Pożegnanie z Britannicą

Dziesięć lat temu zakończono jej druk i na stałe przeniesiono ją do internetu, gdzie sromotnie przegrywa z Wikipedią. Co pozostało po 250-letniej „królowej encyklopedii”?

13.07.2020

Czyta się kilka minut

Rycina na stronie przedtytułowej drugiego wydania „­Encyklopedii Britannica”, 1788 r. /  / SCIENCE MUSEUM / SSPL / FORUM
Rycina na stronie przedtytułowej drugiego wydania „­Encyklopedii Britannica”, 1788 r. / / SCIENCE MUSEUM / SSPL / FORUM

„Britannica” jest nieodrodnym dzieckiem XVIII w. – a było to piękne stulecie dla encyklopedii! W 1728 r. ukazała się „Cyclopaedia”, w 1751 r. rozpoczęła się publikacja francuskiej „Ency­clopédie”, a w 1768 r. w Edynburgu opublikowano pierwszy tom „Encyclopædia Britannica”. Ta wielka trójca – do której czasem dołącza się „Brockhaus Enzyklopädie” z 1798 r. – do dziś wyznacza standardy encyklopedii powszechnej. Były to dzieła przełomowe. Choć istniały wcześniej rozmaite vademeca, dykcjonarze i traktaty, były one pisane „przez uczonych dla uczonych”. Nie miały stanowić przystępnego kompendium, tworzonego z myślą o masowym odbiorcy, lecz raczej „piękny wykład” – systematyczny, ale niepraktyczny. Z różnych względów (jak choćby dostępność maszyn drukarskich czy poziom analfabetyzmu) nie oferowano też ich w masowej sprzedaży.

„Cyclopaedia”, „Encyklopédie” i „Britannica” powstały w duchu pozytywistycznym: miały dostarczyć każdemu człowiekowi wszelakiej wiedzy, jakiej mógłby potrzebować, w możliwie najbardziej dostępnej formie. Wszystkie trzy encyklopedie ułożono w porządku alfabetycznym, dotychczas zarezerwowanym dla słowników, który pozwala na szybkie odnalezienie poszukiwanej treści. Wszystkie trzy zawierały też potężną dawkę artykułów na tematy, których nie tknęliby „uczeni encyklopedyści” jeszcze parę wieków wcześniej – jak maszyny rolnicze, rodzaje drewna i metody jego obróbki, techniki wytopu metali albo budowa kanalizacji miejskiej. Encyklopedie te napisano też w językach narodowych, a nie łaciną.

Jak wizyta u golibrody

„Britannicę” wymyśliło dwóch Szkotów: księgarz Colin Macfarquhar i rytownik Andrew Bell. W połowie lat 60. XVIII w. ukazał się ostatni, 17. tom francuskiej „Encyclopédie”, a starzejąca się dwutomowa „Cyclopaedia” od dłuższego czasu nie miała nowych wydań. Macfarquharowi i Bellowi zamarzyła się „encyklopedia brytyjska”: równie monumentalna jak jej pierwowzór zza Kanału Angielskiego, tylko lepsza – bo własna. Zlecenie na jej wykonanie otrzymał młody naturalista i antykwariusz William Smellie.

Smellie przyjął nowatorską strategię: encyklopedia miałaby się ukazywać w 100 „odcinkach”, z których każdy stanowiłby cienką książeczkę kosztującą sześć pensów (lub osiem, na lepszym papierze). Sześciopensówką można było wówczas opłacić golibrodę (golenie plus układanie peruki) albo kolację dla jednej osoby z zimnego mięsa, porcji chleba i pinty portera. Co więcej, artykuły w „encyklopedii brytyjskiej” miałyby nie tylko referować fakty, ale stanowić przystępne dydaktycznie wprowadzenie we wszystkie dziedziny wiedzy. To było novum – i do dziś znakiem rozpoznawczym „Britanniki” są właśnie owe długie artykuły przeglądowe, pisane nierzadko przez najznakomitszych specjalistów na świecie.

Pierwsza taka książeczka, zwana po prostu „numerem”, ukazała się 10 grudnia 1768 r., a kolejne drukowano co tydzień. Do 1771 r. ukazało się zgodnie z planem sto numerów „Britanniki”, które połączono ostatecznie w trzy tomy. Pierwotny projekt przerósł nieco możliwości Smelliego i zatrudnionych przez niego autorów: tom pierwszy obejmuje hasła na litery A-B, tom drugi: C-L, a w tomie trzecim upchnięto całą drugą połowę alfabetu: M-Z.

Zainteresowanie było spore, sprzedano wszystkie 3 tys. egzemplarzy. Bez zwłoki rozpoczęły się prace nad wydaniem drugim, które ukazywało się w latach ­1777–1784. I tak już od tego czasu biło serce „Britanniki”: odmierzane dekadami dzielącymi kolejne wydania, pomiędzy którymi trwał nieustanny mrówczy wysiłek redaktorów i autorów.

Głos stłumiony, oczy mętne

„Britannicę” od początku zdefiniowano jako projekt „wiecznie nieukończony”, a każdy dodruk zawierał zwykle nieco inną wersję artykułów. Kolejne wydanie obwieszczano dopiero wtedy, gdy wskutek narastających zmian powstała już niejako nowa encyklopedia. Dość powiedzieć, że ostatnie, piętnaste wydanie nosi datę 1974–2010 i zastąpiło wydanie czternaste, datowane oficjalnie na lata ­1929–1973. W praktyce jednak w latach tych wydrukowano wiele różnych wersji „Britanniki”.

Pewne hasła wymagają częstszej aktualizacji niż inne, ale w XX w. złotą zasadą redakcji stała się rewizja każdego tekstu przynajmniej dwa razy na dekadę. Decyzja ta wymusiła konieczność zatrudniania stałego grona redaktorów; w momencie zamykania wydania piętnastego „Britannica” zatrudniała ich 19. Lista samych autorów (którzy przy poszczególnych hasłach wymienieni są poprzez dyskretnie ukryte inicjały) zajmuje 220 stron druku: od „A.” (Morys George Lyndhurst Bruce, czwarty Baron Aberdare, autor książki „The Story of Tennis” – który napisał dla „Britanniki” jedną z sekcji artykułu „Sport”), po „Z.Z.” (profesor Zeng Zungu, geograf z uniwersytetu w Nankinie, współautor artykułu „Nankin”). To grono wąskich ekspertów. 98 proc. z tej wielotysięcznej rzeszy brało udział w powstawaniu tylko jednego hasła; zaledwie 18 miało swój wkład w pięć artykułów lub więcej.

Znawcy i miłośnicy „Encyklopedii Britannica” mówią o kolejnych wydaniach jak o rocznikach szlachetnych win. Wydanie drugie, przykładowo, cieszy się ­mieszaną reputacją: choć lepiej zbalansowane niż pierwsze, jest ponoć w jednych miejscach napisane zbyt pospiesznie, a w innych nazbyt poetycko. Co więcej, błąd paginacji sprawił, że bezpośrednio po stronie 7099 znajduje się strona 8000 – to dopiero przyczynek do legendy „Britanniki”! Inna ciekawostka: jeden z redaktorów tego wydania, farmaceuta James Tytler, postanowił uzupełnić artykuł na temat powietrza o 20-stronicowy esej na temat balonów na gorące powietrze, które silnie go wówczas fascynowały. W drugim wydaniu w artykule „Miłość” znalazł się też następujący słynny passus, powielany przez sto lat, aż do wydania dziewiątego (1875–1889): „W miarę jak rośnie siła miłości, westchnienia stają się głębsze, a serce i puls dotknięte zostają przez drżenie; oblicze staje się naprzemiennie blade i czerwone; głos jest stłumiony; oczy mętne; występuje zimny pot i braki snu, przynajmniej do godzin rannych; zaburzone są wydzieliny, następuje utrata apetytu, hektyczna gorączka, melancholia, a być może i szaleństwo, jeśli nie śmierć”.

Wiejskie wartości

Ów osobisty ton, nadawany przez kolejne pokolenia autorów, z czasem został przez redaktorów „Britanniki” z dumą zaakceptowany. Artykuł na temat układu w Dayton – porozumienia z 1995 r. kończącego wojnę w Bośni i Hercegowinie – napisał Bill Clinton, jeden z sygnatariuszy tego dokumentu, a artykuł „Rad” w 1926 r. napisały wspólnie Maria i Irena Curie. Są to krótkie, konkretne teksty, których autorzy potraktowali powierzone im zadanie z powagą i poczuciem odpowiedzialności. Pozostawianie przestrzeni ekspertom i nieingerowanie w ich teksty może jednak doprowadzić do mieszanych rezultatów. ­Albert Einstein, zaproszony przez redaktorów wydania trzynastego (1926) do napisania artykułu na temat czasoprzestrzeni, przysłał ostatecznie trudny esej, będący wykładem nie tylko zasadniczych idei teorii względności, ale również jego filozoficznej wizji świata.

W długiej historii „Britanniki” zdarzyły się też nieliczne przypadki nadużycia zaufania przez zaproszonych do współpracy autorów. George Gleig, pastor Szkockiego Kościoła Episkopalnego, w swoich artykułach na tematy teologiczne i metafizyczne, pisanych do wydania trzeciego (­1788–1797), systematycznie przemycał niechęć do Newtonowskiej teorii grawitacji, promując w zamian wizję, zgodnie z którą przyciąganie grawitacyjne to w istocie przejaw działania elementu ognia.

Redaktorzy wydania piętnastego podjęli kontrowersyjną decyzję, aby oddelegować artykuły długie – z reguły te bardziej autorskie i osobiste – do osobnej sekcji, którą nazwali „Macropaedia”. Te krótsze trafiły zaś do 12-tomowej „Micro­paedii”, zawierającej 65 tys. artykułów, na które nałożono początkowo twardy limit 750 słów, później nieznacznie zluzowany. Stanowi ona zwięzły zbiór faktów: prawdopodobnie coś takiego, czego spodziewa się po encyklopedii polski czytelnik, przyzwyczajony choćby do wydawnictw PWN-u.

17-tomowa „Macropaedia” zawiera około 700 artykułów, najdłuższe liczą powyżej stu stron. W tomie 25. znajdziemy m.in. „Gry liczbowe” (13 stron), „Okultyzm” (23 strony), „Akceleratory cząstek” (9 stron), „Trucizny i zatrucia” (22 strony), „Literaturę polską” (6 stron). „Macro­paedia” nie jest więc tworem w żadnym sensie zupełnym – zawiera hasło „Peru”, ale nie ma „Panamy”. Jest „Picasso”, ale nie ma „Pollocka”. Najsensowniej jest chyba pomyśleć o niej jako o zbiorze 700 wykładów spisanych przez 700 wybitnych profesorów. Ci zaś – jak to profesorzy – jedni przynudzają, inni porywają. Są tacy, którzy żmudnie wymieniają wszystkie daty i nazwiska, inni zaś próbują wyłuskać z nich tylko te najważniejsze, w rezultacie pomijając część z tych, które wymieniliby ich koledzy po fachu.

Czytelnik „Macropaedii” może doznać olśnienia w najmniej spodziewanych momentach. Wspomniany artykuł na temat literatury polskiej jest po prostu poprawny i próżno w nim szukać jakiejkolwiek wyjątkowej perspektywy, na którą autorzy (pośród nich Julian Krzyżanowski) najzwyczajniej się nie silili. Trafiają się jednak czasem perełki, jak ten krótki obrazek otwierający biografię Henry’ego Forda: „Ford był siłą kreatywną przemysłu o bezprecedensowym rozmiarze i bogactwie, który w ciągu zaledwie kilku dekad na stałe zmienił charakter ekonomiczny i społeczny Stanów Zjednoczonych. Gdy młody Ford opuścił farmę swego ojca w 1879 r. i wyjechał do Detroit, zaledwie 2 z 8 Amerykanów mieszkało w miastach; gdy zmarł w wieku 83 lat, proporcja ta wynosiła 5 z 8. Gdy tylko Ford zdał sobie sprawę z tego, jak potężną rolę w zajściu tej przemiany odegrał on i jego automobil Model T, zapragnął jedynie tego, aby ją odwrócić, a przynajmniej tego, aby powrócić do wiejskich wartości swych chłopięcych lat. Henry Ford jest więc doskonałym symbolem przemiany z rolniczej ku przemysłowej Ameryce”.

Widok znikąd

W chwili pisania tego artykułu Wikipedia zajmuje 14. pozycję rankingu Alexy najczęściej odwiedzanych stron w internecie. Strona domowa „Britanniki” (britannica.com) nie znalazła się nawet w pierwszej pięćsetce. Skoro globalna społeczność jest na tyle spragniona wiedzy, że encyklopedia dorównuje popularnością Facebookowi i Google’owi, to dlaczego właściwie nie jest nią „Britannica”?

Zacznijmy od spraw oczywistych. Wikipedia od samego początku była darmową encyklopedią internetową i tak też funkcjonuje w świadomości powszechnej. „Britannica” zadebiutowała w sieci wcześniej – w 1994 r., siedem lat przed Wikipedią. Przez długie lata jej treść była jednak dostępna wyłącznie za płatną subskrypcją. Choć dziś można już swobodnie korzystać za darmo z zasobów „­Britanniki” online – stanowiącej nowy twór, niepodzielony już na „Micropaedię” i „Macropaedię” – jest za późno, żeby zmienić nawyki miliardów internautów.

Druga sprawa oczywista: autorzy Wikipedii – którymi są tysiące anonimowych użytkowników internetu – piszą głównie o tym, co ich interesuje. Jest to zatem encyklopedia „od zwykłego człowieka dla zwykłego człowieka”. Choć więc dzisiaj – w epoce Wikipedii dojrzałej – również bardzo niszowe i hermetyczne tematy są zwykle przynajmniej pobieżnie omówione (a niektóre z nich zaskakująco głęboko), jej siłą są niezliczone drobiazgowo opracowane artykuły na temat filmów, seriali, gier komputerowych i zespołów muzycznych, a także wszystkich wsi i miast globu, lokalnych bohaterów i stacji kolejowych. Cóż, wikipedyści nigdy nie musieli liczyć się z ograniczeniami objętości, które zmuszały redaktorów „Britanniki” do trudnych decyzji, co jest bardziej, a co mniej ważne. Ponadto hasła w Wikipedii powstają i są aktualizowane w skali godzin i minut. Gdy pisałem niniejszy artykuł, świat okrążała właśnie smutna wiadomość o śmierci Ennia Morriconego, fenomenalnego kompozytora muzyki filmowej. Wikipedia doniosła o tym w ciągu minut (!), a artykuł na jego temat dorównuje długością temu, który „Britannica” poświęca całej historii muzyki zachodniej. Serwis britannica.com w ogóle nie zawiera hasła na temat Morriconego.

Trudno pozbyć się wrażenia, że redakcja „encyklopedii brytyjskiej” nie pochyla się nad zjawiskami młodszymi niż kilkadziesiąt lat, traktując je jako niegodne zainteresowania efemerydy. Wspomniany artykuł na temat historii muzyki Zachodu z obsesyjną szczegółowością referuje wszystkie epizody z XVI-wiecznych dziejów muzyki dworu burgundzkiego, jednak gdy tylko przekroczona zostaje data II wojny światowej, entuzjazm autorów wyraźnie spada. Choć kartkowana przeze mnie wersja wydania piętnastego pochodzi z 1991 r., próżno szukać w niej dłuższych wzmianek o czymkolwiek, co nastąpiło po roku 1960. Sekcja na temat muzyki elektronicznej referuje głównie musique concrète lat 50. i ubolewa nad postępującą „dehumanizacją muzyki”, a króciutka, pisana z wyraźnym niesmakiem sekcja „Popular music” wymienia jednym tchem jazz, bebop, punk i new wave, dumając nad nowo odkrytą miłością muzyków do instrumentów perkusyjnych.

Wikipedia stała się z czasem „widokiem znikąd”, pozbawionym typowego dla „Britanniki” indywidualnego sznytu. Doskonale pamiętam złote lata polskiej Wikipedii, tuż po jej powstaniu w 2001 r., kiedy każdy mógł edytować ją zgodnie ze swym uznaniem. Niektóre moje żenująco wręcz osobiste obserwacje, zwłaszcza te w artykułach na temat historii sztuki, które namiętnie wówczas pisałem, potrafiły wisieć w internecie latami, zanim nie zostały litościwie przez kogoś zredagowane. Obecnie Wikipedia zorganizowana jest na sposób hierarchiczny i biurokratyczny, a edycje bywają wstrzymywane, jeśli nie spełniają wymagań redaktorów. Jedną z fundamentalnych reguł jest zaś zasada neutralnego punktu widzenia.

896 pokemonów

Co więcej, sam ilościowy rozrost społeczności wikipedystów oznacza w praktyce, że jakikolwiek w miarę popularny artykuł jest wspólnym dziełem setek, jeśli nie tysięcy osób. W przypadkach kontrowersyjnych dochodzi czasem do wielo­miesięcznych debat, bywa, że nad jednym słowem: dyskusja wikipedystów na temat tego, jak najlepiej określić narodowość Nikoli Tesli, rozciągnęła się na 12 lat i zajmuje obecnie 300 stron znormalizowanego maszynopisu; ostatecznie Tesla występuje na angielskiej Wikipedii jako „serbsko-amerykański wynalazca, urodzony w Cesarstwie Austrii na terenie obecnej Chorwacji”. Jest to znakomita strategia na powstanie artykułu „doskonale nijakiego”: trudno oczekiwać, że wskutek tysięcy drobnych edycji dokonywanych przez setki średnio kompetentnych autorów wyłoni się jakakolwiek spójna, mądra synteza, wykraczająca poza zreferowanie poszczególnych faktów. Z drugiej strony, same te fakty są po drodze sprawdzane i dodawane przez setki osób. To właśnie dzięki „potędze masy” każdego spośród 896 pokemonów Wikipedia opisuje w osobnym artykule.

Zaryzykowałbym stwierdzenie, że Wikipedia dobrze zastępuje „Micropaedię”. Gdy trzeba szybko sprawdzić jakiś fakt, trudno pobić coś, co wygenerowała na przestrzeni 20 lat społeczność setek tysięcy osób pracujących bez żadnych ograniczeń objętościowych. Prawdziwa potęga „Britanniki” tkwi jednak w tym, co w ostatnim jej wydaniu wydzielono jako „Macropaedię”: która służy nie do szybkiego sprawdzania faktów, lecz powolnego smakowania wiedzy ludzkiej, w całej jej rozległości i głębi. „Macropaedia” służy nie do czytania, lecz wertowania, więc jej internetowe wcielenie jest tylko bladym cieniem jej istoty. Jej ostatnie wydanie z każdym kolejnym rokiem staje się już tylko coraz bardziej przestarzałe i to bodaj ostatni moment, żeby poczytać „Britannicę” nie ze względów historycznych albo sentymentalnych, tylko po to, aby – jak tego chciał William Smellie – „poznać, jeśli tylko tego zapragnie, podstawowe zasady Rolnictwa, Astronomii, Botaniki, Chemii etcetera, etcetera”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof przyrody i dziennikarz naukowy, specjalizuje się w kosmologii, astrofizyce oraz zagadnieniach filozoficznych związanych z tymi naukami. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2020