Prawda o „Bolku”, prawda o nas

Teczka z szafy Kiszczaka jest autentyczna. Tym bardziej musimy zaświadczać o dumie z tego, co Lech Wałęsa dla nas ucieleśniał.

05.02.2017

Czyta się kilka minut

 /
/

Orzeczenie Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie o autentyczności pisma w dokumentach tworzących tzw. teczkę „Bolka” jest wydarzeniem ze wszech miar pozytywnym. W pewnym sensie miał rację Jarosław Wałęsa, kiedy komentował na gorąco, że to tylko „odgrzewane kotlety”. Jedyne, co nowego dostaliśmy w zeszły wtorek, to instytucjonalne potwierdzenie tez, które wkrótce po ogłoszeniu zawartości archiwum, jakie przechowywał u siebie generał Kiszczak, stawiali rzetelni historycy, także na łamach „Tygodnika” (nr 9/2016).

Jedenaście miesięcy temu sformułowano wszystkie istotne punkty, które wyznaczają granice sensownej debaty nad pierwszym etapem działalności Lecha Wałęsy. W tym przede wszystkim to, że do ferowania osądów moralnych uprawnione są co najwyżej osoby bezpośrednio wówczas przez współpracę Wałęsy z SB pokrzywdzone. Dziś trudno dodać cokolwiek nowego. Chyba tylko smutne stwierdzenie faktu, że przez te długie miesiące nie pojawiły się w sferze publicznej próby zrozumienia, czy lęk przed demaskacją miał kiedykolwiek realny wpływ na konkretne, późniejsze zachowania Wałęsy. Przy zachowaniu cały czas w pamięci, iż – jak pisałem w lutym ubiegłego roku – „problem po części polega pewnie na tym, że wyważone oszacowanie kilku lat współpracy w całej biografii Wałęsy wymaga przyznania, jak bardzo nasz XX-wieczny Kościuszko był w istocie przebiegłym, skupionym na sobie kombinatorem – zarówno gdy współpracował, jak i szczególnie potem, gdy okiwał wszystkich po trochę, każdemu dając złudzenie, że jest jego narzędziem”.

Koniec etapu

Trzeba więc uznać, że krakowska ekspertyza zamyka wreszcie ten długi (zainicjowany w 2008 r. przez książkę Piotra Gontarczyka i Sławomira Cenckiewicza) etap użerania się z domysłami, sugestiami, insynuacjami, które zniechęcały do chłodnej analizy, zostawiając pole głównie dla koniunkturalnego wyolbrzymiania sprawy współpracy z SB lub zagadywania uprawnionych pytań zaklęciami. Po wypłynięciu na jaw teczki „Bolka” raczej nic nowego w tej sprawie się nie pojawi, w każdym razie w kategorii rzeczy godnych nazwy „źródło”, a nie rewelacji wziętych z sufitu. Można mieć zatem nadzieję, że przynajmniej ten aspekt gnębienia Wałęsy – poprzez wmawianie mu okropności, których nie popełnił – powoli się wyczerpie. Lepsze jasne i oparte na źródłach zarzuty, z którymi można dyskutować, niż mgliste domysły. To, jak sam Wałęsa odpiera te zarzuty i dlaczego jego taktyka podjęta od lat 90. XX w. może budzić zgrozę większą niż cała paczka odręcznych raportów – to inna sprawa i trudno cokolwiek byłemu prezydentowi radzić. Doradców i okazjonalnych przyjaciół ma wokół siebie aż zanadto i tylko trudno czasem ich odróżnić od wrogów.

Jak się rzekło, potwierdzenie autentyczności tego rozległego zbioru źródeł do dziejów „wczesnego Wałęsy” jest zdarzeniem pozytywnym, ucina bowiem przynajmniej część zatrutych dyskusji i pozwala zabrać głos w pierwszym rzędzie historykom, zdolnym te źródła porównywać z innymi dokumentami wyprodukowanymi przez ten sam aparat represji.

Jak pisze np. na stronach Laboratorium Więzi prof. Andrzej Friszke, odpowiedź na pytanie, co było dalej, „znajduje się w dostępnych od wielu lat archiwach IPN. Znajdują się tam teczki sprawy przedsiębiorstwa ZREMB z 1979 r., gdzie Wałęsa jest przedstawiany jako główny kolporter nielegalnych wydawnictw, którego należy zwolnić z pracy (co się dokonało). W IPN znajdują się teczki inwigilacji osób przygotowujących obchody rocznicy Grudnia, w tym Wałęsy, a także notatki o jego zatrzymaniach i skazaniu przez kolegium do spraw wykroczeń. (...) Dla wrogów Wałęsy te dokumenty SB nie istnieją – konsekwentnie je ignorują”.

Czy historycy zostaną usłyszani – tego nie możemy być wcale pewni. Bo sprawa „Bolka” będzie dalej żyła swoim życiem, jako przysłowiowy osinowy kołek, którym środowiska „dobrozmianowej” rewolucji będą dalej dezawuowały wszystko, co w dominującej dotąd narracji myślimy o ostatnim ćwierćwieczu Polski. PiS potrzebuje tego gruntownego resetu równie silnie jak zmian ustrojowych. Niezbędne jest co najmniej pomniejszenie Wałęsy, tym bardziej że światłem odbitym od jego legendy świecą liczne postaci wysoko na liście „wymiany elit” będącej strategicznym celem Jarosława Kaczyńskiego.

A jeszcze bardziej przydałoby się skuteczne utrwalenie obrazu Wałęsy jako człowieka, który był de facto marionetką służb, nawet w okresie uznawanym ogólnie za chwalebny i przełomowy (od Sierpnia do Okrągłego Stołu). Samo przez się stałoby się zrozumiałe, że „okrągłostołowy układ” jako logiczna konsekwencja całego łańcucha działań opozycji demokratycznej lat 80. XX w. pod niekwestionowanym przywództwem Wałęsy zyskuje dodatkowy mroczny wymiar i tym prościej go posłać do lamusa.

Rzeczy dobre

I to jest teraz prawdziwe pole do działania dla wszystkich, którzy chcieliby ten Blitzkrieg przeciwko pamięci utrudnić. Zachować w zbiorze opowieści o kolejach polskiego losu wiedzę o tym, że na tej ziemi działy się po 1980 r. rzeczy dobre. Rzeczy ważne i fundujące nieodwracalnie kształt kraju.
Trzeba się o ten kształt spierać, może nawet być bardziej surowym, żeby zrównoważyć lata zbyt taniego optymizmu. Ale bez udawania, że można po prostu unieważniać całe lata i wielkie rzeczy, które się momentami działy.

A działy się dzięki ludziom chłonącym w pewnym okresie tego samego ducha, choć dziś widzimy ich we wzajemnej nienawiści. Dzięki ludziom, którzy wcześniej albo później okazywali się w innych kontekstach słabi (niestety wielu dzielnych demokratów dało się połknąć łatwym pokusom i budowało bezwiednie polityczny, bananowy kapitalizm).

Tej całej złożoności trzeba dziś bronić. Próba jej spłaszczenia – łącznie z odzieraniem Wałęsy z godności i zasług – zadaje kłam temu, co jest najważniejszym doświadczeniem kilku ostatnich pokoleń. Doświadczeniem równym odzyskaniu niepodległości w oczach naszych pradziadków.
Wraz z potwierdzeniem większości kwitów z teczki „Bolka” sprawa tego, co „zrobił” Wałęsa, przestaje być przedmiotem sporu dotyczącego nas jako wspólnoty. Niech się o to kłóci garstka apologetów dotkniętych jednostronną wadą wzroku z obsesyjnymi miłośnikami szczucia aż po grób. Żywe i aktualne jest natomiast to, co my zrobimy z Wałęsą. Nie tyle człowiekiem – pogubionym, mającym jednak niezmiennie prawo do szacunku – ile symbolem zbiorowej historii. Tyle jest jeszcze do opowiedzenia, dopóki żyją ludzie, którzy zawdzięczają swoją dumę i symboliczne istnienie Wałęsie, ale bez których Wałęsa byłby nikim. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2017