Niezdany test Turinga

Przyglądając się reakcjom na zjawisko homoseksualizmu, można odnieść wrażenie, iż Kościół gra w ryzykowną grę. Gra ostro, choć nie ma w ręku wszystkich kart. Te najważniejsze dzierży bowiem nauka.

08.11.2010

Czyta się kilka minut

/ fot. Kathy Belge/ stock.xchng /
/ fot. Kathy Belge/ stock.xchng /

Trudno przecenić rolę internetu w takich dyskusjach, jak debata o tolerancji. Dostęp do informacji oraz możliwości komunikacji mają wpływ na nasze zachowania. Komputer zdążył zmienić nasz sposób życia i wciąż zmienia także naszą świadomość. Nietolerancja rodzi się przecież przede wszystkim z lęku przed innością, a ów lęk można pokonać zdobywając wiedzę, a w jeszcze większym stopniu: przełamując obcość i nawiązując rozmowę. Dotyczy to także nietolerancji wobec osób homoseksualnych.

Jako swego rodzaju ciekawostkę można uznać fakt, że prehistoria komputera pośrednio związana jest właśnie z nieszczęśliwą miłością homoseksualną. W 1930 umiera nagle Christopher Morcom - nieodwzajemniona wielka miłość osiemnastoletniego wówczas Alana Turinga, późniejszego ojca informatyki. Po śmierci przyjaciela ambitny młody homoseksualista rzucił się w wir pracy naukowej, by już w 1936 roku opublikować swoje najważniejsze dzieło - przełomową pracę z dziedziny matematyki. Turing rozstrzygnął w niej jeden z ważniejszych problemów formalizacji podstaw matematyki dotyczący obliczalności, a przy okazji opracował teoretyczny model komputera - tzw. uniwersalną maszynę Turinga. Tym samym pokazał, że można zbudować urządzenie, które będzie wykonywać dowolną ilość różnych zadań, czyli właśnie komputer. Ten moment można uznać za symboliczny początek burzliwego rozwoju informatyki. Ale homoseksualizm Turinga nie miał tylko romantycznego wydźwięku. Ostatecznie doprowadził życie genialnego matematyka do dramatycznego finału.

W 1952 roku Turinga zaczął szantażować kochanek, który wykorzystał fakt, że stosunki homoseksualne były wówczas w Wielkiej Brytanii prawnie zabronione. Turing nie ugiął się i zgłosił próbę szantażu na policję. W konsekwencji sam został aresztowany i wytoczono mu proces o "obrazę moralności". By uniknąć więzienia 40-letni naukowiec zgodził się na kastrację chemiczną przy pomocy żeńskich hormonów, w wyniku czego doświadczył różnych skutków ubocznych, m.in. ginekomastii (rozrostu piersi).

Dokonania i zasługi Turinga dla kraju ostatecznie obróciły się przeciwko niemu. W czasie II wojny światowej Turing pracował nad supertajnym projektem łamania niemieckich szyfrów. Wykorzystując pomysły polskich matematyków, zbudował maszynę pozwalającą odczytywać informacje szyfrowane przy pomocy słynnej Enigmy. W znacznym stopniu osiągnięcie to przyczyniło się do wygrania wojny przez aliantów. Ponieważ jednak umiejętność deszyfrażu okazała się bardzo użyteczna także w okresie zimnej wojny, projekt, w którym uczestniczył Turing, przez wiele następnych dziesięcioleci był utajniony, a wiedza wybitnego matematyka wraz z jego skłonnościami homoseksualnymi zaczęła stanowić politycznie niebezpieczną mieszankę (zwłaszcza po ucieczce do Związku Radzieckiego dwóch szpiegów homoseksualistów). Turingiem zaczęły interesować się służby specjalnie. Odebrano mu także możliwość pracy nad tajnym projektem budowy komputera. Po dwóch latach od sądowego procesu popełnił samobójstwo, spożywając nasączone cyjankiem jabłko. W chwili śmierci miał zaledwie 42 lata.

W 2009 roku premier Gordon Brown przeprosił w imieniu brytyjskiego rządu za "całkowicie niesprawiedliwe" i "straszne" potraktowanie genialnego naukowca. Historia Turinga łamie prymitywne stereotypy funkcjonujące w społecznej świadomości na temat homoseksualistów, jako jednostek szkodliwych, opętanych żądzą seksu czy po prostu pedofilów.

W przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii Polska należy do krajów, które relatywnie szybko zniosły prawo penalizujące akty homoseksualne, bo już w 1932 roku. Nie znaczy to, że jesteśmy społeczeństwem wolnym od homofobii. Według badań z lat 2005 i 2006 przeprowadzonych przez Martę Abramowicz na grupie 1002 homoseksualistów, prawie co piąty badany (18 proc.) doświadczył w tym okresie przemocy fizycznej (potrącenie, kopanie, pobicie, przemoc seksualna), a co drugi przemocy psychicznej (słowne zaczepki, obrażanie, poniżanie, ośmieszanie, grożenie).

Wygląda jednak, że sytuacja się stopniowo poprawia. Choć nadal większość społeczeństwa, bo aż 86 proc., traktuje homoseksualizm za odstępstwo od normy, to z tej grupy aż 63 proc. (czyli 54 proc. Polaków) uważa, że należy go tolerować - wynika z badań przeprowadzonych w kwietniu tego roku przez CBOS. W porównaniu z ankietą z 2008 roku jest to wzrost o 11 proc. Przeciwnych tolerancji jest 23 proc., czyli prawie co piąty Polak - grupa ta w ciągu dwóch lat zmniejszyła się o 8 proc. Średnio co dwunasty Polak (8 proc. badanych) uznaje homoseksualizm za coś normalnego. Pogląd ten idzie w parze z brakiem religijnego zaangażowania. Z kolei brak tolerancji najczęściej występuje u osób starszych, z wykształceniem podstawowym, mieszkających na wsi i często uczęszczających do kościoła. Postawa tolerancyjna jest najczęstsza wśród mieszkańców największych miast, osób z wyższym wykształceniem, ludzi młodych oraz wśród osób dobrze zarabiających.

Zarówno tolerancja, jak i uznanie homoseksualizmu za coś normalnego zależne są statystycznie od tego, czy ktoś zna, czy nie zna osobiście geja lub lesbijkę. Jest to wyraźny sygnał, że dialog, rozmowa, bezpośrednie poznanie racji drugiej osoby oraz wejście w jej perspektywę mają znaczenie dla wzrostu tolerancji. (Zupełnie wyjątkową ilustracją tej prawdy jest dialog, jaki od lat prowadzą Cezary Gawryś z "Więzi" oraz przyznający się do skłonności homoseksualnych psycholog Tomasz Górski. Obaj zdecydowali się opublikować niezwykle szczerą rozmowę, pokazującą wręcz wzorcowo proces pokonywania własnych uprzedzeń, otwierania się na drugiego i poznawania głębokiej prawdy o człowieku. Ich rozmowa to w polskim Kościele katolickim właściwie ewenement.)

Mało jest zjawisk, o które toczyłby się tak gorący kulturowy spór. Pytania i odpowiedzi pojawiają się na różnych poziomach: moralnym, psychologicznym, biologicznym, społecznym, metafizycznym, religijnym. Zwyrodnienie? Patologia? Czy odmienność mieszcząca się w normie? Co decyduje o pojawieniu się skłonności homoseksualnych: czynniki wrodzone czy nabyte? Czy orientację seksualną można zmienić? Z perspektywy osób homoseksualnych dyskusja ta przypomina sąd, który ma rozstrzygnąć, czy są w pełni normalnymi ludźmi. Już sam ten fakt powinien nas uczulać, by nie wydawać pochopnych ocen.

Oceny muszą się opierać na danych naukowych. Nie chodzi tu o jakiś redukcjonizm, który sprowadzałby metafizykę do biologii. Chodzi o sprawdzony przez rozwój nauki porządek metodologiczny, wskazujący, że nic, co ma być zgodne z rozumem, nie może być jednocześnie sprzeczne z dobrze potwierdzonymi osiągnięciami nauk empirycznych. Dlatego tak istotne wydaje się pytanie o empiryczną genezę i naturę homoseksualizmu.

Nauka wskazuje, że na pojawienie się homoseksualizmu decydujący wpływ mają czynniki wrodzone, a nie nabyte. Homoseksualizm się odkrywa a nie wybiera (dotyczy to tylko męskiego homoseksualizmu, natura homoseksualizmu kobiecego jest o wiele bardziej skomplikowana). Choć naukowcom dotychczas nie udało się precyzyjnie wskazać mechanizmu tworzenia się takich skłonności (np. czy odpowiadają za nie konkretne geny; jakie znaczenie pełnią hormony oddziałujące w okresie prenatalnym; czy immunologiczna reakcja matki wpływa na późniejsze preferencje dziecka), z całą pewnością mają one podłoże biologiczne. Żadne badanie podważające wpływ wrodzonych czynników nie jest wstanie wyjaśnić dziedzicznych zależności, które ujawniają się w badaniach statystycznych (np. występowanie orientacji homoseksualnej w rodzinie tylko po linii matki). Badania wskazują także, że utrwalona z wiekiem orientacja jest najprawdopodobniej nieodwracalna. Nie trudno odgadnąć, że pytanie na temat skuteczności tzw. terapii reparatywnej (próbującej "odwrócić" skłonności) może być niezwykle życiowo ważne.

Zastrzeżenie, które zwykle pojawia się w takich dyskusjach, że również skłonność do alkoholizmu ma wrodzone, bo genetyczne podłoże, zdradza ideologiczne podejście. Nikt w pełni świadomy nie będzie twierdził, że alkoholizm służy człowiekowi. Jego szkodliwość jest bezdyskusyjna. Poza tym skłonność do alkoholizmu dotyczy przyswajalności przez organizm trującej substancji. Skłonność homoseksualna dotyczy natomiast zdolności do kochania - dotyka istoty człowieka.

Już w 1973 r. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne usunęło homoseksualizm z klasyfikacji zaburzeń psychicznych DSM (homoseksualizm występował w niej jako dewiacja seksualna). W 1975 Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne stwierdziło, że homoseksualizm sam z siebie nie przyczynia się do zaburzeń czy nieprawidłowego funkcjonowania jednostek. W 1990 r. działająca w ramach ONZ Światowa Organizacja Zdrowia wykreśliła homoseksualizm z Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych .

Kroki te podjęto pod wpływem badań naukowych. Nie wykazują one związku homoseksualizmu z innymi cechami człowieka, które wpływałyby destrukcyjnie na życie, np. ze skłonnością do depresji czy kompulsywnych zachowań seksualnych. Natomiast na pewno istotny wpływ na jakość życia osób homoseksualnych ma społeczna tolerancja. Ostracyzm i kulturowa negacja homoseksualizmu sprawiają, że osoby nieheteroseksualne żyją w permanentnym stresie. Grzegorz Iniewicz w artykule "Społeczno-kulturowy kontekst terapii osób o homoseksualnej orientacji" ("Psychiatria Polska", 1/2009) powołuje się na brytyjskie badania, z których wynika, że 60 proc. homoseksualistów dostrzega źródło swoich kłopotów psychicznych w zachowaniu innych ludzi. Chodzi o trudności w relacjach, problemy rodzinne, depresja, niskie poczucie własnej wartości, alkoholizm, samotność czy też myśli samobójcze.

"Lubię książki, nie lubię siebie" - przedstawia się na swoim blogu 20-letni homoseksualista-katolik. Co zrobić, by polubił także siebie?

Przyglądając się kościelnym reakcjom na zjawisko homoseksualizmu, można odnieść wrażenie, iż Magisterium gra w ryzykowną grę. Gra ostro, choć nie ma w ręku wszystkich kart. Te najważniejsze, jak się wydaje, dzierży nauka.

Pierwszą posoborową wypowiedź na temat homoseksualizmu charakteryzuje jeszcze pewne otwarcie na zagadnienie. W opracowanej w 1976 r. przez Kongregację Nauki Wiary Deklaracji o niektórych zagadnieniach etyki seksualnej "Persona humana" (podpisanej przez kard. Franjo Šepera i zatwierdzonej przez Pawła VI) znajdziemy tradycyjne nauczanie o moralnym nieuporządkowaniu aktów homoseksualnych. Ale dokument ponadto sugeruje, że "nie wydaje się nieuzasadnione" dostrzeganie specyficznej sytuacji tych homoseksualistów, "którzy są takimi na stałe z powodu pewnego rodzaju wrodzonego popędu lub patologicznej konstytucji uznanej za nieuleczalną".

W następnym dokumencie - opracowanym w 1986 r. przez kard. Josepha Ratzingera "Liście do biskupów Kościoła katolickiego o duszpasterstwie osób homoseksualnych" - owo dostrzeganie specyfiki sytuacji homoseksualistów zostaje już uznane za teologicznie niebezpieczne. "Należy sprecyzować, że szczególna skłonność osoby homoseksualnej, chociaż sama w sobie nie jest grzechem, stanowi jednak słabszą bądź silniejszą skłonność do postępowania złego z moralnego punktu widzenia. Z tego powodu sama skłonność musi być uważana za obiektywnie nieuporządkowaną" - czytamy w punkcie 3. Listu.

W dołączonej argumentacji zaskakujące jest dosłowne, wręcz potoczne odczytywanie przez Kongregację fragmentów Biblii odnoszących się do czynów homoseksualnych. Najczęściej przytaczany fragment z Księgi Rodzaju (19, 1-29), opisujący zniszczenie Sodomy i Gomory, nie odnosi się przecież bezpośrednio do homoseksualizmu. Prześladowcy Lota i jego tajemniczych Gości nie są typowymi homoseksualistami (w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, czyli nie wybierającymi swojej orientacji). Jest to opis próby gwałtu, którego celem nie jest homoerotyczna satysfakcja, ale upokorzenie i narzucenie władzy nad Lotem i jego gośćmi. Takie zachowania (obserwowane również w świecie zwierzęcym) ujawniały się m.in. w panującym w owych czasach brutalnym zwyczaju gwałcenia podbitego wojska przez żołnierzy zwycięskiej armii. Sprowadzenie przeciwnika do roli biernego obiektu seksualnego było ostatecznym jego upokorzeniem i odebraniem mu resztek godności, a tym samym - całkowitym podporządkowaniem go sobie. Trudno się dziwić, że Biblia takie działania moralnie potępia.

Kluczowym stwierdzeniem biblijnej opowieści o Sodomie i Gomorze są zatem słowa, które wypowiadają napastnicy, kiedy Lot proponuje im swoje córki zamiast tajemniczych mężczyzn przyjętych w gościnę: "Sam jest tu przybyszem i śmie nami rządzić!" (19,9). Gdyby rzeczywiście owi mieszkańcy Sodomy byli zdeklarowanymi homoseksualistami, Lot nie próbowałby w taki skądinąd wysoce niemoralny sposób odwrócić uwagi prześladowców.

Dzisiaj staje się coraz bardziej oczywiste, że również św. Paweł, potępiając homoseksualizm, niewłaściwie identyfikował jego naturę i genezę, kojarząc go z bałwochwalstwem i moralnym zepsuciem (por.: Rz 1, 18-32; 1 Kor 6, 9; 1 Tym 1, 10). O tyle jest to zrozumiałe, że Apostoł narodów oczywiście nie dysponował współczesną wiedzą, a dla osoby o orientacji heteroseksualnej trudna do pojęcia przeciwna orientacja wydaje się godzić w wartości, których fundament Biblia dostrzega w Bogu, jak miłość, prokreacja czy rodzina. Tym bardziej, że za czasów Apostoła wciąż funkcjonowała homoseksualna prostytucja sakralna, co musiało wywoływać wśród chrześcijan zgorszenie.

Ryzykowne jest także kojarzenie skłonności homoseksualnych ze skutkami grzechu pierworodnego - taką sugestię za św. Pawłem czyni wspomniany List Kongregacji Nauki Wiary z 1986 r. (nr 6). Gdyby rzeczywiście "odwrócona" orientacja stanowiła skutek grzechu pierworodnego, homoseksualiści byliby jedyną "biologiczną" grupą, w której grzech pierworodny byłby aż tak precyzyjnie identyfikowalny - wręcz byliby żywymi dowodami na jego zaistnienie w ludzkiej prehistorii. Co jednak stanie się z dogmatem, gdy nauka szczegółowo rozpozna genezę i naturę homoseksualnych skłonności?

Intuicyjnie przewidując takie niebezpieczeństwo, Sobór Trydencki zrobił wszystko podczas formułowania nauki o grzechu pierworodnym, by uniknąć wskazywania konkretnych przykładów jego skutków. Odrzucił m.in. nauczanie św. Augustyna o utożsamieniu grzechu z pożądaniem seksualnym. Dzisiaj mielibyśmy swoisty comeback augustyńskiego podejścia.

Owo potępienie przez Kongregację Nauki Wiary skłonności homoseksualnych, które jak na biblijne i naukowe dane wydaje się zbyt pośpieszne, prowadzi także do ryzykownych wniosków. W "Uwagach dotyczących odpowiedzi na propozycje ustaw o niedyskryminacji osób homoseksualnych" z 1992 r. Kongregacja potwierdza tradycyjny kościelny dystans wobec stanowienia praw chroniących zachowania homoseksualne przed dyskryminacją. Kościół uważa, że nie można chronić zachowań niemoralnych na równi z prawami człowieka. Ale czy to samo zastrzeżenie (czyli de facto zgoda na dyskryminację) dotyczy także skłonności?

Magisterium odpowiada twierdząco. Czytamy: "Istnieje jeszcze jeden ważny powód, dla którego >>skłonność seksualna<< nie jest cechą porównywalną z rasą, płcią, wiekiem itp. Skłonność seksualna człowieka pozostaje zazwyczaj nieznana, dopóki on sam otwarcie jej nie określi lub nie ujawni jej przez jakieś zachowanie zewnętrzne. Większość osób o skłonności homoseksualnej, które starają się zachowywać w życiu zasady czystości, z reguły nie deklaruje publicznie swojego homoseksualizmu. Zwykle zatem nie zachodzi w ich przypadku problem dyskryminacji w dziedzinie zatrudnienia, w polityce mieszkaniowej itd.". Słowem: jeśli nie chcesz być dyskryminowany, nie ujawniaj się! (W przypadku Turinga zalecenie to brzmiałoby: nie idź na policję!)

Problem w tym, że podobnie jak w przypadku rasy, płci i wieku, także orientacji nie wybieramy, nie mamy na nią wpływu, ani nie możemy jej zmienić. Dyskryminacja ze względy na orientację wydaje się zatem również niesprawiedliwa. Poza tym psychologowie wskazują, jak ważny dla psychicznej równowagi jest tzw. coming out, czyli stopniowy proces ujawniania swojej orientacji homoseksualnej w coraz szerszym społecznym kręgu (poczynając od własnej świadomości aż po publiczną jawność). "Badania pokazują, iż nieujawnienie jest szkodliwe zarówno dla zdrowia, jak i kształtowania bliskich relacji, gdyż uniemożliwia ekspresję doświadczanych emocji" - zauważa Iniewicz w cytowanym artykule.

Najważniejsze, jak się wydaje, jest pytanie: jak głęboko skłonność homoseksualna strukturalizuje i naznacza całą płciowość człowieka? Czy można jedną od drugiej oddzielić, tzn. czy można nie akceptować skłonności bez deprecjonowania zarazem samej płciowości? Teza taka wydaje się trudna do utrzymania. Przypomnijmy, że kompetentne w jej rozstrzygnięciu są nauki o człowieku, a nie sama teologia.

Katechizm za współczesną nauką w punkcie 2332 stwierdza, że nie da się oddzielić płciowości od osoby: "Płciowość wywiera wpływ na wszystkie sfery osoby ludzkiej w jedności jej ciała i duszy. Dotyczy ona szczególnie uczuciowości, zdolności do miłości oraz prokreacji i - w sposób ogólniejszy - umiejętności nawiązywania więzów komunii z drugim człowiekiem". Jeśli jest to prawdą i jeśli homoseksualizm jest nieodwracalny, to mamy do czynienia z następującymi konsekwencjami. Pomijając stosunkowo prosty przypadek biseksualisty, który swoją orientację może po prostu wybrać i jej się trzymać, płciowość homoseksualisty całościowo może przejawiać się tylko poprzez homoseksualną skłonność (nie jest on w stanie wiązać się emocjonalnie z osobami płci przeciwnej). Potępiając nie tylko same działania, ale także ową skłonność, Kościół potępiałby zarazem płciowość homoseksualisty. Potępiając z kolei płciowość, potępiałby fundamentalną dla człowieka zdolność kochania. Potępiając zdolność kochania, Kościół wbrew deklaracjom potępiałby samego człowieka, odbierał mu nadzieję, głosił "złą nowinę". Ostatecznie, zaprzeczałby swojej misji. Stawka jest zatem bardzo wysoka!

Dotyka to także problemu związku orientacji homoseksualnej z możliwością osobowego rozwoju. Kościół a priori deklaruje negatywny wpływ: orientacja, jako "ontologiczna" wada skłaniająca do czynów złych moralnie, musi przeszkadzać w rozwoju. Przestałoby to być oczywiste, gdyby okazało się, że płciowość, a więc także zdolność kochania, mogą się u homoseksualisty całościowo przejawiać tylko homoseksualnie (Kościół zapewne nie chciałby głosić tezy, że homoseksualiści są niezdolni do miłości, jako jedyna tak precyzyjnie zidentyfikowana grupa).

Znów, jeśli jest to prawdą, mamy do czynienia z ważkimi konsekwencjami. Homoseksualista, jak każdy człowiek, zobowiązany jest moralnie do dojrzewania w wymiarze osobowym i rozwijania swoich ludzkich potencjalności. To dojrzewanie i rozwój związane są ściśle ze zdolnością kochania, a zatem dla osoby homoseksualnej - z jej orientacją seksualną. Dlatego homoseksualista ma wręcz moralny obowiązek zaakceptować swoje skłonności.

Tezą o nieuporządkowaniu skłonności Kościół wypycha wierzących homoseksualistów poza wspólnotę. Takie nauczanie stawia ich w konflikcie lojalności wobec Magisterium i wobec własnego sumienia. Oczywiście człowiek ma obowiązek przede wszystkim iść za głosem sumienia, tym samym homoseksualiści zmuszeni są rozluźnić związek z Kościołem. Zauważmy, że teoretycznie przy takim nauczaniu żadne duszpasterskie działanie nie jest w stanie tego zmienić.

Nie znaczy to, że akty homoseksualne są tym samym moralnie usprawiedliwione. Angażowanie seksualności w formie genitalnej uprawnione jest tylko w otwartym na płodność małżeństwie heteroseksualnym. Kościół nie musi rezygnować z wielowiekowego nauczania, mającego silne zakorzenienie w Biblii i moralnej intuicji. Tyle że zło moralne aktów homoseksualnych nie bierze się stąd, że są one homoseksualne, tylko stąd, że są pozamałżeńskie. Skoro tak, to homoseksualista zobowiązany jest do osobowego rozwoju w ten sam sposób, jak każdy człowiek żyjący poza małżeństwem niezależnie od orientacji - wybierając wstrzemięźliwość.

To z kolei nie oznacza konieczności całkowitego zerwania z tzw. kulturą gejowską. Przeciwnie, są w niej elementy (np. promowanie silnej przyjaźni i wsparcia) niezbędne do osobowego rozwoju. Ale są w niej, jak w każdej ludzkiej kulturze, także elementy, które nie służą człowiekowi. Nikt z nas - dotyczy to w równym stopniu homoseksualistów, jak heteroseksualistów - nie jest zwolniony od odpowiedzialności za wyrabianie w sobie umiejętności rozróżniania dobra od zła.

Reasumując, nauczanie jest wciąż za mało subtelne: nie potrafi w wystarczająco precyzyjny sposób rozróżnić między wartością normy mówiącej o współżyciu tylko w heteroseksualnym małżeństwie, a wartością orientacji homoseksualnej. Wartość płciowości oraz wartość orientacji seksualnej nie wyczerpują się przecież tylko w działaniach genitalnych. Odrzucenie zachowań nie musi pociągać za sobą koniecznie odrzucenia samej orientacji. Można uratować i normę, i orientację. Urząd Nauczycielski Kościoła w pewnym sensie poświęcił dla doktryny trudną drogę homoseksualistów. Przyjął postawę walki z homoseksualistami i z ich orientacją seksualną, zamiast walki o homoseksualistów.

W tym kontekście groźne jest zarówno wejście w otwarty spór z nauką (poczynając od sprawy Galileusza takie spory Kościołowi zwykle nie wychodziły na dobre), jak i "poświęcanie" ducha Ewangelii dla doktrynalnych ułatwień. Wycofując się z tej ryzykownej gry, jak się wydaje, zarówno Kościół, jak i my wszyscy moglibyśmy tylko zyskać.

W latach poprzedzających upokarzającą rozprawę sądową Turing pracował nad ideą sztucznej inteligencji - znów wyprzedzając innych naukowców o co najmniej 20 lat. W poświęconym tej idei artykule z 1950 r. zaproponował słynny test nazwany później jego nazwiskiem. Test Turinga to praktyczny sprawdzian inteligencji komputera. W jaki sposób będzie można stwierdzić, że maszyna myśli? Turing przekonywał, że wówczas, gdy odpowiedzi komputera na serię zmyślnych pytań będą nieodróżnialne od odpowiedzi człowieka. Do tej pory żaden program komputerowy nie przeszedł testu Turinga. Jeśli odniesiemy ten sprawdzian metaforycznie do człowieczeństwa, to w 1952 roku nie zdało go także społeczeństwo brytyjskie. To powinno być dla nas przestrogą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej