Homoseksualizm – spór na bezdrożach

W trwającej w katolickich mediach dyskusji nad homoseksualizmem najważniejszą kwestią stało się to, czy pochodzi on z „natury” i jest „wrodzony”. Problem w tym, że nie wiadomo, co miałoby to znaczyć.

13.02.2017

Czyta się kilka minut

Homoseksualizm – spór na bezdrożach /
Homoseksualizm – spór na bezdrożach /

Niedawno w głośnym internetowym wykładzie dominikanin Adam Szustak – jak trafnie podsumował jezuita Jacek Prusak na portalu Deon.pl – podzielił doniesienia naukowe na te, które zgadzają się z jego tezą, że homoseksualizm nie jest wrodzony, oraz te, które są nierzetelne i zostały zmanipulowane przez „homopropagandę”. Wcześniej na łamach „Tygodnika” nad teologicznymi konsekwencjami wrodzoności homoseksualizmu  zastanawiał się Artur Sporniak  w tekście „Natura, ale która?”. Po wykładzie o. Szustaka w dyskusji wzięli udział kolejni autorzy, ale istota sprawy właściwie pozostała ta sama: wrodzoność homoseksualizmu.

Obie strony zdają się rozumować następująco: ludzka natura została stworzona przez Boga. Jeżeli w tej naturze byłoby miejsce na homoseksualizm jako cechę wrodzoną, to Bóg nie powinien mieć nic przeciwko związkom jednopłciowym – tak samo jak nie ma nic przeciwko „naturalnym” związkom heteroseksualnym. Biblia głosi jednak coś zupełnie innego.

Adres URL dla Zdalne wideo

To dlatego o. Szustak dokonuje karykaturalnej psychoanalizy, zapewniając, że skłonności homoseksualne nie są wrodzone, tylko biorą się z „braku wzorca męskości lub kobiecości” w dzieciństwie i związanego z tym doświadczenia „pustki płciowej”. Zaś Artur Sporniak zastanawia się nad alternatywnym rozwiązaniem: skoro nauka przekonuje, że orientacji homoseksualnej się nie wybiera, to może Bóg stworzył homoseksualizm jako „alternatywną wersję ludzkiej natury” i wcale nie potępia zachowań homoseksualnych?

W jednym i drugim podejściu odbija się głośnym echem teologiczna koncepcja prawa naturalnego, która głosi, że wystarczy obserwować przyrodę – m.in. seksualną komplementarność mężczyzny i kobiety, z której bierze się nowe życie – by odczytać uniwersalne prawdy moralne. Jedna strona podkreśla, że zachowania homoseksualne nie pozwalają przekazywać życia, dlatego związki homoseksualne naruszają pewien naturalny porządek. Druga przekonuje, że orientacji seksualnej się nie wybiera, więc i na nią musi być miejsce w „ludzkiej naturze”.

Adres URL dla Zdalne wideo

Pomiędzy faktem a powinnością

Z punktu widzenia obecnej katolickiej doktryny  rozważania Artura Sporniaka pachną rewolucją (lub jak wolą niektórzy: „homoherezją”). Emocje studzi przywołanie przez Jacka Prusaka filozoficznej koncepcji gilotyny Hume’a, która odcina sferę faktów od sfery powinności, czyli mówi, że z tego, jak jest, nie można wyprowadzić wniosku, jak powinno być. Posłużmy się przykładami: z tego, że ludzie najczęściej wiążą się w pary, nie wynika logicznie, że powinni zawierać małżeństwa, a nie tworzyć wieloosobowe albo wyłącznie przelotne związki. Podobnie jak z tego, że niektórzy ludzie odczuwają pociąg seksualny do przedstawicieli własnej płci, nie wynika logicznie, że powinni zawierać jednopłciowe małżeństwa. Moralność wymaga dodatkowych uzasadnień.

Aby dojść do wniosku, że małżeństwa jednopłciowe są moralnie nienaganne, musimy przyjąć jakieś dodatkowe założenie: np. takie, że moralnie słuszne jest to wszystko, co nie wyrządza innym krzywdy. Aby dojść do przeciwnego wniosku, możemy np. przyjąć, że moralne jest wszystko to, co jest akceptowane przez Boga (zakładając, że wiemy, iż Bóg nie akceptuje zachowań homoseksualnych – a to w gruncie rzeczy istota sporu).

Homoseksualizm przestał być traktowany jako zaburzenie psychiczne, ponieważ ustalono, że taka orientacja sama w sobie nie wiąże się z żadnym dyskomfortem psychicznym, zaburzeniem poznawczym czy cierpieniem (o ile została zaakceptowana, a dana osoba nie spotyka się ze stygmatyzacją ze strony otoczenia). Z tego powodu Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, uznając, że zaburzenie psychiczne z definicji musi wiązać się z jakimś dyskomfortem lub zaburzeniem funkcjonowania, w 1971 r. usunęło homoseksualizm ze swojej klasyfikacji chorób psychicznych i zaburzeń osobowościowych (z tzw. DSM-II). Konserwatywne środowiska uznały tę decyzję za motywowaną względami ideologicznymi (jak kto woli – działaniem „homopropagandy”).

Ucieczka spod gilotyny

Ostrze Hume’owej gilotyny można nieco stępić, odwołując się chociażby do zasady „powinność zakłada możliwość”, która w przybliżeniu mówi, że nie można od nikogo wymagać heroizmu. Jeżeli jednak nie uznamy, że wstrzemięźliwość seksualna jest aktem heroizmu, to możemy zupełnie pominąć tę kwestię. Można też jednak sugerować, że wiedza o faktach powinna przynajmniej wyznaczać ogólne ramy moralności: na przykład skoro wiemy, że tortury wywołują cierpienie, to nasz system moralny powinien zabraniać stosowania tortur.

Sporniak zdaje się iść podobnym tropem. Zastanawia się, czy skoro homoseksualizm w klasyfikacji psychiatrycznej nie jest już zaburzeniem, a jedynym sposobem, by osoby homoseksualne doświadczyły odwzajemnionej miłości, szczęścia i spełnienia, jest zbudowanie przez nie związku z osobą tej samej płci, to może chrześcijaństwo powinno uznać związki homoseksualne za akceptowalne moralnie. To całkiem uczciwe postawienie sprawy.

Filozofowie w takim powiązaniu dobra moralnego z działaniami, które zwiększają subiektywne poczucie szczęścia czy komfort psychiczny, doszukają się jednak błędu naturalistycznego (sformułował go filozof G.E. Moore, przestrzegając przed definiowaniem dobra moralnego w kategoriach naturalistycznych – np. psychologicznych). Nad ideą błędu naturalistycznego, jak nad każdą koncepcją filozoficzną, można dyskutować – są autorzy, którzy ją całkiem odrzucają. Robi to np. Sam Harris w książce „Pejzaż moralny”. Próbuje w niej zbudować „empiryczną naukę o moralności”, opierając ją na pozornie mierzalnym pojęciu „dobrostanu”. Problem z koncepcją Harrisa polega na tym, że dobrze działa ona jedynie w bardzo oczywistych przypadkach – takich jak stosowanie tortur. Ale przekonanie, że nauka pomoże rozstrzygać wszystkie dylematy etyczne (wskazując, jakie zachowanie służyć będzie zwiększeniu dobrostanu jednostek albo jakie prawo zwiększać będzie globalny dobrostan społeczeństwa), to nawet nie jest pobożne życzenie – to już czysta fantazja.


Przeczytaj także:

Kościół o homoseksualizmie - Uczniowie Chrystusa mają wyróżniać się w świecie poprzez szczególną miłość bliźniego, a nie niechęć do jakiejkolwiek grupy społecznej - mówi w rozmowie z Arturem Sporniakiem Zbigniew Nosowski.


 

W zdrowym duchu zdrowe ciało

Osoby o konserwatywnym nastawieniu ze stanowiskiem Sporniaka mogą polemizować równie łatwo. Choćby wskazując, że wejście w jednopłciowy związek pozwala homoseksualistom osiągnąć wyłącznie pozorne szczęście. Jednocześnie przekreśla szanse na prawdziwe szczęście w życiu wiecznym. Hume wcale nie żartował – moralność naprawdę wymaga czegoś więcej niż fakty.

Choć nie przekonuje mnie tak beztroskie odrzucenie gilotyny Hume’a, uważam, że Sporniak stawia pytania, z którymi teologia chrześcijańska musi się dziś zmierzyć – to kwestia uczciwości intelektualnej. Podejrzewam, że o. Szustak i jego zwolennicy zadają sobie podobne pytania i sami nie potrafią do końca zrozumieć, dlaczego Biblia potępia zachowania homoseksualne. Dlatego zaczynają węszyć naukowe spiski i tropić ideologów gender, albo doszukiwać się jakichś obiektywnych „wad towarzyszących” homoseksualizmowi.

Na przykład ks. Dariusz Oko i Tomasz Terlikowski podkreślają, że homoseksualiści żyją krócej. To byłby rzeczywiście wyborny argument (o ile jest prawdziwy), gdyby dyskusja dotyczyła tego, czy związki homoseksualne są niezdrowe. Ale, gdyby ktoś zapomniał, mówimy raczej o tym, czy są grzeszne (niemoralne). Pamiętam oczywiście, że zdrowie jest wartością i porządny chrześcijanin powinien o nie dbać, ale jestem pewien, że akurat Terlikowski dostrzega różnicę między czynem homoseksualnym a zjedzeniem porcji frytek.

Pojęcia po przejściach

Przyjrzyjmy się jeszcze drugiemu wielkiemu źródłu zamieszania w tej dyskusji. Są nim dwa niejasne pojęcia: „natury” i „wrodzoności”.

Filozofowie i psycholodzy lubią roztrząsać tzw. problem „natura – kultura”, który na gruncie biologii może przyjąć postać dylematu „geny czy środowisko”. Proste cechy fizyczne – takie jak kolor oczu, grupa krwi czy kolor włosów – mają dominujący komponent genetyczny: biologom udaje się nawet wskazać fragmenty łańcucha DNA (konkretne geny), które decydują o tym, jaką grupę krwi będziemy mieli. Z cechami psychicznymi problem jest o wiele bardziej złożony: nikt nie wątpi, że mają one podłoże w budowie i funkcjonowaniu jakiegoś obszaru mózgu, ale ta budowa i funkcjonowanie zależą nie tylko od wielu genów, ale także od środowiska, które wpływa na ekspresję każdego z tych genów. Dlatego w przypadku cech złożonych możemy wyłącznie posługiwać się zgrubnymi szacunkami: podawać, że w jakimś stopniu wpływają na nie geny, a w jakimś – środowisko.

Przy czym trzeba pamiętać, że geny zawsze funkcjonują w kontekście środowiska. Nawet jeżeli w przypadku jakiejś cechy nie widać efektu środowiskowego, to o genach nie powinno się myśleć jako o czymś, co wywołuje „absolutne” efekty.

Wyobraźmy sobie, że istnieje gatunek jaskiniowych lwów żyjących w całkowitych ciemnościach, u których czasem występuje gen PCC. Ten gen odpowiada za wyrastanie niewielkiego poroża, ale do jego ekspresji dochodzi wyłącznie wtedy, gdy dany osobnik faktycznie żyje w całkowitych ciemnościach. Gdybyśmy również żyli pod ziemią czy w jaskiniach i nigdy nie wynaleźli oświetlenia ani nie wyszli na słońce, uznalibyśmy, że poroże jaskiniowych lwów to cecha całkowicie genetyczna (osobniki z genem PCC miałyby poroże, a te pozbawione tego genu nie, niezależnie od warunków środowiskowych, w których by żyły). Z kolei gdybyśmy żyjąc na powierzchni odkryli jaskiniowe lwy i przeprowadzili eksperyment, w którym jednojajowe bliźnięta (z genem PCC) tego gatunku zostałyby rozdzielone i jedno z pary zostało wychowane pod ziemią (w ciemnościach), zaś drugie było wystawione na słońce, to w wyniku naszego eksperymentu u jednego z bliźniąt pojawiłoby się poroże, a u drugiego nie. Wtedy uznalibyśmy poroże za cechę zależną także od środowisk.

„Metafizyczne” przeciwstawianie genów środowisku nie ma większego sensu – to raczej dwie strony tej samej monety. Istnieje pokusa, by stworzoną i akceptowaną przez Boga „ludzką naturę” po prostu utożsamić z naszymi genami (nie oparł się jej o. Szustak, podkreślając, że nie istnieje gen homoseksualizmu, tak jakby to zamykało całą dyskusję), ale to tylko pozorne rozwiązanie. W takim przypadku należy jeszcze bowiem wyjaśnić, komu Bóg oddał władzę nad środowiskiem (które zmienia się, a zmiany wpływają na ekspresję genów) i jak całe rozumowanie ma się do chorób genetycznych (a nie ma niczego bardziej „z natury” i bardziej „wrodzonego” niż choroba genetyczna).


Przeczytaj także:

Homoseksualizm: temat na nowy sobór.

Przyszłość według mnie będzie zatem taka: Magisterium odejdzie od literalnej lektury Biblii w sprawie homoseksualizmu, rozwinie nauczanie – stanie się ono bardziej zniuansowane, będzie lepiej odpowiadać na ważne życiowo pytani osób homoseksualnych - pisze Artur Sporniak.


Wcale nie mniej problemów mamy z pojęciem „wrodzoności”, którego także nie da się sprowadzić do tego, co zakodowane jest w naszym DNA. Dlaczego? Dzieci kobiet, które w okresie ciąży spożywały alkohol (albo zażywały niektóre leki), mogą się urodzić obciążone różnymi deformacjami lub upośledzeniami. Nie ma wątpliwości, że dla takich dzieci będą to cechy wrodzone, choć nie są one zakodowane w genach, tylko wywołane „czynnikiem środowiskowym” – kontaktem ze szkodliwymi substancjami w okresie płodowym (choć jednocześnie to pewne geny czynią dzieci podatnymi na wpływ takich substancji).

Może więc wrodzony to po prostu obecny od urodzenia? Jeśli tak, to musimy uznać na przykład, że męski zarost nie jest cechą wrodzoną, bo pojawia się dopiero w okresie dojrzewania. Co więcej, takie postawienie sprawy w kontekście dyskusji nad homoseksualizmem niczego nie rozwiązuje: noworodek nie ugania się jeszcze za dziewczynami albo chłopcami. Na tym etapie rozwoju trudno mówić o orientacji seksualnej. Zaliczanie do cech wrodzonych tylko tych obecnych u noworodków prowadziłoby do innych absurdów: musielibyśmy się zgodzić, że wcześniaki posiadają mniej cech wrodzonych niż dzieci urodzone w dziewiątym miesiącu ciąży. A może wrodzone cechy to po prostu te, które występują w dziewiątym miesiącu od zapłodnienia? Filozofka i neurobiolożka Patricia Churchland niewątpliwie ma rację, gdy pisze, że „wrodzoność to pojęcie po przejściach”.

Przydarzanie się

Nie ma więc prostego przełożenia teologicznego pojęcia „ludzkiej natury” na pojęcia „genów” czy „wrodzoności”. Trzeba o tym pamiętać, podchodząc do naukowych publikacji dotyczących homoseksualizmu. Autorzy cytowanego przez Jacka Prusaka systematycznego opracowania wyników wielu badań (J. Bailey et al. „Sexual Orientation, Controversy, and Science”, 2016) piszą wprost, że komponent genetyczny homoseksualizmu prawdopodobnie istnieje, ale najprawdopodobniej nie jest dominujący. To oznacza, że w grę wchodzą przede wszystkim „czynniki środowiskowe”. Jednak one wcale nie muszą oznaczać Szustakowego „braku wzorca męskości w wychowaniu” – nie muszą to być żadne okoliczności społeczne, tylko chociażby czynniki działające jeszcze przed narodzinami dziecka. Na przykład wpływ hormonów lub pewnych antygenów występujących w organizmie matki (czy to dalej „z natury?”). Warto podkreślić, że mimo ograniczonej roli czynników genetycznych ci sami naukowcy nie mają wątpliwości, że orientacja homoseksualna nie jest czymś, „co się wybiera”, tylko czymś, „co się przytrafia”.

Uczciwe przyznanie, że „homoseksualizm się przydarza”, a nie „jest wybierany” ani nie „pojawia się z czyjejś winy”, nie musi jednak oznaczać akceptacji związków homoseksualnych – przypomina nam o tym gilotyna Hume’a. Jednocześnie trzeba pamiętać, że nauka nigdy nie głosi prawd ostatecznych. Cytowany raport opiera się na dotychczasowych badaniach. Nie można całkowicie wykluczyć (choć ociera się to o science fiction), że nauka kiedyś znajdzie jakieś wyraźnie zewnętrzne wobec biologii człowieka przyczyny homoseksualizmu (np. jakąś grupę bakterii albo... emitujące nieznane nam promieniowanie poroża jaskiniowych lwów). Ale fakt, że trzeba o tym pamiętać, nie oznacza jeszcze, że warto na to wszystko czekać. Coś takiego może nigdy nie nastąpić.

Również dlatego, że naukowcom nie wszystko wolno. Nikt nie przeprowadzi eksperymentu, który jednoznacznie zmierzy, jaką rolę w kształtowaniu orientacji seksualnej u dzieci odgrywają traumatyczne doświadczenia, bo po prostu nikt o zdrowych zmysłach nie podda dzieci takiemu doświadczeniu w warunkach kontrolowanych. W tej sytuacji skazani jesteśmy na częściową niewiedzę o społecznych wpływach na kształtowanie się orientacji seksualnej. Nie zwalnia to oczywiście nikogo, także o. Szustaka, z obowiązku, by danymi pochodzącymi z nauki posługiwać się rzetelnie. A jak podkreślają autorzy cytowanego raportu – dostępne dane nie wskazują na to, by orientacja seksualna była przyczynowo zależna od okoliczności społecznych, wliczając w to relacje z rodzicami i kwestie wychowawcze.

Naukowe konwencje

Można jednak iść dalej. W filozofii nauki wyróżnia się takie stanowisko jak antyrealizm naukowy. Mówi ono, że pojęcia, którymi posługuje się nauka: kwarki, geny czy orientacja seksualna – są po prostu „użytecznymi fikcjami”, a nie odnoszą się do czegoś naprawdę obecnego w strukturze świata. Ktoś, kto chciałby stosować ten argument do homoseksualizmu, mógłby powiedzieć, że nauka sugeruje, iż orientacja homoseksualna jest czymś „naturalnym”, bo posługuje się taką, a nie inną siatką pojęciową. Można spekulować, że lepsza konceptualizacja tego zjawiska nie rodziłaby żadnych problemów teologicznych.

Jednak jeśli przyjmuje się antyrealizm naukowy, to warto o tym mówić wprost. Nad tym zagadnieniem prowadzi się bowiem poważne dyskusje (np. można mu przeciwstawiać trudny do odparcia „argument z cudu”: jeśli nauka posługuje się fałszywym obrazem świata, to dlaczego odnosi tak wielkie sukcesy w wyjaśnianiu zjawisk, przewidywaniu zjawisk i unifikacji teorii?), a nie oskarża fizyków o to, że ich badania sponsoruje „lobby kwarkowe” i że dali się porwać zgubnej ideologii quantum (mechanics).

Inna sprawa, że „argument z cudu” najbardziej przekonuje w naukach przyrodniczych. W naukach społecznych dysponujemy słabszymi przewidywaniami oraz teoriami, które nie są dobrze zunifikowane (świetnie to widać w psychologii) – zgodziłbym się więc, że sukcesy nauki nie są tutaj aż tak spektakularne, by musiały być cudownym zbiegiem okoliczności, gdybyśmy posługiwali się błędną siatką pojęciową. Również dlatego (pomijając już gilotynę Hume’a) nie przekonuje mnie porównanie Artura Sporniaka, który twierdzi, że dyskusja o gender przypomina sprawę Galileusza, czyli że Kościół staje tutaj wyraźnie przeciwko nauce, i kiedyś się to na nim zemści. Obieg Ziemi wokół Słońca to dość prosty fakt empiryczny, zaś w psychologii zawsze będziemy skazani na mniej lub bardziej konwencjonalne konceptualizacje (np. takie, a nie inne zdefiniowanie pojęć „zdrowie” czy „zaburzenie psychiczne”).

Bardziej konserwatywni chrześcijanie zawsze będą mogli przytoczyć gilotynę Hume’a oraz antyrealizm naukowy jako argumenty przeciwko większym zmianom w doktrynie dyktowanym postępem naukowym – i nawet nie będą się musieli dopuszczać naukowych przekłamań. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i kognitywista z Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych oraz redaktor działu Nauka „Tygodnika”, zainteresowany dwiema najbardziej niezwykłymi cechami ludzkiej natury: językiem i moralnością (również ich neuronalnym podłożem i ewolucją). Lubi się… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2017