Powiedz „tak”

Raport Światowej Komisji ds. Polityki Narkotykowej jest dramatycznym apelem, by na problem uzależnień patrzeć nie przez pryzmat moralności, ale opieki zdrowotnej. Czy to pragmatyczne podejście ma szanse powodzenia?

14.06.2011

Czyta się kilka minut

Fiasko. Strata czasu, pieniędzy i ludzkich istnień - wojny z narkotykami nie da się wygrać przy zastosowaniu dotychczasowych metod. Potrzebna jest zmiana taktyki - zamiast kryminalizacji i stygmatyzacji, pomoc i prewencja. To najważniejsze wnioski raportu opublikowanego na początku czerwca przez Światową Komisję ds. Polityki Narkotykowej. Prywatna organizacja, zrzeszająca mężów stanu i ludzi kultury z całego świata, bije na alarm i wzywa do podjęcia odważnych działań. Przekonuje, że osoby uzależnione należy traktować jak pacjentów, a nie przestępców. Postuluje także, by "eksperymentować" z legalizacją narkotyków.

Podobne diagnozy i zalecenia pojawiają się w raportach najrozmaitszych organizacji zajmujących się walką z narkomanią od kilkudziesięciu lat. Wrażenie robi jednak lista sygnatariuszy - pod przedstawionym 2 czerwca w Nowym Jorku raportem podpisali się b. sekretarz generalny ONZ Kofi Annan, premier Norwegii, byli prezydenci Brazylii, Meksyku, i Kolumbii, były amerykański sekretarz stanu George Schultz i były szef rezerwy federalnej Paul Volcker, komisarz UE Javier Solana, przedsiębiorca Richard Branson, muzyk Sting, peruwiański laureat literackiego Nobla Mario Vargas Llosa i meksykański pisarz Carlos Fuentes.

Prezentując raport, były prezydent Brazylii i szef Komisji, Fernando Henrique Cardoso, mówił o doświadczeniach swego kraju i regionu. W wielu krajach Ameryki Łacińskiej narkotykowe gangi i kartele paraliżują życie lokalnych wspólnot. Do walki z nimi angażowana jest nie tylko policja, ale także wojsko, a ostatnio również amerykańskie samoloty bezzałogowe - podobne do tych, które USA wykorzystują do likwidowania najgroźniejszych terrorystów w Pakistanie, Jemenie i Afganistanie.

Autorzy raportu, którzy porównują te działania do wyścigu zbrojeń, niepokoją się eskalacją przemocy i jej "skutkami ubocznymi". Dramatycznym przykładem może być sytuacja w stanowiącym dziś epicentrum narkotykowej wojny Ciudad Juárez na granicy meksykańsko-amerykańskiej. W 2009 r., wkrótce potem, gdy prezydent Felipe Calderón wysłał tam 7 tys. żołnierzy i 2 tys. policjantów, w zamieszkałym przez niespełna 1,5 mln osób mieście zginęło co najmniej 2 635 osób (to najwyższy współczynnik morderstw na świecie: 1,3 zabitych na tysiąc mieszkańców).

Autorzy raportu nie mają wątpliwości, że jedną z przyczyn jest popyt na narkotyki w Stanach Zjednoczonych. Ale ważna jest też pewna filozofia czy metodologia antynarkotykowej wojny. Ona także narodziła się w USA.

Publikacja raportu zbiegła się z 40. rocznicą uruchomienia w USA słynnej Wojny z Narkotykami (War on Drugs). W pewnym sensie był to spadek, pozostawiony przez lata 60. i beztroskie dzieci kwiaty, dla których narkotyki były symbolem młodzieńczej rewolty i politycznego fermentu. Kiedy 13 czerwca 1971 r. prezydent Richard Nixon ogłaszał wprowadzenie polityki "zero tolerancji", chodziło o coś więcej niż tylko marihuanę czy LSD - rozpoczynał swego rodzaju ideologiczno-obyczajową krucjatę.

Krucjata ta osiągnęła apogeum w latach 80., a jedną z najbardziej zasłużonych jej wojowniczek była pierwsza dama, Nancy Reagan, autorka chwytliwego hasła "Po prostu powiedz nie" (Just Say No). W ramach prostego mówienia "nie" zlikwidowano wiele programów pomocy narkomanom. Sławę zyskał m.in. szef policji w Los Angeles Daryl Gates, który przekonywał, że osoby choć raz przyłapane na zażywaniu narkotyków, należy "usuwać z ulic i rozstrzeliwać". Działaniom tym towarzyszyła sprawnie prowadzona akcja propagandowa. Media nieustannie informowały o popełnianych przez zdegenerowanych narkomanów przestępstwach i zagrożeniach, na jakie narażone są amerykańskie dzieci z "dobrych domów". Na początku lat 80. odsetek Amerykanów, którzy narkotykowe zagrożenie wymieniali jako jedną z głównych obaw, wynosił 2-6 proc. Pod koniec dekady, we wrześniu 1989 r., problem ten był już najważniejszym zmartwieniem 64 proc. badanych. Dramatyczna zmiana nastawienia opinii publicznej umożliwiła wprowadzenie przez Kongres drakońskich przepisów i kar.

Stany Zjednoczone posiadają dziś największy na świecie współczynnik inkarceracji - za kratkami przebywa ponad 2,3 miliona osób. Od początku lat 80. liczba więźniów wzrosła prawie pięciokrotnie (od 1972 r. - siedmiokrotnie). Blisko jedna czwarta z nich - ponad pół miliona skazanych - to osoby, które popełniły drobne przestępstwa narkotykowe. Utrzymanie jednego więźnia kosztuje amerykańskich podatników od 20 do 50 tys. dolarów rocznie.

"Na ironię zakrawa fakt, że zalegalizowanie narkotyków byłoby znacznie tańsze" - przekonywał podczas konferencji prasowej Richard Branson. Światowa Komisja szacuje, że w samej tylko Kalifornii dochody z podatków, jakimi można by obłożyć legalnie rozprowadzone narkotyki, wyniosłyby około 1,4 mld dolarów rocznie.

Autorzy czynią aluzję do "grup interesów", które chcą utrzymać status quo. W USA finansowane przez podatników więzienia w znakomitej większości prowadzone są przez firmy prywatne. Sceptycy zauważają, że nie przez przypadek w latach 80. antynarkotykowa krucjata Reagana zbiegła się w czasie z modą na prywatyzowanie wszystkiego, co się rusza.

Począwszy od przedsiębiorstw, które więzienia budują i wyposażają, poprzez te, które dostarczają usługi telefoniczne, żywność, ubrania, a skończywszy na strażnikach czy lekarzach - firmy obsługujące więzienny sektor stanowią dziś poważny fragment amerykańskiej gospodarki. Ich właściciele i akcjonariusze zainteresowani są przede wszystkim tym, czym interesuje się właściciel każdej innej firmy - by nie zabrakło im klientów. Jest tajemnicą poliszynela, że wiele z nich aktywnie angażuje się w lobbing na rzecz utrzymywania drakońskich kar i przepisów raczej niż programów leczenia. Zależy im przede wszystkim na tym, by więzienia były pełne.

Eksperci z Drug Policy Alliance - jednej z największych w Stanach organizacji zajmujących się kwestią narkomanii i postulujących zmianę dotychczasowych praktyk - zwracają uwagę na liczne powiązania między narkobiznesem a światem polityki. W okresie zimnej wojny, we współpracę z gangami w Ameryce Łacińskiej często angażowała się CIA. Nie inaczej było w przypadku rosyjskiego wywiadu i upraw opium w Afganistanie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2011