanym do naszych serc. Dążenie to prowadzi do odkrycia przez człowieka w sobie i w świecie Wzorca, Miary, Sensu – Logosu. Odkrycie to nie jest jednak końcem drogi. Wzorzec ów nie zatrzymuje na sobie, lecz – jako Syn Ojca, Obraz Boga niewidzialnego – odsyła dalej ku swemu niepojętemu Źródłu.

Podobną rolę odgrywa myśl o wszechobecności Boga. W perspektywie teoretycznej równie paradoksalna co dogmat o Trójcy, posiada egzystencjalne znacznie. Sugeruje m.in., że religijne dążenie nie jest jednym z wielu innych ludzkich dążeń (do zbudowania relacji międzyludzkiej miłości, osobistego rozwoju, społecznego sukcesu czy zabezpieczenia sobie i bliskim środków do życia). Wszechobecność Boga oznacza, że zaangażowanie religijne obejmuje wszystkie ludzkie aktywności, w nich się realizuje (lub może realizować), jest wymiarem całej ludzkiej egzystencji. Relacja do Boga nie jest jedną spośród innych relacji – istnieje w nich wszystkich. Doświadczenie Boga nie jest czymś „specjalnym”, odrębnym od wszystkich innych doświadczeń – lecz towarzyszy każdemu ludzkiemu doświadczeniu.

Wszystko to jednak tylko nieudolne próby ujęcia czegoś, czego ująć się nie da. O czymkolwiek byśmy pomyśleli, cokolwiek byśmy ujęli w słowa, nie jest to Bóg – tj. nie o to ostatecznie w religijnym zaangażowaniu chodzi. Jeśli będziemy o tym pamiętali, wówczas religijny język o Bogu przestanie być kłamstwem – a stanie się drogowskazem. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2019

Artykuł pochodzi z dodatku „Wielkie pytania na nowo #4: Bóg