Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zrozumieć jest najłatwiej, bo wprawdzie realne kłopoty spadają tylko na niektórych z nas, ale niepewność co do przyszłości dopada wszystkich. Z wszystkimi więc się solidaryzujemy...
Z kim mamy się solidaryzować: z tym, kogo zwolniono, czy z tym, który zwalniać musiał (czy rzeczywiście musiał)? A może z jednym i drugim, bo przecież żaden z nich nie ponosi winy za kryzys? Ale czy na pewno?
Czy premier dużego państwa w imię solidarności ma ratować gigantycznymi dotacjami przemysł swojego kraju, czy może ma wrzucić te pieniądze do wspólnego europejskiego worka? Przecież dla wszystkich i tak nie wystarczy, a kłopoty mogą mieć obywatele jego kraju...
Czy bankier, który ryzykownymi operacjami finansowymi doprowadził do bankructwa swoich klientów, a sam stracił pracę, jest godzien tej samej solidarności co tokarz, którego zakład upadł przez tego bankiera?
Umiejętność rozwiązywania tych dylematów sprowadza się do prostej ewangelicznej zasady: czynnie solidarnymi powinniśmy być wobec wszystkich, co nie znaczy, że mamy nie dostrzegać ich niesprawiedliwości, nepotyzmu, chciwości, partykularyzmów i wszelkich innych brudów. Bo to również zawiera się w przesłaniu "jedni drugich brzemiona noście".
To banalna konstatacja, ale kryzys w końcu kiedyś się skończy. I wtedy zobaczymy, w jakim zmieni się (i czy się zmieni) gospodarcza, społeczna, polityczna i religijna rzeczywistość. Na jej tle zbilansujemy naszą solidarność. I oby się nie okazało, że straty przewyższyły zyski, bo wtedy kolejnego kryzysu możemy już nie przetrzymać.