Przychodzi Mohan do Jonasza

Niechęć do Kościoła połączyła byłego księdza, a dziś posła Ruchu Palikota, z twórcą groźnej sekty. Ten drugi usiłował nawet przejąć kontrolę nad partią założoną przez pierwszego.

23.04.2012

Czyta się kilka minut

Spotyka się dwóch antyklerykałów. Pierwszy to Roman Kotliński vel Jonasz, były ksiądz, redaktor naczelny „Faktów i Mitów”. Poseł Ruchu Palikota.

Drugi to Ryszard Matuszewski vel Mohan. Guru sekty Bractwo Zakonne Himavanti.

Kotliński uderza w Kościół artykułami, Matuszewski – listami z wyrokami śmierci. Kiedy Kotliński zakłada partię, Matuszewski chce się przyłączyć. Wstępuje do partii i zaczyna się rozpychać, tak że dla Kotlińskiego brakuje miejsca. Kotliński usuwa go z partii, a Matuszewski zaczyna mu grozić śmiercią i podpaleniem.

Roman Kotliński: – Dowiedziałem się, że Matuszewski jest szefem jakiejś wschodniej sekty, a wschodnie sekty kojarzyły mi się z pacyfizmem.

Tomasz Wójcik (nazwisko zmienione na jego prośbę), specjalista od sekt: – Dostałem kiedyś list od Matuszewskiego. Przeczytałem, że tacy ludzie jak ja powinni być zarżnięci.

KLERYK

Swoje wczesne lata Roman Kotliński opisuje w bestsellerze „Byłem księdzem”, który wyda po zrzuceniu sutanny w 1996 r. Informacje z książki ciężko sprawdzić, bo ci, którzy znali autora w tamtych latach, nie chcą rozmawiać z dziennikarzami.

Mały Romek Kotliński przychodzi na świat w Kole w 1967 r., dorasta w Kłodawie. Jako dzieciak biega do kościoła dwa razy dziennie, służy do Mszy, czyta Pismo Św. Księży ma za „nadludzi”.

Ma 8, może 9 lat, kiedy jedzie z parafialną wycieczką do Seminarium Duchownego we Włocławku. W książce zanotuje: „Opanowało mnie przeświadczenie, że kiedyś będę siedział przy którymś z tych stołów: jadł, rozmawiał, śmiał się, a za chwilę wstanę i pójdę na modlitwy, i do swojego pokoju”.

Najpierw kończy liceum w Kłodawie. Uchodzi za „dziwaka”, „nawiedzonego”. Po maturze składa dokumenty do seminarium we Włocławku. Na miejsce zawozi go proboszcz z Kłodawy.

Po latach Kotliński pisze, że chciał być księdzem, bo czuł „wielkie, szczere pragnienie służenia innym ludziom, pomagania im”. W innym miejscu jednak zauważa: „Wiedziałem, że księża nie cierpią biedy. Jeżdżą zachodnimi samochodami. Mają komfortowo urządzone mieszkania. Sprzęt grający wysokiej klasy. Dla 19-latka takie sprawy nie są bez znaczenia. Nie zamierzałem wszak zostać pustelnikiem czy żebrakiem”.

Naukę w seminarium zaczyna w 1986 r. Początkowo jest zachwycony; widzi nowych kolegów, „normalnych, wesołych ludzi”. Potem napisze o „napiętych spodniach” kleryków na widok ładnych dziewczyn albo ekspedientek w sklepach. „Woleli się niepotrzebnie nie napalać – stwierdzi – a towarzystwa szukać wśród swoich”. Przyzna, że sam ze związku z kolegą wycofał się „w ostatniej chwili”.

Narzeka na „fanaberie” biskupów diecezji włocławskiej. Jednemu z nich pomaga w przeprowadzce. Widzi „księcia Kościoła”, który rzekomo ma wydawać polecenia swojej służbie i jeść ze srebrnej zastawy (w książce wymienia przełożonych z nazwiska: dziś zajmują wysokie stanowiska kościelne i stanowczo odmawiają rozmowy o Kotlińskim).

Po pierwszym roku studiów przychodzi do Kotlińskiego „pan po cywilnemu”. Wypytuje o księży profesorów: czy „nie wzywają do postaw i zachowań antypaństwowych”, ale i o prywatne życie Kotlińskiego. Ten – jak twierdzi w książce – odmawia odpowiedzi. Esbek podsuwa mu kartkę, prosi o pokwitowanie rozmowy.

Kotliński powie na konferencji prasowej, już jako poseł-elekt: – Prosił mnie o to, bo inaczej nie miałby zwróconych kosztów dojazdu. Ze względu na moje miękkie serce złożyłem podpis. Na tym cała moja agentura się zakończyła.

Spotkanie miało być tylko jedno, bo potem „funkcjonariusz przeniósł się do szkoły policyjnej w Legionowie, oddalonym od Włocławka o ponad sto kilometrów”. Miało trwać 15 minut (w książce Kotliński pisze, że trwało trzy kwadranse).

Według „Rzeczpospolitej” w IPN zachowała się też notatka, w której Kotliński zobowiązuje się do zachowania rozmowy z esbekiem w tajemnicy. – Teraz jestem zrównany z tymi, którzy donosili na Popiełuszkę albo Przemyka – mówił dziennikarzom. – Jestem ofiarą IPN, jak tysiące ludzi w tym kraju.

WIKARY

Pod koniec trzeciego roku studiów dostaje wezwanie na dywanik do rektora. Ks. Marian Gołębiewski (dziś metropolita wrocławski) ma kilka zarzutów: kleryk Kotliński nie chodzi na wykłady i popala papierosy. Odpowiedź Kotlińskiego: uznałem, że o paleniu za murem nie muszę nikogo informować.

Kotliński opisuje sytuację ze szczegółami w swojej biografii. Rektor miał podobno poblednąć ze złości i powiedzieć, że Kotliński „nie ma powołania”.

Kilka dni później Kotliński zabiera papiery z seminarium, bo ma dość „tych samolubnych ludzi, dla których własny brzuch był ważniejszy od losu drugiego człowieka”. Robi sobie rok przerwy; przez kilka miesięcy pracuje w Niemczech, potem wraca do domu w Kłodawie. Czwarty rok zaczyna w seminarium w Łodzi.

Tu czuje się lepiej; atmosfera jest „luźna”, pokoiki przytulne. Łódź bardziej przyjazna niż Włocławek. Kotliński zostaje nawet superiorem, czyli opiekunem młodszych kolegów.

Czasami odwiedza plebanię w diecezji łódzkiej, na której proboszcz zachowuje się „nerwowo i dziwnie”, zabrania zaglądać do jednego z pokoi, ma zawsze ugotowany obiad, a szklanki po kawie umyte. W końcu wyjaśnia Kotlińskiemu, że „człowiekowi trudno jest żyć samotnie”.

Raz po raz wybuchają „afery”: a to proboszcz w Tomaszowie molestował małą dziewczynkę, a to alumni z seminarium szmuglują kradzione samochody z zagranicy.

Kotliński broni pracę magisterską (o katechumenacie) na czwórkę z plusem i przyjmuje święcenia.

Jest 1993 r., dostaje miejsce w swojej pierwszej parafii, w Ruścu (pow. bełchatowski). Tam ma nad sobą proboszcza, którego uważa za malkontenta i dziwaka. Po 11 miesiącach przenosi się do Aleksandrowa pod Łodzią. Trafia do „jednej z najbogatszych parafii w diecezji”. Twierdzi, że tutejsi księża potrafią „dorobić do tacy”: ślą do zagranicznych parafii listy z prośbami o wsparcie, handlują samochodami z eksportu, wynajmują pokoje na plebanii. W książce Kotliński opisuje księdza, który ma mieć „zamiłowanie do dużych pieniędzy i płci przeciwnej”.

Wikary Kotliński zostaje katechetą w tamtejszej zawodówce. Jeździ z młodymi na wycieczki, przyjmuje ich w swojej „wikariatce” na plebanii.

W końcu dostaje wezwanie od prałata. Przełożony wyrzuca mu nietypowe metody pracy z młodzieżą.

Ks. Kotliński dostaje dekret o przeniesieniu na inną parafię, do Ozorkowa. To tu podejmie decyzję o odejściu z Kościoła. „Mimo ustabilizowanego życia osobistego i zawodowego, coraz bardziej narastał we mnie sprzeciw wobec zakłamań systemu, którego byłem częścią” – napisze.

Jest rok 1996, Kotliński zakłada firmę Glass--Plast (produkuje tworzywa sztuczne), która będzie potem wydawcą „Byłem księdzem”. Książka wychodzi rok później (dotąd sprzedało się łącznie – tak twierdzi Kotliński – ponad milion egzemplarzy). Autor ukrywa się pod pseudonimem Roman Jonasz. Dlaczego? „Wiem, jak długie ręce mają hierarchowie Kościoła” – wyjaśnia we wstępie.

W 1999 r. Kotliński zakłada antyklerykalny tygodnik „Fakty i Mity”. W międzyczasie pisze kolejne dwie części autobiografii. Przechodzi ewolucję religijną (pierwszą część trylogii pisał jako wierzący, dziś uważa się za agnostyka). W jednym z maili pisze do mnie: „Mogę pana zapewnić: w Kościele papieskim nie ma Boga”.

Jako redaktor naczelny tygodnika wystąpi na konferencji z Grzegorzem Piotrowskim, jednym z zabójców ks. Popiełuszki. Ten epizod będzie się za nim ciągnął do dzisiaj. Na konferencji prasowej już po wyborach w 2011 r. obruszy się: – Piotrowski nigdy w moim tygodniku nie pracował. Trzeba odróżniać udział w konferencji z zatrudnieniem w gazecie.

W 2002 r. zakłada Antyklerykalną Partię Postępu Racja. W marcu zaczyna zbierać podpisy pod deklaracją członkowską, w wyborach do samorządu wystawia swoich kandydatów pod szyldem „Antyklerykalna Polska” (0,85 proc. poparcia w skali kraju). W sierpniu rejestruje partię w sądzie.

GURU

Rodzi się w Jaworznie w 1962 r., wychowuje w leśniczówce rodziców. Jako dziecko czyta mitologię i książki ezoteryczne. Ćwiczy aikido, czyli sztukę walki wykorzystującą ciosy przeciwnika. O hinduskiej organizacji „Himavanti” słyszy jeszcze za komuny (1983 r.), kiedy jako licealista idzie na spotkanie z hinduskim joginem, Swami Babą.

Tyle wiemy z notek biograficznych Ryszarda Matuszewskiego, dostępnych w internecie.

W 1994 r. sam ogłasza się prorokiem, nadaje sobie przydomek Lalit Mohan. Rok później bezskutecznie próbuje zarejestrować Bractwo Zakonne Himavanti jako związek wyznaniowy. Tworzy nieformalny ruch religijny, który w najlepszym momencie skupi 20 tys. członków. Kościół katolicki wpisuje jego Bractwo Zakonne Himavanti na listę sekt.

Tomasz Wójcik od lat zajmuje się tropieniem sekt. W 1996 r. dostaje od Ryszarda Matuszewskiego, już wtedy guru Himavanti, list z pogróżkami.

– Stałem się ich celem – mówi mi podczas pierwszej rozmowy o Mohanie. „Oni” to członkowie sekty, którzy sami siebie nazywają „rycerzami”.

Podobne przesyłki Matuszewski rozsyła do kościelnych dostojników w 1997 r. Pisze: „Uprzejmie informujemy, iż od roku prowadzimy intensywniejszą niż dotychczas działalność na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Stwierdzamy, iż ośrodki inkwizycji katolickiej i niektóre protestanckie dokonują zbrodniczej krucjaty wobec naszych kościołów i związków wyznaniowych oraz ich duchownych, w związku z czym zostanie nasilona nasza bezwzględna działalność egzekucyjna wobec przestępstw przeciw jedynemu Bogu”.

W listach, które przychodzą m.in. do ówczesnego prymasa Józefa Glempa, Matuszewski grozi wysadzeniem klasztoru na Jasnej Górze podczas letniej pielgrzymki.

Tomasz Wójcik ciągle pisze raporty o sektach, publikuje artykuły. Coraz częściej występuje jako ekspert od sekt.

Przypomina sobie o nim sekta Matuszewskiego. Wójcik opowiada mi, jak „rycerze” przyjechali do jego miasta i roznosili ulotki, w których pisali, że to „szef mafii”. W okolicach jego domu wypisywali na ścianach, że to „pedofil”. Rozwieszali plakaty sugerujące, że należy do neofaszystowskiego Blood and Honour. W końcu wysłali na jego domowy adres paczkę z fekaliami.

Wtedy Wójcik zakłada stronę internetową, na której informuje, że jest prześladowany przez sektę Matuszewskiego. Bardzo szybko podobne strony i blogi zakładają członkowie Himavanti. Piszą: to my jesteśmy prześladowani przez Wójcika i jego „pedofilską mafię”.

Blogi są prowadzone przez „rycerzy”. Najmniejszą informację prasową o Matuszewskim przeinaczają tak, by guru wyszedł na prześladowanego.

Skąd taka reakcja?

Tomasz Wójcik: – Przewodnicy, nauczyciele czy mistrzowie w sektach to ludzie charyzmatyczni. Potrafią zainteresować, zafascynować. Znam historię różnych sekt. Znalazło się tam wielu szaleńców i psychopatów, ale i wielu ludzi, którzy dobrze z tego żyli. Budują wokół siebie mit, na który nabierają się przyszli członkowie sekt.

W 2003 r. Matuszewski razem z dwiema członkiniami sekty napada na Bożenę M., która wcześniej odeszła z Himavanti. Napisze o tym bydgoska „Gazeta Wyborcza”, sprawa stanie się głośna.

Dziś Bożena M. nie chce rozmawiać z dziennikarzami. Zdarzenie opisuje w artykule „Odeszłam z Bractwa Himavanti” w kwartalniku „Sekty i Fakty”: „Zostałam napadnięta przez Mohana i jego dwie uczennice. Dla mnie to było straszne wydarzenie. Po raz pierwszy zostałam zaatakowana fizycznie przez Matuszewskiego, wyzwana, wyklęta, porażona prądem z paralizatora. O mało nie poderżnięto mi gardła. Wyszłam z tego napadu nie tylko poturbowana fizycznie, ale i o okaleczonej psychice”.

Matuszewski dostaje za to trzy lata więzienia.

GANGSTER

Tomasz Wójcik: – Nie prosiłem się o wojnę z Matuszewskim, on sam sobie mnie wybrał.

W 2005 r. Wójcik znów dostaje list od Matuszewskiego. Guru pisze: „W was, bandyci chrześcijańscy, nie ma nic z MIŁOŚCI. Nie używajcie tego słowa, bo to obraza BOGA!”.

Wcześniej, w listach do członków sekty, Matuszewski rozkazuje upubliczniać adres domowy Wójcika.

Ten zgłasza sprawę policji. Matuszewski zostaje złapany, ale nie staje przed sądem, bo biegli uznają go za niepoczytalnego. Trafia do szpitala psychiatrycznego. Karnista Janusz Bojarski tłumaczy: – Żeby Matuszewski został skazany, sąd musiałby uznać go za zdrowego, a jego czyny za udowodnione.

Już rok później na forum ogólnodostępnego portalu pojawia się instrukcja: Tomasz Wójcik „może być łatwo zamknięty za obrażanie uczuć religijnych. Przynajmniej dwie osoby muszą wnieść przeciwko niemu sprawę. Trzeba gangstera pokonać tą samą bronią. Narobić mu spraw. Najlepiej w kilku sądach na raz, żeby sobie pojeździł na rozprawy”.

Wójcik: – Oni myśleli, że ja będę jeździł po całej Polsce i składał wyjaśnienia. Pomylili się, bo jeżeli ktoś popełnia przestępstwo, to rozpatruje je sąd miejsca. Więc to nie ja musiałem jeździć, tylko oni.

Odbywa się kilka procesów, w których Wójcik występuje jako oskarżony o zniesławienie. We wszystkich zostaje uniewinniony.

SZEF

Cofnijmy się o osiem lat. Jest 2002 r., Matuszewski przebywa na wolności. U antyklerykałów ma już wyrobioną markę. Tygodnik Romana Kotlińskiego „Fakty i Mity” w numerze z sierpnia publikuje fotomontaż: Matuszewski z pancerfaustem celuje w Jana Pawła II.

Partia Kotlińskiego jest zarejestrowana od kilku tygodni. Matuszewski – jak twierdzi Kotliński – któregoś dnia „po prostu przyjeżdża na spotkanie członków partii”. Później na zjazdy będzie zabierał członków Himavanti.

Roman Kotliński: – Wiedziałem o jego antypatii do Kościoła i kłopotach z tym związanych. Nie wiedziałem o zastraszaniu członków Himavanti, o szantażach. Nie wiem nawet, czy to prawda i jak skończyły się ewentualne sprawy sądowe. W ogóle mnie to nie interesuje.

Matuszewski zostaje wybrany na szefa struktur śląskich Racji. Kotliński w swoim tygodniku pisze o członkach sekty, że to „najbardziej ideowi, waleczni antyklerykałowie”. Po latach mówi: – Do dziś nie wiem, czy Matuszewski chciał w ten sposób powiększyć sektę, czy naprawdę działać w Racji. Bo antyklerykałem był na pewno.

Ludzie Matuszewskiego zaczynają dominować w strukturach partii na Śląsku i Pomorzu. Na zebraniu założycielskim w Katowicach stanowią ponad połowę. Teraz Matuszewski czuje się pewnie. Chce publikować artykuły w „Faktach i Mitach”. Kotliński się nie zgadza. W końcu – jak podają „Sekty i Fakty” – udziela Matuszewskiemu upomnienia podczas zebrania zarządów wojewódzkich, a potem usuwa go z partii.

Matuszewski się mści. Grozi Kotlińskiemu podpaleniem i śmiercią. W mieszkaniu jednego z działaczy Racji wybucha pożar. Istnieje poszlaka, że ogień podłożyli sekciarze, czego jednak nie udowodniono. Tomasz Wójcik: – Mieszkanie podpalili sekciarze. Wiem, kim jest ofiara, ale nie mam zgody, żeby ujawniać nazwisko.

Rok temu pytałem o Matuszewskiego ówczesną przewodniczącą partii, Teresę Jakubowską. – Oczywiście nie mam żadnej opinii na temat tego człowieka, którego chyba nigdy nie widziałam, ani na temat tej organizacji, o której przeczytałam kilka informacji przed chwilą z Wikipedii – tłumaczyła wtedy. – Nie uważam, żeby był sens tracić czas na szukanie i czytanie jakichś archiwalnych papierów. Temat chyba na to nie zasługuje.

Dziś Teresa Jakubowska nie odpowiada na maile. I nie szefuje już Racji – zastąpił ją Ryszard Dąbrowski. Zmieniła się też nazwa partii – teraz to Racja Polskiej Lewicy. Prosiłem rzeczniczkę prasową partii o skontaktowanie z przewodniczącym, ale nie otrzymałem choćby adresu mailowego.

Dąbrowski, zapytany o Romana Kotlińskiego przez Onet.pl, odpowiedział: „Redaktor Roman Kotliński jest założycielem i pomysłodawcą partii. Często też partii w różny sposób pomaga i ją wspiera. Nie ma wpływu na linię programową ani na wybór władz partii”.

POSEŁ

Kotliński twierdzi, że na listy Ruchu Palikota zaprosił go sam Palikot. Startuje w Łodzi, jako kandydat popierany przez Rację. Dawna partia Kotlińskiego ma swoich ludzi w każdym okręgu wyborczym. Do Sejmu, oprócz Kotlińskiego (17 tys. głosów), dostaje się Jan Cedzyński (14 tys. głosów).

„Zaczynamy budować nową, racjonalną Polskę, w której Kościół jest oddzielony od państwa” – tak Kotliński mówił po wyborach dziennikarzom „Newsweeka”.

Pytam go, czy ciągle uważa, że reforma Kościoła jest możliwa.

– To tak, jakby pan pytał, czy warto z sycylijskiej mafii zrobić fundację charytatywną. Oczywiście, że tak! – odpowiada. – Tyle że ja, pisząc książki jeszcze w to wierzyłem, teraz już nie wierzę. Głównym powodem mojego odejścia z Kościoła były ewidentne błędy doktrynalne i zafałszowanie Biblii w Kościele watykańskim. W tym Kościele nie ma Boga. I to jest największy problem, głównie zresztą dla jego członków. Skąd to wiem? Inkwizycja, palenie czarownic, wyprawy krzyżowe – miliony ofiar. Czy Duch Św. był wtedy w Kościele? Czy Duch Św. może być ludobójcą?

– Jaka jest pana pozycja w Ruchu Palikota? – pytam.

– Ugruntowana, ale nie należę do RP, stoję nieco z boku. Janusz Palikot uważa mnie za eksperta w kwestii świeckości państwa, ma wysokie uznanie dla „Faktów i Mitów” i tego, co robię, np. wniosku o zdjęcie krzyża.

Zmieniam temat: – Czy znał pan przeszłość Ryszarda Matuszewskiego przed jego wstąpieniem do partii?

– Nie wiedziałem o jego niezgodnej z prawem działalności – mówi. W końcu irytuje się: – Gratuluję odgrzebania Matuszewskiego. To żałosne, co robicie. Może umówić pana z moim kolegą z piaskownicy? Uderzyłem go gumowym młotkiem, gdy miałem trzy latka.

Andrzej Rozenek, rzecznik klubu parlamentarnego RP: – Wiemy, że Himavanti usiłowało w niedemokratyczny sposób przejąć struktury Racji, i że Roman Kotliński skutecznie się temu sprzeciwił. Ruch Palikota nie popiera działalności żadnej sekty. Szanujemy wyznawców wszystkich religii, bo uznajemy kwestię wyznania za prywatną sprawę każdego obywatela. Jesteśmy przeciwni mieszaniu się Kościołów do spraw państwa. Nie mamy zamiaru wdawać się w dyskusję na temat tego, która religia jest „jedyną prawdziwą”, ani tym bardziej w walkę jednych sekt z innymi.

Roman Kotliński: – Tylko proszę na litość boską nie pisać, że byłem przyjacielem Matuszewskiego, tak jak od lat słyszę, że jestem przyjacielem Piotrowskiego. Wszystko ma granice śmieszności, a ciemnotę można wcisnąć tylko ciemniakom.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2012