Prawdziwa cena pomidorów

Almería zwana jest „ogrodem Europy”: ta hiszpańska prowincja zapewnia całoroczne dostawy owoców i warzyw. Rośnie liczba szklarni, a burzy się domy ich pracowników. Dlaczego? Pojechaliśmy tam z wizytą.
z Níjar (Hiszpania)

12.03.2023

Czyta się kilka minut

Imigrant z Afryki na plantacji pomidorów w prowincji Almería. Hiszpania, 2013 r. / DAVID RAMOS / BLOOMBERG / GETTY IMAGES
Imigrant z Afryki na plantacji pomidorów w prowincji Almería. Hiszpania, 2013 r. / DAVID RAMOS / BLOOMBERG / GETTY IMAGES

Alejandro czeka na lekcje prawa jazdy. Osiemnastolatek odpala papierosa i spogląda na ruiny sąsiedniego osiedla slumsów. – To smutne, ale stało się to, co musiało się stać. To tereny prywatne, a poza tym było postanowienie sądu – rzuca w moją stronę, gdy widzi, że robię zdjęcia.

Chłopak mieszka w sąsiedztwie. Jego rodzina ma szklarnię, czyli plastikowy tunel (plastik zastąpił używane kiedyś szkło w ich konstrukcji, ale nazwa pozostała). Alejandro (prosi, by nie podawać jego nazwiska) pracuje w niej wspólnie z rodzicami i jednym pracownikiem.

Pokazuje w telefonie zdjęcie psa. – Miałem na ogół dobre kontakty z ludźmi mieszkającymi w tych slumsach. Ale podejrzewam, że ktoś z nich chciał włamać się do mojego domu, dlatego otruł mi psa.

– Ludzie nie powinni żyć w takich warunkach – dodaje.

Niczym wieś

Tuż obok skrzyżowania dróg krajowych AL-3108 oraz 3112 w gminie Níjar, w prowincji Almería, stało do niedawna slumsowe osiedle złożone z szałasów, niewielka sala modlitewna dla muzułmanów, maleńki rynek, jeden sklep oraz piec, w którym wypiekano tradycyjny marokański chleb.

Wszystko to przypominało niewielką wieś. Do tego stopnia, że jeden z jej mieszkańców nazwał to miejsce El Walili, przez podobieństwo do marokańskiej wsi Volubilis (z ruinami z czasów rzymskich). Większość szałasów była prostej konstrukcji: kilka drewnianych pali, obklejonych czarnym plastikiem lub innymi materiałami, które udało się znaleźć na pobliskich śmietniskach.

W ciągu 20 lat na tym terenie powstało nielegalnie ok. 200 takich szałasów. Wszystkie bez żadnych pozwoleń, na terenie prywatnym, bez kanalizacji, dostępu do bieżącej wody czy kontenerów na śmieci. Szacuje się, że na osiedlu mieszkało ok. 500 osób, w tym kilkanaście kobiet. Wszyscy to imigranci z Maroka, Senegalu czy Ghany.

Dzień eksmisji

Tak było do końca stycznia. Mimo protestów mieszkańców El Walili, trwających blisko dwa miesiące, lokalne władze pozostały nieugięte: zarządziły eksmisję i wyburzenie osiedla. W orzeczeniu sądowym z 17 stycznia (po wniosku burmistrzyni Níjar) czytamy, że „szałasy znajdują się w stanie ruiny, zostały wybudowane bez pozwolenia z gminy i stanowią bezpośrednie zagrożenie dla żyjących tam osób, poprzez ryzyko eksplozji, ognia czy porażenia prądem”.

Opinia sądu okazała się prorocza. W dniu planowanej eksmisji tuż po ósmej rano wybucha pożar. Ostatni mieszkańcy osiedla uciekają w popłochu, często bez butów. „Przypadek czy strategia, aby wyrzucić ludzi” – tak o pożarze pisze na Twitterze lokalny aktywista Serigne Mbayé.

Na miejscu oprócz strażaków błyskawicznie pojawia się 25 samochodów innych służb: policji (Policía Nacional), żandarmerii (Guardia Civil), a nad głowami uciekających zaczyna krążyć helikopter.

– To niedorzeczne, takie zaangażowanie służb naprzeciw biednym ludziom, imigrantom, pracownikom rolnym, którzy w jednej chwili stracili dach nad głową. Potraktowano tych ludzi jako zagrożenie dla społeczeństwa – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” Fernando Plaza ze stowarzyszenia Pro Derechos Humanos de Andalucía.

Mohammad szuka butów

Dzień po pożarze do ruin wracają mieszkańcy. Na miejscu pracują dwie koparki i grupa elektryków, którzy niszczą nielegalne połączenia elektryczne, powstałe tu w ostatnich latach.

– Nie jesteśmy zwierzętami, a tak nas potraktowano. Byłem odwiedzić rodzinę w Maroku, gdy podjęto decyzję o eksmisji – mówi mi czterdziestokilkuletni Rachid.

– Żyłem w El Walili trzy lata, bo w okolicy nie ma mieszkań na wynajem – opowiada. – Jedyne, co można wynająć, to łóżko w pokoju z kilkunastoma innymi. Ale przecież na dłuższą metę nikt nie chciałby tak żyć. Dlatego będę mieszkać na ulicy. Mojego szefa nie obchodzi, że nie mam mieszkania. Jeśli nie przyjdę do pracy, znajdzie zaraz kogoś innego.

Rachid po raz pierwszy przybył do Hiszpanii 19 lat temu na tratwie wraz z grupą imigrantów z Maroka. Marzy o tym, by pozostać na stałe i założyć rodzinę. Swoje plany musi jednak odłożyć na później.

W ruinach spotykam też Mohammada. Mimo chłodu (jest kilkanaście stopni Celsjusza) nie ma butów. Gdy uciekał ze swojego szałasu podczas pożaru, śrubokręt wbił mu się w stopę, dlatego kuleje. Wrócił, by pod gruzami szukać butów.

19-letni Osman jest w ruinach El Walili, by towarzyszyć dwóm przyjaciołom: – Oni mieszkali tu przez dwa lata, do czasu, aż wyrzuciła ich stąd policja. Jasne, nie było to najlepsze miejsce do życia, często dochodziło do kłótni, byli ludzie, którzy nadużywali alkoholu i często musiała przyjeżdżać policja. Ale teraz mnóstwo ludzi trafiło na ulice.

Skarga do Brukseli

Lokalny oddział lewicowej partii Podemos wysłał pismo do Komisji Europejskiej, w którym domaga się wyjaśnienia przyczyn zburzenia osiedla El Walili, mimo braku zapewnienia jego mieszkańcom alternatywnego lokum. W swoim tzw. pytaniu priorytetowym do Brukseli lewicowi politycy podkreślają, że wysiedlanym mieszkańcom nie udzielono informacji, gdzie mogą szukać pomocy, a sam dzień eksmisji wyznaczono na poniedziałek, gdy większość z nich musiała być w pracy.

Jak na razie, politycy Podemos nie otrzymali od Komisji odpowiedzi.

Większość ludzi z El Walili zamieszkała teraz w samochodach lub na ulicy. Niektórzy przenieśli się do sąsiednich osiedli slumsowych w Atochares lub Barranquete. Nielicznym schronienie zapewnili ich pracodawcy – tak jak rodzina Alejandra. Ale tak stało się tylko w przypadku właścicieli niewielkich szklarni. Ci, którzy zatrudniają po kilkuset pracowników, nie wykazali większego zainteresowania problemem mieszkaniowym swoich robotników.

Tymczasowe rozwiązanie

Zarzuty odpiera Esperanza Pérez Felices, burmistrzyni gminy Níjar z centrolewicowej partii socjalistycznej PSOE. Tłumaczy, że imigrantom z El Walili zapewniono noclegownie na dwa miesiące.

– W tym czasie pracownicy socjalni mieli indywidualnie rozmawiać z wysiedlonymi i pomóc im znaleźć alternatywne zakwaterowanie. Minęły pierwsze tygodnie, a nic takiego się nie dzieje. Ludzie jak zwykle zostali pozostawieni sami sobie – twierdzi Fernando Plaza ze stowarzyszenia Pro Derechos Humanos de Andalucía.

Z rozwiązania zaproponowanego przez gminę skorzystało ok. 50 z 500 mieszkańców El Walili. – Trudno się dziwić. Gmina proponuje im rozwiązanie tymczasowe, a przecież to nie pracownicy tymczasowi, lecz całoroczni. Uprawa warzyw i owoców w szklarniach trwa niemal cały rok – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” José Miguel Ramos z partii Podemos.

Ponadto noclegownia zaproponowana przez gminę położona jest 8 km od zburzonego osiedla. Niby niewiele, ale większość pracowników nie ma auta ani hiszpańskiego prawa jazdy (za jazdę na marokańskim grozi mandat). W rejonie Los Albaricoques, gdzie było osiedle El Walili, brakuje chodników, droga pieszo do pracy byłaby wyzwaniem. Zwłaszcza że większość wysiedlonych imigrantów pracuje fizycznie i przejście dziennie 16 km z noclegowni do szklarni i z powrotem byłoby wysiłkiem.

Tak czy inaczej – z każdym dniem coraz więcej wysiedlonych opuszcza noclegownię udostępnioną przez gminę.

Rolnictwo siłą napędową

Niemal cała gmina Níjar żyje z rolnictwa.

W jedynej kawiarni na osiedlu El Barranquete tuż przed piętnastą (tj. w czasie przerwy obiadowej, która w Hiszpanii trwa od czternastej do siedemnastej) większość klientów nosi bluzy z logo firmy Unica. To duży eksporter owoców i warzyw.

Gmina Níjar należy do najsuchszych miejsc w Europie; położona jest w sąsiedztwie pustyni Tabernas. Tradycyjne rolnictwo było tu więc nieefektywne. Ponad pół wieku temu pojawiły się pierwsze szklarnie i wkrótce przyczyniły się do zamożności prowincji. W ciągu ostatnich 20 lat ich powierzchnia w gminie podwoiła się: z prawie 3400 hektarów w 2001 r. do ponad 6500 hektarów w 2022 r. Stąd prowincja nazywana jest „morzem plastiku”.

Budowa nowych szklarni nie idzie jednak w parze z budową kwater dla pracujących ludzi – w większości imigrantów z Afryki. Hiszpańska Krajowa Konfederacja Pracy nazywa to „chronicznym deficytem mieszkań nieturystycznych”.

Mieszkania dla turystów można znaleźć łatwiej. Na terenie gminy jest jedna z atrakcji Andaluzji: park naturalny Cabo de Gata. Słynie z oryginalnych formacji geologicznych, od 1997 r. wpisanych na listę UNESCO. Miejsce to co roku przyciąga rzesze turystów, a jedną z głównych dróg prowadzących do parku była właśnie ta, przy której znajdowało się osiedle biedy El Walili.

Aktywiści twierdzą, że właściciel terenu, na którym nielegalnie wzniesiono szałasy, nie domagał się ich wyburzenia. O losach El Walili przeważyły prawdopodobnie względy turystyczne i organizowanie wizyty dla gości spoza Hiszpanii, by pokazać sukcesy w uprawie szklarniowej. – Strategią gminy jest ukrycie wstydu, sprawienie, że problem slumsów przestanie być widoczny. Ale problem nie znika – mówi Fernando Plaza.

Eksmisji będzie więcej

W sierpniu 2022 r. Junta de Andalucía (Rada Andaluzji) uruchomiła program mający na celu „likwidację mieszkań o niskim standardzie”. Chodzi właśnie o osiedla biedy, gdzie mieszkają pracownicy szklarni.

– El Walili to jedno z pierwszych wyburzeń, do którego doszło w gminie Níjar. Nie wiemy, które osiedla będą kolejne. Mogę się jedynie domyślić, że przez najbliższy czas będą niszczone mniejsze zabudowania, tak aby nie zyskało to rozgłosu medialnego – mówi José Miguel Ramos z partii Podemos.

Trudno oszacować, ile może być takich osiedli biedy w całej prowincji. Organizacje pozarządowe, które na co dzień pracują w regionie, szacują, że może to być od kilkudziesięciu do stu osiedli o różnym rozmiarze i warunkach bytowych. Mieszkać może w nich kilka tysięcy migrantów.

Zdaniem lewicowych polityków impulsem do burzenia osiedli biedy mogą być zbliżające się wybory samorządowe, zaplanowane na koniec maja. Burmistrzyni Níjar Esperanza Pérez Felices walczy w nich o reelekcję. Niszczenie osiedli slumsowych i zaostrzenie polityki migracyjnej uważane jest za próbę odebrania przez socjalistów głosów prawicowym ugrupowaniom – Partii Ludowej i Vox.

Zwłaszcza że w ostatnich wyborach regionalnych to właśnie antyimigrancka partia Vox cieszyła się największym poparciem w gminie Níjar, w której 47 proc. mieszkańców to obcokrajowcy.

Mieszkaniowy impas

W prowincji Almería wielu robotników rolnych pracuje na czarno, czasem za 5 euro na godzinę – gdy minimalna stawka godzinowa w Hiszpanii to ok. 8 euro netto.

Gdyby nawet w gminie Níjar były mieszkania na wynajem, to biorąc pod uwagę fakt, że wielu robotników pracuje nieregularnie, a poza tym próbują odłożyć pieniądze i wysłać rodzinom w Maroku, raczej nie byłoby ich stać na wynajem. Poza tym bez pozwolenia na pracę i rezydencji niewielu Hiszpanów skłonnych jest wynająć im mieszkanie. Do tego dochodzi często niechęć do wynajmowania mieszkań imigrantom z Afryki.

„Również naszym celem jest rozwiązanie problemu osiedli biedy. Ale nie w taki sposób, bez zapewnienia elementarnych potrzeb pracowników rolnych, z absolutnym lekceważeniem ich praw” – czytamy na stronie internetowej platformy Derecho a Techo (Prawo do dachu), którą tworzy kilka organizacji z prowincji. Apelują one o rozmowy w sprawie osiedli slumsowych przy udziale wszystkich zainteresowanych, w tym migrantów.

Fernando Plaza uważa, że rozwiązaniem byłaby budowa niewielkich mieszkań socjalnych z niskim czynszem. Właściciele szklarni mogli też zrzeszyć się i zapewnić pracownikom połączenia autobusowe do pracy.

– Hasłem jest wysoka wydajność i niskie koszty. Kojarzę tylko kilka firm w gminie, które wynajmują autobusy dla pracowników. Ale tylko wtedy, gdy brakuje im rąk do pracy. Jak sytuacja się normalizuje, rezygnują z połączeń autobusowych – mówi Plaza.

Według władz gminy alternatywą dla slumsów jest powstające osiedle przy Los Grillos. Rada Andaluzji i rząd centralny przeznaczyły 1,5 mln euro na budowę 62 tymczasowych mieszkań do wynajęcia dla pracowników rolnych. „Mieszkania po przystępnej cenie, (...) każde ma salon z kuchnią i jadalnią, sypialnię, łazienkę, a dodatkowo miejsca parkingowe i tereny zielone” – gmina chwali się inwestycją.

– To ładnie brzmi, ale za tę kwotę można byłoby zbudować więcej mieszkań. W dodatku potrzebne są mieszkania na stałe, a nie tymczasowe – komentuje Plaza.

Warzywa dla Europy

Wprawdzie w ostatnich latach sytuacja imigrantów, którzy pracują w almeryjskich szklarniach, trochę się poprawia – a to także za sprawą bojkotu niektórych firm hiszpańskich, eksportujących warzywa i owoce np. do Wielkiej Brytanii. Działo się tak, gdy do brytyjskiej opinii publicznej przedostawały się informacje, iż taka firma łamie prawa pracownicze swoich robotników. Ale, jak mówią aktywiści, wciąż jest tu wiele do zrobienia.

W prowincji Almería co roku produkowanych jest ok. 4 mln ton warzyw i owoców, zwłaszcza pomidorów, papryki i cukinii. Trzy czwarte produktów trafia na eksport, głównie do Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii i Holandii. W Polsce 28 proc. importowanych warzyw pochodzi z Hiszpanii (dane Eurostatu za 2019 r.).

– Być może szansą na poprawę sytuacji pracowników rolnych w Hiszpanii byłyby międzynarodowe kontrole. Wierzę, że wszyscy kontrolerzy są niezależni, ale kontroler z Francji czy Polski byłby bardziej odporny na ewentualne naciski właścicieli szklarni – zastanawia się José Miguel Ramos z partii Podemos.

Bo, jak twierdzi Związek Zawodowy Pracowników Andaluzji SOC-SAT, oprócz trudnych warunków mieszkaniowych, w przypadku pracowników z Afryki często łamane są ich prawa dotyczące np. płacy minimalnej, warunków pracy czy prawa do odpoczynku.

Serigne Mbayé – aktywista pochodzący z Senegalu, w 2021 r. wybrany deputowanym parlamentu regionalnego w Madrycie z listy Podemos – w rozmowie z dziennikiem „El Salto Diario” sięgnął po drastyczne porównanie: „Chcemy, żeby dowiedziała się o tym nie tylko Hiszpania, ale żeby cała Europa wiedziała, że ​​niewolnictwo nadal istnieje. I są produkty, które na co dzień otrzymujemy z tej niewolniczej pracy”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka mieszkająca w Andaluzji, specjalizująca się w tematyce hiszpańskiej. Absolwentka dziennikarstwa, stosunków międzynarodowych i filologii hiszpańskiej. Od 2019 roku współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W przeszłości pracowała m.in. w telewizji… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Prawdziwa cena pomidorów