Prawie templariusze

Chcą, by dziejowej sprawiedliwości stało się zadość. Zlikwidowany przed wiekami zakon powinien się odrodzić. Decyzja po stronie Watykanu.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Spotkanie współczesnych templariuszy w klasztorze w Tomar, Portugalia, 23 marca 2013 r. / PAULO CUNHA / EPA / PAP / PAULO CUNHA / EPA / PAP
Spotkanie współczesnych templariuszy w klasztorze w Tomar, Portugalia, 23 marca 2013 r. / PAULO CUNHA / EPA / PAP / PAULO CUNHA / EPA / PAP

Po rocznym nowicjacie u Katolickich Templariuszy Włoch trzeba przez trzy dni pościć, modlić się i medytować. Jeśli kandydat zostanie uznany za godnego, wielki mistrz nada mu pierwszy stopień: giermka (następne to żołnierz i rycerz). We Włoszech mają już 150 placówek, a kolejne stowarzyszenia mnożą się w Anglii, we Francji, w USA czy Kanadzie. „Jesteśmy stowarzyszeniem wiernych zorganizowanym wewnętrznie jak zakon rycerski – mówią o sobie. – Inspiruje nas dyscyplina i duchowość średniowiecznych rycerzy”.

Chodzą w długich białych płaszczach z czerwonymi krzyżami, spotykają się na nabożeństwach i medytacjach. Chcą być modlitewną przeciwwagą dla rosnących w siłę – jak mówią – sekt satanistycznych. Wspierają księży w restaurowaniu i przywracaniu do chwały starych kościołów. Nazwa „templariusze” obliguje do strzeżenia świętych miejsc chrześcijaństwa – tłumaczą. Jednocześnie podkreślają, by nie nazywać ich kontynuatorami średniowiecznego zakonu. Sprawa jest delikatna: w 1312 r. zlikwidował go przecież sam papież.

Lokalni biskupi umożliwiają współczesnym templariuszom działanie na podstawie kanonu 215 prawa kanonicznego, który mówi, że „wierni mają prawo swobodnego zakładania stowarzyszeń i kierowania nimi dla celów miłości lub pobożności albo dla ożywiania chrześcijańskiego powołania w świecie, a także odbywania zebrań dla wspólnego osiągnięcia tych celów”. Rycerze oczekują jednak od Watykanu oficjalnego uznania jako stowarzyszenie międzynarodowe. Temu służą rozmowy z sekretarzem stanu kard. Pietro Parolinem.

„Słuchał nas z uwagą i sympatią. Zapewnił, że Kościół będzie musiał znaleźć sposób na rozwiązanie naszych problemów”. Tak Daniele Borderi, sekretarz generalny Katolickich Templariuszy Włoch, opisał niedawną audiencję u kardynała.

Fakt, że w rozmowach z Parolinem podpierają się tzw. dokumentem z Chinon, zdaje się sugerować, że ich marzenia sięgają znacznie dalej. A mówiąc o sprawiedliwości dziejowej, mają na myśli rehabilitację i odtworzenie jednego z trzech najważniejszych zakonów rycerskich.

12 września włoscy templariusze weszli procesyjnie (nie po raz pierwszy) na teren Watykanu. Z Piazza Cavalleggeri przemaszerowali do kościoła św. Anny, stamtąd ulicami Rzymu do kościoła św. Alfonsa, gdzie odbyła się uroczysta msza. Wygląda to na przychylność Stolicy Apostolskiej.

Pergamin

„Nie wierzyłam własnym oczom. O tym dokumencie mówiło się jak o czymś z dziedziny fantazji. Tymczasem miałam przed sobą autentyczny zwój, zaopatrzony w oryginalne pieczęcie kardynałów”. Podczas kwerendy w Tajnym Archiwum Watykańskim we wrześniu 2001 r. paleografka Barbara Frale odkryła legendarny dokument z Chinon z 1308 r. Przyczyna jego zagubienia była trywialna: pergamin źle skatalogowano. Skutki odkrycia poważne: trzeba było na nowo opisać dzieje procesu templariuszy.

Z dokumentu wynikało, że powołana przez Klemensa V komisja przyjęła wyjaśnienia przesłuchiwanych dostojników zakonu, iż stawiane im zarzuty homoseksualizmu i bałwochwalstwa wynikały ze złej interpretacji zakonnych rytuałów. W pluciu na krzyż czy całowaniu przełożonego w pośladki chodziło o to, by doświadczyć upokorzenia, jakiego doznać można w niewoli u niewiernych. Nowicjusze musieli umieć wyprzeć się wiary ustami, a zachować w sercu. Kardynałowie dostojników rozgrzeszyli.

W tamtym czasie w całej Francji templariusze siedzieli w królewskich lochach i, poddawani torturom, przyznawali się do wszystkiego, co chcieli usłyszeć śledczy: że wyparli się Chrystusa, że czcili bożka, że współżyli seksualnie. Fakt, że swoje śledztwo prowadził jednocześnie papież, zdawał się dawać im ochronę. Dlaczego więc cztery lata później Klemens V wydał bullę likwidującą zakon?

Podszepty

Jeden z korzeni przesądu o pechowości „piątku trzynastego” sięga opowieści o końcu templariuszy. W nocy 13 października 1307 r. żołnierze króla Filipa IV Pięknego wkroczyli do wszystkich klasztorów we Francji i aresztowali zaskoczonych zakonników. Wielki mistrz Jakub de Molay jeszcze dzień wcześniej uczestniczył u boku króla w pogrzebie jego krewnej. Mimo że atmosfera wokół zakonu od wielu miesięcy się zagęszczała, nikt nie spodziewał się tak agresywnych działań.

Zagłada templariuszy nastąpiła z przyczyn bardziej złożonych niż te przedstawione w rozpaczliwie słabym serialu z 2017 r., według którego Filip chciał się zemścić na przełożonym paryskiego klasztoru, który uwiódł królową (w istocie Joanna z Nawarry zmarła w 1305 r., na rok przed początkiem akcji; w serialu roi się od tego typu błędów).

Król istotnie kochał swoją żonę – do tego stopnia, że po jej śmierci popadł w głębokie przygnębienie: z Joanną u boku łatwiej radził sobie z kompleksami na punkcie dziadka, króla-krzyżowca Ludwika IX Świętego. Czuł potępiające spojrzenia dworu i innych władców: Ludwik poprowadził dwie krucjaty, a ty nieudolnie wojujesz z Anglikami, doprowadzając skarb do ruiny. Rozwiązanie podsunęli Filipowi doradzający mu prawnicy. Za ich namową król wystąpił z planem odbicia Ziemi Świętej: oto on sam stanie na czele wielkiego rycerskiego zakonu, który powstanie z połączenia templariuszy z joannitami, i poprowadzi tę armię do Jerozolimy. Wielki mistrz templariuszy Jakub de Molay z miejsca wykluczył taką możliwość. Templariuszy było znacznie mniej niż joannitów, straciliby tożsamość. Poza tym nie zamierzał oddawać przywództwa nad swoimi podwładnymi Filipowi.

Dla króla była to zniewaga. Tymczasem jeden z królewskich doradców, ­Guillaume de Nogaret, istny kardynał Richelieu tamtej epoki, pospieszył z kolejnymi podszeptami: panie, twój skarb jest pusty, templariuszom jesteś winien ogromne pieniądze. A źródła się skończyły, Żydów już obrabowałeś i wygnałeś, monety pozbawiłeś kruszcu. Czas się policzyć z tymi niezależnymi od twojej władzy mnichami.

Nie chcemy daktyli

Po upadku Akki, ostatniej wielkiej twierdzy Królestwa Jerozolimskiego, w 1291 r., zakony rycerskie musiały poszukać nowych pól działania. Krzyżacy od kilku dziesięcioleci organizowali własną „Ziemię Świętą” w Prusach, dokąd zapraszali rycerstwo europejskie na krucjaty przeciw północnym poganom. Joannici przenieśli się na Rodos i stali się postrachem muzułmańskich okrętów. Templariusze natomiast poświęcili się bankierstwu. Gromadzone bogactwo – wierzyli – pozwoli im kiedyś na zwołanie krucjaty i powrót do Palestyny.

W dziedzinie finansów już dawno osiągnęli mistrzostwo nie mniejsze niż na polach bitew. Stworzyli system czekowy, pozwalający pielgrzymom wpłacić pieniądze do któregoś z klasztorów europejskich i wypłacić np. w Jerozolimie; bezpieczniej było podróżować bez kufrów ze złotem. Kredytowali papieży i królów, prowadzili fundusze powiernicze, realizowali testamenty. We Francji de facto prowadzili skarbiec królewski i ściągali podatki.

Królowie i przywódcy możnych rodów zapisywali im zamki, miasta i wsie; zakonnicy znakomicie gospodarowali posiadanymi terenami. Wielki mistrz Jakub de Molay w liście do przełożonego jednego z klasztorów w Aragonii pisał: „Wydaliśmy komandorowi Walencji polecenie, aby zakupił jęczmienia. (...) Uważajcie na młode drzewka, żeby ich wiatr nie przewrócił, pilnujcie, aby nie uszkodziły ich zwierzęta. Wydaje nam się, że nadszedł już czas, aby zacząć ujeżdżać konie. (...) Donosimy wam, że budujemy właśnie okręt za 6 tys. solidów. Pytacie nas, czy macie przysłać daktyle. Nie chcemy ich, wolimy pieniądze”.

Bogactwo zakonu – mimo że przeznaczone na realizację misji na Wschodzie – kłuło w oczy, a w połączeniu z atmosferą tajemniczości otaczającą zakon właściwie od chwili powstania w początkach XII wieku – tworzyło mieszankę wybuchową. Pytań zadawano sporo: jak to się stało, że zakon przetrwał, mimo że przez długie lata składała się nań garstka rycerzy? Dlaczego papieże zapewnili im tak znaczną niezależność i przywileje? Co rycerze znaleźli w podziemiach Świątyni Salomona, ofiarowanej im przez króla jerozolimskiego na siedzibę? Jak to się stało, że mieli ochraniać pielgrzymów przed rozbójnikami, a stali się bankierami Europy? O czym rozmawiają na tajnych kapitułach?

Szachy króla z papieżem

Te tajemnice były świetnym podglebiem dla podstępnych planów Nogareta. Doradca królewski od 1305 r. po cichu zbierał i fabrykował dowody, szukał świadków gotowych zeznawać przeciw mnichom-rycerzom. Wsłuchiwał się w rewelacje zakonnego dezertera Esquieu de Floyrana, który chętnie dzielił się opowieściami o bluźnierczych praktykach byłych współbraci.

Nogaret chciał trzonem oskarżenia uczynić herezję. Był to diaboliczny manewr. Po pierwsze herezja to crimen ­laesae maiestatis – przestępstwo obrazy majestatu królewskiego, za co karą był stos i konfiskata majątku. Po drugie Filip mógł wystąpić jako obrońca wiary chrześcijańskiej i utrudnić tym samym papieżowi obronę templariuszy. Rezydujący w Awinionie Klemens V, człowiek słabego charakteru i zdrowia, politycznie i finansowo zależny od króla francuskiego, nie miał w ręku wielu narzędzi, by ocalić zakonników.

Uwięzieni i poddani mękom przyznawali się do wszystkich zarzutów, zrobił to także mistrz de Molay. Wstrząśnięty papież ogłosił bullę nakazującą władcom europejskim aresztowanie templariuszy i przeprowadzenie śledztwa na wzór Filipa Pięknego. Jednak w grudniu 1307 r. wielkiego mistrza zdołali przesłuchać papiescy legaci – i de Molay odwołał poprzednie zeznania. Zrobił to w sposób teatralny: poprosił, by pozwolono mu wyznać winy przed ludem zgromadzonym w katedrze Notre-Dame. Tam, na oczach wszystkich, rozchylił szaty i pokazał rany zadane podczas tortur.

Filip i Klemens prowadzili iście szachową rozgrywkę, co i rusz przechwytując inicjatywę. Śledztwo papieskie szło dwoma torami. Jedno, w sprawie zakonu jako całości, prowadziła kuria awiniońska. W drugim rozesłani po Francji inkwizytorzy przesłuchiwali poszczególnych zakonników. To wtedy właśnie papiescy wysłannicy dotarli do lochów zamku w Chinon, gdzie przetrzymywano kilku najwyższych dostojników zakonu. Wyrok rozgrzeszał ich i jednał z Kościołem. Gorzej szło komisji kurialnej: zakonnicy nie chcieli przed nią zeznawać, obawiając się – zupełnie słusznie – zemsty królewskiej po powrocie do więzienia.

Filip nie mógł dopuścić, by mnożyły się wyroki inkwizycyjne zaprzeczające efektom pracy jego śledczych. W odpowiedzi na działania inkwizytorów postanowił zaszantażować papieża, grożąc, że rozpocznie proces jego poprzednika, Bonifacego VIII. Z papieżem Bonifacym miał na pieńku: został przezeń wyklęty za opodatkowanie duchowieństwa francuskiego. Teraz zamierzał pośmiertnie oskarżyć go o herezję i czary, a po skazaniu wydobyć z ziemi jego zwłoki i spalić na stosie. Dla Klemensa V był to szach-mat. Gdyby Filipowi się udało, autorytet papiestwa i Kościoła ległby w gruzach. A już nie było z nim dobrze, bo ludzie Nogareta rozsiewali plotki o grzesznych upodobaniach i podejrzanych poglądach Klemensa. Obmawiano też templariuszy: że opuścili mury Akki i przez nich upadło Królestwo Jerozolimskie.

W październiku 1311 r. rozpoczął się sobór w Vienne, na którym papież planował ostatecznie wyjaśnić kwestię templariuszy. Ojcowie soborowi chcieli wezwać mnichów-rycerzy i pozwolić im się wypowiedzieć. Papież był już jednak złamany i nie dał zakonnikom tej ostatniej szansy. Zapowiedział, że wyda bullę, w której osobiście rozstrzygnie los zakonu.

Klątwa de Molaya

„Nieodwołalnie i wieczyście znosimy zakon templariuszy, jego status, habit oraz imię, dołączając wieczysty zakaz bezwzględnie zabraniający, by ktokolwiek w przyszłości ośmielił się wstąpić do tego zakonu, przyjąć i nosić jego habit albo podawać się za templariusza” – ogłosił 3 kwietnia 1312 r. Klemens V. W bulli „Vox in excelso” nie było jednak słowa o herezji, nie było też potępienia. Papież uznawał tylko, że zatruty klimat wokół templariuszy nie pozwala na jego dalsze funkcjonowanie. Zakon „stał się zbyt wstrętny i ohydny dla świętego Kościoła Bożego, jego zwierzchników, dla królów i innych władców oraz dla pozostałych katolików. Uważa się też, że prawdopodobnie nie znajdzie się odtąd żaden uczciwy człowiek skłonny wstąpić do niego”.

Klemens ogłosił, że uwięzieni zakonnicy, o ile wyznają winy, powinni zostać wypuszczeni. Nie było jednak mowy o zniesieniu ślubów zakonnych; papież zobowiązał ich do zasilenia szeregów joannitów. Temu też zakonowi zapisał majątek templariuszy, choć po prawdzie po kilkuletnim zarządzaniu nim przez Filipa nie zostało z niego wiele.

Inaczej potraktował papież najwyższych urzędników zakonnych: powołał komisję kardynałów mających osądzić ich odpowiedzialność. Wyrok zapadł 18 marca 1314 r., templariusze wysłuchali go w Paryżu. Mimo że uwalniał ich od zarzutu herezji i odpuszczał inne grzechy – skazywał jednocześnie na dożywotnie więzienie. Wstrząśnięty de Molay „zawołał, że wszystko, o czym mówi wyrok, jest kłamstwem, on zaś ani nie powiedział, ani nie wyznał tego rodzaju rzeczy, lecz bracia są dobrymi chrześcijanami. Na te słowa strażnik uderzył go otwartą dłonią w usta, aby go zmusić do milczenia”.

Filip miał dosyć tego odwoływania zeznań. Jego żołnierze porwali Jakuba de Molaya i Godfryda de Charneya, preceptora Normandii. W nocy z 18 na 19 marca 1314 r. ostatni wielki mistrz templariuszy i jego towarzysz spłonęli na stosie na Île aux Javiaux na Sekwanie. De Molay poprosił, żeby mógł umierać zwrócony twarzą w kierunku katedry, modląc się do Maryi. Miał też powiedzieć: „Bóg wie, że moja śmierć jest błędem i grzechem. Tak więc wkrótce nieszczęścia spadną na tych, którzy skazali nas na śmierć; Bóg pomści naszą śmierć. (...) Ci wszyscy, którzy działali przeciwko nam, będą cierpieć od tego, co nam uczynili”. Według późniejszej legendy de Molay był bardziej konkretny i rzucił klątwę: „rycerzu Guillaume’ie, królu Filipie, papieżu Klemensie! Nim rok minie, spotkamy się na Sądzie Bożym”.

Plotka wzięła się stąd, że zarówno papież, jak i król niedługo przeżyli wielkiego mistrza. W dodatku w kościół, w którym leżały zwłoki Klemensa, uderzył piorun. Nogaret jednak zmarł już rok wcześniej. Według legendy: otruty przez szukających zemsty zakonspirowanych templariuszy.

To się tak nie może skończyć

Współcześni templariusze oceniają postępowanie Klemensa V jako wymyk prawny. Skoro zakon zlikwidowano na drodze administracyjnej, bez potępienia, wystarczy kolejna papieska bulla, by to postanowienie odwołać. Czy ostatnie słowo rzeczywiście powinno należeć nie do Kościoła, a do Filipa IV?

Dwa pozostałe z wielkich zakonów rycerskich mają się dobrze: joannici i krzyżacy prowadzą szpitale, domy opieki i szkoły, działają na polu charytatywnym. Katoliccy templariusze stanowią dziś międzynarodową rzeszę i oczekują uznania wyrażonego na wyższym stopniu niż diecezjalne kurie. Wielu z nich to jednak ludzie żyjący w małżeństwach i zamożni. Może więc Watykan zdecyduje się na jakąś formę instytutu świeckiego, nieobligującego do przestrzegania wszystkich rad ewangelicznych?

O spotkaniu z kard. Parolinem templariusze opowiadają okrągłymi zdaniami – że serdeczne, że pełne zrozumienia. Niemniej wielki mistrz włoskich templariuszy Giorgio Ferretti liczy, że dzięki wiernej służbie Kościołowi rycerze „osiągną cel, na który czekali 700 lat”. ©℗


TAM SKARB TWÓJ

Filip IV Piękny podobno był zawiedziony tym, co znalazł w skarbcach klasztorów templariuszy. Uznał, że zakonnicy go przechytrzyli i zdołali sporą ich część gdzieś wywieźć. Pogłoski o ukrytych skarbach do dziś są żywe właściwie we wszystkich krajach, w których niegdyś funkcjonowali templariusze. Prawie każda komandoria zakonna ma swoją legendę o rozciągających się pod nią niezbadanych lochach, czasem zalanych wodą.

Do najciekawszych hipotez należy ta, według której Jakub de Molay zdołał się porozumieć z wielkim mistrzem krzyżaków Zygfrydem von Feuchtwangenem i przekazał mu w depozyt zakonne skarby. Jej tropem podążał książkowy Pan Samochodzik: klucz do zagadki miał znajdować się na krzyżu, który miał na sobie de Molay podczas egzekucji. Był to dar od mistrza bratniego zakonu, a napis na nim głosił, zniekształcając fragment św. Mateusza, „tam skarb twój, gdzie serce twoje”. Krzyżacki szyfr prowadził do (fikcyjnego niestety) Kortumowa (od łacińskiego cor tuum), wsi na Mazurach. Historycy lubią powtarzać, że prawdziwym i trwałym skarbem templariuszy jest ich wkład w rozwój gospodarki; z kolei naśladowcy, tacy jak Katoliccy Templariusze Włoch, wskazują na ideę poświęcenia życia Bogu i Kościołowi.

PIECZĘĆ

Dwóch rycerzy jadących na jednym koniu – taki wizerunek widniał na pieczęci zakonu templariuszy. Według najpowszechniejszej interpretacji chodziło o przedstawienie zakonnego ubóstwa (oczywiście takiego na zasadzie: ubogi brat, bogaty klasztor). Reguła w istocie nakazywała templariuszom życie w surowych warunkach: ubrania były proste, uzbrojenie pozbawione ozdób; wszystkie posiadane majątki należało przekazać zakonowi.

Inni głosili, że pieczęć przedstawia dwóch założycieli: Hugona z Payens i Godfryda z Saint-Omer, albo też dwa ideały – rycerza i mnicha – które wypełniał templariusz. Z kolei dla śledczych ­Guillaume’a de Nogareta wizerunek był dowodem na powszechny w zakonie homoseksualizm. ©(P) Maciej Müller

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2020