Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Woła o to pani wicepremier, mając zresztą na myśli wyłącznie materiały jej samej dotyczące. Dziennikarze i politycy, co chwila zabierający głos, zawołania te powtarzają z najwyższym naciskiem, tyle że zwykle na tym właśnie kończą. A przecież każda z tych konkluzji to dopiero otwarcie całego szeregu pytań i to pytań bardzo konkretnych, bardzo praktycznych. Chyba pora najwyższa, by je zadać.
Zwrócił ktoś uwagę, że odkąd szaleje u nas tematyka lustracyjna, jej akompaniamentem jest niezmiennie jedno ujęcie fotograficzne: idące w głąb wysokie regały archiwów IPN zapełnione po brzegi tłumem teczek i segregatorów. Czasem pada jeszcze liczba: pono 80 kilometrów bieżących akt znajduje się w zasobach Instytutu.
No więc teraz pora na pytanie, ot choćby pod adresem dwóch ostatnio zgodnie wypowiadających się pań: red. Doroty Gawryluk i poseł Julii Pitery. Trzeba otworzyć archiwa, trzeba je udostępnić. Komu? Wszystkim, by "naród poznał prawdę". Więc jak? Jedyna ścieżka dostępna "wszystkim", to internet, bo przecież nie kolejka do czytelni IPN, gdzie na nielicznych stołach przed kolejnymi potencjalnymi czytelnikami lądowałyby po kolei wszystkie te teczki, aż wyczerpie się ich 80 kilometrów. Ale do internetu też ktoś wprowadza i według jakiegoś planu. Więc jak: po kolei z półek, teczka za teczką, kartka za kartką? Ale czy wtedy obowiązywałaby kolejka nazwisk na teczkach? I jaka? Alfabetyczna czy jakaś inna? Ale czy wszystkie teczki są osobowe? Słyszymy przecież, że oto znajdują się "w innych miejscach" materiały, których wcześniej nie znano. Ludzkie sprawy wiążą się jedna z drugą, stykają się i przenikają środowiska, nawet chronologia nie jest do końca przejrzysta, bo różne sprawy odżywają po latach. Więc może przynajmniej geografia, przestrzenie, miejsca? Ale w jakiej kolejności? Kto tu na pierwszy ogień, a kto na ostatni? I według czyjej dyspozycji? Czy gospodarze zasobów w ogóle będą jeszcze o tym rozstrzygać, czy też "prawo do poznania prawdy", zgłaszane przez każdego bez wyjątku obywatela, przybierze postać bezwzględnych żądań, żeby już nie odkładać, nie czekać, dostać wszystko, choćby groziło to chaosem nie do opanowania?
I ile czasu potrwa, zanim zasoby, tak "wszystkim i całe" udostępnione, zaspokoją ową "potrzebę poznania prawdy"? Bo przecież będzie to już nie "prawda" każdego o nim samym, lecz "prawda o wszystkich dla wszystkich". O wszystkich w każdym razie, których nakaz lustracji w nowej ustawie obejmie. Ale dlaczego i ta wybiórczość, jeśli archiwa służb interesowały się także tymi, którym dziś jeszcze nie nakaże się lustrować, ale może nakaże się w następnej korekcie przyszłej ustawy?
To tylko pierwszy rzut pytań. Następnych nawet nie warto wyliczać. Dotyczą one bowiem, po pierwsze, kwestii, na jakiej zasadzie wolno mniemać, że poznający dokumenty, będą wszyscy oceniali je tak samo i w tym samym stopniu je akceptowali bądź nie uznawali za przekonujące. A także, w jaki sposób uda się konfrontować "poznających prawdę" i broniących się oskarżonych, tak bodaj, aby dało się zestawiać i oceniać kolejne świadectwa, nawet te o przeciwstawnej wymowie? I kto sobie z tym poradzi?
Ostatnio sąd lustracyjny oczyścił z zarzutów byłego wojewodę nowosądeckiego. Warto może się zainteresować, do kogo dotarła ta wiadomość i z jakim skutkiem. Ale czy ktokolwiek chce wysnuwać wnioski z doświadczeń zamiast z myślenia życzeniowego podgrzewanego ideologią?