Przepis na wyzysk

Franczyza z użytecznego modelu prowadzenia działalności gospodarczej przeistoczyła się w Polsce w jedną z najbardziej perfidnych form wyzysku. Grona gniewu pęcznieją.
w cyklu WOŚ SIĘ JEŻY

19.09.2019

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / Fot. Grażyna Makara /
Rafał Woś / Fot. Grażyna Makara /

Stacja benzynowa dużego koncernu paliwowego. Kupując tam paliwo albo innego hot-doga myślicie pewnie, że macie do czynienia z poważnym biznesowym graczem generującym co roku potężne zyski. Przekonanie wzmacnia jeszcze fakt, że logo koncernu widać przy okazji wielu szczytnych przedsięwzięć i mecenatów. W rzeczywistości to wszystko jest bardziej skomplikowane.

Komplikacja sprowadza się w dużej mierze do jednego słowa: franczyza. Jest to specyficzna forma prowadzenia działalności gospodarczej – najbardziej rozpoznawalny jej przykład to oczywiście globalny koncern McDonald’s. Jest ich jednak dużo więcej: handel detaliczny, gastronomia, usługi. W zasadzie są wszędzie. Jak to działa? Postawmy z jednej strony model koncernu prowadzącego działalność poprzez własne terenowe przedstawicielstwa i korzystającego z typowych dla dużego gracza korzyści (tanie dostawy towarów i rozpoznawalność marki to najważniejsze z nich). Z drugiej mamy indywidualną działalność gospodarczą, prowadzoną na własny rachunek. Franczyza jest mieszanką obu tych form. Działa pod rozpoznawalną marką, lecz de facto jest to samodzielny podmiot gospodarczy. Ze wszystkimi tego stanu rzeczy blaskami i cieniami.

Niesamowita popularność franczyzy leży głównie w użyteczności tego modelu. Widać to również (a może nawet szczególnie wyraźnie) na przykładzie Polski. Historię polskiej franczyzy podzielić można z grubsza na dwa okresy. Najlepiej było przez pierwsze półtorej dekady III RP. Wyposzczony w czasie kryzysu lat 80. polski rynek dóbr konsumpcyjnych wydawał się miejscem nieograniczonych możliwości. Jednocześnie wielu startujących na nim rodzimych przedsiębiorców borykało się z fundamentalnym problemem: nie mieli kapitału. Franczyza wydawała się dla nich zbawieniem. Oferowała bowiem gotowy patent na biznes. Nie trzeba było inwestować ani w rozbujanie marki, ani testować rynku. Faktycznie, wiele ówczesnych franczyz to były strzały w dziesiątkę (pamiętacie choćby królującą w latach 90. markę odzieżową Big Star?), generujące na tyle duże zyski, by zaspokoić oczekiwania franczyzodawców, jak zapewnić godziwy byt franczyzobiorcom. 

W drugiej piętnastolatce sytuacja zaczęła się jednak zmieniać. Świetnie ten proces opisuje w wydanej niedawno (rok 2017) książce „Franczyza. Fakty i mity” przedsiębiorca i autor książek Daniel Dziewit. Problem polegał na tym, że rynek zaczął się nasycać, zaś konkurencja ze strony dużego kapitału stawała się coraz mocniejsza. Często ów kapitał działał wręcz w modelu franczyzy. Tacy gracze coraz mocniej przykręcali franczyzobiorcom śrubę, dyktując coraz trudniejsze warunki współpracy. Wielu tego nie wytrzymało. Wielu popadło w długi. To był moment odkrycia, że koniec końców franczyzobiorca i franczyzodawca nie są żadnym „partnerami”. Ich związek przypomina raczej relację dłużnika i banku. Wielu przedsiębiorców, którzy popłynęli na franczyzie, do dziś walczy w sądach.  


Czytaj także: Rafał Woś: Siedząc na jeżu


Trudy franczyzobiorców w relacjach z udzielających im franczyzy koncernami to jednak nie koniec problemu. O tych sprawach się przynajmniej (nawet jeśli zbyt rzadko) mówi i pisze. Dużo rzadziej przeczytacie natomiast o wyzysku pracowniczym, który model franczyzy generuje. Aby pokazać, jak to działa, wróćmy na wspomnianą stację benzynową. Na wielu z nich warunki pracy są fatalne. Niskie zarobki, długie godziny pracy, brak umów. W czasie słabej koniunktury model jakoś się kręci, bo pracowników można w tym segmencie rynku pracy stale szachować wizją zatrudnienia bezrobotnych lub migrantów. Gdy jednak sytuacja się polepsza i ludzie czują się trochę pewniej, kierujący stacją franczyzobiorca reaguje paniką. „A co pan myśli, że ja bym im nie podniósł? Tylko że wtedy faktycznie będę musiał zamknąć interes. Bo na koniec wyjdzie, że sam zarabiam poniżej płacy minimalnej” – powiada jeden z nich.

Czyli coś tu się nie zgadza. Koncern paliwowy, którego logo wisi nad dystrybutorami z benzyną, notuje olbrzymie zyski. Ale kierownik stacji i jego pracownicy przeciągają między sobą zbyt krótką kołdrę.

W ten sposób dochodzimy do sedna problemu franczyzy. Faktyczni pracodawcy kontrolują zyski z pracy setek punktów z logo firmy, ale wcale się nie poczuwają do jakiejkolwiek odpowiedzialności za ludzi, którzy pod tym logo pracują. Ich łączy przecież jedynie relacja z franczyzobiorcą. Dla niepoznaki nazywanym zwykle „partnerem”. Oczywiście o prawdziwym partnerstwie nie ma tu mowy. Prawdopodobnie pozycja takiego „partnera” wobec koncernu jest jeszcze słabsza niż pracowników stacji wobec kierownika. Kasjer może trzasnąć drzwiami i więcej się w robocie nie pojawić. Franczyzodawca wyjść z systemu franczyzy bez ryzyka popadnięcia w długi nie może. Zaś wszelkie próby buntu i zjednoczenia się franczyzodawców (wedle logiki łączącego się w związki zawodowe świata pracy) są przez koncerny tropione i z całą surowością tłumione. Narzędzi do tego mają aż nadto: kontrole, kary umowne etc.

Trwa więc łańcuszek wyzysku: koncern żyłuje „partnerów”. Ci zaś próbują to odbijać na pracownikach. A gdy pracownik nie wytrzyma i pójdzie do Inspekcji Pracy, to koncern się oczywiście od „niedopuszczalnych praktyk partnera” odcina. W końcu to samodzielny podmiot gospodarczy. Tak to, niestety, działa.

System franczyzy w Polsce wymaga naprawy. Oczywiście nie jest rozwiązaniem zakazanie samego modelu, bo w jego miejsce wyrosną inne. Chodzi raczej o przesunięcie akcentów. Osłabienie łańcucha wyzysku i nieszczęścia, który tutaj wyrósł. Byłoby przesadą powiedzieć, że jesteśmy blisko dokonania zmiany. O patologiach franczyzy wciąż mówi się zbyt mało i zbyt cicho. To sprawia, że na etap rozwiązań politycznych jak dotąd nie weszliśmy. Prawdziwa robota jest tu dopiero do zrobienia.

Polecamy: Woś się jeży - autorska rubryka Rafała Wosia co czwartek w serwisie "Tygodnika Powszechnego"

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej