Nudno nie będzie!

Żyjemy w czasach bezprecedensowych rewolucji. Przyszłości nie potrafimy sobie nawet wyobrazić. A rzeczywistości ubywa, albo może tylko przestaliśmy rozumieć, czym ona jest.

28.05.2018

Czyta się kilka minut

„Westworld”, serial HBO, sezon drugi / MATERIAŁY PRASOWE HBO
„Westworld”, serial HBO, sezon drugi / MATERIAŁY PRASOWE HBO

Pierwszą serię „Westworld” oglądałem na HBO z rozczarowaniem. Irytowały mnie ograniczenia, jakie twórcy nałożyli na swą wyobraźnię i wizję przyszłości, ale serial ratowała przemyślana struktura narracyjna. Innymi słowy: choć świat „Westworld” był nudny – osadzono w nim ciekawą historię. Był to wprawdzie poważny grzech przeciw regułom gatunku, ponieważ science fiction łatwiej wybacza się słabe historie niż nieprzekonujące pomysły na świat, ale serial dało się jeszcze oglądać.

W drugiej serii twórcy postanowili najwyraźniej uspójnić kompozycję, bo opowiadana historia zrobiła się równie nudna jak świat przedstawiony i trudno wręcz wytrzymać przed ekranem.

To jest symptomatyczna porażka. Zastanówmy się, czego ona dowodzi.

Science fiction, którego nie interesuje przyszłość

„Westworld” w zręczny sposób nawiązuje do licznych mitów poruszających najgłębsze struny naszego kulturowego DNA. Mamy tu gnostycką wizję fałszywego świata w rękach okrutnego demiurga, umiejętnie eksploatowany motyw labiryntu czy klasyczny topos „lalki, która chciałaby być człowiekiem” nawiązujący w równym stopniu do Pinokia, jak i do mniej lub bardziej udanych poprzedników w ramach gatunku: „Łowcy androidów” Ridleya Scotta czy „AI: sztucznej inteligencji” Stevena Spielberga. Ponadto nieoczywista strategia narracyjna i sprytne manipulacje czasem opowieści sprawiają, że „Westworld” (a przynajmniej jego pierwszą serię) oglądać trzeba jak zagadkę – ostrożnie dopasowując do siebie poszczególne porwane wątki.

A jednak śledząc zmagania przebranych rewolwerowców na zmyślonym Dzikim Zachodzie, miałem przez cały czas wrażenie, że twórcy serialu wpadli w tę samą pułapkę, którą sami zastawili na widzów i bohaterów. Wszystkie te metafory, ukryte znaczenia i labirynty są tu głównie po to, żebyśmy nie zauważyli oczywistej, strasznej prawdy o „Westworld”. Proponowana w serialu wizja przyszłości jest kompletnie niewiarygodna. Więcej nawet: jest wielką maskaradą, chroniącą nas przed spojrzeniem w twarz teraźniejszości. Bo nasza teraźniejszość jest znacznie bardziej nowoczesna niż ta serialowa przyszłość!

Czy naprawdę niemal 20 lat po „Matriksie”, w dobie coraz dostępniejszych technologii wirtualnej czy rozszerzonej rzeczywistości, ktokolwiek mógłby uwierzyć w sensowność budowy parku rozrywki, w którym statystami będą pieczołowicie konstruowane z plastiku i metalu mechaniczne lalki? Czy któremukolwiek widzowi wydaje się prawdopodobne, że te lalki będzie się po każdym dniu przygód starannie naprawiać, łatając dziury po kulach? A wreszcie, że roboty się zbuntują i zastrzelą nas z rewolweru?

„Nie interesuje mnie przyszłość – tłumaczy w jednym z najnowszych odcinków bogaty inwestor – nie interesują mnie fantazje. Interesuje mnie tylko rzeczywistość” – te słowa oddają moim zdaniem istotę „Westworld” i sedno jego porażki w ramach gatunku science fiction. Wyprawy do świata pionierów powinny się przecież odbywać w rzeczywistości wirtualnej. O ile bardziej wiarygodny byłby scenariusz buntu statystów czy nawet narodzin inteligencji w świecie wirtualnym, gdzie do czynienia mamy nie z lalkami, tylko z uczącymi się programami.

Chyba że celem twórców serialu wcale nie było snucie wizji o możliwych przyszłościach, lecz uśmierzanie fundamentalnej obawy towarzyszącej naszej teraźniejszości. W serialu, którego cały urok polega na manipulacji czasem i oszukiwaniu co do tego, co jest przyszłością, co przeszłością, a co teraźniejszością, byłoby to sensowne...

Lęk przed utratą Realnego

Każdego dnia z naszego otoczenia niepostrzeżenie znikają kolejne przedmioty. To rzeczywistość powoli przeprowadza się do świata wirtualnego. Książki i czasopisma z półek i kawowych stolików migrują na ekrany czytników, telefonów oraz komputerów. Płyty CD ustępują miejsca już nawet nie plikom mp3, lecz subskrypcjom w serwisach streamingowych. Znika gotówka, wirtualizują się stosunki międzyludzkie, w miarę jak rodzina, miłość i przyjaźń znajdują coraz ważniejsze miejsce w mediach społecznościowych.

Nawet polityki nie robi się już dziś na protestach i marszach poparcia, ale w mediach społecznościowych. A raczej: marsz czy protest istnieją tylko o tyle, o ile znajdują swoje odbicie i potwierdzenie w przestrzeni wirtualnej. Realny świat wokół nas pustoszeje. Prawdziwe szanse i prawdziwe zagrożenia przenoszą się na Facebooka, Snapchata albo Spotify.

„Westworld” na pozór ten ruch dostrzega. W rzeczywistości – odgradza się od teraźniejszości murem. Choć wygląda na to, że ostatecznie najcenniejszą walutą w serialowym świecie okażą się dane użytkowników („To miejsce to jedna wielka fantazja. Nic tu nie jest prawdziwe, oprócz gości”), to kluczowa wciąż pozostaje materialność „Westworld”, zawarta także w jego konsekwentnej, epatującej makabrą estetyce. Szokowanie syntetyczną krwią i plastikowymi bebechami można odczytywać jako rozpaczliwe wołanie o powrót Realnego. Potwierdza to slogan, którym jeden z bohaterów zachwala w nowej serii tytułowy park rozrywki: „Każdy teraz goni za stworzeniem wirtualnego świata. My chcemy zaproponować coś bardziej... namacalnego”.

„Westworld” przenosi nas więc na Dziki Zachód także w sensie metaforycznym. Zamiast opowiadać o możliwych przyszłościach, żeruje na naszej tęsknocie za przeszłością, w której walkę rozstrzygały pistolety, a dobro i zło miały swój wyraźny materialny wymiar. Twórcy straszą nas buntem lalek, żebyśmy nie musieli spoglądać w oczy znacznie groźniejszym i bardziej niepewnym (ale też znacznie ciekawszym!) scenariuszom, które rzeczywistość już zaczęła dla nas pisać.

Niezbyt zmodyfikowany węgiel

Lęk przed przyszłością jest dla science fiction zabójczy. Jest tym, czym dla powieści marynistycznej byłby lęk przed pływaniem, a dla kryminału – lęk przed zbrodnią. To jasne, że najlepsze science fiction opowiadały o teraźniejszości, ale robiły to zawsze inteligentnie eksploatując możliwe scenariusze przyszłości czy nawet alternatywne rzeczywistości. Tam, gdzie nie ma odwagi ukazania istotnej różnicy, nie ma też miejsca na wypracowanie dystansu, z którego wartościowe science fiction opisywało rzeczywistość.

Niestety, wygląda na to, że jest to choroba, na którą zapadli nie tylko twórcy „Westworld”, lecz ten gatunek jako całość. Równie sugestywnych przykładów braku odwagi w fantazjowaniu dostarcza np. niedawna serialowa superprodukcja Netflixa. „Modyfikowany węgiel” (­„Altered ­Carbon”) przeszedł w Polsce niemal bez echa. I nie bez przyczyny, bo wszystkie wady „Westworld” powtarza w wersji zwielokrotnionej.

„Modyfikowany węgiel” opowiada o odległej przyszłości, w której możliwe staje się tworzenie kopii zapasowych umysłu. Teoretycznie oznacza to nieśmiertelność – skopiowany umysł można potem wszczepić w nowe ciało, zachowując ciągłość. Niestety, choć nasze praprawnuki przedstawione w serialu nauczyły się kopiować umysł i przenosić go na zewnętrzny nośnik, w międzyczasie zapomniały jednak o starożytnej potężnej technologii, która nazywa się połączenie internetowe i umożliwia trzymanie kopii zapasowej w chmurze. A raczej nie zapomniały, tylko radykalnie podniosły jej ceny, bo na nieśmiertelność w chmurze mogą sobie pozwolić jedynie nieliczni multimiliarderzy. Pozostali muszą się zadowolić zawodną technologią przypominającą dysk twardy noszony w kręgosłupie. Wystarczy strzał lub upadek z dużej wysokości i żegnaj, wieczne życie. W dodatku nawet jeżeli jakimś cudem twoja kopia zapasowa ocaleje, to i tak musisz czekać, aż zwolni się jakieś ciało – a wtedy mogą cię wszczepić w starego obleśnego faceta, chociaż „umarłaś” jako dwunastoletnia dziewczynka potrącona na przejściu dla pieszych. Syntetyczne ciała istnieją, ale są absurdalnie drogie i służą wyłącznie dekadenckim rozrywkom. Ożywienie kogoś w wirtualnej rzeczywistości jest możliwe, ale poza jedną bohaterką nikt nie korzysta z tej możliwości.

Czyli zupełnie tak jak w przypadku „Westworld”! Boimy się nieśmiertelności, wirtualności czy radykalnej zmiany stosunków społecznych, maskując to wszystko warstwą bezsensownej, ignorującej uwarunkowania technologiczne przemocy. Nie chcemy sobie wyobrazić świata bez bebechów i przemocy, bo byłby to świat, w którym wiele innych rzeczy też musiałoby się zmienić.

W obu serialach mamy do czynienia z absurdalnym światem, w którym technologie dostępne czy rozwijane już dziś zostają zignorowane tylko po to, żeby napędzić fabułę, której ważnym elementem są morderstwa i ryzyko śmierci. A przede wszystkim po to, by zbudować rzeczywistość, w której wciąż istnieje niedobór podstawowych towarów i radykalne nierówności społeczne. Prędzej bowiem uwierzymy w nieśmiertelność niż w koniec kapitalizmu.

Przyszłość nie została odwołana!

Zgubiliśmy wyobrażoną różnicę, która leżała u podstaw science fiction. Straciliśmy zdolność fantazjowania o tym, że przyszłość będzie inna. Nick Srnicek i Alex Williams opisują to zjawisko w fascynującej książce „Inventing the Future”. Według badaczy brak odwagi do fantazjowania o przyszłości podtrzymuje status quo: „Najbardziej wpływowym, a zarazem subtelnym aspektem hegemonii jest dziś ograniczenie, jakie nakłada ona na naszą zbiorową wyobraźnię. Mantra »nie ma alternatywy« wciąż brzmi wiarygodnie (...). To istotna różnica w stosunku do długiego wieku dwudziestego, kiedy to kwitły utopie i zuchwałe plany na przyszłość. Obrazy lotów kosmicznych, na przykład, były kodem, za pomocą którego ludzkość opowiadała o pragnieniu kontrolowania swego przeznaczenia”. Dziś, jak piszą Srnicek i Williams, „świat pozostaje zamknięty w ramach parametrów realizmu kapitalistycznego. Przyszłość została odwołana”.

Jesteśmy sobie w stanie wyobrazić świat z szybszymi komputerami, latającymi samochodami (które też będą stały w korkach), bardziej chciwymi korporacjami, bogatszymi bogaczami i biedniejszymi biednymi. Ale wszystko jest tak jak dziś – zmieniają się najwyżej dekoracje.

To paradoks, bo żyjemy w przededniu bezprecedensowych rewolucji (albo i w ich trakcie). Na horyzoncie rysują się wyzwania związane ze sztuczną inteligencją, robotyzacją, wirtualną rzeczywistością, a może nawet tworzeniem kopii zapasowych zawartości mózgu. Albo świata bez śmierci, która z kolei, choć odwieczna, może wkrótce zmienić swoje znaczenie?

Nawet w tych elementach science fiction, które już zmaterializowały się wokół nas, dostrzegamy jedynie ciekawostki. Jak w przypadku bitcoina, który postrzegamy jako kolejną spekulacyjną ciekawostkę w rodzaju zmityzowanej „gorączki tulipanowej”, a nie znak odebrania państwu narodowemu i instytucjom międzynarodowym prawa do kontroli nad emisją i obiegiem pieniądza – jednego z najważniejszych monopoli, które od starożytności wyznaczały strukturę władzy.

Science fiction zawsze rozbijało ­status quo, pokazując, które cegiełki gmachu rzeczywistości obluzują się najszybciej. Im stabilniejsza wydawała się rzeczywistość, tym ważniejszą rolę pełniła taka wyobrażeniowa dekonstrukcja. Dziś przyszło nam żyć w naprawdę ciekawych czasach. Pewnie dlatego science fiction robimy takie nudne. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23/2018