Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kilogramy pomidorów wylądowały na wjeździe do portu towarowego w Motril w Andaluzji. O demonstracji było wiadomo z mediów społecznościowych, dlatego przed portem na rolników czekały wozy policji krajowej i policjanci w kaskach, na wypadek gdyby temperatura protestu nagle wzrosła. Tego dnia było jednak spokojnie.
Pomidor w logo
Poczucie niesprawiedliwości i oburzenie wśród rolników rosną i to nie tylko od lutego, a co najmniej od dekady. Ci z Andaluzji wyrzucili na ulice jeden ze swoich najlepszych produktów i dumę całej Wspólnoty Autonomicznej – pomidory.
To produkt na tyle cenny, że Almería ma go w swoim logo i na pomnikach ustawionych w całym mieście. Wzdłuż wybrzeża rozciągają się kilometry plastikowych tuneli, w których uprawia się ponad 300 gatunków pomidorów. Ale z każdym rokiem jest ich coraz mniej.
– Kiedyś za kilogram płacono nam 40-50 eurocentów. To wystarczało, aby pokryć koszty produkcji i zapłacić pracownikom. Dziś, kiedy koszty energii i paliwa poszybowały w górę, płaci się nam 25-30 eurocentów. To już się nie opłaca. Opłaca się za to Marokańczykom, gdzie koszty produkcji są niższe – mówi mi 62-letni rolnik z Almeríi, José Fernandez.
Andaluzja i rolniczy boom
Do lat 60. ubiegłego wieku pola uprawne były przy samym morzu ze względu na wysokie temperatury i łatwiejszy dostęp do wody. Ale sucha gleba i silny wiatr powodowały, że praca rolników była bardzo nieefektywna. Normą było, że dzieci od wczesnych lat pracowały z rodzicami przy uprawie warzyw i owoców.
Wiele dzieci kończyło tylko kilka klas podstawówki, tak jak Lola Gómez Ferrón, której tata w Roquetas de Mar stworzył pierwszą w prowincji szklarnię (w rzeczywistości plastikowy tunel, choć nazwa pozostała). Ta pierwsza była prowizoryczna: kije z drewna, druciana siatka i plastik zabezpieczony drutem.
– Chodziło o to, aby walczyć z wiatrem, ale dzięki pierwszej szklarni zauważyliśmy, jaki wpływ na nasze uprawy miała też temperatura. Mówi się „Almería, donde el sol pasa el invierno” (hiszp. Almería, miejsce gdzie słońce spędza zimę). I faktycznie, cały rok mamy słońce, ale zimą temperatura potrafi w nocy spaść do kilku stopni. Dzięki szklarniom udało się rozwiązać wiele problemów – mówiła Lola Gómez Ferrón w dokumencie telewizji publicznej RTVE „Érase una vez en Almería”.
W latach 70. XX w. do opustoszałej prowincji zaczęli imigrować Hiszpanie z innych części kraju. A wszystko za sprawą pierwszych szklarni, które szybko doprowadziły do bogactwa niegdyś biednej prowincji. Piaszczyste dotąd drogi zamieniono w asfaltowe, aby móc eksportować tony produktów rolnych. Wszystko jeszcze przyspieszyło, gdy w 1986 r. Hiszpania przystąpiła do Unii Europejskiej. 50 lat temu na roli zaczął pracować też José Fernandez.
– Teraz zmierzamy do końca rolnictwa w Almeríi, a może i w całej Hiszpanii i Europie. To punkt krytyczny. Nie możemy już tak dłużej. Wysłałem moje córki na studia, bo nie chcę, żeby musiały pracować tak jak ja – mówi, kiedy rozmawiamy podczas protestu w Motril.
Zmiana etykiety
W Almeríi coraz częściej uprawia się ogórki zamiast pomidorów, bo te tańsze docierają już z Maroka. To właśnie główny powód niezadowolenia hiszpańskich rolników: import tanich produktów nie tylko z Maroka, ale też Turcji czy RPA.
Rolników złości fakt, że kiedy na nich Unia Europejska nakłada coraz to nowe wymagania, produkty z krajów trzecich nie są poddawane tak restrykcyjnym normom. – Te z Maroka przypływają do Almeríi, tu zmieniają im etykiety i są już „hiszpańskie”. Nikt ich nie kontroluje tak jak naszych. Rolnicy w Maroku mogą używać wielu produktów fitosanitarnych, które u nas są zabronione. Jak możemy mówić o sprawiedliwych zasadach konkurencji? – pyta Teresa, rolniczka z Almeríi.
Protest przeciwko importowi produktów z krajów trzecich to najważniejszy postulat rolników i wspólny dla trzech głównych organizacji rolniczych w Hiszpanii: Organizacji Rolników i Hodowców (COAG), Stowarzyszenia Młodych Rolników (Asaja) i Związku Drobnych Rolników i Hodowców (UPA).
– Jesteśmy za wolnym handlem, ale na tych samych zasadach gry. Jeśli w Europie brakuje jakiegoś towaru, to go importujmy, ale jeśli produkujemy tutaj tyle pomidorów, to po co je jeszcze sprowadzać? Gdzie w tym logika i wdrażanie zasad Zielonego Ładu? – mówi mi Adoración Blanque Pérez, przewodnicząca Asaja w oddziale w Almeríi.
Wzrasta import...
Z danych Eurostatu wynika, że od 2014 r. stale spada produkcja i eksport pomidorów z Unii Europejskiej, rośnie za to import. W 2014 r. z krajów UE eksportowano blisko 670 tys. ton pomidorów, a w 2022 r. już tylko niecałe 360 tys. ton. Z kolei w 2022 r. importowano ponad 790 tys. ton pomidorów.
Te dane pokazuje podczas protestu w Motril Pedro Ruiz García, od ponad 20 lat przewodniczący spółdzielni La Palma w Granadzie. Na protest w Motril przyjechało sporo członków spółdzielni, można ich rozpoznać po czerwonych czapkach z daszkiem. – Rozumiem, że podczas pandemii importowaliśmy maseczki z Azji, bo u nas ich brakowało, ale produktów rolnych w Europie nie brakuje. Dlaczego tyle importujemy, zamiast wykorzystać to, co już mamy? – pyta.
Wiele produktów, które docierają do Europy z krajów trzecich, dostaje mylącą nazwę od firmy, która je importuje. – Hiszpańska czy francuska firma z Walencji importuje pomidory z Maroka, tu nadaje im nazwę „walencyjskie”, a to myli konsumenta, bo przecież to nie są nasze pomidory. Oburza mnie to – mówi Álvaro, 56-letni rolnik z Málagi, który na protest w Motril przyjechał specjalnie ponad 100 kilometrów.
Mężczyzna pokazuje mi na telefonie zdjęcie, które zrobił w jednym z popularnych supermarketów. Widać na nim, jak przy awokado podano kilka różnych krajów pochodzenia: Hiszpania, Peru, Brazylia, RPA. – Klient ma sobie wybrać? Nie rozumiem sensu podawania takich informacji – mówi Álvaro.
...i koszty
Álvaro lubi swoją pracę, ale widzi, że z roku na rok koszty produkcji wzrastają, a w portfelu coraz mniej zostaje. Na razie wspólnie z nim w szklarniach pracuje jego 26-letni syn, a on ma coraz więcej wątpliwości, czy nie zająć się czymś innym. – Kiedyś miałem sześciu pracowników, dzisiaj stać mnie tylko na dwóch, czasem czterech, ale tylko gdy mamy więcej pracy. W wakacje w ogóle nie produkujemy pomidorów, bo wtedy jest najwięcej towaru z importu, a to oznacza dla nas bardzo niskie ceny – mówi Álvaro.
To kolejny punkt zapalny. Według danych organizacji COAG za styczeń, ceny produktów rolnych sprzedawanych przez rolników w Hiszpanii zwykle różnią się czterokrotnie od ceny z supermarketu. Ale są i takie produkty, gdy cena wzrasta prawie dziewięciokrotnie. Dla przykładu: w styczniu za kilogram cytryn rolnicy dostawali średnio 0,20 eurocentów, a w supermarketach trzeba było zapłacić już 1,96 euro.
Podwójne etykiety
Rolnicy podnoszą więc postulat o podwójnych etykietach w sklepach, tak aby kupujący był świadomy, jaka jest marża i ile tak naprawdę zarabia rolnik. O pomyśle mówiono już ponad 20 lat temu, ale do tej pory nie został wprowadzony. Teraz temat wrócił i apeluje też o to organizacja pozarządowa FACUA. W ubiegłym roku rząd Pedro Sáncheza zobowiązał się do „wzmocnienia ustawy o łańcuchu żywnościowym”, ale na razie konkretów brak.
Traktory na drogach. Rolnicy walczą z Zielonym Ładem
Na proteście w Motril wyróżniają się 19-letni Antonio oraz 23-letni José i Crístofer. – Mam tytuł uniwersytecki, jestem inżynierem rolnictwa, ale chcę pracować na roli, jak mój dziadek i ojciec. Przecież ktoś musi produkować jedzenie w tym kraju – śmieje się Crístofer i dodaje: – Nasi ojcowie i dziadkowie się dopasowywali, ale my chcemy zmian w sektorze rolnictwa i żeby nam pomagano, a nie utrudniano pracę.
Sprawdzają wszystko
Młodzi mężczyźni narzekają, że na rolników narzucane są nowe zobowiązania, tak że zaczyna brakować czasu na samą pracę. – Każdy wyjazd owoców i warzyw ze szklarni musimy raportować. Serie dokumentów podpisuję ja i kierowca ciężarówki. Mamy częste audyty, sprawdzają dosłownie wszystko. To bardzo stresujące. Za kilka albo kilkanaście miesięcy zacznie obowiązywać nas też cyfrowy notatnik rolniczy. Będziemy musieli tam dokładnie opisywać zużycie wszelkich produktów fitosanitarnych – mówi Crístofer, rolnik z Roquetas de Mar.
Zdaniem José Fernandeza trudno jest ograniczyć zużycie produktów fitosanitarnych. W ciągu 50 lat pracy obserwuje, jak susza wpływa na produkcję. – Kiedyś deszcz padał częściej, magazynowaliśmy wodę, było też więcej wód gruntowych. Teraz w Andaluzji jesteśmy skazani na odsalanie wody. Taka woda jest nie tylko droższa, ale też pozbawiana wartości odżywczych, których potrzebują nasze uprawy – mówi mi 62-letni rolnik.
Empatia rządu
Rolnicy w Hiszpanii protestują od ponad dwóch tygodni. W ubiegłą środę (14 lutego) odbyły się największe do tej pory demonstracje. W różnej formie protestowano w ponad 40 miejscach Hiszpanii. W Motril protestowało kilkuset rolników i skończyło się na blokadzie portu towarowego i wysypaniu pomidorów na drogę. W Gironie rolnicy przez 24 godziny blokowali wjazd na autostradę, w Kartagenie zastawili budynek lokalnych władz, a w Sewilli traktorami zablokowali dojazd do miasta.
Postulaty trzech organizacji rolniczych są zbieżne: ograniczenie importu z krajów trzecich, kontrole tych produktów, mniej biurokracji, walka z suszą, rewizja wspólnej polityki rolnej (PAC) i wycofanie się z Europejskiego Zielonego Ładu. Plan protestów rozpisany jest do maja. Do tej pory premier Pedro Sánchez podczas sesji kontrolnej w parlamencie wyraził „całkowitą empatię” i gotowość do dialogu z rolnikami i hodowcami. Protestujący domagają się jednak rozmów i konkretów.
– Jeśli znikną rolnicy i hodowcy, to Europa będzie mieć wielki problem. To, czy kupimy nowy samochód, spodnie czy telefon, nie jest tak ważne. Ale jedzenie to kwestia kluczowa. Europa musi zdać sobie z tego sprawę – mówi Pedro Ruiz García i dodaje: – Dlatego nie ustąpimy, dopóki nas nie wysłuchają.