Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kino konfliktu – tak można by najkrócej podsumować twórczość Michela Franco, choć przecież każda filmowa fabuła wyrasta z jakichś napięć. Nietrudno o nie zwłaszcza w kraju podzielonym etnicznie i rasowo, naznaczonym społeczno-ekonomicznymi kontrastami i eskalującą na tym tle przemocą. Pełno jej na ulicach, w rodzinie, szkole, w rozmaitych strukturach władzy. Z wyjątkową siłą wybrzmiało to w „Nowym porządku” (Srebrny Lew na festiwalu w Wenecji), gdzie wesele w domu zamożnego przedsiębiorcy stało się punktem wyjścia dla rewolucyjnej dystopii, przechodzącej w obrazy krwawej dyktatury wojskowej. Zarzucano wówczas twórcy, że opowiada wyłącznie z pozycji uprzywilejowanej, za bardzo ulega tak zwanej panice elit i w gruncie rzeczy żeruje na grubych antagonizmach. Jego najnowszy film, „Sundown”, utrzymany jest w zupełnie innej tonacji, zaś konflikt przybiera łudzącą postać ospałej i biernej rezygnacji.
A może by tak rzucić wszystko i zamieszkać przy plaży w Acapulco? Tim Roth gra tu zamożnego Brytyjczyka, który wraz z bliskimi wypoczywa na luksusowych wakacjach w Meksyku i wcale nie ma ochoty opuszczać nagle tego miejsca. Bo kiedy pod wpływem tragicznych wiadomości z Londynu wczasy muszą zostać przerwane, Neil usilnie stara się wymiksować z rodzinnych powinności. Lecz wcale nie po to, żeby dalej, już samotnie, pławić się w zbytku i lenistwie. Co prawda po wyjeździe rodziny większość czasu spędza nad morzem, popijając piwo i romansując z sympatyczną Meksykanką (Iazua Larios), to jednak sukcesywne zrywanie dotychczasowych więzi odbywa się bynajmniej nie z powodów hedonistycznych czy w ramach kryzysu wieku średniego. Bohater przypomina w tym raczej kopistę Bartleby’ego z powieści Hermana Melville’a i jego słynne „wolałbym nie” – dyskretne acz definitywne wycofanie.
Tytuł filmu lepiej byłoby zostawić bez komentarzy, bo natychmiast uruchamia banalny tryb domyślny. Oto chylące się ku zachodowi słońce, a zatem egzystencjalne przeczucie zmierzchu, powtórka ze „Śmierci w Wenecji” czy powidoki z Antonioniego, w dodatku okraszone neobarokową vanitas. Tymczasem bohater powoli wypisuje się ze swego dawnego życia nie dlatego, że ma ochotę pożyć wreszcie na własną rękę i kontemplować dogasającą urodę świata. Franco jako scenarzysta podsuwa nam tu pewne tropy, włącznie ze zdradzieckimi promieniami w roli pierwszoplanowej. Jednakże główne źródło napięcia przez długi czas pozostaje w cieniu. Nawet istotny fakt, iż towarzysząca Neilowi podczas wakacji chłodna kobieta z nastoletnimi dziećmi, zagrana przez Charlotte Gainsbourg, wcale nie jest jego małżonką, ale rodzoną siostrą, ujawnia się bądź potwierdza dopiero gdzieś w połowie fabuły i wprowadza do całej historii zupełnie nowy rodzaj niepokoju. Na czele z pytaniem: dlaczego Neil Bennett, spadkobierca gigantycznej fortuny, zdecydował się na wspólny wyjazd, po czym tak bardzo chciałby uciec od swojej rodziny?
Franco ledwie szkicowo nakreśla potencjalne przyczyny tej ucieczki, ściśle związane ze stanem posiadania i relacjami między posiadającymi. Nie dociska także swego ołówka, gdy rozrysowuje schematyczną mapę, podzieloną na zamożną, depresyjną Północ i biedne, ale witalne Południe. Tym razem perspektywa białego, świetnie sytuowanego i mocno znudzonego mężczyzny staje się jedynie zasłoną dla innego rodzaju cierpień. W ich obliczu psychologiczne problemy „pierwszego świata” przestają być wydumane, aczkolwiek zdawkowa ekspresja Rotha tudzież dziwaczne reakcje jego bohatera kreują w filmie pewien nieprzekraczalny dystans. Obserwujemy więc ów cichy bunt bez emocjonalnego zaangażowania, współdzieląc z Neilem jedynie jego rozgoryczenie i sporadycznie zagłuszaną samotność.
Mimo to intryguje ów portret „przypadkowego turysty”, który na własne życzenie zabłąkał się w pociągająco obcym świecie. Za tę wycieczkę-ucieczkę, za własną ignorancję i ukrytą arogancję, rodzinie przyjdzie zapłacić wysoką cenę. Jesteśmy przecież w Meksyku – kraju, w którym lepiej nie wychodzić poza obręb strzeżonego kurortu. Neil robi dokładnie na odwrót: próbuje wtopić się w lokalne tło i pragnie świętego spokoju. W przeciwieństwie do steka premium i łykanych przez siostrę prochów nie da się tego po prostu kupić. Pozostaje zatem wytrenowana obojętność. Ani opędzlowany pokój, jaki bohater wynajął sobie w tanim hoteliku, ani strzelanina na plaży, czego był naocznym świadkiem, ani nawet utrata bliskiej osoby nie robią na „turyście” większego wrażenia. Pozostaje mu już tylko dryfować i czekać na swój koniec.
Chociaż przemoc podskórnie tutaj pulsuje, powraca w przebitkach i brutalnych scenach ze świnią (familia Bennettów należy do rzeźniczych potentatów), nowy film Franco skupia się na konflikcie głęboko uwewnętrznionym. Przejawia się on w impresyjno-beznamiętnym sposobie filmowania meksykańskiej rzeczywistości, w przygarbionym ciele Rotha i jego nieobecnym spojrzeniu. Ten rodzaj kina, podobnie jak „Aftersun” Charlotte Wells, czyli inny film ze smutnym wakacyjnym słońcem w tytule, wymaga specjalnego dostrojenia i otwarcia na to, co długo pozostaje niewytłumaczalne. I jakkolwiek chwilowe dezorientacje bywają widzowi wynagrodzone, rozmyte w tropikalnym świetle widzenie raz po raz się wyostrza, a spowolniony rytm, zapowiadając kolejny gwałtowny zwrot, przykuwa naszą uwagę do ekranowego nic-nie-dziania się, to my sami musimy zmontować logiczną całość z owych sugestii i nastrojów.
W jednym z wcześniejszych filmów Franco znamienity brytyjski aktor grał opiekuna paliatywnego, którego bezgraniczne oddanie i potrzeba fizycznej bliskości z pacjentami stała się dla postronnych (i dla nas) wysoce podejrzana. W „Sundown” mamy do czynienia z rewersem tamtej postaci, lecz jedynie na pozór. Ów beznamiętny film z wiecznych wakacji przenikają podobne lęki i tęsknoty. Jeśli ktoś marzył kiedykolwiek o wylogowaniu się na dobre z wszelkich systemów i międzyludzkich pozorów, niekoniecznie mając na horyzoncie plażę w Acapulco i dożywotnią rentę w brytyjskich funtach, odnajdzie się w tych melancholijnych i niejasnych do końca obrazach. ©
SUNDOWN – reż. Michel Franco. Prod. Francja/Meksyk/ Szwecja 2021. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 24 marca.
Michel Franco urodził się czterdzieści cztery lata temu w mieście Meksyk i zaliczany jest do najważniejszych reżyserów swego kraju. Począwszy od debiutu „Daniel i Ana” (2009) stał się ulubieńcem renomowanych festiwali. Szczególne uznanie przyniosły mu filmy „Pragnienie miłości” (2012), anglojęzyczny „Opiekun” (2015) z Timem Rothem i „Nowy porządek” (2020).