Jacek czyta Jarosława

Oto odważny najazd na czytelnicze przyzwyczajenia i konwencje. Mikstura, która przywraca puls poetyckim liniom Iwaszkiewicza.

25.02.2013

Czyta się kilka minut

Jarosław Iwaszkiewicz, 1975 r. / Fot. Piotr Baracz / EASTNEWS
Jarosław Iwaszkiewicz, 1975 r. / Fot. Piotr Baracz / EASTNEWS

Jarosław Iwaszkiewicz zmarł 2 marca 1980 r. Kilka tygodni przed śmiercią, unieruchomiony na piętrze dość podłego hoteliku w Sailly, zapisał jedne z najdziwniejszych, najbardziej przewrotnych ostatnich słów w historii polskiej diarystyki: „tyle jest rzeczy nowych”. Zdaniem niektórych odszedł w najlepszym dla siebie momencie, bo wiele zostało mu oszczędzone.

Wraz z jego śmiercią urywały się ostatnie realne więzi łączące polską współczesność z XIX wiekiem i rozpoczynały, w krajowym drugim obiegu i na emigracji, rozliczenia z posłem, delegatem, redaktorem, prezesem. Znak do nich dał Jerzy Giedroyc, publikując w majowym numerze „Kultury” rozmowę Gustawa Herlinga-Grudzińskiego z Konstantym Jeleńskim, wyjątkowo powściągliwą na tle późniejszych głosów – prozaik piętnował „mentalność mandaryna”, krytyk bronił taktyki ustępstw i kompromisów, świadomie podjętej roli pośrednika między pisarzami a partią, roli, którą ktoś przecież musiał odgrywać. Iwaszkiewicz zstępował do politycznego czyśćca, bo w czyśćcu literackim, gdzie wyroki na ogół są dłuższe, znalazł się dużo wcześniej.

W maju 1980 r. urodził się Jacek Dehnel, więc rozminęli się na tym świecie. Jakoś mnie pociąga, nie daje się odpędzić, to sztuczne i wyszukane zestawienie – rytm życia Jacka równoległy z kolejnymi latami czyśćcowej karencji Jarosława. Gdy Jacek miał lat czternaście, Tomasz Burek w płomiennym referacie wygłoszonym podczas sesji naukowej w Stawisku żądał porzucenia interpretacyjnych formuł i przesądów, tonem nieomal błagalnym domagał się poważnego namysłu nad Iwaszkiewiczem. To jeszcze nie był odpowiedni czas. Podobno czyśćcowe ważenie i oczyszczanie dzieła trwa co najmniej ćwierć wieku, tyle co jedno pokolenie.

 Czyżby coś poszło – jak zwykle – nie tak? Wprawdzie zostały pieczołowicie wydane dzienniki, powstają biografie, wychodzą drobiazgowe studia i tomy korespondencji, a kim był Iwaszkiewicz-poeta, właściwie nie wiadomo. Wciąż są w obiegu stare etykiety zblazowanego nudziarza, erotomana zakochanego w śmierci, nieznośnego estety, któremu pod koniec życia zdarzyło się napisać garść genialnych wierszy (jako zaklęcie i wytrych: „Mapa pogody”). Pod tym względem dokonany przez Jacka Dehnela, uznanego dzisiaj pisarza, autorski wybór wierszy Iwaszkiewicza „Wielkie, pobrudzone, zachwycone zwierzę” nie ma sobie równych. To odważny najazd na przyzwyczajenia i konwencje, zmyślnie sporządzona mikstura, która przywraca puls poetyckim liniom Skamandryty. Tak jakby Dehnel wziął sobie do serca błagania Burka sprzed dwóch dekad.

Książeczka ukazuje się w znakomitej serii Biura Literackiego „44. Poezja polska od nowa”, jako dziewiąty już tom. Dotychczas między innymi Piotr Matywiecki odkurzał Marię Konopnicką, Marta Podgórnik odzierała z banałów poezję Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, a Justyna Bargielska prezentowała wyniki osobistej lektury dzieła Leopolda Staffa. „Zdecydowałem się na wybór skrajnie subiektywny – czytamy w posłowiu Dehnela, które z powodzeniem mogłoby służyć za wyraz idei całej serii – nie kierowałem się ważnością tekstów (cokolwiek miałoby to znaczyć), ani w pojęciu samego poety, ani w pojęciu jego późniejszych komentatorów. Nie obchodziło mnie, które wiersze stanowiły punkt zwrotny (...) w jego biografii. Wierzyłem tylko i wyłącznie własnej intuicji: szukałem takich utworów, które wydały mi się szczególnie piękne, nieoczywiste i nieoczekiwane, bo odstające od typowej poetyki autora”.

Jeśli tradycja literacka ma być odnawiana, zapomniani poeci przywracani, to tylko przez swobodne czytanie wbrew panującym opiniom i modom. Żeby coś się w tradycji ruszyło (i ożyło), Jacek musi spotykać Jarosława. Dalej, w posłowiu, pastwi się Jacek nad Jarosławem niebywale, wyzywa od „parnasistowskich rymopisów”, zarzuca dekadentyzm, śmieszność, przebrzmiałość, lecz czyni to z tak zawadiacką lekkością, z taką siłą indywidualnego przeżycia, jakiej żaden komentator przed nim nie osiągnął.

Pytając kilkakrotnie o zagadkowe sąsiedztwo – już w debiutanckich „Oktostychach” (1919), już w „Kasydach” (1925) – wierszy „krystalicznie czystych” i wyciąganych spod młodopolskiej sztancy strof o „różach” i „marmurach”, stawia autor wyboru ciekawą tezę. Być może budził się w Iwaszkiewiczu raz „Doktor I”, raz „Mister Parnasista” – oblicze chłodne, oczytane, cyniczne dialogowało z obliczem łzawym i wtórnym. „Taki Iwaszkiewicz jawiłby się jako wcielenie Janusa: kiedy cokolwiek mówi, mówi również coś wręcz przeciwnego; (...)każdy jego wiersz jest sobą samym i własnym pastiszem”. Można z tego rodzaju psychologizacjami polemizować, grunt, że w końcu jest z czym.

Tomik zaczyna się niepozornie, od zdawkowego „Proverbium”, od rytmicznych „Ogrodniczek”, peonicznej idylli zerwanej przybyciem czarnego rycerza w masce. Zaraz potem pierwsze olśnienia, wstrząsy. Sceny z życia i śmierci francuskiego malarza, Henri’ego Rousseau, realistyczne, mocne: „Na platformie długa żółta trumna. Czarny przyjaciel poprawia ordynarny metalowy / wianuszek. Błoto klapie na wszystkie strony. / Przekupka ogląda się. Sama jedna stoi na środku ulicy”. Oszczędne „To”, które mógłby napisać Miłosz w najlepszym okresie fascynacji haiku. Wreszcie cykl „L’amour cosaque” – dobrze znany bywalec miłosnych antologii, tutaj, w nowym sąsiedztwie tchnący jakąś niebywałą świeżością.

Skąd ona się wzięła w tych wierszach wyśpiewujących banalną historię chyba kresowej dziedziczki, która podczas wakacji romansuje z miejscowym Kozakiem, niezdrowo podniecona wyższością swojej klasy?

 

Lubię ranną przechadzkę w pogodny letni dzień –

Idę powolnym krokiem w szpalerów zimny cień,

Powiewnym idę krokiem, owita w sukni mgłę,

Patrzę na plamy słońca przez złote face-à-main.



Przecież nie kod homoseksualny, nie ukryte perwersje autora tu działają. Więc co? Kunsztowne rymy? Rytm trzynastozgłoskowca? Powiewy wschodu? Dalej, w tym samym cyklu, łódka z chrzęstem wpływa w tataraki, herbata dymi w przejrzystym szkle, a w wersie zadziwiająco lingwistycznym: „Słonecznik – słońce – radości jest rad”.

Już pierwsze strony zbioru pokazują, że z Iwaszkiewiczem nie będzie – mimo wszystko – łatwo. Zachwyty zachwytami, dreszcze dreszczami, ale skąd one się biorą? W czym tkwi geniusz „krystalicznej linii”, skoro trzeba rozstać się z opinią, że wyżyny osiągał poeta, czyszcząc pod koniec życia język?

Moc, która sprawia, że fragment wiersza odciska się w pamięci, wchodzi w ciało, jest oczywiście wielką tajemnicą wielkiej poezji i dobrze robi Dehnel, cofając się przed zawsze zbyt łatwymi wyjaśnieniami. Kusi mnie jednak robocza hipoteza powinowactwa błysków. Doświadczenia metafizyczne – czy to śmierci, czy sensu, czy to wieczności, czy nicości – nierozerwalnie złączone ze swojskim konkretem, z rydzami, paprociami, łyżką, ciepłą ziemią.

Tomasz Burek był blisko, gdy określał to mianem „mistycznego węzła wszechrzeczy”, ale może lepiej mówić o tajemnicy zakorzeniającej, lęku przywiązującym do życia, ludzi, rzeczy. Tak jest w wierszu „*** Florencja. Mgła”: bohatera nachodzą umarli, i „to nie to że dotykają ślisko / ale że wszyscy w żałobie / zarzucają mi welony / na głowę na uszy na oczy / i tylko czuję przez krepę / dotknięcia rąk i warkoczy”. Czytając, czuję na policzku ten zbity, twardo spleciony warkocz, zarazem bliski i nieznośnie szorstki. Podobnie tutaj:



Byłeś samym ciałem

Jesteś samym prochem

Wcale nie wiedziałem

Że cię bardzo kocham

(...)

Ty już nie pamiętasz

I nikt nie pamięta

Tam będzie nasz cmentarz

Gdzie zapachnie mięta.



Skądinąd wiadomo, że wierszy Iwaszkiewicz pisał za dużo, „siadał i pisał równym, ładnym pismem (...). Następnie wzruszał ramionami: napisało się i basta” (Miłosz „Rok myśliwego”). Kto próbował na własną rękę czytać setki stron wierszy zebranych, ten wie, z jaką ilością fraz przewidywalnych, bladych fajerwerków, trzeba się zmierzyć.

Iwaszkiewicz w wyborze Dehnela składa się z prawie samych palących pytań. Dlaczego, chociażby, umarli przychodzą w zimie? Czemu wyczekiwany w pokoju hotelowym zmarły przyjaciel przekrzywia głowę jak pies? Co łączy wspomnienie śmierci słonia w Elisawetgradzie z małpą niesioną w klatce ulicami Rzymu, sześćdziesiąt lat później? I czym jest to kluczowe dla książeczki porównanie z wiersza „Rzeczy”: „Potargane paprocie, drewniane buławy, / Lalka, koń z włosienicy, stoliczek kulawy / Okręt bez żagli, i ja na tym leżę / Jak wielkie, pobrudzone, zachwycone zwierzę”, które Dehnel zanadto zawęził, sugerując, że „Doktor I” zna nikłą wartość archaicznych gratów, ale „Mister Parnasista” zwierzęco się nimi zachwyca.

Cząstkowych odpowiedzi na te i inne pytania można szukać poza zbiorem, na przykład w dziennikowych zapiskach o psie Tropku (kochanym przyjacielu o oczach Grydzewskiego), oraz w postawie... Jacka Dehnela. „Wielkie, pobrudzone, zachwycone zwierzę” jest także, poza wszystkim, o czym była mowa, ułożonym z cudzych wierszy autoportretem pisarza, który zbiera z różnych stron cięgi za upajanie się tradycją, elitaryzm, estetyzm, za miłość do bibelotów, starych map, fotografii, za melonik, surdut, sygnet na palcu, laseczkę. Dehnel nie tylko przeczytał wiersze Jarosława, również przejrzał się w nich, coś dostrzegł i coś opowiedział nam o sobie.  


Jarosław Iwaszkiewicz „Wielkie, pobrudzone, zachwycone zwierzę”, wybór wierszy: Jacek Dehnel, Biuro Literackie 2013.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2013