Meandry hydrotechniki

Specjaliści od ochrony przed powodziami wiedzieli, że kolejna wielka woda dokona w Polsce gigantycznych spustoszeń. Na wiedzy się skończyło.

01.06.2010

Czyta się kilka minut

Rozlewisko Nidy w okolicach Brzeźna, 19 maja 2010 r. / fot. Grażyna Makara /
Rozlewisko Nidy w okolicach Brzeźna, 19 maja 2010 r. / fot. Grażyna Makara /

Katastrofalne zdarzenia z maja 2010, poza stratami w ludziach, zniszczeniami i dyskusją nad strategią pomocy dla powodzian, wywołały też stare demony: konflikt i wzajemne oskarżenia na linii rządzący-ekolodzy. W śród polityków w ostrości oskarżeń wyróżnili się prezydenci: Warszawy - Hanna Gronkiewicz-Waltz, i Krakowa - Jacek Majchrowski. Wiceprzewodnicząca PO stwierdziła wręcz, że w wielu miejscach brak wałów przeciwpowodziowych to efekt wieloletnich protestów środowiska ekologów. O to samo oskarżył przyrodników Jacek Majchrowski, mówiąc o "roślinach, zwierzętach i motylkach" jako orężu w walce z budową obwałowań. "Ekologa jednego z drugim teraz bym tu posadził. Niech bronią" - mówił z kolei wójt gminy Oświęcim, Andrzej Bibrzycki, gdy Wisła przelała się przez wały w Brzezince. Z inicjatywą podniesienia i umocnienia wałów na odcinku 22 km wyszedł kilka lat temu Małopolski Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych w Krakowie. Urzędnicy twierdzą, że przedsięwzięcie zakończyło się fiaskiem, bo było oprotestowywane. Nie dodają jednak, że ekolodzy walczyli o 700-metrowy fragment, ani tego, że z zaakceptowanych przez ekologów planów realizacji do dzisiaj nie doczekało się blisko 30 proc.

Jak mówi Piotr Nieznański z organizacji ekologicznej WWF Polska, oskarżenia to próba odwrócenia uwagi opinii publicznej od istotnych problemów. - Winny jest kret, bóbr, ekolog - mówi Nieznański. - Politycy, którzy te słowa wypowiadają, próbując odsunąć od siebie odpowiedzialność, pewnie nawet nie wiedzą, co robią i jak działają organizacje pozarządowe. A przecież to z naszej inicjatywy osiem lat temu każda gmina i powiat w Polsce dostały materiały o konieczności ograniczania zabudowy na terenach zalewowych. To organizacja pozarządowa, a nie urzędnicy, opracowała 10 lat temu atlas terenów zalewowych, który dotarł do każdej gminy i powiatu nad Odrą. Już wtedy wskazywaliśmy na konieczność zmian planów zagospodarowania przestrzennego, ograniczających potencjalne straty powodziowe. Szkoda, że wtedy politycy nas nie wspierali.

Niezależnie od tego, która ze stron ma rację, środowiska ekologów mają powody do gorzkiej satysfakcji: politycy różnych ugrupowań, poza formułowaniem oskarżeń, zaczęli mówić o powodziach, używając argumentów, jakimi ekolodzy posługują się od lat (choćby zwracanie uwagi na szkodliwość zasiedlania terenów zalewowych). - Jest tylko jedna różnica - zauważa Nieznański. - Polityków tych nikt nie nazywa oszołomami.

Strategia zaniechań

O tym, że świadomość zagrożenia nie była obca instytucjom odpowiedzialnym za ochronę przeciwpowodziową na długo przed tegoroczną tragedią, świadczy przygotowany na początku 2009 r. na zlecenie ministra środowiska Macieja Nowickiego "Projekt Narodowej Strategii Gospodarowania Wodami 2030 (z uwzględnieniem etapu 2015)". Na świadomości się jednak skończyło: dokument, wskazujący na słabości w systemie ochrony przeciwpowodziowej, od ponad roku leży w szufladach Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej i nie doczekał się nawet etapu konsultacji społecznych.

- Projekt był kompromisowy, pracował nad nim zespół interdyscyplinarny, do którego zaproszeni zostali również przyrodnicy - mówi Jacek Engel, ekolog, jeden ze współautorów strategii. - Żadna ze stron nie była w pełni usatysfakcjonowana, ale dla wszystkich był do zaakceptowania. Co z tego, skoro utknął w KZGW, służby pana prezesa go przerabiają, a Polska nadal nie ma strategii gospodarki wodnej.

Fakt, że w zespole - obok ekonomistów, inżynierów, hydrologów i specjalistów od gospodarki wodnej - byli również przyrodnicy, stanowił novum, ale mógł jednocześnie wpłynąć na odbiór dokumentu w Krajowym Zarządzie Gospodarki Wodnej. - Być może wątpliwości budziło to, że zgodnie z Ramową Dyrektywą Wodną UE, w raporcie mocno akcentowano sprawę ekosystemów i ochrony przyrody - mówi prof. Janusz Kindler, który kierował pracami zespołu. - Jednocześnie jednak cele nadrzędne tego dokumentu to zapewnienie dostępu do czystej i zdrowej wody oraz ograniczenie zagrożeń wywołanych suszami i powodziami.

Już lektura samego wstępu musi - tym bardziej w kontekście wydarzeń sprzed ponad tygodnia - robić wrażenie: "Obecny stan gospodarowania wodami w Polsce powoduje narastające negatywne skutki i zagrożenia dla ludności, gospodarki i ekosystemów".

Raport punktuje systemowe słabości: zabudowę terenów zalewowych, brak standardów i procedur identyfikacji zagrożenia, opieranie ochrony przeciwpowodziowej na technicznych środkach, takich jak wały i zapory, wreszcie brak nowoczesnych środków i metod ochrony przed powodzią i suszą, pozwalających na pełne wykorzystanie naturalnej retencji.

W raporcie nie brakuje też ostrzeżeń. Ich lektura nie pozwala na interpretacje zaliczające niedawną powódź do niedających się przewidzieć kaprysów natury: "W świetle prognoz zmian klimatu przewiduje się nasilenie intensywności przede wszystkim krótkich opadów (24-godzinowych), których wysokość w środkowej i południowej części kraju może wzrosnąć nawet o 50-75 mm (...) Biorąc pod uwagę zagrożenie innymi rodzajami powodzi (w tym o zasięgu regionalnym i krajowym), należy liczyć się z eskalacją wielkości i częstotliwości zagrożenia powodziowego w Polsce".

Choć przyjęcie Projektu Strategii nie wiązałoby się z natychmiastowymi zmianami w prawie - strategia to raczej rodzaj drogowskazu, zbiór rekomendacji - jego uchwalenie z pewnością przyspieszyłoby zmiany, w tym dostosowanie prawa polskiego do dwóch ważnych dyrektyw unijnych. Piotr Nieznański z WWF Polska: - Istotna jest w tym kontekście data 2015: to termin narzucony przez ramową dyrektywę wodną na osiągnięcie tzw. dobrego stanu wód, ale też termin wprowadzenia wytycznych dyrektywy o zarządzaniu ryzykiem powodzi przyjętej w 2007 r. Te dwa dokumenty ukierunkowują ochronę przeciwpowodziową na zintegrowany system: informowania, ostrzegania, budowania świadomości, wykonywania map terenów zalewowych, zwiększania naturalnej retencji itd.

Nie wiadomo dziś, jak niemal półtoraroczny niebyt "Projektu Strategii" tłumaczą urzędnicy KZGW (pytania wysłane do tej instytucji nie doczekały się odpowiedzi). Nieoficjalne informacje mówią o tym, że strategia - choć w wersji okrojonej w punktach, w których akcentowana jest kwestia ochrony przyrody - ma wkrótce doczekać się konsultacji społecznych.

Instytucje

Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej i jego regionalne przedstawicielstwa to tylko jedna z instytucji odpowiedzialnych w Polsce za gospodarkę wodną, w tym za ochronę przeciwpowodziową. Drugą są podlegające samorządom, ale realizujące zadania administracji rządowej Wojewódzkie Zarządy Melioracji i Urządzeń Wodnych.

Tegoroczna powódź nie po raz pierwszy sprowokowała pytania o sensowność podziału kompetencji między dwie instytucje (pierwsza odpowiada za zbiorniki, zapory oraz najważniejsze rzeki w kraju, druga - za mniejsze potoki, regulacje i budowę obwałowań). Nie tylko dlatego, że sytuacja kryzysowa zaciera podział zadań - do krakowskiego RZGW dzwonili samorządowcy z pytaniami, czy wysadzać wały na rzekach administrowanych przez ZMiUW.

- Wojewódzkie zarządy melioracji podzielone są według granic administracyjnych, które nie zgadzają się z podziałem hydrograficznym - mówi Piotr Nieznański. - Ten wyznacza z kolei podział na Regionalne Zarządy Gospodarki Wodnej.

Przykład chaosu wywołanego takim podziałem to według ekologów Warszawa podczas tegorocznej powodzi. - Pani prezydent broni wałów warszawskich, zajmując się rzeką dopiero, gdy wpłynie ona w granice miasta - ocenia Jacek Engel. - To, co się dzieje powyżej i poniżej, już warszawskich urzędników nie interesuje. A przecież bezpieczeństwo Warszawy można też poprawić w górze rzeki, czyli tam, gdzie tak naprawdę powódź powstaje. W rejonie środkowej Wisły można by zlokalizować kilkanaście polderów zalewowych, które mogłyby obniżać falę powodziową.

Konfliktów było więcej i nie wszystkie przedostały się do mediów. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że w trakcie powodzi doszło do ostrego sporu o rzekę Breń, która płynie przez Małopolskę i Podkarpacie. Samorządowcy małopolscy żądali od kolegów z Podkarpacia naprawy przerwanego wału, ci odmawiali. A kilka dni po załataniu wyrwy doszło do sytuacji odwrotnej - Małopolanie zażądali przerwania wałów, by woda mogła szybciej wracać do koryta.

Nieznański: - Ten problem dobrze ilustruje relację między biedniejszymi i bogatszymi województwami. Jeden zarząd melioracji dostaje większe pieniądze, drugi mniejsze. Ten pierwszy przeprowadza działania, które przyspieszają spływ wód - co jest u nas niestety praktyką - np. poprzez podnoszenie wałów. Szkodzi w ten sposób temu biedniejszemu województwu, bo woda musi przecież gdzieś znaleźć ujście.

Rozwiązanie proponowane przez ekologów to skupienie ochrony przeciwpowodziowej w granicach zlewni, i oddanie jej w ręce jednej instytucji. Jednak jak zauważa prof. Janusz Kindler, dotychczasowy podział, choć rodzący wiele komplikacji, jest trudny do uniknięcia, co więcej - praktykowany w wielu krajach europejskich. - Duże rzeki pozostają zwykle w kompetencji administracji rządowej, natomiast małe cieki w rękach administracji lokalnej, samorządowej - mówi naukowiec. - Administracja rządowa (KZGW, RZGW) działa w granicach hydrograficznych, natomiast samorządowa w granicach administracyjnego podziału kraju. To oczywiście komplikuje sytuację, bo trzeba na siebie nałożyć dwie niepasujące do siebie mapy, ale podobne trudności występują na całym świecie. Jednak wszystkie problemy związane z gospodarowaniem zasobami wodnymi, a zwłaszcza sprawy ochrony przeciwpowodziowej, trzeba zawsze rozwiązywać w granicach zlewniowych. Stąd potrzeba daleko idącej koordynacji, a także możliwie jak najbliższej współpracy administracji rządowej z samorządową.

Jak twierdzą ekolodzy, tegoroczna powódź pokazała, że współpraca zawodzi. - Np. RZGW przeprowadza roboty w korycie rzecznym, a melioranci budują wały, rzadko kiedy się ze sobą spotykając - mówi Jacek Engel.

Poza tym między instytucjami panuje konkurencja o fundusze, których nie jest dużo. - Wydają te pieniądze w sposób nieskoordynowany - mówi Engel. - Np. po powodzi w 2001 r. mieliśmy ogromne wsparcie, 250 mln euro pożyczki z Europejskiego Banku Inwestycyjnego, do którego dołożyliśmy 130 mln. Część posłużyła do usuwania skutków powodzi, ale bardzo dużo poszło też na prostowanie rzek, regulowanie cieków górskich, które powinny być utrzymywane w stanie naturalnym.

Jak podają urzędnicy Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Krakowie, instytucja wydaje corocznie ok. 40 mln zł na inwestycje związane z ochroną przeciwpowodziową. Wojewódzkie zarządy korzystają też z niemałych funduszy unijnych. Problem ich nieefektywnego wydatkowania porusza Raport Towarzystwa na Rzecz Ziemi i Polskiej Zielonej Sieci z 2007 r. Pokazuje, że wiele przedsięwzięć nie zwiększa bezpieczeństwa, a nawet, z punktu widzenia ochrony przyrody, ma działanie szkodliwe. Autorzy raportu wymieniają przykłady źle umiejscowionych obwałowań czy przedsięwzięć polegających na prostowaniu rzek.

- Rzeki rzeczywiście są czasami prostowane - przyznaje Tomasz Cebula z WZMiUW w Krakowie. - Ekolodzy mają rację, że może to mieć negatywne skutki, ale robimy to na niewielką skalę, i tylko w sytuacjach, gdy jest to konieczne. Jeśli rzeka meandruje i tworzy duże zakole, tak że z punktu widzenia przeciwpowodziowego należy to zakole przeciąć, to się to robi.

Jak mówi Cebula, największym problemem meliorantów jest brak pieniędzy na konserwację. - W samej Małopolsce należałoby zmodernizować ok. 800 km wałów, potrzebne są na to 2 mld zł. A my dostajemy na ten cel 6 milionów. W Polsce o powodziach pamięta się tylko wtedy, gdy nam bezpośrednio zagrażają.

W dyrekcjach RZGW potwierdzają: dobre czasy dla instytucji administrujących polską wodą to już przeszłość. W 2006 r. skończyły się duże kredyty, przyznane przez Europejski Bank Inwestycyjny na odbudowę zniszczeń spowodowanych powodziami z 1997 i 2001 r. Przez kilka lat prace szły pełną parą - RZGW w Krakowie dysponował budżetem rzędu nawet 90 mln zł rocznie. W tej chwili wynosi on ok. 5 mln. - To nawet nie kropla w morzu potrzeb - irytuje się Jerzy Grela, dyrektor krakowskiego RZGW.

Wbrew wszelkim kłopotom można odnieść wrażenie, że konieczność stosowania proekologicznych rozwiązań rozumieją coraz lepiej instytucje dotychczas oskarżane przez ekologów o dewastację naturalnych rzek. Współpracujący z WWF krakowski RZGW na Białej Tarnowskiej i Wisłoce zamierza przebudować budowle hydrotechniczne tak, by umożliwić rybom wędrówkę w górę rzek. Na realizację czeka również przygotowany przez hydrotechników duży projekt renaturyzacji świętokrzyskiej rzeki Nidy - RZGW chce przywrócić tam tereny zalewowe i starorzecza, by rzeka mogła swobodniej wylewać.

Jerzy Grela: - Na pewno coś się zmienia w naszym nastawieniu, ale też na pewno zawsze będziemy między młotem a kowadłem. Np. w Oświęcimiu ekolodzy zablokowali nam prace na Sole, ze względu na obecność jaskółki brzegówki. Ja to nawet rozumiem. Ale druga strona medalu jest taka, że każdego roku atakują mnie mieszkańcy Zasola, regularnie podtapiani przez rzekę. Dla nich sprawa jest prosta.

Śląsk wody nie potrzebuje

Po tegorocznej powodzi znowu lepiej słychać zwolenników budowy w Polsce wielkich zapór. Mimo że Unia Europejska krytykuje podobne pomysły, udowadniając niewspółmierność zysków do poniesionych kosztów, w kraju pomysły budowy potężnych inwestycji hydrotechnicznych nadal mają wielu zwolenników, m.in. wśród energetyków i samorządowców. Ostatnie deszcze sprawiły, że uwaga całego kraju zwróciła się na nieukończony zbiornik na Skawie, w położonej na południe od Wadowic Świnnej Porębie. Ta gigantyczna budowa, jedna z największych inwestycji hydrotechnicznych w historii Polski, trwa już ćwierć wieku. Podczas tegorocznej powodzi zapora zatrzymała 60 mln m3 wody. Według wyliczeń przedstawionych przez krakowski RZGW oznacza to, że fala powodziowa w Krakowie była co najmniej o 60 cm niższa.

Mimo że krytykowana przez ekologów i wyklinana przez część okolicznych mieszkańców, inwestycja jest tak zaawansowana, że jej demontaż wydaje się niemożliwy. Na przykładzie Świnnej Poręby widać jednak, jak kruche fundamenty miewają gigantyczne i kosztowne inwestycje. Argument o przytrzymywaniu wody uciekającej z kraju jest nie do obrony - badania przeprowadzone przez znanego hydrologa dr. Janusza Żelazińskiego udowadniają, że jeśli chodzi o zasobność w wodę, Polska sytuuje się w średniej europejskiej, między Francją a Niemcami. Racji bytu nie ma również główny powód budowy - zbiornik planowany był pierwotnie jako przede wszystkim rezerwuar wody dla przemysłu Górnego Śląska. Po 1989 r., kiedy liczba zakładów zmalała, a pozostałe zaczęły wprowadzać racjonalną gospodarkę wodną, na pierwszy plan wysunęła się funkcja przeciwpowodziowa. Paradoksalnie to zmierzch górnośląskiego przemysłu sprawił, że po oddaniu zapory do użytku położone poniżej niej miasta, w tym Kraków, będą bezpieczniejsze: początkowe plany przewidywały, że rezerwa powodziowa będzie wynosić 24 mln m3. Ponieważ Śląsk wody już nie potrzebuje, rezerwę zwiększono do 60 mln m3, czyli identycznej objętości, która zgromadziła się w zbiorniku podczas tegorocznej powodzi.

Czy to oznacza jednak, że powinniśmy budować kolejne wielkie zapory? Nie tylko ekolodzy są przeciw. Jerzy Grela, dyrektor krakowskiego RZGW: - Owszem, uważam, że potrzebny jest nam duży zbiornik Kąty-Myscowa na Wisłoce, w innym przypadku wodę dla mieszkańców Jasła trzeba będzie doprowadzać z odległej o 100 km Soliny. Ale inne propozycje nie mają racjonalnego uzasadnienia. Budowa tamy pod Chęcinami na Nidzie czy zbiorników Młynne na Łososinie nie jest potrzebna. Podobnie jak pomysł zabezpieczania tamy we Włocławku zaporą w Nieszawie. Jeśli zbudujemy kolejną zaporę na Wiśle, za kilkanaście lat będziemy musieli chronić również ją. To błędna droga. Gdyby budżet nam pozwolił, wolałbym rozpocząć duży projekt renaturyzacji Nidy. Ta rzeka aż się o to prosi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2010