Polska od „moża” do „moża”

Jakie sytuacje kryzysowe grożą dziś Polsce najbardziej? Ataki terrorystyczne? Powodzie? Według niektórych największe zagrożenie stanowi system zarządzania kryzysowego.

12.04.2011

Czyta się kilka minut

Powódź / fot. Grzegorz Momot / PAP /
Powódź / fot. Grzegorz Momot / PAP /

Początek 2010 r. Przemysław Guła, były p.o. szefa Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, oraz Paweł Tarnawski, były dyrektor w tej instytucji - obaj w atmosferze konfliktu odeszli z RCB kilka miesięcy wcześniej - rozpoczynają pracę nad książką o problemach zarządzania kryzysowego w Polsce. Do współpracy zapraszają kilkunastu ekspertów, m.in. pięciu byłych współpracowników z RCB (dziś - co w tej historii ważne - urzędników MSWiA).

Pod koniec roku 2010 powstaje wersja robocza publikacji, a na początek marca 2011 r. wydawcy - Mediainstytut i Akademia Krakowska im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego - planują spotkanie promocyjne. Mają się na nim zjawić m.in. przedstawiciele Prokuratury Generalnej i MSWiA.

Do spotkania nie dochodzi. Powód? Urzędnicy MSWiA wycofują swoje artykuły z książki. Według ich mocodawców (sami autorzy nie chcą się wypowiadać): z powodu niedopełnienia procedur autorskich; według redaktorów publikacji oraz doniesień prasowych (m.in. informatora "Gazety Wyborczej"): z powodu nacisków resortu, by wycofali się ze współautorstwa w książce zawierającej krytyczne uwagi o systemie zarządzania antykryzysowego (chodzi o rozdziały napisane przez Gułę i Tarnawskiego).

Efekt? Pierwsza wydrukowana transza książki, czyli ok. trzystu egzemplarzy, idzie na przemiał.

Co tak rozsierdziło urzędników? "Trudno uzyskać odpowiedź na pytanie, kto odpowiada za koordynację działań w dużych kryzysach, jak choćby powodzie. Trudno zidentyfikować, kto odpowiada za politykę informacyjną" - pisze m.in. w zakończeniu Przemysław Guła.

To właśnie spór o podział kompetencji w sytuacjach kryzysowych na szczeblu centralnym wysuwa się na plan pierwszy w konflikcie między byłym a obecnym kierownictwem RCB.

Haiti: "Radosna improwizacja"

Ustawa o zarządzaniu kryzysowym na pozór nie pozostawia wątpliwości - zarządzanie to domena Rady Ministrów. Wobec kryzysu powołuje się Rządowy Zespół Zarządzania Kryzysowego: ciało doradcze, które ma m.in. koordynować działania różnych resortów.

Jaka jest rola RCB? Instytucja ma się zajmować informacyjną "obsługą" działań Rady Ministrów i RZZK. RCB to jedyna stała - a nie tylko zbierająca się na czas kryzysu - instytucja na szczeblu centralnym. I to właśnie jego funkcjonowanie wywołuje najgorętszy spór.

- RZZK to powoływane ad hoc ciało polityczne. RCB jest jedyną instytucją ponadresortową, która zdolna jest zbierać informacje, a następnie opierając się na nich, rekomendować działania - mówi "Tygodnikowi" Paweł Tarnawski. - Choć koordynacja tych działań według ustawy należy do RZZK, to wykonawcą spójnego planu jest i, jak pokazuje doświadczenie, zawsze było tak naprawdę RCB. Z tej roli obecne kierownictwo się nie wywiązuje.

Tarnawski - absolwent Akademii FBI w USA, były policjant i pracownik CBŚ, w 2009 r. przez pół roku szef Biura Ochrony Infrastruktury Krytycznej i Planowania w RCB, później ekspert ONZ w Afryce - po odejściu z instytucji Przemysława Guły napisał do komendanta głównego policji (stąd został oddelegowany do pracy w RCB) dwuzdaniowy raport: "Proszę o cofnięcie oddelegowania do RCB. Prośbę motywuję zmianą w kierownictwie, która uniemożliwia profesjonalną i apolityczną pracę".

Podobnie zrobiło kilkunastu lojalnych wobec Guły urzędników.

Dlaczego decydują się na frontalną krytykę polityki antykryzysowej dopiero dzisiaj, ponad półtora roku po przesileniu w RCB? Tarnawski nie kryje: - Do tej pory moja krytyka była łagodniejsza, bo byłem urzędnikiem państwowym w CBŚ. Nawet w książce, która narobiła tyle szumu, nie ma tak naprawdę radykalnej krytyki. Teraz, kiedy odszedłem ze służby publicznej, mam większą swobodę wypowiedzi.

Podaje przykłady złych, jego zdaniem, działań antykryzysowych, za które wini RCB: - Czy to powódź, czy zaangażowanie na Haiti, nigdy nie było wiadomo, kto podejmuje decyzje i koordynuje akcje. Na Haiti zaangażowanych było kilka resortów: MSWiA, Ministerstwo Zdrowia i MON, który miał Polaków przewozić. Akcja została koncertowo spartaczona. Była to radosna improwizacja, właśnie z powodu braku informacyjnej koordynacji.

Jak mówi, na Haiti trafili najlepsi ratownicy, tyle że nie byli już tam potrzebni. - Dotarli o tydzień za późno, bo okazało się, że nie ma ich czym przewieźć - mówi. - Na miejscu nie było transportu, więc siedzieli i czekali na haitańskim lotnisku. Winne jest RCB, bo powinno wiedzieć, że na tym etapie ratownicy nie byli do niczego potrzebni, przydaliby się za to w większym stopniu lekarze i sprzęt medyczny. Akcję przedstawiono jako sukces, a tak naprawdę brak koordynacji i informacji sprawił, że niepotrzebnie umarło wielu ludzi, czekając bezskutecznie na operację i medyczny sprzęt.

Zarzuty Tarnawskiego odpiera Witold Skomra z RCB, doradca Rządowego Zespołu Zarządzania Kryzysowego: - Spór o to, czym powinno być RCB, trwa od dawna - stwierdza. - Ustawa mówi, że każdy resort wykonuje swoje zadania przy wsparciu własnego Centrum Zarządzania Kryzysowego. Konstytucja z kolei mówi o autonomii ministerstw. Kto jest odpowiedzialny za to, by zbierać informacje, odpowiednio je przetwarzać, a następnie podejmować na ich podstawie decyzje? Według ustawy właśnie ministerstwa. Postulat, by resorty w koordynacji działań wspierało RCB, jest niezgodny z Konstytucją i ustawą o zarządzaniu kryzysowym.

Tarnawski: - Jeśli RCB nie może koordynować informacyjnie działań, jego rola sprowadza się do funkcji poczty, i jako takie jest niepotrzebne.

Jak pracownicy RCB komentują zarzuty dotyczące akcji na Haiti? - Te oskarżenia w ogóle nie mają uzasadnienia. Międzynarodowe akcje ratownicze to domena MSWiA i PSP, która posiada ekspertów w tej dziedzinie - mówi Skomra.

I dodaje: - Poszkodowanym na Haiti pomagała grupa poszukiwawczo--ratownicza PSP w zmodyfikowanym składzie, z dodatkowymi ratownikami i zwiększoną liczbą zestawów ratowniczych. Modyfikacja ta spowodowana była późniejszym, jednakże nie zbyt późnym, wylotem do działań ratowniczych. Fakty są nieubłagane: ludzie byli ratowani również po przybyciu polskiej grupy, w tym przez naszych ratowników, którzy skutecznie zapewnili m.in. ewakuację medyczną do już funkcjonujących amerykańskich szpitali.

"Biurokracja zabiła zmiany"

Lista zarzutów Tarnawskiego jest dłuższa. Dotyczy zaniechań, które miały jego zdaniem miejsce po odejściu Przemysława Guły.

Jak twierdzi, Polska nie ma procedur na wypadek porwania naszego obywatela za granicą. "W wypadku zdarzenia ofiara zdana jest na MSZ (...) i łut szczęścia - pisze w przywoływanej już publikacji. - Prace nad tego typu procedurami rozpoczęto w 2009 r. w Rządowym Centrum Bezpieczeństwa (...) inicjatywa umarła »śmiercią naturalną«. Nasuwa się pytanie, skąd u osób odpowiedzialnych za państwo brak zainteresowania uregulowaniem tego typu kwestii".

- Cytat nie jest zarzutem wobec MSZ - zaznacza Tarnawski. - W niektórych miejscach świata po prostu tradycyjna dyplomacja nie może działać.

Skomra: - Po tragicznym wydarzeniu w Pakistanie został powołany zespół przygotowujący procedury na wypadek porwania. Aby skutecznie działać w takich przypadkach, trzeba wykorzystywać również działania nieoficjalne, które, podejmowane przez instytucje państwowe, są niejawne. Nie musi o nich również wiedzieć Paweł Tarnawski.

Jak dodaje Skomra, w ramach MSZ działa zespół antykryzysowy: - Działa doskonale. Odnotowaliśmy na tym polu kolosalny postęp - twierdzi urzędnik.

- Tajność powinna dotyczyć działań takich służb jak ABW lub wojsko - odpowiada Tarnawski. - Co może być niejawnego w jasnym określeniu, kto odpowiada za działania antykryzysowe czy na jakich zasadach bezzwłocznie oddelegować pracownika jednej instytucji do drugiej (np. policyjnego negocjatora do MSZ)?

Kolejny punkt sporny to system informatyczny SARNA, który miał pomagać w zintegrowaniu działań na wypadek epidemii i który wprowadziło kierownictwo w 2009 r. - To była potrzeba chwili - mówi Tarnawski. - Wcześniej struktury wojewódzkie kontaktowały się ze szpitalami i spisywały dane ołówkiem, by przekazać je nam. Efekt? Dane, dotyczące np. liczby łóżek czy sprzętu ratującego życie, były wewnętrznie sprzeczne. Chcieliśmy, by nie było głuchego telefonu, by szpitale bezpośrednio logowały się i wprowadzały informacje. Żeby było na bieżąco wiadomo, że w mieście X nie ma już łóżka albo takiego czy innego sprzętu.

Tymczasem pozbycie się SARNY było jedną z pierwszych decyzji nowego kierownictwa. Jak podkreśla Tarnawski, system został zaprojektowany przez Wojskową Akademię Techniczną, i nie kosztował podatnika nawet złotówki.

Co na to obecne kierownictwo RCB?

- Ministerstwo Zdrowia, które jest instytucją wiodącą w wypadku zagrożeń epidemiologicznych, nie zdecydowało się na razie na wdrożenie SARNY. Obecnie resort zbiera informacje za pomocą innych systemów - mówi Witold Skomra. I dodaje: - W razie sytuacji kryzysowej, która uzasadniałaby użycie systemu, można do niego wrócić, w porozumieniu z WAT oraz Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, którzy są właścicielami praw autorskich i majątkowych do SARNY. Tymczasem administracja do dziś takich praw nie otrzymała.

Lokalna prowizorka

Problemy nie kończą się jednak w stołecznych gabinetach. Z jak dużymi kłopotami boryka się w kryzysach Polska lokalna, pokazały powodzie. To samorządy mają obowiązek bezpośredniego reagowania. Do dziś widać, jak wiele działań i zaniechań władzy lokalnej zwiększyło straty po powodzi z 2010 r.

Choćby w powiecie bocheńskim.

Wciąż trwają tu przepychanki między starostą, wójtem a zarządem zapory w Dobczycach (woda zalała powiat bocheński po zrzucie ze zbiornika retencyjnego). Wójt Bochni Jerzy Lysy tuż po powodzi zawiadomił prokuraturę, bo, jak twierdzi, nikt nie poinformował władz lokalnych o zrzucie. - Stało się tak, bo w weekend nie działało powiatowe centrum zarządzania kryzysowego - mówi. - Gdyby informacje dotarły do nas wcześniej, straty mogłyby być mniejsze.

Z kolei starosta oskarża o zaniedbania gminę: jej magazyny, uważa, nie były przygotowane na wypadek powodzi, i to na starostwo spadła większość ciężaru prowadzenia akcji.

Strony pogodziła niedawno prokuratura. Wniosek wójta o ukaranie zarządzających zbiornikiem w Dobczycach oddaliła i wytknęła zaniechania tak władzom powiatu, jak i gminy: o zagrożeniu, jak napisano, wiadomo było od wczesnego rana w dzień powodzi, tymczasem władze na obu szczeblach ogłosiły alarm po południu. Bocheńscy urzędnicy nieoficjalnie przyznają, że "zarządzanie kryzysem" zawiodło na każdym możliwym szczeblu.

Jak jest w innych częściach kraju?

- Samorządowcy w wielu wypowiedziach po powodzi z 2010 r. podnoszą problemy braku koordynacji i nieskuteczności działań przeciwpowodziowych - mówi poseł PO Witold Pahl, który zdecydował się na nieformalny audyt w gminach i starostwach województwa lubuskiego oraz zorganizowanie specjalnej ankiety wśród samorządowców.

- Pierwszy wniosek to nieprecyzyjne przepisy, które nakładają na gminy obowiązek gromadzenia sprzętu przeciwpowodziowego, ale nie mówią, jakie ilości tego sprzętu powinny się tam znajdować - mówi Pahl. - Przedstawiciele wojewódzkiego centrum zarządzania kryzysowego niejednokrotnie po przyjeździe do gminy stwierdzali, że w magazynie jest kilka worków z piaskiem oraz wiader. Drugi wniosek to konieczność przekazania większych kompetencji powiatom. Komunikacja między ogniwem wojewódzkim a gminnym, np. zamawianie sprzętu, trwa podczas powodzi zbyt długo.

Czy w kwietniu 2011 r., niecały rok po ostatniej powodzi, Polska lokalna jest przygotowana na kolejne?

- I tak, i nie - odpowiada dr Ryszard Grosset, były komendant główny PSP, obecnie prorektor Wyższej Szkoły Zarządzania i Prawa im. H. Chodkowskiej w Warszawie. - Tak, w sensie przygotowania poszczególnych służb ratowniczych. Nie, bo może w przyszłości znowu zawieść to, co zawiodło w ubiegłym roku: system powiadamiania, alarmowania, koordynacji działań na najniższych szczeblach i najbliżej obywatela. To m.in. syndrom ośmiogodzinnego pracownika w centrum zarządzania kryzysowego w gminie i powiecie.

Jak dodaje Grosset, na całej linii zawodzi też sfera edukacji na rzecz bezpieczeństwa. - Jakoś nie jesteśmy się w stanie do tego przekonać - mówi. - Jeśli spojrzymy na zachowanie sprzed kilku tygodni Japończyków, na racjonalność ich zachowań mimo całkowicie nieprzewidywalnych okoliczności, zobaczymy, do czego prowadzi rozsądnie prowadzony system edukacji właśnie.

Inne problemy to według naukowca zaniedbania w sporządzaniu procedur i siatek zadań. To one mają jasno pokazywać, co i kto powinien robić. - Skończyliśmy właśnie roczne studium podyplomowe z zarządzania kryzysowego - mówi Grosset. - Wśród słuchaczy byli urzędnicy powiatowi i gminni. Finalnym efektem kursu był obowiązek przygotowania siatek bezpieczeństwa. Dzięki temu mogliśmy zapoznać się z dotychczasowym ich stanem. Wiele z nich było po prostu "odwalonych": na bardzo dużym poziomie ogólności. Takie plany nie mają większego sensu.

Rok po powodzi niewiele wskazuje, by sytuacja zmieniała się na lepsze.

Summa zaniedbań

O podobne słabości - na poziomie centralnym - oskarżają polski system antykryzysowy Przemysław Guła i Paweł Tarnawski.

Ale nie tylko o nie. Na przykładzie losów kierownictwa RCB z 2009 r. Tarnawski dowodzi, że instytucjami kryzysowymi rządzi zasada znana z innych urzędów: upolitycznienie i zamiana kompetentnych na lojalnych. - Kryzys w instytucjach kryzysowych zaczyna się, gdy przychodzi ktoś, kto się na tym nie zna - mówi Tarnawski. - Sławomir Petelicki powiedział kiedyś o GROM-ie, że powstał z marzeń i walki z betonem biurokracji. I że od terrorystów zawsze groźniejsi byli biurokraci.

O Gule, który nie chce się wypowiadać w mediach, Tarnawski mówi: najbardziej kompetentna osoba na stanowisku szefa RCB, jaką można sobie wyobrazić. - Ratownik, lekarz, uczestniczący chyba we wszystkich ważnych akcjach ratowniczych na świecie, związany z tym wszystkim, co nowoczesne w polskiej praktyce działania antykryzysowego - wylicza. - Po krytyce kierownictwa, które przyszło po nas, dostał etykietkę "człowieka PiS-u". Tyle że wcześniej był zwalniany, z powodu różnych animozji personalnych, tak za czasów SLD, jak i PiS. W Polsce nie można być niczyim człowiekiem.

Podobne komentarze, nie tylko ze strony polityków opozycji, można było usłyszeć zaraz po zwolnieniu Guły w 2009 r. Choćby z ust doradzającego mu dr. Grosseta i innych ekspertów.

Inaczej widzi rzecz Witold Skomra. Zapytany, czy jakiekolwiek punkty krytyki Guły i Tarnawskiego uważa za warte przemyślenia, odpowiada niechętnie. Przyznaje jednak, że czytał fragmenty książki: - Czytając, zastanawiałem się, w jakim stopniu przez autorów przemawia zwykła frustracja byłych pracowników. Nie widzę powodów, by o tej książce dyskutować, bo nie wnosi ona niczego nowego - mówi.

Niezależnie, kto ma rację, gołym okiem widać, że w polskiej polityce antykryzysowej istnieją luki. Wypełnia je polski syndrom improwizacji i organicznej niechęci do procedur, o czym przekonaliśmy się nie tylko przy okazji powodzi, ale też katastrofy smoleńskiej (o tym Tarnawski nie chce się wypowiadać, bo, jak mówi, niemożliwa jest w Polsce dyskusja na ten temat bez narażania się na polityczne etykiety).

- Rządzi nami koncepcja Polski od "moża" do "moża". Może się coś uda, a jak nie, to może nikt nie zauważy - mówi, i zaraz dodaje: - Doprowadziły do tego nie tylko zaniechania z ostatnich lat. To summa zaniedbań całego okresu dwudziestolecia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2011