Przepowiednia milczy

Nie widać jej ostatnio w filmach, książkach, muzyce. Nie ma jej w debacie publicznej ani w głównych wydaniach serwisów informacyjnych. Przestaliśmy się do niej spieszyć, śnić o niej. Gdzie się podziała przyszłość?

27.12.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Collage Zalley
/ Fot. Collage Zalley

Neil Armstrong, Jurij Gagarin i owieczka Dolly mają ze sobą coś wspólnego. Byli obietnicą postępu, przeżywaną z niepokojem o to, że pewnego dnia ludzkość przeprowadzi się na księżyc, a ziemię opanują klony. Ekscytującą, bo prowadzącą w przyszłość. Każdy przełom i dokonanie tego, co jeszcze wczoraj było niemożliwe, działa na wyobraźnię, uwalnia pragnienie pokonywania ograniczeń lub tworzenia nieistniejącego. Dlaczego więc słynni kosmonauci i laboratoryjna owieczka nie doczekali się następców?

Brak nam dziś bohaterów zbiorowej wyobraźni, którzy potwierdzają nie tylko rosnące możliwości gatunku ludzkiego, ale też inspirują, reprezentują potencjał jutra. Na horyzoncie nie widać nowych gwiazd czasu przyszłego, nie wyczekujemy już żadnej wiadomości o dziejowym znaczeniu.

Nawet doniesienia o skutecznych lekach na AIDS i sukcesach w opracowaniu szczepionki na HIV przestały robić wrażenie, a przecież są decydujące dla przetrwania milionów ludzi m.in. w Afryce i Azji. Przyszłość – fantastyczna czy katastroficzna – już nas nie rozpala, nie fascynuje jak wtedy, gdy jeszcze była przed nami.

Odkąd się w niej znaleźliśmy, straciliśmy zainteresowanie. Czy mamy do czynienia z deficytem przyszłości, czy też z jej nadmiarem? Być może przestaliśmy wierzyć w zmiany, ale prawdopodobne jest i to, że doświadczamy ich zbyt dużo, zbyt intensywnie.

KOSMICZNE WIZJE

Wiek XXI jest cezurą symboliczną, ale dla zmiany nastrojów społecznych bardzo konkretną. Wraz z XX stuleciem skończył się etap ekscytującego oczekiwania, prób przeniesienia się w przyszłość, przewidzenia jej, wyprzedzenia. Wcześniej zainteresowanie przyszłością było powszechne, a jego objawy – obecne na każdym kroku. W rozkwitającej po II wojnie światowej literaturze science fiction, w kinie rozrywkowym, w muzyce elektronicznej, która wydawała się jedynym możliwym brzmieniem świata technicznie zmienionego, w sferze urządzeń mechanicznych (coraz liczniejszych i bardziej wyspecjalizowanych), w medycynie czy doniesieniach o naukowych odkryciach, w telewizyjnych wiadomościach. Przyszłość była wszędzie i dla każdego.

Powojenna rywalizacja Wschodu z Zachodem pchnęła naprzód badania sfer pozaziemskich i wystrzeliła ludzkie ambicje w kosmos. Jak się okazało – przedwcześnie, bo do dziś nie skonsumowaliśmy sukcesu lądowania na księżycu. Było ono hucznym otwarciem długiej i cichej ery. Międzyplanetarne ambicje w nowym stuleciu zyskały wizerunek kosztownej fanaberii. Okazało się bowiem, że nie trzeba w przyszłość lecieć. Ona sama zjawia się w naszym życiu w sposób mniej spektakularny, za to faktyczny – poprzez technologie.

Polityczne hasła przyszłości spędziły długi czas w kapsule zimnej wojny, ale po zburzeniu muru berlińskiego nic już nie hamowało liderów przed tworzeniem prognoz lepszego świata, pochłoniętego pokojowym rozwojem. Międzynarodowe fora określały milenijne cele rozwoju, roztaczały perspektywy wzrostu gospodarczego, wzmacniały przekonanie, że świat idzie ku szczęśliwszemu i dostatniejszemu istnieniu, na które załapią się jednak ci, którzy przyspieszą.

Na wezwanie Zachodu do bogacenia się, wolności i postępu odpowiedziały kraje w różnych częściach świata. Niemal każde wielkie miasto globu posiada jakiś architektoniczny znak, bliznę poświadczającą przebudzenie przyszłościowych ambicji. Hongkong wyburzył brytyjską zabudowę i postawił w jej miejsce las wieżowców. Paryż wzniósł na cześć przyszłości monument w postaci całej dzielnicy La Défense. A w Rio de Janeiro, Kalkucie i Nairobi sterczą pod niebo smukłe, proste biurowce – inkubatory zjawisk przyszłości sprzed pół wieku.

Im bliżej przełomu stuleci, tym więcej przyszłości dało się wyczuć w powietrzu. I tym większe było tempo. Choćby w muzyce rozrywkowej, której twórcy prześcigali się w tworzeniu nowych gatunków. Zasilani rozwojem nauki i techniki wykorzystywali komputery i inne maszyny, by zostawić rywali z tyłu. W ostatnich latach ubiegłego stulecia techno przeniknęło inne gatunki, stało się muzycznym motywem przejścia. Przyspieszony puls dobrze ilustrował napięcie, ale też ambicje związane z nowym wiekiem.

W tym czasie w hollywoodzkim kinie reżyserzy tworzyli wizje przyszłych zdarzeń. Większość była dystopijna, katastroficzna lub apokaliptyczna, ale nawet w opowieściach o świecie zagrożonym zagładą, atakowanym przez siły zewnętrzne, epidemie albo dyktat maszyn, dawało się odczuć fascynację nadchodzącym czasem: technologią, komunikacją, konfliktami moralnymi.

W tej atmosferze przyszła na świat owieczka Dolly, bohaterka serwisów informacyjnych, przedstawicielka ulepszonej rzeczywistości, w której wszystko i każdego da się sklonować: od chorej wątroby po ludzki umysł. Dolly, jak na gwiazdę przystało, wzbudziła kontrowersje, przede wszystkim etyczne. Przełomowość polegała na przepowiedni posthumanizmu i oswojeniu globalnej publiczności ze świadomością, że przyszłość dokona się nie tylko na zewnątrz, ale też w nas. Najdosłowniej i najgłębiej – w komórkach biologicznych.

LEPIEJ JUŻ BYŁO

Odkąd formalnie znajdujemy się w wieku XXI, czyli za metą trwającej kilkadziesiąt lat pogoni, przyszłość straciła na znaczeniu. Stała się przeżytkiem – ambicją dościgłą i zrealizowaną. Od początku stulecia nie wymyśliliśmy wiele nowego. A przede wszystkim przestaliśmy przeżywać czas przyszły jako upragniony cel. To może się okazać dla przyszłości zabójcze, tracimy napęd.

W kinie ostatnich lat przyszłości nie widać, jeśli nie liczyć kilku nieudanych produkcji bazujących na efektach specjalnych.

James Cameron wykorzystał technologię trójwymiarową, by stworzyć opowieść o niebieskich istotach, czym potwierdził współczesną bezrefleksyjność – wysiłkiem umysłowym wielu pokoleń stworzyliśmy genialne technologiczne rozwiązania, dające niemal nieograniczone możliwości. Ale teraz, gdy już je mamy, nie bardzo wiemy, jak użyć ich dla dalszego rozwoju. Samo istnienie technologii przesłania horyzont, zajęci interakcją z urządzeniami, rzadko myślimy o tym, jaki mają na nas wpływ – rozwojowy czy regresywny? I czy aby przyszłość nie nabiła nas w wirtualną butelkę?

W muzyce słychać przeszłość – od blisko ćwierćwiecza wracają te same motywy, melodie, teksty. Młode gwiazdy są kopiami starych, wbrew obietnicom udoskonalonej przyszłości – dość mizernymi. Lady Gaga i Justin Bieber to liliputy przy Madonnie i Franku Sinatrze. W nowym stuleciu nie pojawił się żaden świeży gatunek muzyczny, który dorównywałby potencjałowi społecznemu rock’n’rolla czy hip--hopu. Duch czasów nie pobrzmiewa, może po prostu dlatego, że go nie ma.

Dowodem na zapętlenie jest najnowsza płyta Daft Punk „Random Access Memories”, której tytuł i brzmienie nawiązują do przypadkowo wybranych z pamięci elementów, odprysków przeszłości, ułożonych w nową kolekcję utworów. Klasycy muzyki elektronicznej zjawili się po dwóch dekadach, a ich album jest uznawany za najważniejszą płytę roku 2013. Nie tylko ze względu na świetną muzykę. Nikt dziś nie nagrywa niczego lepszego. Żyjący w XX wieku twórcy przyzwyczaili się czuć oddech nowości i młodości na plecach, tymczasem okazuje się, że nikt ich nie goni. Młodsi twórcy nie przejawiają ambicji odkrywców, prekursorów. Nawet nie próbują być w czymś pierwsi, przebić się do przyszłości.

Muzyka rozrywkowa kręci się w kółko, a jedyne, co ulega zmianie, to technologia. Wydarzeniem ostatnich tygodni była niezapowiedziana premiera albumu „Beyoncé” – kolekcji wideoklipów popularnej amerykańskiej wokalistki. Album jest sensacją nie dlatego, że miał premierę on-line i w formie wizualnej, był więc prawdziwie wirtualny i multimedialny. Tu także technologia przesłoniła treść.

FANTAZJE I PROGNOZY

Przyszłość ulotniła się również z literatury, a w każdym razie nie stanowi dla niej tematu szczególnie istotnego. Science fiction nie cieszy się popularnością jak w latach 70., wyobraźnią czytelników zawładnęło fantasy. Zamiast snuć możliwe scenariusze przyszłości, wolą oni przeprowadzać się do alternatywnych światów, takich jak opisany w bestsellerowym cyklu „Pieśń Lodu i Ognia” George’a R.R. Martina. Sektor literatury fantasy rośnie szybko i za oceanem jest, obok książek młodzieżowych, uznawany za najbardziej przyszłościowy.

 A przecież nie brakuje zwolenników teorii, że rewolucja technologiczna wydarzyła się, ponieważ wcześniej zaistniała w umysłach autorów takich jak Arthur C. Clark, który opisał wiele zdarzeń zwariowanych, niemożliwych, ale pomiędzy nimi dziesiątki takich, które stały się faktami. Neil Gaiman, nota bene, pisarz fantasy, uważa, że możliwość sfotografowania telefonem swojego śniadania i natychmiastowego wysłania tego zdjęcia przez internet do przebywającej w innym kraju żony – jest dosłowną realizacją zdarzeń opisanych w literaturze dziesiątki lat temu, a co za tym idzie – dowodem, że przyszłość zależy od wyobraźni. Niechęć do tworzenia wizji, nieobecność powszechnie znanych, inspirujących wydarzeń związanych z przyszłością jest niebezpieczna. Już teraz sprawia, że drepczemy w miejscu.

Najdotkliwiej ten przestój objawia się w sferze politycznej – przykłady polskie i zagraniczne można mnożyć. Dość powiedzieć, że nie istnieje teraz żadna idea dotycząca rozwoju ludzkości, do której wspólnie dążymy, żaden punkt na linii czasu przyszłego, który zgodnie obraliśmy za cel. Trudno zyskiwać posłuch opowieściami o tym, co będzie. Wciąż zmagamy się ze skutkami fałszywych prognoz.

Politycy na ogół lubią mówić o przyszłości, tak jak lubią składać obietnice. Ale jak teraz narysować przed elektoratem wiarygodne czy choćby prawdopodobne scenariusze – światowy kryzys ekonomiczny trwa, rozpada się spopularyzowana w ubiegłym stuleciu wiara w nieograniczony i stały wzrost. Alternatywne scenariusze istnieją, jak mieliśmy okazję przekonać się podczas Szczytu Klimatycznego ONZ w Warszawie, ale mają nikłe szanse wdrożenia.

Jeszcze niedawno wskaźniki ekonomiczne potęg azjatyckich szły mocno w górę, więc liderzy mogli pokazać na mapie świata miejsca przeżywające boom i budować nadzieję, że cudzy sukces okaże się zaraźliwy, a nasze kłopoty – przejściowe. Szybko jednak stało się jasne, że przyszłość nie przeprowadziła się do Indii, Chin ani Brazylii, bo kraje te również brną przez trudności i zmagają się z problemami, które ściągają je w przeszłość. Brazylia zmaga się z konfliktami społecznymi wynikającymi z kolonializmu. W Indiach rozwój dotyczy wąskiej grupy, a standardy życia większości mieszkańców wsi nie zmieniły się od stu lat.

Nie ma więc takiego miejsca na mapie świata, w którym aktualnie materializuje się upragniona przez większość z nas przyszłość. Nie ma nawet spójnego pomysłu, jak ona miałaby wyglądać. Tymczasem wskaźniki rozwoju populacji są przytłaczające, bo oznaczają, że lada moment ludzkość będzie niezdolna się wyżywić, zdobyć wodę i energię, a także coraz starsza i mniej samodzielna. Słowem – im bliżej nam do spełnienia przepowiedni, tym groźniej. I tym bardziej milczący robią się przywódcy, niemający odwagi wybiegać naprzód. Nawet skłonni dawniej do walki o świat prezydenci USA i Rosji wolą trzymać się spraw bieżących. Przyszłość zmonopolizowały takie instytucje jak ONZ czy Bank Światowy – skrupulatnie szacują zagrożenia, mierzą poprawę, debatują, tworzą raporty i prognozy. W ich wydaniu przewidywanie przyszłości nie ma nic wspólnego z marzeniami – oni nie projektują zdarzeń, tylko przed nimi przestrzegają. Zaś prawdziwych marzycieli – jak Elon Musk czy Richard Branson, którzy myślą o motoryzacji przyszłości czy komercyjnych lotach w kosmos – można policzyć na palcach jednej ręki.

CHWILOWO ZAARESZTOWANI

Odpowiedzi na nadchodzące wyzwania najczęściej szuka się w nauce. Ale trudno zapałać wiarą w badawczą przyszłość, gdy wiemy już, że naukowy dorobek ludzkości niekoniecznie poprowadzi nas w przyszłość. Choćby dlatego, że już istniejące rozwiązania i uzyskane odpowiedzi trudno rozpowszechnić na tyle, by umożliwiły zmianę. Co afrykańskiemu rolnikowi po badaniach w Szwajcarii, jeśli nie otrzyma do nich dostępu, a także sprzętu i szkolenia? Ile czasu i zasobów trzeba, by eksperymentalne terapie i przełomy badawcze, o których dowiadujemy się co dzień, mogły uleczyć każdego z nas?

Szybki przyrost wiedzy naukowej oraz rodzącej się z niej technologii jest dziś nie tyle powodem optymizmu i wiary w lepszą przyszłość, co przytłaczającym ogromem danych – niekończącym się zbiorem problemów do rozwiązania, tyglem sprzecznych wyników i opinii, chaosem niepewności. Od czasu do czasu przedostaje się stamtąd odrobina optymizmu: znaleziono jakiś kluczowy element w wielkiej łamigłówce, wydarzył się przełom w leczeniu specyficznej odmiany jakiejś choroby. Ale w czasie, gdy udało się posunąć o krok naprzód, narosły nowe pytania i wątpliwości. Czy z namnażającej się niewiedzy może narodzić się przyszłość?

Ta, która już wyrasta, obarcza nas dylematami, na jakie być może nigdy nie znajdziemy odpowiedzi. Potrafimy laboratoryjnie tworzyć życie, a także je kończyć. Ale to zaledwie skrajne motywy dyskusji o związkach biologii, technologii i etyki. Tymczasem przyszłość wydarza się pomiędzy nimi i polega na ulepszaniu życia – na poziomie komórek lub poprzez włączanie elementów mechanicznych i technologicznych w ciało.

Wśród wielu naukowych doniesień łatwo przegapić ostatnią nowinkę o tym, że kilka tygodni temu w Wielkiej Brytanii udało się odmłodzić mysz. W ciągu tygodnia wskaźniki starzenia się komórek jej mięśni cofnięto tak, jakby 60-latkowi nagle oddać jego 20-letnie ciało. W tym roku ruszą badania na ludziach, najpewniej za kilka lat zabieg będzie już stosowany, np. do cofania cukrzycy czy demencji. Naukowcy podkreślają zalety lecznicze, ale jest jeszcze aspekt irracjonalny – pragnienie nieśmiertelności. Im mocniej zakotwicza się w życiu społecznym, kulturalnym i naukowym, tym bardziej komplikuje nasz stosunek do przyszłości. Kto nie chce być stary, musi jej bowiem unikać. Przyszłość jest zapowiedzią końca, a to jeden z powodów, że coraz rzadziej o niej mówimy. Mania młodości każe koncentrować się na teraźniejszości. Konieczne jest hamowanie, zaprzeczanie temu, że jakieś – pomarszczone, nieaktywne, schorowane – jutro w ogóle istnieje.

Przyszłość rozumiana jako anons starości i śmierci musi być odrzucana, stąd zmiana priorytetu z jutra na dziś. Także inne procesy sekundują temu przestawieniu. Większość ludzi żyje dziś w poczuciu ogromnego przyspieszenia, wciąż powtarzamy: „Nie mam czasu”.

I tak jest dosłownie – nie istnieje żadna przyszła perspektywa, zaś przeszłość dewaluuje się niebywale szybko.

Konieczność aktualizowania: zasobów wiedzy i umiejętności, ale też tego, co czujemy i czego potrzebujemy wobec nieustających zmian, jest tak obciążająca, że nie pozwala się wydobyć. Trwamy zaaresztowani, jakby w jednej chwili przytrafiała nam się przyszłość wymyślona i dościgniona na zbyt wiele sposobów. Nie mamy możliwości ani ochoty myśleć o jutrze. Ale jeśli go nie zapragniemy, czy przyszłość się wydarzy?

Przemęczeni natłokiem zmian ryzykujemy, że wszystko zostanie tak, jak jest.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicystka, reportażystka i pisarka. Za debiut książkowy „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” (2011) otrzymała w 2012 r. nagrodę Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera. Jej książka była też nominowana do Nagrody Nike, Nagrody Literackiej Angelus oraz… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2014