Powołanie z niższej półki

Jan Paweł II tak wiele już powiedział i napisał o godności małżeństwa, że na podstawie samej pamiętanej atmosfery tych wypowiedzi trudno by było wpaść na trop obiektywnej wyższości dziewictwa dla królestwa niebieskiego nad małżeństwem. Tę wyższość głosi zwięźle Katechizm nie gdzie indziej, lecz w rozdziale dotyczącym właśnie małżeństwa. Niższość małżeństwa wobec dziewictwa może zaskakiwać i może sprawiać ból tym, którzy, realizując swoje powołanie do założenia rodziny, dowiadują się z dokumentów Kościoła i wypowiedzi osób duchownych, że wybrali mniej doskonałą drogę ku świętości, ku spotkaniu ostatecznemu ze Stwórcą.

08.02.2004

Czyta się kilka minut

Jan van Eyck, "Portret małżonków Arnolfinich", 1434 r. /
Jan van Eyck, "Portret małżonków Arnolfinich", 1434 r. /

Patrząc z pewnego punktu widzenia, człowiek zakochany w Bogu nie może czuć się szczęśliwy, mając świadomość, że wybiera drogę mniej doskonałą - a “mniej doskonałą" oznacza po prostu tyle, co “mniej nakierowaną na Chrystusa". Czy mają się wtedy martwić raczej swym mniejszym niż u celibatariuszy pragnieniem Boga, czy podejrzeniem, że to sam Stwórca obdarzył ich powołaniem “z niższej półki"? Zanim dojdzie do aż tak dramatycznych pytań, warto przyjrzeć się bliżej uzasadnieniom “obiektywnej wyższości dziewictwa".

Lepiej się nie żenić

Pierwszych argumentów szuka się w Ewangelii Mateusza, w jedynej tajemniczej wzmiance Jezusa o takiej ewentualności: “Są wreszcie tacy, którzy sami siebie uczynili niezdolnymi do małżeństwa dla królestwa niebieskiego" (Mt 19,12). Redaktorzy Biblii Poznańskiej opatrują to miejsce komentarzem zawierającym już zdecydowaną interpretację: “Jezus przyznaje implicite, że rzeczywiście lepiej jest się nie żenić, ale zarazem wyjaśnia, że nie wszyscy to rozumieją". Chodzi o Jego słowa: “Nie wszyscy to pojmują, ale tylko ci, którym jest to dane. (...) Kto może pojąć, niech pojmuje" (Mt 19,11 i 12). Kontekst tej wypowiedzi Jezusa - nierozerwalność małżeństwa - pozostawia nas w wątpliwości, którą pogłębia Katechizm, raz odnosząc to “rozumienie", “pojmowanie" do tejże nierozerwalności (KKK 1615), raz do tajemnicy powołania do celibatu (KKK 1618).

---ramka 322346|prawo|1---Próbuje się też widzieć wskazówkę w odpowiedzi Jezusa na pytanie saduceuszy o “żonę siedmiu braci", przytaczanej przez trzech ewangelistów: “po zmartwychwstaniu żenić się nie będą" (Mt 22,23-33, Mk 12,18-27, Łk 20,28-40). Miałby więc być celibat znakiem przyszłego życia. Ale, możemy identycznie zapytać, czy po zmartwychwstaniu będzie się nam udzielać innych sakramentów? Nie - lecz nie potraktujemy rezygnacji z nich jako znaku przyszłego życia.

Nacisk na wyższość dziewictwa kładzie jednak wyraźnie św. Paweł w 1. Liście do Koryntian. Słynne: “Otóż dobrze jest dla mężczyzny, jeżeli nie żyje z kobietą. Ze względu jednak na niebezpieczeństwo rozpusty niech każdy ma swoją żonę, a każda kobieta swojego męża" (1 Kor 7,1-2) oraz: “Ten, kto nie ma żony, troszczy się tylko o sprawy Pana i zabiega o to, aby się Panu podobać. Natomiast mężczyzna żonaty troszczy się o sprawy świata i zabiega o to, aby podobać się żonie" (7,32-33). Rady bardzo praktyczne, opatrzone wcześniej i później przez samego Apostoła uwagą, iż są to jego własne, nie od Pana pochodzące wskazania, a także refleksją: “Zresztą niech każdy pozostaje w tym stanie, który mu Bóg przeznaczył i do którego powołał" (7,17). Św. Paweł wprawia nas zresztą w kłopot w Liście do Efezjan, którego fragment dotyczący małżeństwa interpretuje się jako wyniesienie jego godności do bycia znakiem łączności Chrystusa z Kościołem. Nie jest oczywiste, jak wizję małżeństwa jako zabezpieczenia przed rozpustą z Listu do Koryntian godzić z wizją z Listu do Efezjan.

Seks kontra czystość

Znając jednak tak niewiele wypowiedzi Jezusa, musimy wsłuchać się w inne argumenty za wyższością życia konsekrowanego.

Pierwszy problem rodzi się już przy samym formułowaniu tej wyższości. Jeśli polegać ma ona na obiektywnie doskonalszym pod jakimś względem zdążaniu ku Bogu, to mając w pamięci Jezusowe “bądźcie doskonali", wszyscy powinniśmy pragnąć tej drogi. Tylko więc jakaś ułomność naszego pragnienia kierowałaby nas ku małżeństwu i zrodzeniu potomstwa; i w konsekwencji istnienie następnych pokoleń musielibyśmy uznać za produkt uboczny tej ułomności, a nie wolę Boga. Jeśli jednak przyjmiemy, jak w przytoczonym wyżej komentarzu z Biblii Poznańskiej, że tylko niektórzy z nas są do tego rodzaju doskonałości powołani, traci ona tym samym swoją uniwersalność i obiektywność. Jeśli Bóg rzeczywiście powołuje nas do małżeństwa, jakie znaczenie może mieć dla nas przekonanie, że to mniej doskonała droga? Wedle czyjej i jak rozumianej miary?

Inną trudnością jest balast postrzegania ludzkiej płciowości. Nie można nie pamiętać, że jednym z założeń, które leżą gdzieś w fundamentach wypowiedzi wielu niekwestionowanych chrześcijańskich autorytetów, jest nieufne spojrzenie na życie płciowe. Dzisiejszy Katechizm przestrzega, że pochwała dziewictwa nie może wynikać z pomniejszania godności małżeństwa - nie jest to przecież przestroga wysyłana w próżnię. Symptomy kojarzenia seksu z grzesznością widzimy wokół siebie wszędzie; czy termin “ślub czystości" nie jest dobrze zakonserwowanym przykładem, że nawet nasz uroczysty język nie potrafi się go pozbyć? Można żywić nadzieję, że da się odrzucić ten balast przy rozmyślaniu o małżeństwie i dziewictwie, ale trzeba się liczyć z tym, że nie jest to takie proste w praktyce. Jak np. zmieniłaby się teologia małżeństwa św. Augustyna, gdyby nie wiązał aktu małżeńskiego z propagacją grzechu pierworodnego? - tego niestety nie wiemy. Operujemy myślami wielkich autorytetów, ale mamy świadomość, że zbiór naszych założeń jest inny. To duże utrudnienie.

Rywal Boga

Dwa przykazania miłości wyznaczają płaszczyznę naszego życia duchowego: miłość Boga (z całych sił i ponad wszystko) i miłość bliźniego (jak siebie samego). Przestrzeganie przed próbami przylgnięcia do tylko jednego z nich są częste w Nowym Testamencie. Przed “nadmierną miłością" do ludzi ostrzegł nas Jezus może najdobitniej słowami: “Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być Moim uczniem" (Łk 14,26). Z kolei święty Jan z podobnym naciskiem przestrzega: “Kto mówi, że jest w światłości, a nienawidzi swego brata, ten wciąż jeszcze jest w ciemności. Kto miłuje swego brata, ten trwa w światłości i nic go nie zachwieje" (1 J 2,9-10). Słowa Apostoła znajdują odzwierciedlenie w powołaniu do życia konsekrowanego, gdzie zawsze w bliskim sąsiedztwie ślubowania oddania się Chrystusowi jest mowa o służbie ludziom; zwłaszcza tym, którzy znaleźli się na obrzeżach społeczeństwa. Może to być służenie bezpośrednią pomocą lub też ofiarowaną bezimiennie modlitwą. Zawsze jednak zwrócenie się ku Bogu jest realizowane poprzez miłowanie bliźnich na wzór Chrystusa: “jak Ja was umiłowałem".

A jednak w tym właśnie miejscu - gdy mowa o ślubach zakonnych - zazwyczaj pojawia się alternatywa: Bóg albo człowiek, a przymiotnik “oblubieńczy" dobitnie stawia nas wobec sprzeczności. Dość rozpowszechniony jest podział ludzi, w zależności od tego, czy składają śluby zakonne czy małżeńskie, na wpatrzonych w Boga albo wpatrzonych w siebie nawzajem. Czy można oblubieńczo kochać Boga, ale i jednocześnie miłować człowieka? Jak jest to rozumiane w przypadku osoby konsekrowanej, a jak w przypadku osoby żyjącej w małżeństwie?

Przy ślubach zakonnych otwarcie używa się analogii do małżeństwa: “Akt ślubów jest aktem powierzenia się Chrystusowi na wzór oblubieńczego oddania się sobie małżonków. Jest wyrazem intymnego związania się z Jezusem" (ks. Józef Augustyn SJ, “Rady ewangeliczne. Nie tylko dla osób zakonnych"). Jak to się ma do spełniania o b u przykazań miłości? Otóż czyniąc Jego wolę, zostaniemy “zwróceni światu", służbie bliźnim. Bez obawy więc można przylgnąć oblubieńczo (“całkowicie i wyłącznie") do Chrystusa, bo już z góry wiemy, iż oddając Mu się prawdziwie, napełnieni zostaniemy miłością bliźniego i wypełnimy drugie przykazanie. Zastanówmy się, czy w przypadku małżeństwa można niejako “odwrócić role": czy można się oddać oblubieńczo drugiemu człowiekowi, z analogicznym przekonaniem, że jego wolą będzie zwrócić nas w stronę Ojca, byśmy wypełnili także pierwsze przykazanie miłości?

Przede wszystkim należy pamiętać, po co i jak używa się analogii. Uciekamy się do niej wtedy, gdy tłumacząc rzecz trudną i niejasną możemy się odwołać do jakiegoś powszechnego doświadczenia. Tak Stary Testament odwoływał się do erotycznej miłości ludzkiej, by opisać, jak blisko i intymnie Bóg związał się z Izraelem. Przyrodzona miłość, która na wielu ludzi spada bez ich specjalnych starań o nią i nagle czyni ich zdolnymi do bezinteresowności, wielkoduszności, poświęcenia, jest odbiciem tego, jak Bóg miłuje swój lud, jak źle jest Jego miłość zawieść i jak wielki ból sprawia Mu ten zawód. W Nowym Testamencie sam Jezus nazwał się wobec uczniów Jana Chrzciciela oblubieńcem. Zaś św. Paweł wprost powiedział, że oblubienicą Chrystusa jest Kościół Boży. Czy jednak wolno tę metaforę odwracać i szukać wskazówek co do ludzkiej miłości oblubieńczej w miłości samego Boga do nas? Tak, ale tylko w pewnym sensie - w takim, że jesteśmy powołani do doskonałej miłości. Lecz nie w takim, że całe nasze serce i wolę powinniśmy zwrócić ku człowiekowi. Trzeba pamiętać, że obrazem rzeczywistości nadprzyrodzonej stała się w tej przenośni rzeczywistość przyrodzona: powszechne i zrozumiałe dla wielu zakochanie, które czyni człowieka także m.in. zazdrosnym; zazdrosnym, jak Bóg o swój naród wybrany. Czy i my winniśmy być o siebie nawzajem zazdrośni?! Często słyszymy podczas zawierania małżeństwa fragment Listu św. Pawła do Efezjan o więzi męża i żony (Ef 5,21-33). Czy w słowach: “Wielka to tajemnica! Ja to mówię w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła" (Ef 5,32), nie słychać echa napomnienia, by zachować rozwagę przy używaniu tej analogii? Inne musi być znaczenie przymiotnika “oblubieńczy", gdy dotyczy miłości do Chrystusa, inne, gdy dotyczy miłości do człowieka.

Dwie miłości

W pracy “Miłość i odpowiedzialność" Karol Wojtyła opisuje miłość oblubieńczą jako “całkowity i bezinteresowny dar z siebie". Na pytanie, czy można się w taki sposób darować drugiemu człowiekowi, odpowiada: “tak, ale nie w porządku natury; jedynie w porządku miłości i moralności". Zastrzeżenie to zabezpieczyć nas musi przed takim rozumieniem daru z siebie, w którym oddając się komuś oblubieńczo, nadawalibyśmy mu tym samym prawo do krzywdzenia nas, nakłaniania do grzechu czy podarowania nas swobodnie komuś innemu. “W porządku miłości" rozumieć można tylko jako “pod warunkiem miłowania Boga ponad wszystko". Tylko wtedy ślubowanie miłości małżeńskiej nie obróci się w bałwochwalstwo, w zdradę najważniejszego przykazania.

Inne rozumienie miłości oblubieńczej znajdujemy w książce ks. Józefa Augustyna “Sakrament małżeństwa. Mały poradnik dla narzeczonych i małżonków". Mówi się tu wyraźnie o potrzebie rozwijania przyjaźni między małżonkami, aby pokonać słabości i niedostatki miłości oblubieńczej. Jest to zatem nawiązanie do jej przyrodzonego charakteru, podczas gdy w “Miłości i odpowiedzialności" zdawała się ona być czymś więcej. Możliwe, że właśnie w tym miejscu, gdzie nie dość precyzyjnie obracamy pojęciem oblubieńczości, narażamy się na sprzeczności i wniosek o wyższości “dziewictwa dla królestwa". Czy miłość małżeńska jest na pewno “miłością oblubieńczą" według sformułowania z “Miłości i odpowiedzialności"? Czy nie jest to język poetycki, wymagający milczących założeń? Oblubieńcza relacja małżeńska jest kojarzona z Pieśnią nad Pieśniami i z metaforą, w której Chrystus i Kościół to oblubieniec i oblubienica. Ale, zauważmy, to są obrazy zaślubin, a nie małżeństwa. Jest tu właściwe miejsce na zwrócenie się ku sobie, oczekiwanie na połączenie, zjednoczenie. A w małżeństwie to już jest osiągnięte! Nie dwoje, lecz jedno! Oczywiście, jesteśmy jako małżonkowie skażeni grzechem pierworodnym. Tu analogia się kończy. Małżeństwo w rzeczywistości po grzechu nie jest już antycypacją nieba (rozumianego jako stanu złączenia z Bogiem), tak jak ludzkie zaślubiny s ą antycypacją powtórnego przyjścia Chrystusa. Miłość małżeńska nie jest miłością przyrodzoną, daną nam tak samo niespodziewanie i za darmo jak wcześniejsze zakochanie, lecz zdobywaną w pocie czoła. Miłość narzeczonych na ogół jest miłością przyrodzoną. W każdym razie do takiej Biblia zdaje się odwoływać, gdyż właśnie ona jest powszechnym doświadczeniem wielu. Łatwo o zrozumienie czaru poślubnej nocy - czy można znaleźć bardziej czytelny i widoczny znak? Nie da się jednak w ten sam sposób uczynić miłości małżeńskiej powszechnym i czytelnym symbolem czegokolwiek, bo, niestety, nasze małżeństwa bywają rozmaite, nierzadko złe.

Paradoksalnie, umacnianie godności małżeństwa przy pomocy obrazów z Pieśni nad Pieśniami lub oblubieńczej więzi Chrystusa z Kościołem z góry skazuje małżonków na niższe pozycje. Możemy to odbierać jako rehabilitację i dowartościowanie po wiekach deprecjonowania. Jednak tych samych biblijnych obrazów (słusznie!) użyją osoby konsekrowane, wskazując małżonkom, że ten sam rodzaj miłości, który my kierujemy ku człowiekowi, one kierują ku Chrystusowi. To nie jest jednak ten sam rodzaj miłości. Jedyna analogia, jakiej powinniśmy tu szukać, to intuicja, w jaki sposób miłość Chrystusa powinna nas porwać i ogarnąć: całych, we wszystkim, co na tym świecie czynimy. Ale to tylko przelotny obraz. Coś, czego doświadczamy, gdy człowiek drugiej płci wypełnia na chwilę nasz cały horyzont, jest sugestią, czym w każdej chwili życia jest i winna być dla każdego z nas miłość Chrystusa. Tamto działo się na płaszczyźnie przede wszystkim emocji - to ma się dziać na płaszczyźnie woli, w każdym aspekcie życia.

Patrząc z perspektywy prozaicznej, i w jednym, i w drugim powołaniu będziemy się zajmować po prostu modlitwą i troską o bliźnich, w takim wymiarze i kształcie, na jaki będzie stać naszą wolę i na co pozwolą nam okoliczności.

Oczywiście różnica istnieje - tylko jedni z nas poniosą ciężar i słodycz wspólnego życia we dwoje do śmierci i zrodzenia potomstwa. Drudzy wyrzekną się tego dla budowania królestwa. Pytanie, czy ta różnica jest rzeczywiście istotna dla rodzaju naszej więzi z Chrystusem. I czy życie małżeńskie nie jest budowaniem królestwa?

Oblubienica Chrystusa

W kontekście życia konsekrowanego mówi się często o “większej" miłości bliźniego, zwykle bezpiecznie umieszczając ten przymiotnik w cudzysłowie ze względu na obiektywną trudność porównywania miłości. Ma to oznaczać jej bezinteresowność, nie wspartą naturalnymi skłonnościami, jak to ma miejsce w małżeństwie. Jednak to odwołanie jest tylko fragmentaryczne - zapomina o tym, jakim nieuchronnym trudem bywa bliskie i intymne życie z drugim człowiekiem, tak grzesznym, że potrzebującym, jak wszyscy, miłosierdzia Bożego. Mówi się też o miłowaniu Boga “niepodzielnym sercem", w odróżnieniu od małżonków, którzy część wysiłku miłowania kierują poziomo, ku sobie. Jest tu zawarta sugestia, że przez miłość do człowieka ubywa miejsca w sercu. Czy nie jest to podobne do myślenia, iż od pracy zużywają się ręce, więc lepiej ich oszczędzać? Czy tego typu przeciwstawienia nie narażają się na uwagę, którą poczynił C.S. Lewis: “Niewątpliwie łatwo jest coraz mniej kochać bliźniego i wyobrażać sobie, że się tak dzieje, bo uczymy się coraz więcej kochać Boga, ale prawdziwa przyczyna tego może być całkiem inna. Prawdopodobnie »mylnie uważamy rozkład natury za przyrost łaski«"?

Dopóki próby opisu życia konsekrowanego biorą za przedmiot porównania życie małżeńskie tylko jako (z konieczności) uproszczoną metaforę, nie ma w tym nic niepokojącego. Niedobrze się dzieje, gdy czyni się z niej podstawę wywyższenia tego powołania nad inne.

Osobnym problemem jest, czy uprawniona jest nazwa “oblubienica Chrystusa" wobec zakonnicy. Stary i Nowy Testament odnoszą to słowo do ludu Bożego. Nikt spoza ludu Bożego nie doczeka mistycznego połączenia się z Chrystusem - w tym sensie ten lud jest jedyną, wybraną oblubienicą. Aspekt wyłączności, jaki zawiera w sobie słowo “oblubienica", jest tu użyty poprawnie i intencjonalnie. Pojedynczy człowiek też jest adresatem miłości Boga, ale nie oblubieńczej. Zauważmy też, że Jezus w jedynej wzmiance o celibacie (Mt 19,11-12) mówi jednak o “bezżenności dla królestwa", nie o “bezżenności" dla Niego samego.

Jako krótkie podsumowanie przytoczmy słowa kard. Wyszyńskiego, myśl wyjętą z tomiku “Kromka chleba", będącego zbiorem sentencji na każdy dzień: “By dać życie, kobieta musi być matką, ale by je po Bożemu wychować, musi pozostać duchem dziewicą" (podkr. moje). Słowa te streszczają cały paradoks i go rozwiązują: duchowe dziewictwo jesteśmy winni Bogu w każdym powołaniu. I w każdym jesteśmy zdolni je zachować dzięki Bożej łasce. Kto może pojąć, niech pojmuje.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2004