Przezroczystość

Przezroczysty i chłodny styl „Szumu” współgra z niemal zupełną likwidacją świata zewnętrznego: za całą rzeczywistość muszą tu wystarczyć pusty kąt, tapczan, ślizgawka, skrzyżowanie nienazwanych ulic.

18.10.2014

Czyta się kilka minut

Magdalena Tulli podczas Gali Nagrody Literackiej im. Juliana Tuwima, Łódź, 15 grudnia 2013 r. / Fot. Łukasz Szeląg / REPORTER
Magdalena Tulli podczas Gali Nagrody Literackiej im. Juliana Tuwima, Łódź, 15 grudnia 2013 r. / Fot. Łukasz Szeląg / REPORTER

Spotykali się w każdą niedzielę w mieszkaniu młodszej siostry jej matki. Zwykle we czwórkę, ciotka, jej syn, matka i ona – dziewczynka, bohaterka, narratorka. Siadali przy stole, jedli szarlotkę. Wspomnienie niedzielnych popołudni przewija się intensywnie w „Szumie” Magdaleny Tulli. Nie jest to wątek przewodni, ale trzyma opowieść w ryzach. Dla niej te popołudnia były niczym rodzinny azyl, jedyny, jaki miała. Wprawdzie przy stole nie mogło być mowy o równości, to matka i ciotka rozdawały karty i egzekwowały reguły, z „mów o pół tonu ciszej” na czele. Wszystko było jednak lepsze niż poranny jazgot budzika, poniżające tyrady nauczycielek, samotność na przerwach.

Chciałbym ich sobie wyobrazić: siedzą przy stole, rozmawiają, ona, najmłodsza, nagle podnosi głos: „nie będzie dobrze!”. Znowu złamała zakaz. Dobra literatura gwarantuje takie uobecnienia od ręki, wystarczy pstryk, aby wyłonili się we czwórkę razem z firankami i deseniami tapety. Ale w tej akurat materii nowa powieść Magdaleny Tulli jest wyjątkowo powściągliwa, jakby trzeba było pozbawić bohaterów ciała, a pokoje mebli, by jak najwięcej ważyły słowa, uczynki, winy. Pusta scena, stół, szarlotka i główne osoby dramatu. Dwie nierozłączne siostry, które przeszły „twardą szkołę” w obozach koncentracyjnych i usiłują teraz, różnymi metodami, trzymać fason; i ona, uczennica z najgorszymi stopniami, której „nikt nie lubi”.


Sieć upokorzeń


Tulli wraca w „Szumie” do wątków obecnych w świetnie przyjętych „Włoskich szpilkach”. Ponowiona zostaje perspektywa dorosłej kobiety, która opowiada własne dzieciństwo i młodość, powracają sceny szkolnych upokorzeń, wielokrotnego wyobcowania, motywy nieprzepracowanych traum. Na pierwszy plan wysuwa się pasmo trudnych relacji z matką, osobą zamkniętą w sobie, chłodną, wszystkie siły wykorzystującą na to, aby utrzymać się na powierzchni życia codziennego, i – zaraz za nim – pasemko równie trudnych kontaktów z despotyczną ciotką. Mniej jest w „Szumie” Historii pisanej wielką literą, więcej historycznych widm i fantazmatów, które zasiedlają pamięć, nawiedzają wyobraźnię i przechodzą z pokolenia na pokolenie.

Życie pod piórem Tulli to sieć nierównych relacji, zawsze upokarzających słabszą ze stron. Gdy raz w taką sieć wpadniesz, nie masz wyjścia, bo jej początek i koniec, o ile istnieją, toną w mgłach. W kolejnych rozdzialikach usiłuje się ten splot rozwikłać za pomocą słów opowieści, która toczy się wyboistymi drogami od scen z wczesnego dzieciństwa po życiowe cezury: pierwszą miłość, narodziny dzieci, śmierć matki, rozwód. Próby nie mogą się udać, gdyż z każdym zdaniem, z każdym przesunięciem czasu sieć tylko mocniej się splata i coraz boleśniej uciska. Nauczycielka podczas lekcji wyżywa się na uczniach, za chwilę drży w obawie, że ktoś odkryje jej „zaśpiew”, znak niewłaściwego pochodzenia. Działacz partyjny, który na wywiadówkach beszta rodziców, w domu ukrywa wyrwane z albumu zdjęcia krewnych w mundurach Wehrmachtu.

Dynamika tego mechanizmu zasadza się na wzajemnej nieufności i jednokierunkowym transferze gniewu i krzywd. W konsekwencji największy ciężar dźwigają najsłabsi, bo nie mają komu go oddać. Dziewczynka ma przeciwko sobie nie tylko całą klasę, szkołę, rodzinę. Świat nie powstał z jej narodzinami. Do wzięcia są jeszcze przemilczane dymy z krematoriów i bydlęce wagony, zwęglone ciała i żołnierze z dziurami w czaszkach.


Świat z łatwopalnej tektury


Debiutanckie „Sny i kamienie” (1995), za które Tulli otrzymała Nagrodę Kościelskich, to snuta osobliwie profetycznym stylem opowieść o narodzinach i zmierzchu miasta, w sam raz na naukowe seminarium „literatura i mity”. Szybko przylgnęły do Tulli etykietki pisarki trudnej, wyrafinowanej, piszącej dla garstki rozumiejących, że literatura wyczerpała swoje kreacyjne możliwości, pisarzom pozostaje więc rozstawiać stare pionki na zakurzonej szachownicy i kierować obiektyw na żylastą rękę, która nimi porusza. Tymczasem wielkie metafory i deziluzyjne chwyty miały w tej prozie od początku daleki zasięg, dotykały problemów wykluczenia, przemocy tożsamościowej. Przykładowo w „Skazie” (2006) spokojne życie prowincjonalnego miasteczka, sprowadzonego do placu okolonego dekoracjami z dykty, zaburza napływ uchodźców z innych historyjek. Ponieważ w tej historii, jak stwierdza nie do końca wszechmocny narrator, brakuje dla obcych odpowiednich schematów fabularnych, spędza się ich na środek placu, zakazuje przekraczania torów tramwajowych, walizki i tobołki zrzuca się na kupę.

Podejrzewam, że na długo przed debiutem Tulli miała głęboko uwewnętrznioną wizję świata: jest on z natury kruchy, łatwo popada w nieistnienie. W „Snach i kamieniach” miastu zagraża „przeciwmiasto”, rozrośnięte za nieszczelną kopułą nieba. Narratorowi „Skazy” nie starcza materiałów, aby zbudować coś więcej poza centralnym placem, dlatego bruk i tory tramwajowe urywają się w hałdach piachu za pierwszym zakrętem, a wymalowaną na dykcie iluzję dalszego ciągu można bez trudu przebić jednym uderzeniem pięści. Są to, rzecz jasna, nośne metafory literatury, jej sztuczności, zadowalania się fragmentem. Ich nieliteracki wymiar ujawniły dopiero „Włoskie szpilki”, gdzie czytamy o matce, która w obozie utraciła wiarę w rzeczywistość – odtąd świat wydawał się jej zbudowany z „łatwopalnej tektury”.

Jedno lapidarne zdanie wymierzone w punkt potrafi czasem zdziałać więcej niż kilkanaście stron tekstu, chłód bywa najlepszym środkiem opisu gorąca: „W czasach przedszkolnych, kiedy jeszcze próbowałam ją obejmować, odsuwała się delikatnie, ale stanowczo. Zgadywałam, że moje ręce się lepią, i świtało mi w głowie, że równie nieprzyjemne w dotyku mogą być moje uczucia”. Te słowa bolą i nie dają o sobie zapomnieć, bo są proste, wyczyszczone z ozdobników, bo padają z jakąś bezwzględną lekkością. Przezroczysty i chłodny styl „Szumu” współgra z niemal zupełną likwidacją świata zewnętrznego: już nie plac otoczony dyktą, nie prefabrykaty, nawet nie tektura; za całą rzeczywistość muszą tu wystarczyć ledwo zamarkowane znaki, pusty kąt, tapczan, ślizgawka, skrzyżowanie nienazwanych ulic. Nasuwa się pytanie: co oznacza ten brak, ta próżnia, w której brodzą pozbawione znaków szczególnych postacie? I zaraz za nim kolejne: kim właściwie jest ta kobieta, która opowiada swoją historię? Niejasny status narratora to również stały motyw twórczości Magdaleny Tulli.


Z umarłymi tylko przez telefon


Kulminacyjną sceną powieści są obrady „Sądu Najniższego”. Mistrzem ceremonii jest lis, przed laty odnaleziony w kolorowance przywiezionej z Mediolanu, towarzysz spacerów dziewczynki po wyimaginowanym lesie, nauczyciel strategii przetrwania i ucieczki. Obrady toczą się w ciemnych podziemiach prawdziwego sądu. Na mównicę wchodzą świadkowie i sprawcy dawnych upokorzeń: wredna nauczycielka, pierwszy chłopak, nielojalna koleżanka. Celem procesu nie jest udowodnienie win, lecz sondowanie możliwości przebaczenia. Padną tu ważne słowa o warunkach, jakie muszą zostać spełnione, żeby przebaczyć, gdy nikt nie mówi „przepraszam”.

Lisa można uznać za wytwór dziecięcej wyobraźni, scenę sądu – od biedy – za pojemną metaforę. Realizm na tym nie ucierpi. Gorzej z opowieściami bohaterki o telefonach do umarłych. Połączenie takie, jak twierdzi, niezwykle trudno uzyskać – aby dodzwonić się do zmarłej matki, musiała zdobyć archiwalną książkę adresową z 1938 r. i wykręcić pięciocyfrowy numer w pokoju hotelowym w Łodzi, gdzie matka mieszkała przed wojną. Z umarłymi jest jeszcze ten problem, że widzą wszystko inaczej, nie bardzo interesują ich nasze sprawy, niełatwo się z nimi dogadać, gdy już podniosą słuchawkę.

Sceny rozmów z zaświatami pojawiają się w przedostatnim rozdziale, jednak o śmierci mówi się sporo w całej powieści, a pozbierane skrawki tworzą niepokojąco spójny wzór. Umierający tracą zainteresowanie światem widzialnym, z wolna stajemy się dla nich półprzezroczyści, nieważni, rozrzedzamy się razem ze ścianami, meblami, powietrzem. „Da się tam żyć?” – bohaterka pyta przez telefon zmarłą koleżankę. „Nie narzekam – słyszy w odpowiedzi – właściwie wszystko tu jest takie samo jak tam, tylko bez tego szumu. Bez niego łatwiej rozumiem”.

Podobnych sygnałów, które podają w wątpliwość rozróżnienie na „tu” i „tam”, znajdziemy w dużo więcej. Tworzą one metafizyczny nerw powieści. „Szum” jest bowiem nie tylko pięknym traktatem o dojrzewaniu do przebaczenia, opowieścią o utraconym dzieciństwie, niezrozumieniu, nieprzystosowaniu i wpływie niezagojonych ran z przeszłości na życie dzieci. Jest także – akurat odwrotnie niż wczesne powieści Magdaleny Tulli – autobiograficzną historią, która skrywa literacko-metafizyczną tajemnicę. Jak na literaturę naprawdę wielką przystało.


Magdalena Tulli „Szum”, Znak, Kraków 2014

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2014