Kłamstwo w imię prawdy

Program międzynarodowych festiwali to zawsze rezultat subiektywnego iograniczonego wyboru, trudno więc na jego podstawie wyciągać daleko idące wnioski dotyczące aktualnych tendencji wteatrze. Niezwykle wysoki poziom tegorocznego "Kontaktu skłania jednak - mimo ogromnej różnorodności estetyk - do poszukiwań wspólnego mianownika dla trzynastu konkursowych spektakli.

13.06.2007

Czyta się kilka minut

przedstawienie "Fausta" z wileńskiego teatru Meno Fortas /
przedstawienie "Fausta" z wileńskiego teatru Meno Fortas /

Z perspektywy całego festiwalu uderza, że w zaskakująco wielu przedstawieniach artyści zadawali pytanie o prawdę, jej wartość i granice. Prawda i kłamstwo życia i teatru stały się przedmiotem rozważań filozoficznych, teologicznych, moralnych, ale też estetycznych, skutkując znakomitym aktorstwem i nowymi forma­mi inscenizacyjnymi.

Na tytuł najważniejszego artysty "Kontaktu" bez wątpienia zasłużył łotewski reżyser Alvis Hermanis - nie tylko w związku z zagarnięciem lwiej części nagród festiwalu. Dyrektor ryskiego Teatru Nowego nie poddaje się łatwym klasyfikacjom; jego teatr bywa naturalistycznie brzydki i ubogi lub prowokacyjnie przeestetyzowany, tradycyjny w środkach lub oparty na najnowszej technice medialnej, melancholijny i medytacyjnie niemal skupiony na szczególe lub karykaturalnie przerysowany.

Można zaryzykować stwierdzenie, że interesuje go odkrywanie tragicznego (a raczej tragikomicznego) wymiaru codziennego życia zwyczajnych ludzi. Sięga (często adaptując prozę) po Gorkiego, Czechowa, Gogola i... Iwaszkiewicza. Unika Szekspira. W swoich wiwisekcjach życia jest bezlitosny, ale jego świetni, prowadzeni z niezwykłą wrażliwością aktorzy sprawiają, że teatr Hermanisa bywa także bardzo intymny i wzruszający.

Takim właśnie niesłychanie poruszającym spektaklem jest "Sonia". Opowiadanie Tatiany Tołstoj to historia zaskakujących skutków okrutnej zabawy, jaką wytworne leningradzkie towarzystwo urządziło sobie kosztem pewnej uczynnej, lecz bezgranicznie głupiej, naiwnej i brzydkiej starej panny, wciągając ją w korespondencję z fikcyjnym romantycznym wielbicielem.

Spektakl Hermanisa rozpoczyna się inaczej - od wdarcia się dwójki złodziei do opustoszałego mieszkania Soni. Wertują fotografie i listy dawnej gospodyni, kosztują konfitur, przeglądają ubrania. Młodszy (grany przez rewelacyjnego naturszczyka Jevge?ijsa Isajevsa), brutalny i prostacki, przyjmuje na siebie rolę reżysera i narratora; zagłębia się w historię życia Soni i zmusza starszego, zwalistego fajtłapę (arcymistrzowska rola Gundarsa ?boli?ša) do wzięcia na siebie jej roli.

Ku jego zaskoczeniu, towarzysz - najpierw z oporami, potem z coraz większą gorliwością - wciela się w kobietę. Zakłada suknię, perukę z papilotami, niezgrabnie maluje twarz, przekomicznie naśladuje kokieteryjne gesty i groteskowo rozegzaltowaną kobiecą mimikę - i dokonuje się cud teatralnego przeistoczenia. ?boli?š gra z ogromną determinacją, niemal rozpaczą: tak jakby za wszelką cenę obronić chciał - przed okrucieństwem kolegi, cynizmem prześladowców, poczuciem wyższości widzów - nieporadną dobroć i pokraczną miłość "idiotki Soni". W pełni mu się to udaje. Stworzył najpiękniejszą postać kobiecą, jaką do tej pory widziałam w teatrze.

W Toruniu zaprezentowane zostały także "Opowieści łotewskie" - sześć spośród szeregu monodramów przygotowanych przez ryskich aktorów pod opieką Hermanisa. Wykonawcy sami wyszukiwali osoby, o których życiu chcieli opowiedzieć, przeprowadzali wywiady, układali scenariusze. Powstało dwadzieścia dziewięć prostych mini-spektakli, w których aktorzy relacjonowali losy rozmówców: rybaka, przedszkolanki, striptizerki, żołnierza (w jednym przypadku opowieść była własną historią pracowników technicznych zespołu - wychowanków domu dziecka). Śmieszne i wzruszające, stworzone zostały bez starań o upchnięcie codziennych ludzkich losów w schematy fabularne: żadnych efektownych zwrotów akcji, kulminacji, morałów.

Porażająca prawda w pokazywaniu życia, którego sens pozostaje dla nas ukryty, a uroda wątpliwa, ale które mimo to jest niepodważalną wartością samą w sobie. Co w szokujący sposób ukazała jedna z historii, zwieńczona pokazem autentycznego filmu z wesela, podczas którego umarł mąż bohaterki. Wzbudziło to ogromne kontrowersje natury etycznej i estetycznej - czy jednak nie jest to nadużycie? Złamanie jednej z podstawowych zasad sztuki teatralnej? Na to pytanie każdy z widzów odpowiedzieć musi sobie jednak sam, gdyż trudno nie uznać logiki reżysera tłumaczącego, że w obliczu absurdalnej eskalacji okrucieństwa, czerwonych od teatralnej krwi przedstawień coraz obojętniej przyjmowanych przez publiczność, pragnął uzmysłowić widzom, jak naprawdę wygląda śmierć.

Tragiczne w skutkach próby załatania rozdarcia pomiędzy prawdą a kłamstwem, wspomnieniem i fantazją, w radykalnej teatralnej formie pokazała także "Śmierć komiwojażera" z berlińskiej Schaubühne. Rozpad mieszczańskiej rodziny, opisany przez Arthura Millera z zachowaniem wszelkich zasad decorum, u Luka Percevala ujęty zostaje w drastycznie naturalistyczny sposób. Widzowi skutecznie uniemożliwia się identyfikację z bohaterami: odrażający są zarówno snobistyczni i zniewieściali japiszoni-krwiopijcy, jak i rodzina Lomanów, snująca się po domu w samej brudnej bieliźnie lub wylegująca się na kanapie z pilotem do telewizora i puszką piwa.

Mocno już zleżały, sentymentalny tekst Millera Perceval zmienił w bolesny seans oczyszczenia. Spektakl przypomina jego znakomitego belgijskiego "Króla Leara" - tam również rozkład rodziny i dążenie do śmierci pokazane zostały w przerażająco fizjologiczny sposób, a aktualna satyra polityczna (brawurowe improwizowane monologi) zderza się ze scenami, w których los bohatera nabiera cech moralitetu. Tyle tylko że Thomas Thieme jako Lear umierał samotnie pod wielkim dębem, a jako Willy Loman - u stóp domowej dżungli zdziczałych kwiatów doniczkowych, między którymi jego infantylni synowie bawią się w Indian.

Na przeciwległym biegunie teatralnego myślenia można umieścić "Fausta" z wileńskiego teatru Meno Fortas. Tam, gdzie Perceval redukuje i wyostrza, tam Eimuntas Nekrošius zwielokrotnia, rozszczepia, umieszcza kierujące na interpretacyjne manowce strzałki poetyckich metafor. Błaznujące diabły-strzelcy i Bóg - surowy chłop w sukmanie, obracający kierat świata - wydają się tak realni, że musi to wzbudzić niepokój widza: czy to, co oglądamy, nie jest przypadkiem tylko teatrem wyobraźni lub podświadomości starego Fausta (Vladas Bagdonas)?

To teatr wyobraźni, jak zwykle u Nekrošiusa niezwykle szlachetny (to przestrzeń ziemi, drewna, kamienia, żelaza, płótna) i pomysłowy. Nie sposób nie poddać się poetyckiej sile scen nocnych cierpień Fausta (drwiące ze swojego pana sprzęty, próby chodzenia w powietrzu, prządki-Parki odmierzające układającymi się w wykres EKG uderzeniami powrozów bieg życia bohatera), lirycznych i zmysłowych scen zalotów do Małgorzaty czy diabelskich sztuczek (surrealistyczna kość-przynęta na Pudla-Mefista). Teatr trudny, tajemniczy, ciemny, który zdaje się szukać prawdy w samym sobie, nie zważając na ideologie świata zewnętrznego.

"Faust" spotkał się z dosyć chłodnym przyjęciem festiwalowej publiczności - podobnie "Teremin" Petra Zelenki z praskiego teatru Dejvické Divadlo. Krytykowano konwencjonalną, bardzo dosłowną inscenizację, właściwą raczej dla teatru telewizji niż sceny. Wydaje mi się jednak, że Zelenka z premedytacją zdecydował się na taką "przezroczystą" reżyserię, by efekty inscenizacyjne nie przytłoczyły opowiadanej przez niego fascynującej, trudnej do uwierzenia (a w pełni autentycznej) historii Lwa Teremina - genialnego radzieckiego wynalazcy, ekscentrycznego muzyka, szpiega, człowieka zarazem potwornie uwikłanego w ideologię i cudownie wolnego. (Podobnie stało się w przypadku skromnej inscenizacji nowej sztuki J?nosa H?ya - "Syn wujka Stefka", wyreżyserowanej w Węgierskim Teatrze Narodowym w Beregowie przez László Bér­czesa, która ujmowała rzadko spotykanym poziomem aktorstwa dziecięcego).

Faktem jest jednak, że oba przedstawienia zdają się pochodzić z innego stulecia niż wieńczące festiwal "vsprs" belgijskiego Les ballets C. de la B., którego choreograf Alain Platel połączył ze sobą nieszpory maryjne Monteverdiego z jazzem, tańcem nowoczesnym, performance'em i akrobatyką, tworząc niezwykle trudne do opisania widowisko, w którym pojęcia choroby, cierpienia i rozpaczliwego pragnienia świętości przełożone zostały na język ruchu i muzyki. W tym wypadku kryteria prawdy i kłamstwa również okazują się bezużyteczne.

Tygodniowy festiwal przyniósł kilkanaście bardzo zróżnicowanych obrazów "doli człowieczej" - małych tragedii i dużych dramatów bohaterów, od których postępowania nie zależy przyszłość ani świata, ani narodów, ani nawet wsi. Ale w dzisiejszym teatrze zależeć może znacznie więcej niż od obecności antycznych bogów i renesansowych monarchów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2007