Pospolite ruszenie

Gdyby psy z Limanowej przemówiły, opowiedziałyby historię dziwnej metamorfozy mieszkańców powiatu. Oraz historię Edwarda Muchy, byłego górnika, obecnie rolnika, prawdopodobnie najstarszego biegacza w kraju.

02.07.2012

Czyta się kilka minut

Limanowa, 1 lipca 2012 r. / fot. Tomasz Wiech
Limanowa, 1 lipca 2012 r. / fot. Tomasz Wiech

Psy, jeśli idzie o aktywność ruchową społeczeństwa, mają wiele do powiedzenia. Tak przynajmniej uważa prof. Leszek Balcerowicz – znany biegacz-amator, jeszcze lepiej znany ekonomista i były minister finansów – który dzieli się z „Tygodnikiem” swoją teorią z pogranicza socjologii i psychologii psów.

– Reagują nerwowo na zachowania odstające od normy – mówi o psach twórca polskich reform rynkowych. – Kiedy te same zachowania się upowszechniają, również zwierzęta uznają je za normę. Np. w latach 80., kiedy bieganie było rzadkością, notorycznie atakowały biegających. Teraz jest być może nieco lepiej, ale przełom nastąpi dopiero, gdy w ogóle przestaną atakować. Na razie pozostaję sceptyczny.

1

Psy agresywne, nienawidzące biegaczy – to najwyraźniej nie przypadek małopolskiej Limanowej.

Piątek, do finału Euro 2012 pozostały dwa dni, ale miasteczko żyje swoim własnym karnawałem sportowym: czwartym biegiem górskim Limanowa Forrest, w którym wystartuje niemal czterystu uczestników (około trzystu to amatorzy, połowa z nich to mieszkańcy Limanowszczyzny).

Mateusz Wroński (rocznik 1973), prezes Klubu Sportowego Limanowa Forrest i stowarzyszenia o tej samej nazwie, uwija się jak w ukropie po salach miejscowej podstawówki. W przerwach między transportowaniem butelek wody mineralnej i kompletowaniem pakietów startowych (wafelek, sok, koszulka, ulotka) pokazuje przez okno łagodny, zalesiony szczyt wznoszący się nad miastem (część Pasma Łososińskiego). Miejska Góra – z najwyższym stalowym krzyżem w Polsce – wznosi się trzysta metrów nad poziom miasta.

– Trasa, jak co roku, będzie biegła od centrum na szczyt, a potem z powrotem do miasta – mówi Wroński, mniej więcej co minutę odbierając telefony od uczestników biegu z całej Polski. – Mimo że to nieco ponad sześć kilometrów, trudność oceniam na odpowiednik półmaratonu po płaskim terenie.

Jak w ciągu trzech lat udało się Wrońskiemu zarazić bieganiem kilkuset, lekko licząc, mieszkańców powiatu limanowskiego (dzieci, kobiety, starców; studentów, lekarzy, rolników)? Skąd przemiana raczej nieruchawej, jak mówi sam Wroński, Limanowej w miasto ruchu? Jak to się stało, że w każdym niemal punkcie miasta, jak zeznają biegający regularnie wolontariusze Limanowa Forrest, można dziś znaleźć rowerzystę, rolkarza i biegacza?

– To było jak okręg na wodzie po rzucie kamieniem – tłumaczy krótko Wroński.

„Rzuty”, o których w mieście głośno, były przynajmniej dwa.

Pierwszy: Wroński w maju 2009 r. – będąc już po wielu maratonach i startach na krótszych dystansach – bierze udział w pierwszej edycji „Polska biega”, akcji zorganizowanej przez „Gazetę Wyborczą”, wymyślonej i stworzonej przez Piotra Pacewicza z „GW” oraz Roberta Korzeniowskiego (wówczas szefa redakcji sportowej TVP, która włącza się w akcję). W ramach akcji biegnie – między innymi z Korzeniowskim i Przemysławem Babiarzem z TVP – w Sztafecie Polska Biega z Piątku (geometryczny środek Polski) do Przemyśla.

– Biegliśmy z miejscowości do miejscowości, w każdej entuzjastycznie nas witano, dołączali się ludzie – wspomina Wroński. – Bardzo mi ta akcja zaimponowała, a kiedy wróciłem do Limanowej, pod blokiem otoczyło mnie kilkanaścioro dzieci, które kojarzyły mnie z bieganiem. Zażądały, bym zorganizował dla nich bieg osiedlowy. Cztery tygodnie po nim zrobiliśmy pierwszą edycję Limanowa Forrest. Od tamtej pory mamy lokalne pospolite ruszenie: imprez rowerowych i biegowych, organizowanych przez różne stowarzyszenia i instytucje, jest już u nas kilkanaście.

„Rzut” drugi. Tuż przed pierwszym biegiem Limanowa Forrest na zakupy do miasta udaje się z oddalonej od niego o dziesięć kilometrów wsi Szyk Edward Mucha, były górnik, do dzisiaj rolnik, lat 82. Na ścianie jednego z budynków widzi ogłoszenie o biegu. Choć całkiem niedawno przeszedł operację barku, postanawia po raz pierwszy w życiu wziąć udział w takiej imprezie.

Od tamtego lata Wroński (organizator i społecznik) oraz Mucha (najpopularniejszy biegacz) stają się rozpoznawalni w powiecie. Jeśli cokolwiek w sprawie masowego ruchu dzieje się na Limanowszczyźnie, ludzie kojarzą to z Wrońskim; jeśli o imprezie biegowej piszą lokalne media, na zdjęciach widać uśmiechniętego od ucha do ucha, szczupłego i lekko przygarbionego Edwarda Muchę w bejsbolówce.

– Gdy kilka lat temu po Limanowej chodzili z kijkami pierwsi miłośnicy nordic walking, słuchali znanego żartu: „Gdzie pani zgubiła narty?” – opowiada jeden z wolontariuszy LF. – Teraz bieganie w Limanowej przestało być śmieszne.

2

– Teoria z psami i biegaczami bardzo mi się podoba – ożywia się Robert Korzeniowski, wielokrotny mistrz olimpijski, świata i Europy w chodzie, współtwórca akcji „Polska biega”. Ale po chwili dzieli się zupełnie inną, bardziej optymistyczną diagnozą dotyczącą aktywności fizycznej Polaków: – Kiedy w latach 80. trenowałem na lotnisku Katowice-Muchowiec, największym marzeniem psów było złapać mnie za tyłek. Dzisiaj z psami nie ma problemu.

– Zachowanie psów jest zależne od ich instynktów: szczekają na to, co biegnie wzdłuż płotu „ich” terenu – mówi z kolei prof. Tadeusz Sławek, literaturoznawca, od 1979 r. biegacz-amator (na koncie wiele maratonów i krótszych biegów), mieszkaniec Cisownicy na Śląsku Cieszyńskim. – Zależy także (i tu już wkracza psychologia społeczna) od właściciela: nawet na zamożnym i, zdawałoby się, obywatelsko wyrobionym Śląsku Cieszyńskim jest wiele domostw, których właściciele beztrosko wypuszczają psy „luzem”. Stosunek do biegających jest pochodną stosunku do świata: kto rozumie go jako przejaw czegoś, co jest nieuchronnie „inne” i w związku z tym wymaga pewnej troski i dystansu do własnej kultury, ten biegających przyjmie życzliwie.

Według Korzeniowskiego, na życzliwość ze strony niebiegających biegacz trzy dekady temu nie miał co liczyć. – Mnie i moim kolegom zdarzało się, że na wsi gonili z widłami, „bo Antychryst biegnie”. Widziałem też babcię na leśnej drodze, która na mój widok się żegnała. To były czasy, kiedy ludzie wstydzili się przebiec w dresie przez miasto. Robili to pokątnie, późną nocą, wczesnym rankiem.

– Rzeczywiście, w latach 80. bieganie uznawane było za coś dziwnego – dodaje prof. Sławek. – Już wtedy nosiłem długie włosy, co dodatkowo prowokowało komentarze. Ale wspominam je raczej jako życzliwo-neutralne. Ktoś kiedyś powiedział: „O, biegnie pan z Perfectu”. Przez ostatnie dwudziestolecie Polska zmieniła się pod tym względem radykalnie: bieganie zostało uznane za sposób bycia.

Wraz z tą ewolucją zmieniła się scenografia: nie tylko biegacze w miejskich parkach i wysyp rowerzystów na ulicach i chodnikach, ale też będąca plonem ostatnich lat infrastruktura: „orliki”, wypożyczalnie rowerowe, coraz więcej specjalnych ścieżek (choć pod tym względem polskim miastom dużo brakuje do ideału).

Zmienił się – zwłaszcza w ostatnich latach – społeczny klimat wokół ruchu: efekt kart wstępu do centrów sportowych oferowanych pracownikom przez korporacje, ale też oddolnych imprez biegowych, takich jak te w Limanowej (jest ich rocznie w Polsce, jak szacują w Limanowa Forrest, około tysiąca, większość narodziła się w ciągu ostatniej dekady), i akcji społecznych na modłę „Polska biega”.

3

Wraz z Mateuszem Wrońskim wychodzimy przed budynek limanowskiej szkoły. Kiedy prezes Limanowa Forrest rozpoczyna rajd pieszy po mieście – ma wręczyć przedstawicielom władz i sponsorom zaproszenia na niedzielny bieg – przed szkołę nadbiega testujący trasę biegu urzędnik wojewódzki z Nowego Sącza w krótkich spodenkach.

Paweł Sułkowski, trzydziestolatek. W 2009 r. 116 kilo żywej wagi przy wzroście 181 cm; dziś – 83 kg. – W tygodniu przebiegam między 50 a 70 kilometrów. Zero słodyczy, napojów słodkich, mało pieczywa – wyjaśnia.

Po drodze do siedzib lokalnych VIP-ów – burmistrza, wójta, prezesa banku – co chwila ktoś Wrońskiego zaczepia: macha, pyta o niedzielny bieg, poklepuje. – Społeczeństwo się do mnie od kilku lat uśmiecha – opowiada Wroński, przecinając limanowski rynek. – Jestem też w mieście radnym, ale ludzie kojarzą mnie z biegowymi imprezami.

W starostwie powiatowym oglądamy gazetkę wydawaną przez samorząd: wśród dziesięciu przedsięwzięć, jakimi chwali się władza w 2011 r., aż trzy to imprezy biegowe. W drodze do siedziby wójta pytam Wrońskiego, czy w biegach biorą udział przedstawiciele lokalnej władzy.

– Jeszcze nie ci z najwyższej półki. Ale namówiłem trzy koleżanki radne – mówi.

W drodze powrotnej Wroński opowiada o przemianie w Limanowej: o tym, że ludzie mu ufają; że władza zobaczyła, ile przedsięwzięcia sportowe dają regionowi, więc się z nimi liczy; że wspierają go lokalne media, na czele ze znanym portalem Limanowa.in; że miejscowy zegarmistrz przekazuje bezinteresownie zegarki na nagrody. Słowem, że imprezy sportowe stworzyły solidną wspólnotę wśród dużej części mieszkańców.

4

Jak zmiany, które gołym okiem widać w miejskich parkach, na ścieżkach rowerowych i podczas setek rozsianych po Polsce imprez biegowych, wyglądają w badaniach dotyczących aktywności ruchowej Polaków?

– Im bardziej jesteśmy zaawansowani wiekowo, tym mniejsza nasza aktywność fizyczna – mówi dr hab. Ryszard Bartoszewicz z Katedry Dydaktyki Wychowania Fizycznego wrocławskiej AWF. – Badałem pozaszkolną aktywność fizyczną młodzieży gimnazjalnej. Wyszło, że żadnej aktywności nie oddaje się jedynie kilka procent respondentów. To duży postęp w porównaniu z początkiem lat 90. Wśród ogółu populacji jest gorzej: aż 50 proc. z nas nie podejmuje żadnej aktywności. Ale to i tak lepiej niż dwie dekady temu, kiedy regularną aktywność podejmowało między 6 a 8 proc. Polaków.

Zmiana to, według Bartoszewicza, głównie pokłosie innego niż kiedyś podejścia do kwestii zdrowia. – Kiedyś podejmowaliśmy aktywność fizyczną przede wszystkim w obliczu kłopotów zdrowotnych – mówi naukowiec. – Teraz bliższa jest nam postawa „podążania w kierunku zdrowia”, bo zaczynamy czuć, że nie ma tylko stanu idealnego zdrowia albo „całkowitej” choroby. Stąd koncepcja tzw. zdrowego stylu życia.

„Zdrowy styl życia” to również odpowiedź na zmiany cywilizacyjne, które sprzyjają bezruchowi. Gdyby wzorem statystyków Euro 2012 – którzy obliczają, ile metrów przebiegli podczas jednego meczu poszczególni gracze – obliczyć, ile kroków przemierza dziennie przeciętny Polak, wyniki mogłyby się okazać przerażające: w dobie parkingów podziemnych, restauracji fast food z okienkami dla podjeżdżających samochodem, wind, ruchomych schodów niewiele się musimy namęczyć, by się przemieścić z miejsca na miejsce.

– W dodatku potrzebujemy mniej ruchu, by zaspokajać potrzeby towarzyskie i komunikacyjne – dodaje Leszek Balcerowicz. – Kiedy pracowałem w ministerstwie, starałem się odwiedzać osobiście sekretarkę, zamiast wysyłać do niej wiadomości, a ważne sprawy omawiałem ze współpracownikami podczas intensywnego spaceru. Ale wielu z nas rezygnuje z bezpośrednich kontaktów na rzecz relacji online.

– Jeśli sięgniemy kilka tysięcy lat wstecz, zobaczymy, że człowiek nie potrzebował dodatkowej aktywności – dodaje dr Bartoszewicz. – Wraz z postępem cywilizacji doszliśmy do punktu, w którym osiągnięcia naszego umysłu, mające nam ułatwiać życie, stały się zagrożeniem zdrowia i życia. Jednak ten sam umysł daje nam nowy wynalazek: rekreacyjną aktywność ruchową. Gdyby współczesnemu człowiekowi zabrać samochód, podstawowa aktywność wynikająca z konieczności przemieszczania się dla wielu okazałaby się wystarczająca. Ale mu tego samochodu zabrać nie możemy, więc powinien korzystać z dobrodziejstwa rekreacji ruchowej.

5

W piątkowe popołudnie jedziemy z Mateuszem Wrońskim do wsi Szyk, by odwiedzić „prawdopodobnie najstarszego biegacza w Polsce”, jak o Edwardzie Musze mówi Limanowa.

Na miejscu żwirowa droga opadająca stromo w stronę leśnego potoku prowadzi do rozpadającej się powoli drewnianej chaty, nieremontowanej – jak zapewniają mieszkańcy – od 1934 r., kiedy sam Mucha wznosił ją jako dziecko wraz z rodzicami (ze stoku widok na Kostrzę, jeden ze szczytów Beskidu Wyspowego).

Edward Mucha wita wraz z liczną rodziną, która stawia się na niemal każdym jego biegu: starszą siostrą oraz jej synem wraz z małżonką. Razem z dziećmi jest dziesięć osób, które mieszczą się w dwóch izbach drewnianej chaty. Żyją od lat z ziemniaków hodowanych koło domu oraz z niewielkich rent i emerytur.

Na pytanie o przedstartowe treningi Edwarda Muchy odpowiadają jego krewni: – Od osiemdziesięciu lat do potoku po siano i z powrotem!

– Worki z ziemniakami!

– Od dziecka biega za kurami i krowami!

– Nasza luxtorpeda! – krzyczy zięć Edwarda Muchy, zapraszając do środka izby. – Chodź pan i kameruj, ile pucharów za te biegi Edka mamy.

Historia Edwarda Muchy w pigułce. Przez 30 lat pracuje w kopalni Nowy Wirek w Rudzie Śląskiej. Po przejściu na emeryturę w latach 80. – na roli. W 2009 r. przechodzi operację biodra, dzięki której rozstaje się z laską, nieodłącznym atrybutem przez wiele lat. Od czasu zakupów w Limanowej, podczas których dostrzega plakat reklamujący bieg górski, zalicza niemal 40 biegów.

W izbie domu Edwarda Muchy, na tle pozawieszanych na ścianie świętych obrazów, stoją od prawej: Puchar Wójta Gminy Zabierzów; Puchar Wykonawcy Krzyża na Miejskiej Górze w Limanowej; trzy puchary Limanowa Forrest; symboliczna buława XX Biegu Leliwitów o Buławę Hetmana Jana Tarnowskiego.

Mucha – ponaglany przez rodzinę – wysypuje z woreczka foliowego kilkanaście medali z lat 2009–2012.

– Po pierwszym biegu ktoś do mnie przyszedł i powiedział, że jest gościu, rocznik 1927, który właśnie ukończył trasę – wspomina w drodze powrotnej Mateusz Wroński. – Pomyślałem, że musiał przewalczyć stereotypy, bo na wsi ludzie nie byli pewnie przychylni takim dziwactwom.

6

– Ze „sportem” w jego współczesnej postaci coraz częściej wchodzę w polemikę – mówi prof. Sławek. – On przenosi sport ze sfery „móc” do sfery „musieć”, a więc zamienia go w igrzysko. Przekaz igrzyska jest następujący: „Zobacz, jakie wyśrubowane mamy wyniki, jak one są dla ciebie niedostępne, jaki mamy piękny sprzęt. Ty, człowieku śmiertelny, napij się piwa, zjedz osiem torebek chipsów, i trzymaj się od nas z daleka”. Tymczasem sport w wymiarze historycznym sprowadza się do wyzwania, jakie stawiamy sobie i swojej słabości, a także do przygodności świata, która polega chociażby na zmienności warunków atmosferycznych. Bieganie bezinteresowne to ten mikroświat, który nie oddał siebie w służbę „użyteczności” i „praktyczności”. Nadzieję, że przetrwa, pokładam nie w takich organizacjach jak UEFA czy FIFA, nie w Euro 2012, podczas którego zasunięto dach na stadionie narodowym w obawie przed deszczem, ale w ruchach oddolnych, samorządowych, przeznaczonych dla ludzi, którzy „chcą”, a niekoniecznie „muszą”.

– Forrest Gump, od którego pochodzi nazwa naszego klubu, nie był imbecylem, jak słyszę od wielu ludzi – mówi Mateusz Wroński. – Dzięki determinacji osiągał, co chciał. W niedzielnym biegu wezmą udział niepełnosprawni: zbieramy pieniądze dla mającego kłopoty Stowarzyszenia na Rzecz Osób Niepełnosprawnych w Tymbarku. Nasze biegi są i dla zawodowych maratończyków, i dla „Forrestów”.

7

Niedziela, samo południe – w Limanowej nie mówi się dzisiaj o finale Włochy– –Hiszpania. Choć panuje upał, pierwsi uczestnicy dobiegają do mety przed 12.30.

Z tyłu stawki biegną: chora na zespół Downa czternastoletnia Joasia z tymbarskiego stowarzyszenia, razem z opiekunami (sześciokilometrowy bieg, ostatecznie ukończony z sukcesem, będzie dla czternastolatki pełen upadków, łez i wyrażanej gwałtownie rezygnacji) oraz Edward Mucha.

Pierwszy kilometr: Edwarda Muchę oklaskuje, opierając się o płot domu na skraju lasu, Antonina Kowalska, lat 70. Sama nie pobiegnie, ale Muchę ogląda w tym miejscu rokrocznie. Od kiedy zaczął biegać, nic Antoninę już nie zdziwi – nawet facet wybiegający z lasu w krótkich spodenkach w dzień zwykły, powszedni.

Na kilometrze trzecim, u szczytu Miejskiej Góry, Edwardowi Musze klaszczą przed oczami wolontariusze Limanowa Forrest, robiąc mu zdjęcia pamiątkowe.

Na piątym Mucha zerka nerwowo na zegarek. Przyspiesza, gdy się orientuje, że limit dwóch godzin wyznaczony przez organizatora jest zagrożony (zmieści się w nim bez problemu).

Już na mecie – po tym, jak dostanie burzę oklasków, puchar, liczne prezenty od sponsorów oraz pochwały od władzy („Odżył, kiedy jego życie było na etapie, który wydawał się jego ostatnim etapem” – mówią przez mikrofon) – zwierza się, że planuje napisać życiorys. Tekst będzie zawierał całe życie, ze szczególnym uwzględnieniem ostatnich trzech lat, kiedy życie Edwarda Muchy radykalnie przyspieszyło.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2012