Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przez chwilę, patrząc na ekran, myślę, że może o to niewyrażone podziękowanie zapyta dziennikarz - ale zaraz sobie przypominam, że przecież zasadą takich rozmów jest spodziewanie się wypowiedzi ostrej i negatywnej. Po cóż na przykład podsuwa się mikrofon rodzinom ofiar na sali sądowej po ogłoszeniu wyroku skazującego, skoro wiadomo, że zawsze padną wtedy słowa o "braku sprawiedliwości" (w Polsce, rzecz jasna)? Jest tak, jakby telewizja zakładała, że programy interwencyjne to przede wszystkim narzekanie, wykrzyczane i nie poddane żadnej refleksji. Czy zresztą tylko programy interwencyjne?
Ostatnio natrafiłam na sondaż, który przygnębia już zupełnie wyjątkowo. W szeregu osób cieszących się największym zaufaniem społecznym zaraz na trzecim miejscu znalazł się... przywódca Samoobrony. Zważmy - jako osoba. Co więc zbudował w Polsce, co zmienił na lepsze, jaką mądrością, doświadczeniem, ofiarnością obywatelską może się wykazać? Niczym, absolutnie niczym. O dawne rozdziały biografii już nie pytam. Ale teraz ma okazję - co najmniej parę razy na tydzień od wielu, wielu miesięcy - wygłaszać przed kamerami te same mantry cudotwórczych recept (głównie przez sięgnięcie do sejfów NBP) na zmianę z pogróżkami i obelgami pod adresem wszystkich, którzy "już byli", i obronnymi frazesami o "najbiedniejszych". I to, jak się okazuje, tylu ludziom wystarcza. Tylko że wielka w tym zasługa telewizji właśnie. Ci wszyscy dziennikarze, którym w ich programach tego rodzaju wystąpienia zupełnie nie przeszkadzają, mogą sobie powiedzieć, że wzrastająca wartość demagogii w życiu politycznym to także ich dorobek.
Niedawno można było przeczytać w "Gazecie Wyborczej" artykuł prof. Anny Wolff-Powęskiej z Instytutu Zachodniego pt. "Co się stało, sąsiedzi?". Jeden z najmądrzejszych artykułów na temat stosunków polsko-niemieckich, jakie pojawiły się w ostatnich miesiącach. Przypominający dorobek powojennego dążenia ku pojednaniu, analizujący zjawiska niepokojące, wskazujący szanse i wyzwania. Oczywiście, w przeglądach prasy innych gazet czy pism - nieobecny. Jedne wolą wyśmiewać "Trybunę", jakby rzeczywiście było warto, lub też obliczać, ile wierszy gazeta-rywal poświęciła na pierwszej stronie wiadomości o zgonie Ryszarda Kuklińskiego. Dla innych, najbardziej nawet ideowych, "GW" to instytucja co najmniej podejrzana, więc jeśli się nią zajmą, to tylko aby tego dowieść raz jeszcze. Ba, a czy ktokolwiek widział ostatnio prof. Wolff-Powęską w telewizji w jakiejś rozmowie o Polsce, rozmowie, która może wtedy nie byłaby awanturą, w jaką zamieniają się najczęściej owe "fora" czy "tygodnie polityczne jedynki" z tymi samymi zawsze, zaciekle walczącymi o władzę politykami? A przecież nazwisko i osoba Pani Profesor z Poznania jest tylko jedną z wielu, które można by tu przywołać.
Dlatego pojawiający się już projekt, żeby w niedalekiej przyszłości przeznaczyć osobny kanał telewizji publicznej na nieustanne relacjonowanie prac Sejmu, z komisjami i podkomisjami włącznie, uważam za nieszczęście, które byśmy sobie ściągnęli na głowy dobrowolnie i nieodpowiedzialnie.
Chyba że wszystko się zmieni.