Prostaczek i wąż

Najbardziej snobistyczny festiwal letni w Wielkiej Brytanii co kilka lat zostaje bez dachu nad głową. Ratuje go zawsze energia pewnej damy.
z East Horsley i West Horsley (Anglia)

25.07.2022

Czyta się kilka minut

Wasfi Kani i Bamber Gascoigne w nowej siedzibie festiwalu Grange Park Opera w West Horsley Place, listopad 2015 r. / JEFF GILBERT / ALAMY STOCK / BE&W
Wasfi Kani i Bamber Gascoigne w nowej siedzibie festiwalu Grange Park Opera w West Horsley Place, listopad 2015 r. / JEFF GILBERT / ALAMY STOCK / BE&W

Żeby ruszyć w podróż, trzeba mieć pretekst. Im mniej z pozoru dorzeczny, tym lepiej. Taki np. twitching – wyczynowa odmiana podpatrywania ptaków – potrafi zagonić obserwatora na drugi koniec Europy, żeby wyśledził przedstawiciela rzadkiego gatunku. Co się taki ptasiarz przy tym nachodzi i naogląda, to jego. Chętnie podzieli się wrażeniami z wyprawy, ale nie zdradzi, gdzie znalazł gniazdo pomurnika.

Miłośnicy kolejnictwa zjadą pół kontynentu, żeby nagrać śpiew rzadkich lokomotyw i urządzać potem konkursy rozpoznawania liczby klocków hamulcowych po głosie poszczególnych maszyn. Nie dojedzą i nie dośpią, ale ucho tak sobie wyćwiczą, że niejeden meloman pozazdrości im wyczulenia na dźwięki otaczającego świata.

Najdłuższy na ziemi

Moje wędrówki operowe mają w sobie po trochu z podglądania ptaków, podsłuchiwania pociągów oraz innych nietypowych odmian globtroterstwa. Wrażenia z teatru obrastają w pamięć barw, kształtów i nieuporządkowanych odgłosów. Wyobraźnię zaludnia tłum ludzi napotkanych po drodze, przywołanych z głębi przeszłości, zmyślonych przez kompozytorów. Nigdy nie wiem, jaką rara avis podpatrzę i jaka lokomotywa gwizdnie mi nad uchem.

Do każdej wyprawy przygotowuję się jak prawdziwy podróżnik – od doboru miejsca, przeważnie omijanego przez „zwykłych” turystów, aż po wybór utworu, artystów i realizatorów spektaklu (ze wskazaniem na gatunki ginące, zagrożone i niezalatujące do Polski). Zbieram jak najwięcej informacji, korzystam z lokalnych podpowiedzi, pakuję się w mały plecak, z którym bez wysiłku mogę drałować choćby na przełaj – po czym ruszam w drogę. Ta droga zawsze prowadzi mnie inaczej, niż zaplanowałam. Kręta jak wąż, już to znika za węgłem, już to ściąga na uwodzicielskie manowce. Odkrywa kolejne historie, każe się głowić nad coraz to nową zagadką.

Czuję się jak naiwny prostaczek z romantycznej baśni. Albo jak czytelnik wiersza Szymborskiej o podziwu godnej liczbie Pi, z którego można się dowiedzieć, że „najdłuższy ziemski wąż po kilkunastu metrach się urywa”. I że „podobnie, choć trochę później, czynią węże bajeczne”. Moja wędrówka jest wężem tym bardziej bajecznym, że jego „później” jeszcze nie nastało.

Zanim znów pójdę śladem tej gadziny, która nie pozwala się objąć wyobraźnią, podzielę się z Państwem opowieściami z ostatniej podróży. W miejsce odległe od Londynu o niespełna godzinę jazdy pociągiem. Do dwóch połączonych ze sobą wsi i usytuowanej w każdej z nich historycznej posiadłości. W jednej urządzono malowniczy hotel, w drugiej pięć lat temu stanął najmłodszy teatr operowy w Europie.

W zielonej Anglii

Wsie East Horsley i West Horsley w hrabstwie Surrey, zwane w skrócie „The Horsleys”, leżą u podnóża wzgórz North ­Downs i na granicy kilku obszarów chronionego krajobrazu. Na piękno pejzażu składają się tu nie tylko połacie dzikiej przyrody i malownicze pola uprawne, lecz także zatrzymane w czasie wioski i miasteczka, których dzieje sięgają epoki przednormańskiej.

Mimo kryzysu wywołanego brexitem i pandemią to wciąż jeden z najbogatszych regionów Anglii, zamieszkany przez wspólnotę, której członkowie wywodzą się często ze starych domów szlacheckich, szanowanych rodzin rzemieślniczych i zasiedziałych w hrabstwie od pokoleń absolwentów najstarszych brytyjskich uczelni. Pojedyncze sklepy i warsztaty działają nieprzerwanie od XVIII w. Niemal każda osada szczyci się zabytkiem pamiętającym co najmniej Tudorów, wśród falujących wzgórz pysznią się rezydencje otoczone setkami hektarów pól, łąk i lasów.

Opery tu jednak nie było i gdyby nie pewien konflikt, który w decydującą fazę wszedł 7 lat temu, pewnie nigdy by nie powstała. Wtedy to The Grange Park Opera, jeden z najbardziej snobistycznych letnich festiwali muzycznych w Wielkiej Brytanii, został bez dachu nad głową. I to nie byle jakiego dachu – rezydencja The Grange w hrabstwie Hampshire powstała w pierwszej dekadzie XIX w., według projektu Williama Wilkinsa, wybitnego przedstawiciela stylu Greek Revival, który dokonał gruntownej przebudowy wcześniejszego gmachu i nadał mu postać greckiej świątyni z doryckim portykiem kolumnowym. Posiadłość była wpierw miejscem królewskich polowań, później zaś spotkań socjety i mężów stanu, m.in. wojennych narad Churchilla i Eisenhowera. W 1975 r. została wpisana na listę obiektów zabytkowych I klasy.

Nie odzyskałaby jednak dawnej świetności, gdyby nie Wasfi Kani, kobieta energiczna, by nie rzec bezczelna, nieprzeciętnie inteligentna i dysponująca rozlicznymi umiejętnościami.

Strony mają dość

Wasfi Kani przyszła na świat w rodzinie muzułmańskich Hindusów, którzy zbiegli do Wielkiej Brytanii tuż przed wybuchem wojny indyjsko-pakistańskiej. Jej talent matematyczny odkryto już w szkole podstawowej. Dziewczynka zdradzała też uzdolnienia muzyczne – po kilku latach nauki gry na skrzypcach zasiadła przy jednym z pulpitów National Youth Orchestra. Studia skończyła w Oksfordzie, także na wydziale muzyki, po czym rozpoczęła karierę informatyczną w londyńskim City. Przez 10 lat projektowała systemy komputerowe, poświęcając każdą wolną chwilę na zgłębianie tajników sztuki dyrygenckiej. W 1989 r. założyła Pimlico Opera – zespół, który organizował przedstawienia w brytyjskich więzieniach i zakładach poprawczych. Trzy lata później została dyrektorem naczelnym opery Leonarda Ingramsa – arystokraty, którego rodzina przyjaźniła się m.in. z Ralphem Vaughanem Williamsem – w jego rezydencji Garsington Manor.

Kani kierowała festiwalem w najtrudniejszym okresie, kiedy sąsiedzi kontestowali „operowe wrzaski” rykiem elektrycznych kosiarek i klaksonów samochodowych. Mimo tych przeciwności przyczyniła się do stworzenia nowego modelu country house opera – rozrywki luksusowej pod każdym względem, nie tylko z uwagi na cenę biletów, ale też jakość obsługi, poziom artystyczny i koneserską ofertę repertuarową. Angielscy ziemianie i snobi zaczęli z zapałem uczęszczać na nieznane opery Haydna i Ryszarda Straussa, w przerwach racząc się wykwintnymi daniami popijanymi winem dobranym przez najlepszych sommelierów.

Po pięciu sezonach w Garsington Kani przestała się dogadywać z Ingramsem, który nie palił się do przekazania jej pełnej kontroli nad festiwalem. Menedżerka postanowiła poszukać szczęścia gdzie indziej. Słusznie uznała, że do zrealizowania swojej wizji potrzebuje ogromnych funduszy. Umówiła się na kolację z lordem Ashburton, potomkiem założycieli Barings Bank, najstarszego brytyjskiego banku inwestycyjnego, z którym przez lata związany był także Ingrams. Dogadali się. Kani z właściwym sobie zapałem zabrała się do pozyskiwania funduszy na uruchomienie nowego przedsięwzięcia w The Grange. Bez większych kłopotów zyskała wsparcie rekinów finansjery. Równolegle do działalności zespołu na prowizorycznej scenie w oranżerii uruchomiła program deweloperski, uwzględniający remont i przebudowę podupadłej rezydencji, na który już w pierwszym roku udało jej się zebrać trzy miliony funtów.

W krótkim czasie Grange Park Opera zyskała opinię jednego z najpiękniejszych, najlepiej zarządzanych i najświetniejszych muzycznie letnich teatrów operowych w Wielkiej Brytanii. Na scenie gościły nie tylko pozycje z żelaznego repertuaru, ale też musicale i operowe rarytasy. Program uzupełniano koncertami znanych orkiestr z udziałem wybitnych solistów, modni reżyserzy przyjeżdżali tu częściej niż do teatrów działających nieprzerwanie przez cały sezon.

Do czasu. W sierpniu 2015 r. lord Ashburton podniósł czynsz za użytkowanie obiektu do 150 tys. funtów rocznie, z czego dwie trzecie miał zamiar przeznaczyć na zachowanie jego substancji zabytkowej. Złamał tym samym warunki umowy, gwarantującej wynajem na 40 lat zgodnie ze stawką bazową czynszu. Powtórzyła się historia z Garsington: obie strony miały już siebie dość.

Rezydencja z głową

Właściciele The Grange zapowiedzieli uruchomienie nowego festiwalu. Wasfi Kani zrobiła to samo, co poprzednio: dowiedziawszy się, że sędziwy Bamber Gascoigne, słynny prezenter telewizyjny, odziedziczył po swojej dalekiej krewnej podupadającą rezydencję w West Horsley, zaproponowała mu współpracę przy zorganizowaniu nowego przedsięwzięcia – i to pod sprawdzonym szyldem Grange Park Opera.

Jak zwykle wstrzeliła się w chwilę. Oszołomiony niespodziewanym spadkiem Gascoigne nie miał zamiaru wprowadzać się do zrujnowanego domu w Surrey. Nie wypadało mu jednak sprzedać rezydencji, postanowił więc dołożyć starań, by przywrócić jej dawną świetność. Ostatecznie, mimo opłakanego stanu, West Horsley Place miało status zabytku I klasy. Sir John Summerson, jeden z najwybitniejszych brytyjskich historyków architektury, wskazał gmach przebudowany za Karola I jako wzorcowy przykład „manieryzmu rzemieślniczego” epoki Stuartów, stylu rozwiniętego przez członków gildii londyńskich, którym bardziej leżała na sercu solidna robota murarska niż pięknoduchowskie ideały harmonii i prostoty.

Jeśli Gascoigne był w architekturze wielbicielem klasycznych form, trudno się dziwić, że nie chciał spędzić ostatnich lat życia w Surrey. Zdawał sobie jednak sprawę z drzemiącego w rezydencji potencjału historycznego. Wieść niesie, że Lady Raleigh przechowywała w niej zabalsamowaną głowę ściętego za zdradę stanu małżonka. Służył tu kiedyś Guy Fawkes, później najsłynniejszy uczestnik spisku prochowego z 1605 r.

Rozwód zamiast śniadania

Do ściągnięcia w to miejsce turystów starczyłoby samych anegdot o Mary Innes-Ker, księżnej Roxburghe, której Gascoigne zawdzięczał ten kłopotliwy legat. Księżna dożyła prawie setki i w sumie nie bardzo wiadomo, dlaczego zapisała posiadłość wnukowi przyrodniej siostry z pierwszego małżeństwa ojca. Mary, córka markiza de Crewe, chrzestna królowej Marii, wżeniła się w tytuł książęcy w wieku 20 lat. Za młodu była uderzającą pięknością, nie wystarczyło to jednak mężowi, który spodziewał się po niej licznego potomstwa. Kiedy ostatecznie stracił nadzieję na progeniturę, postanowił pozbyć się bezpłodnej żony. Albo uroda Mary nie szła w parze z ujmującym charakterem, albo książę miał specyficzne poczucie humoru. W każdym razie papiery rozwodowe przekazał kamerdynerowi i polecił dostarczyć je małżonce na srebrnej tacy, zamiast śniadania. Dotknięta do żywego księżna zabarykadowała się w pokoju na wieży zamku Floors, rodowej siedziby książąt Roxburghe, i spędziła tam sześć tygodni, mimo że zdeterminowany George Innes-Ker odciął jej prąd, telefon i bieżącą wodę.

Wynegocjowawszy w miarę korzystne warunki rozwodu, przeniosła się wpierw do Londynu, potem zaś zamieszkała z owdowiałą matką w rezydencji West Horsley, którą rodzice kupili w 1932 r. Kiedy matka zmarła i Mary została sama na włościach, zostawiła sobie do dyspozycji zaledwie pięć z pięćdziesięciu pokojów, a resztę zamknęła na cztery spusty, wraz z gromadzoną od pokoleń rodzinną schedą.

Wasfi Kani podpowiedziała Gascoigne’owi, żeby opróżnić symboliczny „strych” przyszywanej ciotki i wystawić jej skarby na aukcji w londyńskim Sotheby’s. Pod młotek poszły meble, obrazy, biżuteria, liberie służących. Zaręczynowy pierścionek księżnej wylicytowano za 167 tysięcy funtów – 14 razy więcej niż spodziewali się aukcjonerzy. Ze ­sprzedaży „pamiątek” w Genewie i Londynie uzbierało się ­przeszło osiem milionów.

Remanent po księżnej

Gascoigne, spokojny o przyszłość rezydencji, z entuzjazmem przystał na wszystkie pomysły Kani.

W końcu już wcześniej postawiono w tych ogrodach teatr, w 1559 r., na cześć Elżbiety I, która przyjechała do West Horsley wraz z dworem. Emerytowany prezenter wydzierżawił teren pod nową siedzibę Grange Park Opera na 99 lat, mimo nieśmiałych protestów działaczy na rzecz ochrony krajobrazu. Przystał na sugestię Kani, żeby prochy księżnej wmurować pod przyszłym kanałem orkiestrowym. Z zapartym tchem śledził postępy budowy Theatre in the Woods, który stanął w niespełna rok – pod dziwaczną postacią ceglanego walca, kryjącego w środku przestronną, wysoką scenę i doskonałą akustycznie widownię, luźno nawiązującą do wnętrza mediolańskiej La Scali. Pozwolił udekorować foyer tym, co zostało z remanentów po księżnej: w korytarzach straszą wypchane króliki i niedźwiedź, w gablotkach walają się zapomniane narzędzia ogrodnicze, we wnęce stoi przykurzona pianola, na ścianach wiszą ostatnie liberie.

Opera działa od 2017 r. Kani ściąga do Surrey obsady godne Covent Garden i przed każdym spektaklem z taką swadą namawia do przekazywania kolejnych datków, że sam Ebenezer Scrooge nie zawahałby się zostać jej patronem. Gascoigne nie dożył tegorocznego sezonu. Pozostaje mieć nadzieję, że Kani nie pokłóci się z zarządem The West Horsley Place Trust. A jeśli nawet – to trudno. W Anglii jest jeszcze sporo ­innych posiadłości, w których można urządzić operę.

Córka Byrona

Wschodnia część „The Horsleys” ma całkiem inną atmosferę, którą zawdzięcza rozsianym po całej wiosce budowlom z murowanego krzemienia i różnobarwnej terakotowej cegły. Ich projektantem był William King-Noel, absolwent Eton i Trinity College w Oksfordzie, z zamiłowania konstruktor i architekt, który dał prawdziwy upust swoim pasjom dopiero po śmierci pierwszej żony. Przez 17 lat korzystał z jej koneksji, zawdzięczał jej tytuł earla Lovelace, z niechęcią uznawał jej wyższość intelektualną – i to w dziedzinach, w których sam miał nadzieję zabłysnąć.

Była nią Augusta Ada, jedyne ślubne dziecko lorda Byrona z małżeństwa z Anne Isabelle Milbanke – zawartego tylko dlatego, by zatuszować kolejny skandal obyczajowy z udziałem poety – odziedziczyła po matce uzdolnienia matematyczne, po ojcu zaś całą resztę: urodę, burzliwy temperament, wysokie mniemanie o sobie i otwarty umysł. ­Matka Ady była jak na owe czasy kobietą wyjątkowo wykształconą – jej osobistym nauczycielem był William Frend, ­radykał i reformator społeczny, usunięty z uniwersytetu w Cambridge za odejście od Kościoła anglikańskiego. Zamiłowanie do nauk ścisłych łączyła jednak ze sztywnymi zapatrywaniami na kwestie moralne, co niejako z góry przekreślało jej szanse na spokojne pożycie z Byronem. Anne Isabelle gardziła rozwiązłością męża i panicznie bała się jego „wybuchów szaleństwa”. Uciekła do matki z pięciotygodniowym niemowlęciem i dołożyła wszelkich starań, żeby uchronić je przed diabelskim dziedzictwem swego małżonka.

Na próżno. Ada pozostała wierna figurze nieobecnego ojca, którego poznała tylko z portretu, kilkanaście lat po jego śmierci. Wiedziała, że to on nazwał ją pieszczotliwie Adą, że po rozstaniu napisał wiersz do jej matki, w którym pytał ­gorzko, czy nauczy córkę wymawiać słowo „ojciec”.

Tak brzydki, że piękny

Jeszcze przed zamążpójściem Ada zawarła znajomość z Charlesem Babbage’em, filozofem, matematykiem i konstruktorem maszyn liczących, twórcą projektu parowej maszyny analitycznej, uznanej za prototyp współczesnego komputera. Znajomość przerodziła się w przyjaźń, być może w relację intymną, z pewnością w wieloletnią współpracę, której celem było opracowanie algorytmu działania przełomowego wynalazku. Babbage już dawno został obwołany „ojcem komputerów”. Sporządzony przez Adę schemat algorytmu wzbudził ponowne zainteresowanie w końcu ubiegłego wieku jako pierwszy w historii program komputerowy. Wkład córki Byrona w maszynę Babbage’a wciąż budzi kontrowersje, nikt jednak nie kwestionuje determinacji Ady, wiernej i niepokornej asystentki uczonego, który publicznie głosił, że kobiety nie mają dość tęgiej głowy, by zajmować się matematyką.

Determinacji tym bardziej godnej podziwu, że przez całe krótkie życie Ada starała się być troskliwą żoną i matką. Dzieliła z mężem zamiłowanie do hodowli koni przekazane trójce ich dzieci wraz z miłością do muzyki i poezji. Zmarła w męczarniach, na raka, w wieku zaledwie 36 lat, odcięta przez matkę od wszystkich przyjaciół, opuszczona przez męża, który porzucił ją w chorobie, kiedy wyznała mu jakiś wstydliwy sekret.

Większość wspólnych lat małżeństwo spędziło w rezydencji Horsley Towers, przebudowanej w stylu Tudor Revival przez Charlesa Barry’ego. William zaczął ją „ulepszać” jeszcze przed śmiercią żony, ale wodze naiwnej fantazji puścił dopiero potem, burząc proporcje gmachu neoromańskimi konstrukcjami w stylu nadreńskim.

Stworzył gmach tak szkaradny, że aż piękny, przez historyków zwany szyderczo XIX-wiecznym Disneylandem – wyśmiewany przez koneserów, wielbiony przez miłośników architektury wiktoriańskiej wraz z innymi projektami earla Lovelace w East Horsley, spośród których największym zainteresowaniem cieszy się 10 wymyślnie zdobionych ­krzemienno-ceglanych mostów z przepustami wzniesionych w okolicznych lasach, by ulżyć koniom ciągnącym wozy z drewnem. Konstrukcje trzymają się mocno m.in. dzięki ­wykorzystanym przy ich budowie algorytmom zmarłej żony Williama.

***

W położonej na uboczu rezydencji Horsley Towers działa dziś luksusowy hotel, a przy nim pięknie wtopione w krajo- braz, dysponujące znacznie tańszymi pokojami centrum konferencyjne. W „The Horsleys” nie trzeba jednak nocować. Nie trzeba też iść do opery. Wystarczy jeden dobrze zaplanowany dzień, by zapoznać się ze wszystkimi atrakcjami obu wiosek, oddalonych od stacji kolejowej o pół godziny spacerem wzdłuż Ockham South Road.

Po drodze można wstąpić do „rodzinnego rzeźnika” F. Conisbee & Son, gdzie sprzedają też dania na wynos, albo pożywić się w pubie Duke of Wellington, który oprócz doskonałego piwa i świetnej kuchni zapewnia gościom możliwość nieśpiesznej kontemplacji myśli architektonicznej earla Lovelace. Jak u Szymborskiej: „przynaglając, ach, przynaglając gnuśną wieczność do trwania”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2022