Zaklinacze roślin

Kew Gardens wysyłają do dziś ekspedycje w najdalsze zakątki globu. Już nie na chwałę Imperium i ku uciesze królewskich ogrodników. Teraz chodzi o ratowanie ginących gatunków.

31.07.2018

Czyta się kilka minut

 / JUSTIN TALLIS / AFP / EAST NEWS
/ JUSTIN TALLIS / AFP / EAST NEWS

To jeszcze nie jest strumień świadomości. Na razie Virginia Woolf uważnie patrzy na świat. Choć jej obserwacje wydają się z początku dziwnie chaotyczne, po kilku stronach opisy kolorów, świateł i cieni, rytm kształtów i poruszeń zaczynają składać się w roziskrzoną słońcem impresjonistyczną całość.

W króciutkim opowiadaniu „Kew Gardens” wszystko dzieje się w pobliżu rabaty „w kształcie owalu”, z której „wznosiła się setka łodyg, w połowie wysokości rozszerzających się w sercowate albo językokształtne liście, na szczycie zaś rozkwitających w czerwone, niebieskie lub żółte płatki, poznaczone na powierzchni plamkami barw, a z mroku ich czerwonych, niebieskich albo żółtych gardzieli wyrastały proste słupki, szorstkie od złotego pyłku i lekko spłaszczone na końcach. Płatki były na tyle obfite, by rozwiewała je poranna bryza, a kiedy się poruszały, jeden przekazywał drugiemu czerwony, niebieski i żółty blask, plamiąc cal brązowej ziemi pod spodem najmisterniejszymi barwami”.

W okolicach mekki

Jest upalny lipcowy poranek w Londynie. Wokół owalnej rabaty – odmalowanej przez Woolf z zaskakująco niskiej, jakby owadziej perspektywy – krążą mężczyźni, kobiety i dzieci; wewnątrz, po liściu, nad drobinkami ziemi pełznie ślimak, w pewnej chwili wstrzymany w mozolnej wędrówce przez kanciastego pasikonika. Kiedy byłam w Kew Gardens po raz pierwszy, na rabacie rozkwitały całkiem inne, majowe kwiaty. Podczas mojej ostatniej wizyty w promieniach sierpniowego słońca więdły płatki mieniących się najmisterniejszymi barwami róż. A mimo to nie było wątpliwości, że poruszam się motylim zygzakiem po tym samym ogrodzie, który angielska pisarka sportretowała tuż po Wielkiej Wojnie, a który powstał w roku 1840, dzięki inicjatywie Królewskiego Towarzystwa Ogrodniczego.

Historia tego miejsca jest jednak znacznie dłuższa. Zaczęło się w roku 1299, kiedy król Edward I Długonogi przeniósł się z dworem do Sheen, na południe od Tamizy, w miejsce dzisiejszej londyńskiej dzielnicy Richmond. Wokół królewskiej rezydencji, z czasem porzuconej, wyrósł rozległy park myśliwski. Na początku XVI wieku Henryk VII kazał zbudować nowy pałac. W zagajnikach mnożyła się zwierzyna, a w sąsiedztwie Richmond Palace mnożyły się kolejne domostwa wpływowych dworzan, przy parku rozkwitła osada Kew, w zaciszu wiejskich posiadłości kwitły dworskie intrygi, wzdłuż pastwisk i łanów zbóż zakładano zaś rabaty coraz dziwniejszych roślin, sprowadzanych z zamorskich krajów przez bogatych właścicieli ziemskich.

W XVIII stuleciu, kiedy Londyn stał się mekką pisarzy, artystów i muzyków, ciągnących do stolicy w poszukiwaniu możnych patronów, arystokratom zrobiło się ciasno. Zaczęli uciekać na wieś i kupować nieruchomości od zasiedziałych rezydentów.

Kew stało się modne, także wśród członków rodziny królewskiej. Książę Walii Fryderyk Ludwik i jego żona Augusta sprawili sobie okazały pałac z egzotycznym ogrodem, w którym przez kilka sezonów zażywali rozkoszy angielskiego lata wraz z równie okazałą gromadką dziewięciorga progenitury. Po śmierci męża księżna wdowa zdecydowała się poszerzyć włości. Sprowadziła do pomocy Williama Aitona, szkockiego botanika i głównego ogrodnika Chelsea Physic Garden, w którym od blisko stu lat badano właściwości lecznicze roślin. Aiton założył w Kew malutki Physick Garden, który stopniowo wchłonął obszar sąsiedniego parku myśliwskiego i rozrósł się do postaci swoistego laboratorium. Ogrodnicy pospołu z uczonymi pracowali nad rozwojem nowych odmian roślin ozdobnych – wspomagani przez angielskich architektów krajobrazu, którym powierzono pieczę nad estetyką przedsięwzięcia.

Nie zachodź, słoneczko!

Kryzys nadszedł w latach 20. XIX w., kiedy ogrody w Kew przegrały konkurencję z rosnącą liczbą arboretów i ogrodów botanicznych w innych częściach kraju. Trudno powiedzieć, jak potoczyłyby się dalsze losy posiadłości, gdyby nie William Cavendish, prezes Królewskiego Towarzystwa Ogrodniczego, wpływowy polityk partii wigów i zapalony hodowca bananów, który wpierw wystarał się o przekształcenie Kew w państwowy ogród botaniczny, a w 1844 r. rozpoczął prace przy budowie Palm House, jednej z ikon architektury wiktoriańskiej.

Palmiarnia, oddana do użytku cztery lata później – pierwsza zakrojona na tak wielką skalę konstrukcja z kutego żelaza i ręcznie dmuchanego szkła – okazała się zaledwie skromną zapowiedzią Temperate House, największej szklarni wzniesionej na Wyspach za panowania królowej Wiktorii. Władczyni Imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodziło, zatroszczyła się o dalszy rozwój placówki. Rozsyłała po całym świecie planthunters, którzy z obarczonych często ogromnym ryzykiem wypraw badawczych przywozili okazy nieznanych gatunków roślin. Delegowała z Kew botaników i personel ogrodniczy, który dzielił się swoimi doświadczeniami z plantatorami w koloniach. Doglądała eksportu nasion, sadzonek i plonów do krajów zamorskich. W 1868 r. doprowadziła do Kew linię kolejową.

W ubiegłym stuleciu Kew Gardens przetrwało dwie wielkie wojny, atak sufrażystek, które w 1913 r. puściły z dymem słynną herbaciarnię, Wielki Huragan roku 1987, którego ofiarą padło kilkaset drzew w arboretum, oraz kilka mniej lub bardziej poważnych kryzysów finansowych. Minione kilkanaście lat okazało się dla nich łaskawsze: w lipcu 2003 r. ogrody wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO; dziewięć lat temu hucznie obchodzono 250-lecie Royal Botanic Gardens; w maju 2018 r. ukończono renowację Temperate House, która pochłonęła ponad 40 mln funtów, przeznaczonych między innymi na wymontowanie, dokładne wymycie, naprawę i ponowną instalację blisko 70 tys. szklanych elementów budowli.

Zdobycze

Do Kew Gardens można przyjść po prostu na spacer, który zajmie cały dzień (ogrody rozpościerają się na obszarze 300 akrów, czyli ponad 120 hektarów) i uszczupli nasz budżet o 16 funtów. Z pewnością znajdą się miłośnicy leniwej włóczęgi, którzy przysiądą przy którejś z rabat, żeby poobserwować – wzorem Virginii Woolf – jak kropla rosy po sekundzie stanie się szarosrebrna, światło przysiądzie na liściu, „ujawniając schowane pod jego powierzchnią rozgałęziające się włókienka”, a potem przesunie się dalej i ogarnie blaskiem „wielkie zielone przestrzenie pod kopułami sercokształtnych i językokształtnych liści”.

Być może wystarczy im widok żerujących nad Tamizą królików albo stad aleksandrett obrożnych – gadatliwych zielonych papug z czerwonym dziobem i obróżką wokół szyi, wywodzących się od pojedynczej pary, wypuszczonej na wolność przez roztargnionego londyńskiego hippisa w 1969 r. Być może rozpoczną i zakończą swoją wycieczkę w którejś z wiktoriańskich cieplarni, oszołomieni zapachem i bujną zielenią uwięzionego pod szkłem lasu deszczowego.

Warto jednak zapuścić się w południowo-wschodni zakątek ogrodu – ten najstarszy, noszący jeszcze znamiona XVIII-wiecznego sentymentalnego parku angielskiego. Znów, jak te dwie starsze panie z opowiadania Woolf, „pójść raczej tam albo tam, przypominając sobie orchidee, chińską pagodę i ptaki o szkarłatnych brzuszkach”. Chińskiej pagody przeoczyć nie sposób: wybudował ją w 1762 r. szkocki architekt William Chambers, autor pierwotnego założenia ogrodów królewskich, w których wprowadził charakterystyczny dla chińskich rozwiązań nieregularny układ ścieżek oraz swobodne rozmieszczenie skupisk drzew. Budowla wznosi się na wysokość 50 metrów i składa się z dziesięciu ośmiobocznych kondygnacji z wystającymi dachami, które kiedyś były pokryte ceramicznymi płytkami i ozdobione rzeźbami wielkich smoków. Fama głosi, że smoki przepadły, bo były odlane ze złota i król utracjusz, Jerzy IV Hanowerski, opłacił nimi część swoich długów.

Prawda jest znacznie bardziej prozaiczna: figury ze złoconego drewna po prostu zmurszały. Wkrótce zakończy się renowacja pagody i miłośnicy pięknych widoków znów będą mogli wspiąć się na jej szczyt po 253 stopniach krętych schodów. Kto nie przepada za stylem orientalistycznym, może nacieszyć oko trzema ogrodowymi świątyniami projektu Chambersa: Świątynią Eola w formie toskańskiej rotundy z kopułą (przebudowaną w 1845 r. przez Decimusa Burtona), jońską Świątynią Aretuzy i wzniesioną w porządku doryckim Świątynią Bellony – ku pamięci żołnierzy poległych w wojnie siedmioletniej. Pozostałe atrakcje parku krajobrazowego niestety nie dotrwały do naszych czasów.

Najbardziej mi szkoda Jaskini Merlina, w rzeczywistości dość pokracznej drewnianej chaty krytej strzechą, w której do 1756 r. pomieszkiwał niejaki Stephen Duck, miejscowy poeta-naturalista – wraz z żoną Sarah Bigge, oficjalnie zatrudnioną przez zarząd ogrodów w charakterze „kobiety niezbędnej”. Nie zachował się także pseudoturecki meczet, oflankowany dwiema palmami o gipsowych pniach, zwieńczonych pióropuszem liści ze słomy i kolorowych wstążek.

Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że XVIII-wieczna arystokracja angielska zajmowała się tylko zaśmiecaniem swoich włości replikami starożytnych i orientalnych budowli. W 1775 r. do Kew Gardens trafiła prawdziwa żywa skamieniałość: okaz jurajskiego sagowca, przywieziony z afrykańskiego Wschodniego Przylądka przez Francisa Massona, królewskiego planthuntera i towarzysza Jamesa Cooka w jego wyprawach dookoła świata. Przodkowie samotnego sagowca z Kew byli kiedyś podstawą jadłospisu dinozaurów roślinożernych.

Wiele lat później zdobycz Massona sklasyfikowano jako ­Encephalartos altensteinii – na cześć niemieckiego kanclerza Karla von Stein zum Altenstein, który był także hojnym patronem nauk ścisłych. Okaz pielęgnowany w starej Palmiarni uchodzi za najstarszą roślinę doniczkową na świecie, choć zdaniem niektórych uczonych laur pierwszeństwa w tym względzie należy się sagowcowi z ogrodu przy rezydencji Lichtensteinów w czeskich Lednicach. Z pewnością jednak jest to sagowiec bardzo samotny – te pierwotne rośliny są dwupienne, czyli rozdzielno­płciowe. Masson sprowadził do Anglii osobnika męskiego, który kilka lat temu – ku zdumieniu botaników – wykształcił z rozpaczy żeńskie organy generatywne. Jak do tej pory bez dalszych konsekwencji.

Wyspa ocalenia

Kew Gardens do dziś zatrudniają wyspecjalizowanych planthunterów i wysyłają ich w ekspedycje do najdalszych zakątków globu – już nie na chwałę Imperium i ku uciesze królewskich ogrodników, tylko w szczytnej misji ratowania gatunków ginących.

Największymi osiągnięciami w tej dziedzinie może poszczycić się Carlos Magdalena, wieloletni pracownik Kew Gardens i absolwent miejscowej szkoły ogrodniczej, przesympatyczny brodacz o wyglądzie wędrownego kaznodziei, nazywany Mesjaszem albo Zaklinaczem Roślin. Po wielu latach prób zdołał nakłonić ostatni, męski okaz Ramosmania rodriguesi, niewielkiego drzewa z wyspy Rodrigues na Oceanie Indyjskim, do wydania kwiatów żeńskich, skutecznego zapylenia i zawiązania płodnych owoców. Przez krótki czas wyglądało, że przyroda zawdzięcza mu też ocalenie Nymphaea thermarum – najmniejszego na świecie grzybienia, czyli lilii wodnej – odkrytego w 1987 r. w Rwandzie i wymarłego wskutek katastrofy ekologicznej w wyniszczonym wojną kraju. Magdalena zdołał rozmnożyć roślinę w niewoli, z nasion przywiezionych wcześniej z Afryki. Niestety, w styczniu 2014 r. ktoś wykradł pieczołowicie odchowany okaz z płytkiego stawu w Princess of Wales Conservatory. Sprawców nie odnaleziono.

Pracownicy Kew mają do opowiedzenia setki równie pięknych i smutnych historii. W ogrodach rośnie ponad 30 tys. gatunków roślin, zbiory herbarium liczą około 7 mln zasuszonych okazów, biblioteka – 750 tys. woluminów literatury specjalistycznej. Założony przeszło sto lat temu Ogród Wodny może się poszczycić jedną z największych na świecie kolekcji grzybieni, trzcin i traw marginalnych. To tam kobieta z opowiadania Virginii Woolf zapamiętała pierwszy pocałunek w kark. To ona była jedną z sześciu dziewczynek „siedzących przed sztalugami dwadzieścia lat temu, tam, na brzegu stawu, i malujących lilie wodne, pierwsze czerwone lilie wodne”, jakie widziała w życiu. W arboretum, zajmującym połowę powierzchni Kew Gardens, rośnie 14 tys. drzew najrozmaitszych gatunków i odmian wyhodowanych przez człowieka.

Studenci botaniki od przeszło półtora wieku uczą się rozpoznawania roślin w Herbaceous Grounds. Kolekcję orchidei w Princess of Wales Conservatory zaprojektowano w taki sposób, żeby rośliny kwitły naprzemiennie przez cały rok. Miłośnicy roślin ozdobnych mogą nacieszyć oko skrupulatnie dobranymi okazami w wydzielonych stanowiskach róż, rododendronów, azalii, bambusów, cisów, berberysów, bzów i magnolii.

W zakamarkach starych budowli czają się duchy. Robotnicy remontujący budynek Temperate House skarżyli się na zjawę Charliego Raffilla, dawnego kuratora, który próbował ich nastraszyć, trzaskając drzwiami i odkręcając kurki z wodą. W herbarium grasuje duch botanika George’a Benthama, który umila sobie wieczność, tłukąc pogrzebaczem w metalową osłonę kominka. Kew Palace nawiedzają zmarli członkowie rodziny królewskiej, między innymi czteroletni książę Octavius, który nie doczekał uroczystej ceremonii przebrania w pierwsze spodenki, w XVIII wieku urządzanej zwyczajowo po siódmych urodzinach, i dlatego snuje się po rezydencji w powłóczystej sukience, oświetlając sobie drogę ogarkiem.

Przymknąć i otworzyć oczy

„Eleanor, powiedz, czy ty czasem rozmyślasz o przeszłości?” – pyta żonę bohater opowiadania „Kew Gardens”. Żona odpowiada: „Czyż w parku, gdzie mężczyźni i kobiety leżą pod drzewami, myśli o przeszłości nie przychodzą same? Czyż oni nie są naszą przeszłością, wszystkim, co z niej pozostaje, ci mężczyźni i te kobiety, te duchy leżące pod drzewami... naszym szczęściem, naszą rzeczywistością?”.

W rzeczy samej – w Kew Gardens wystarczy przymknąć oczy, żeby między gromadą poruszających się motylim zygzakiem turystów ujrzeć zjawy królów, dworzan i spiskowców, ogrodników i architektów, uczonych i odkrywców, artystów i pisarzy, szczęśliwych i zawiedzionych kochanków. A potem otworzyć oczy, jeszcze raz je przymknąć i zobaczyć duchy wymarłych sagowców, paproci i widłaków, które zasiedlały ziemię, kiedy nic jeszcze nie wskazywało, że kiedykolwiek pojawią się na niej ludzie. ©

Wszystkie cytaty z opowiadania Virginii Woolf „Kew Gardens” w przekładzie Magdy Heydel.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2018