Prawdziwe historie

Teatr łotewskiego reżysera Alvisa Hermanisa nie miał podczas festiwalu "Kontakt" konkurencji.

01.06.2010

Czyta się kilka minut

Na tegoroczny Kontakt jechałem przede wszystkim dla Hermanisa. Łotewski reżyser już nieraz gościł w Polsce, także na toruńskim festiwalu: przed dwoma laty spektaklem "Brzmienie ciszy" zdobył nagrodę za najlepsze przedstawienie i dla najlepszego reżysera. Również w tym roku Hermanis rozbił festiwalowy bank, zdobywając obydwie główne nagrody (przyznane za dwa prezentowane na festiwalu spektakle: "Martę z Błękitnego Wzgórza" i "Dziadka"). I przynajmniej w tym wymiarze werdykt międzynarodowego jury nie budzi wątpliwości.

Fenomen z Łotwy

O fenomenie twórczości łotewskiego reżysera decyduje w pierwszym rzędzie zespół Teatru Nowego w Rydze. Hermanis od 1997 r. pełni funkcję artystycznego dyrektora teatru i, choć zapraszany jest do pracy w różnych miastach Europy, Ryga pozostaje jego artystycznym domem (oba spektakle festiwalowe to produkcje tego właśnie teatru).

Zespół Teatru Nowego to nie tylko wybitne aktorstwo - ale aktorstwo zakładające aktywny, partnerski udział w tworzeniu przedstawienia. Monodram "Dziadek" powstał z inicjatywy aktora, Vilisa Daudzi?ša, który poszukiwał śladów po zaginionym podczas II wojny światowej dziadku. Przeprowadzone i nagrane na dyktafon w trakcie śledztwa rozmowy stały się podstawą scenariusza spektaklu. Na podobnej zasadzie powstał projekt "Opowieści łotewskie", którego fragmenty (sześć z dwudziestu dziewięciu monodramów) pokazywano na Kontakcie przed trzema laty: każdy z aktorów samodzielnie ruszył w miasto w poszukiwaniu historii "zwykłych" ludzi, które stały się materią poszczególnych segmentów projektu. Jak wyjaśniał Daudzi?š, w pracy nad "Dziadkiem" brał udział nie tylko Hermanis, ale także koledzy z zespołu, którzy pełnili rolę widzów podczas prób trzygodzinnego monodramu. Można tu mówić chyba nie tylko o specjalnym modelu pracy, ale także o niecodziennym - jak na warunki teatru repertuarowego - etosie.

Hermanis podczas kolejnych wizyt w Polsce prezentował m.in. spektakl "By Gorki", gdzie kamera i projekcje wideo zmieniały przestrzeń sceny w wielopiętrową rzeczywistość (w nieco podobny sposób jak w "Factory 2" Lupy); "Długie życie", gdzie szereg celebrowanych przez aktorów czynności składał się na obraz jednego dnia z życia starych ludzi zamieszkujących komunałkę; "Brzmienie ciszy", spektakl bez słów, w którym muzyka Simone and Garfunkel stanowiła wehikuł teatralnej podróży w przeszłość. Już ten pobieżny przegląd uświadamia, jak duża rozpiętość - tematów, środków scenicznych, technik prowadzenia dialogu z widzem - cechuje teatr Hermanisa. Jednocześnie nie podobna pomylić go z innym. Jest to za każdym razem teatr rozpisany na bardzo proste gesty, które - wykonywane w skupieniu, z precyzją, czasem z radosną dezynwolturą - nabierają niezwykłej intensywności, stając się objawieniem teatru - i objawieniem codzienności. Hermanis zanurza teatr w życiu społecznym, odwołując się do widzów tworzących wspólnotę fundowaną w równym stopniu przez pamięć, co przez prozaiczne rytuały.

"Marta z Błękitnego Wzgórza"

Te dwa wektory bardzo silnie zbiegają się w jego spektaklach prezentowanych podczas tegorocznego Kontaktu. Bohaterem "Marty..." jest autentyczna postać, żyjąca w XX wieku łotewska uzdrowicielka; scenariusz przedstawienia tworzą relacje świadków jej działalności. Dwunastu aktorów usadowionych jeden obok drugiego za długim stołem - niczym dwunastu apostołów - przerzuca się opowieściami z życia Marty, od zupełnie rzeczowych, przyziemnych po najbardziej fantastyczne. "Chrystus prowadził Martę pod rękę i wskazał jej Błękitne Wzgórze, gdzie miała się osiedlić" - dwukrotnie powracający fragment nadaje opowieści charakter mitu założycielskiego, który ma moc integrowania narodowej wspólnoty. Spektakl powstał w 2009 roku w czasie głębokiego kryzysu łotewskiej gospodarki; jako taki miał istotnie spełniać rolę integrującą, odnowicielską. Jest to jednak równocześnie przedstawienie niezwykle przewrotne, nawet zjadliwe.

Tłem muzycznym opowieści jest temat z "Titanica"; w pewnym momencie para aktorów-bohaterów niesiona cudownością opowieści staje na stole, tańczy i powoli formuje układ z filmowego przeboju: Kate Winslet i trzymający ją za ręce Leonardo di Caprio na dziobie statku. Ikonografia chrześcijańska zderza się z ikonografią kultury masowej, która tworzy dla niej mocno ironiczny kontrapunkt. U Hermanisa cementująca narodową wspólnotę wiara jest jednocześnie ważna, autentyczna - i kiczowata, pozbawiona miary. W finale aktorzy na stole układają z kostek cukru rozmaite wzory; wśród nich swastykę, która będąc symbolem jednego z regionów Łotwy, jednocześnie przywołuje tragiczny, kontrowersyjny rozdział z łotewskiej historii.

Polityka i codzienność

Tej dwuznaczności zabrakło mi w "Dziadku". Daudzi?š prezentuje w spektaklu trzy życiorysy mężczyzn: pierwszy podczas wojny walczył po stronie hitlerowców, drugi po stronie Armii Czerwonej, trzeci - najpierw po jednej, potem po drugiej stronie. Łotysze tu i tam szukali szansy na niepodległość; brak trzeciej drogi był tragedią narodu. Najlepiej pokazuje to ostatnia opowieść, której bohater przechodzi na stronę radziecką przez przypadek, ratując swoją skórę. Tutaj nie liczą się przekonania, ale po prostu pragnienie przeżycia. Ze spektaklu wyłania się obraz łotewskiego narodu występującego w roli pionka w ręku rozgrywających XX-wieczną historię. Daudzi?š po spektaklu tłumaczył, że chodziło mu o postawienie widzów przed dylematem: jak ty postąpiłbyś w tej sytuacji? Mam jednak wątpliwości, czy dyskusję nad zawierającą niesławne fakty historią udziału narodu łotewskiego w wojnie da się sprowadzić do takiego uniwersalnego pytania, unikając bolesnej, bezpośredniej konfrontacji?

Daudzi?š (nagroda dla najlepszego aktora) nie próbuje wchodzić w kolejne role, a po prostu mówi; nie wciela się w bohaterów, a tylko zmienia podkoszulki. Przez trzy godziny spektaklu zapewnia sobie absolutny posłuch nie teatralnymi sztuczkami, ale siłą intensywnej, bezpośredniej obecności i znaczeniem opowiadanej historii. Wśród uczestników toruńskiego festiwalu można wyznaczyć wąski nurt złożony ze spektakli odwołujących się (każdy na swój sposób) do takiego modelu teatralności: od holenderskich "Matek" stworzonych przez kobiety-amatorki na podstawie ich własnych wspomnień i historii, po "V?ng bi?n gió’i" niemieckiej formacji Rimini Protokoll.

W ostatnim spektaklu występują wietnamscy imigranci z niemiecko-czeskiego pogranicza, zajmujący się drobnym handlem. W spektaklu oddaje się im głos: przy użyciu kilku rekwizytów (sprzedawany towar) na scenie zaaranżowanej w taki sposób, by podkreślić prowizoryczny, półamatorski charakter przedstawienia, na pierwszy plan wysuwa się potoczne życie bohaterów spektaklu i ich problemy. Rimini Protokoll zawsze umieszczają swoje spektakle w przestrzeni bardzo konkretnych problemów społecznych, prowadząc wojnę podjazdową z kapitalizmem. Choć trudno zestawiać ze sobą projekty Rimini Protokoll i Hermanisa, tu i tam w cenie jest teatr niewidowiskowy, przedkładający nad walor estetyczny potencjał autentycznej historii. O obu teatrach można też powiedzieć, że są zaangażowane - w równym stopniu (i z równą uwagą) w ważne kwestie społeczne, co w małą, prozaiczną codzienność.

Polska reprezentacja

W tym kontekście blado wypadł laureat drugiej, kontrowersyjnej nagrody - "Tango" Jerzego Jarockiego. Blado wypadł przede wszystkim sam Mrożek. Jego najsłynniejszy dramat wybrzmiał na scenie jak literacka szarada: wyrafinowana, czytelna, jednowymiarowa, tyleż uniwersalna, co obojętna. Przy tym nieatrakcyjna teatralnie: jakkolwiek rozłożysz akcenty, za każdym razem wyjdzie z grubsza to samo. To zapewne w dużej mierze sprawa prywatnych oczekiwań teatralnych, ale i festiwalowego kontekstu: trudno było oprzeć się wrażeniu, że aktorzy Teatru Narodowego przyjechali do Torunia z przekonaniem o misji nałożonej na nich przez charakter reprezentowanej instytucji. Dlatego nie zdziwiło mnie, kiedy podczas spotkania z widzami Jan Englert żachnął się na propozycję zgłaszania wątpliwości wobec spektaklu, proponując w zamian składanie komplementów (które natychmiast się posypały).

Nie zmienia to faktu, że polska reprezentacja wypadła na festiwalu nieźle. Polskie spektakle, dobierane w sposób dyskusyjny, były przez lata słabym punktem repertuaru Kontaktu; w ubiegłym roku "Sprawa Dantona" Klaty przełamała tę tendencję. Zaproszenie na tegoroczny festiwal obok Jarockiego także Michała Borczucha ("Werter") i Radosława Rychcika ("Samotność pól bawełnianych") pozwala oczekiwać, że będzie to trwały trend i podczas kolejnych edycji polska reprezentacja będzie równie mocna i różnorodna.

Międzynarodowy Festiwal Teatralny "Kontakt" w Toruniu, 22-28 maja 2010 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk teatralny, publicysta kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, zastępca redaktora naczelnego „Didaskaliów”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2010