Polska gotowa na swojego Bidena

Partia rządząca i największa siła opozycji albo straciły, albo nic nie zyskały na protestach. Nasze zmagania nie muszą się kończyć nokautem, a ten, kto wygra następne wybory, będzie zwycięzcą na punkty.

14.12.2020

Czyta się kilka minut

Instalacja „Alicja w Krainie Czarów”  w Ogrodzie Doświadczeń w Muzeum Inżynierii Miejskiej w Krakowie, 7 grudnia 2020 r. / ARTUR WIDAK / NUR PHOTO / AFP / EAST NEWS
Instalacja „Alicja w Krainie Czarów” w Ogrodzie Doświadczeń w Muzeum Inżynierii Miejskiej w Krakowie, 7 grudnia 2020 r. / ARTUR WIDAK / NUR PHOTO / AFP / EAST NEWS

Co mają wspólnego amerykańskie wybory z protestami w Polsce po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego z października – poza tym że to dwa najbardziej spektakularne zdarzenia kończącej się jesieni? Z pozoru niewiele – Joe Biden zostanie wkrótce prezydentem, nic natomiast nie wskazuje, by oficjalne postulaty zgłoszone przez Ogólnopolski Strajk Kobiet przełożyły się na rzeczywistość. Lecz tym, co łączy rdzeń amerykańskich Demokratów z tą polską organizacją, jest przekonanie o nieuchronności nie tyle własnego zwycięstwa, co politycznego nokautu przeciwników i wiara w radykalną zmianę rzeczywistości społecznej. Rzeczywisty bieg zdarzeń nie potwierdził tych przekonań.

Rozgorączkowanie – widoczne także na ulicach USA w trakcie wcześniejszych ulicznych protestów antyrasistowskich – nie oznacza, że dojść musi do czarno-białych rozstrzygnięć. Zwycięstwo Bidena wcale nie było przytłaczające. Owszem, Republikanie nie obronili urzędu prezydenta, lecz Demokraci stracili z kolei nieco mandatów w Izbie Reprezentantów, a sprawę większości w Senacie rozstrzygnie druga runda w Georgii 5 stycznia. Nawet w najbardziej korzystnym dla Demokratów scenariuszu ich senacka większość będzie wisieć na włosku.


WYBORY PREZYDENCKIE W USA – CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


W Polsce też nic nie wskazuje, by najbardziej radykalne postulaty Strajku Kobiet w jakikolwiek sposób przybliżały się do realizacji wraz z mijającymi tygodniami. Na razie wymiernym sukcesem jest praktyczne zawieszenie wyroku Trybunału (czyli to, że rząd wstrzymał, naginając prawo, jego publikację). Ale to i tak mniej niż skromne zwycięstwo Bidena. Obydwie te sytuacje każą się zastanowić, dlaczego wyobrażenia o jednoznaczności całej sytuacji, będące udziałem aktywistów i zagorzałych zwolenników, nie znajdują potwierdzenia w zachowaniach społecznych.

Dziennikarz i Czepiec po latach

Po pierwsze – entuzjazm wywołany w USA przez Trumpa, podobnie jak i fakt, że PiS pomimo znaczących strat sondażowych dalej jest największą partią na polskiej scenie politycznej, pokazują, do jakiego stopnia obóz ich przeciwników dźwiga brzemię przeszłości. A w jeszcze większym stopniu – jak bardzo zmieniły się relacje pomiędzy „ludem” a „patrycjatem”, czyli lepiej ustawioną i wykształconą, lecz przede wszystkim uważającą się za „oświeconą” częścią społeczeństwa. Skala problemu chyba ciągle nam wszystkim umyka.

Aby uzmysłowić sobie relacje pomiędzy patrycjatem a ludem, wróćmy do czasów Wyspiańskiego i zastanówmy się, jak dzisiaj wyglądałaby rozmowa Dziennikarza z Czepcem na wiejskim weselu. Kiedyś stopień rozeznania w świecie, a także zasobności osobistej czy skali kontaktów, możliwości działania i sprawdzania wiedzy, tworzyły między nimi przepaść. Można porównać to do relacji pomiędzy 35-latkiem a jego pięcioletnim bratankiem. Przewagi pierwszego są pod każdym względem kolosalne. Oczywiście każdy pięciolatek testuje swoje zdanie i możliwości, jednak podchodzenie z szacunkiem do tych działań wynika raczej z ogólnej kultury niż z realnego respektu dla jego siły.

Teraz wyobraźmy sobie tę sytuację 20 lat później. Oczywiście, 55-latek może nadal mieć wiele przewag nad 25-latkiem. Może być zamożniejszy, lepiej zorientowany i ustosunkowany. Ma więcej doświadczeń, często lepsze stanowisko. Ale jeśli 55-latek będzie traktował 25-latka tak jak kiedyś 5-latka, mogą go spotkać bolesne riposty i nieprzyjazne reakcje. Charakter jego wpływu, jeśli chce go zachować, wymaga zupełnie innego podejścia.

Krakowski dziennikarz rozmawiający dzisiaj z miejscowym na wiejskim weselu będzie się od niego o wiele mniej różnił niż przed 120 laty. I nie chodzi tylko o strój; możliwości przemieszczania się, osobisty majątek, dostęp do informacji o świecie – to wszystko bardzo się zrównało. Jedna rzecz może pozostać po staremu, bo wydaje się głęboko zakorzeniona w psychologii ewolucyjnej. Tu jednak warto odwołać się już nie do ­Wyspiańskiego, lecz do najnowszych ustaleń naukowców.

Sztywniacy i ważniacy

Badania przeprowadzone przez amerykańskich psychologów pokazują, że osoby o radykalnych poglądach są mniej chętne do weryfikowania swojej wiedzy o świecie, decyzji czy wyobrażeń na temat rzeczywistości. Dotyczy to obu końców amerykańskiego spektrum – postępowców i konserwatystów. Nieco inne są tylko motywacje, które przesądzają o poznawczej oszczędności w weryfikacji własnych wyobrażeń. Nie jest pewnie zaskoczeniem, że zwolennicy Republikanów wykazują się większą sztywnością, zwaną przez badaczy dogmatyzmem. Przywiązanie do swoich przekonań i do tego, co zostało już oswojone, bez wątpienia charakteryzuje ludzi wykazujących się w życiu ostrożnością.

Nie jest jednak tak, że po drugiej stronie dogmatyzm zanika. Ubywa go wśród umiarkowanych z obu stronnictw, lecz na drugim końcu znów idzie w górę. Jest do tego wzmacniany przekonaniem o wyższości własnych poglądów. Po stronie postępowej „sztywniacy” zastępowani są przez „ważniaków”, ale efekt może być dokładnie ten sam. Przekonanie, że skoro jestem mądrzejszy i wiem lepiej, to nie muszę już niczego sprawdzać, również jest sposobem na rozjazd z rzeczywistością. Jedni są przekonani, że nie mogą się mylić, bo mocno wierzą w to, w co wierzą, drudzy zaś są nieomylni, bo przecież lepiej orientują się w tym, co się dzieje. A każdy ma kłopot z dopuszczeniem do siebie myśli, że może być w błędzie.

Jeśli coś poza taką symetrią jeszcze łączy oba bieguny, to nieoczywisty związek pomiędzy rewolucyjnym zapałem a zachowaniem status quo. Tym, co łączy Trumpa z politykami PiS, jest rewolucyjny zapał w głoszeniu powrotu do przeszłości. Choć literalnie chodziło mu o powrót wielkiej Ameryki, to przecież oczywiste było, że chodzi o powrót przewidywalności i niegdysiejszego społecznego ładu. Druga strona w istocie przejawia podobne tęsknoty, tylko do innych elementów „starych, dobrych czasów”. Czasów, gdy wiara w postęp nie była podważana. Żaden lewicowy polityk nie głosił, że świat zdąża ku zgubie, przeciwnie, starał się utwierdzić innych w przekonaniu, że wszystko idzie ku lepszemu, a kierunek tych zmian jest oczywisty i łatwy do rozpoznania.

Tak czy owak, dzisiaj świat już taki nie jest. Zarówno stary ład, jak i stara wiara w postęp są wystawiane na rozliczne próby. Raz za razem zderzają się z problemami, w których część odpowiedzi pochodząca ze starych wzorców – także tego postępowego – do realiów już nie pasuje. Jednocześnie po obu stronach rewolucyjna retoryka najczęściej maskuje brak realnych pomysłów czy ignorowanie problemów, na które nie zna się odpowiedzi.

Medialna skandalizacja i (anty)społecznościowe platformy w internecie uwypukliły stanowiska radykalnych „sztywniaków” i „ważniaków”. Bardziej rzuca się dziś w oczy kontrast pomiędzy nimi niż podobieństwo ich warunków życiowych. Dzisiejsze subtelne różnice w subiektywnym społecznym statusie cały czas są wpychane na siłę w dawno pokruszone ramy. To one, nie zaś realne społeczne dylematy, potęgują napięcia pomiędzy kolejnymi pokoleniami Dziennikarzy i Czepców. Choć większości problemów, którymi żyli bohaterowie „Wesela”, dawno już nie mamy, to jednak tamto napięcie pozostało, nawet jeśli inaczej skonfigurowane.

Bez nowej jakości

Niezwykle wyrównany wynik amerykańskich wyborów pokazuje, że siły obu stron są podobne. Radykałowie po obu stronach przyjmują to z niedowierzaniem. Po jednej panuje głęboka wiara w to, że rzeczy wygadywanych przez Trumpa nie da się zaakceptować. Z drugiej strony króluje przekonanie, że stare i nowe pomysły postępowych elit są oderwane od rzeczywistości i nie ma żadnych szans, by wyszły one z wyborczego starcia zwycięsko. Oba te poglądy zostały zweryfikowane w specyficzny sposób.

Okazuje się, że pomiędzy tymi biegunami ciągle są osoby o mniej jednoznacznych poglądach. We wspomnianych badaniach przekładało się to zwykle na przekonanie, że rzeczywistość jest skomplikowana i zawsze warto włożyć większy wysiłek w upewnienie się, jak jest naprawdę. Jeśli w naszych pogmatwanych czasach coś jeszcze łączy oba bieguny, to uzależnienie ewentualnego sukcesu wyborczego od tej części społeczeństwa, która jest mniej przekonana do jednoznacznych racji.

Symbolem tego jest właśnie sam Biden. Trudno go nazwać nową jakością w amerykańskiej polityce. Można by się jej doszukiwać w jego kandydatce na wiceprezydentkę, Kamali Harris, choć w trakcie prawyborów reprezentowała ona raczej umiarkowany, a nie rewolucyjny nurt w samej partii. Naprawdę jednak o zwycięstwie Demokratów przesądziły uciułane z najwyższym trudem punkty.

Skromna skala sukcesu nie wynika z niedoboru rewolucyjnego zapału. Kluczowa okazała się umiejętność zagospodarowania części tego zapału i połączenia go z ostrożnością i przewidywalnością, której uosobieniem jest Biden. To tak naprawdę triumf „partii umiarkowanego postępu w granicach prawa”, którą kiedyś wymyślił Jaroslav Hašek. Nie wiemy, czy pozwoli to na rozwiązanie realnych problemów. Wiemy, że zwycięstwo Obamy jako kandydata wielkiej zmiany trudno z perspektywy dekady nazwać czymś, co przenicowało USA. Mogą na to wskazywać pojedyncze sprawy, ale liczba tych, w których nic się nie zmieniło, jest potężna.

W sieci łatwiej się spotkać

Jak ma się to do polskich problemów? Joe Biden wygrał bez entuzjazmu z kandydatem, który wprawdzie wywoływał entuzjazm, ale niewystarczający do sukcesu – odpowiedniki tej sytuacji możemy dostrzec na polskiej scenie politycznej. Być może Trumpa byłby w stanie pokonać z większym przytupem ktoś dysponujący charyzmą i dający zagorzałym zwolennikom nadzieję triumfu, który nie sprowadza się tylko do odsunięcia od władzy starego prezydenta, ale zawiera też widowiskowy program pozytywny. Charyzmatyczne przywództwo jest jednak cechą pożądaną, ale rzadką. Demokraci, choć to napędzana milionami dolarów machina, otwarta na rekrutację kandydatów spośród elit 300-milionowego państwa, nie znaleźli nikogo, kto zdołałby wywołać szczery entuzjazm większości stronnictwa, a nie tylko poparcie z poczucia obowiązku i na zasadzie wyboru mniejszego zła.

Nasza opozycja, pomimo całego szeregu różnic, ma podobne problemy jak amerykańscy Demokraci. Ideowe rozczłonkowanie i personalne słabości liderów nasuwają się jako pierwsze. Przebieg wydarzeń związanych ze Strajkiem Kobiet jest dowodem na to, jak trudno zorganizowanej w ten sposób opozycji zagospodarować spektakularny wybuch niezadowolenia społecznego i protestów na niespotykaną dotąd skalę. Pomimo jednoznacznego wsparcia zasadniczych postulatów kobiet przez Lewicę, jej notowania ani drgnęły. Deklaracje czołowych polityków PO, którzy pod wpływem protestów ogłosili śmierć pilnowanego niegdyś przez nich kompromisu aborcyjnego (co w zasadzie oznacza poparcie dla liberalizacji ustawy), nie przyniosły tej partii wzrostów. Spadki poparcia dla PiS oznaczały w pierwszej kolejności wzrost w rubryce „trudno powiedzieć”, ale i nadzieję dla poszukiwaczy nowych opcji – w szczególności wzrost poparcia dla Hołowni.


STRAJK KOBIET – CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Fakt, że partia rządząca i największa siła opozycji albo straciły, albo nic nie zyskały na protestach, ośmielił tych, którzy, jak się wydawało, zostaną zmiażdżeni przez radykalizację. Przykładem PSL. Choć nie wszystkie jego gambity są do końca zrozumiałe – w szczególności rozstanie z Kukizem – to jednak pokazują poszerzające się pole manewru. Ludowcy kierują swoje działania raz w stronę PiS, wystawiając dość prowokacyjną ofertę rozbicia koalicyjnej większości, raz w stronę partnerów z bloku senackiego (z postulatem szerszego porozumienia i umocnienia pozycji mniejszych ugrupowań). Być może to początek nowej gry – efekt uświadomienia sobie, że nasze zmagania też nie muszą się kończyć nokautem. Że ktoś, kto wygra następne wybory, będzie zwycięzcą na punkty.

Wiemy już, że będzie to zupełnie inna rozgrywka – nie mamy jednak pojęcia, jak zmieni ją pandemia. Widzimy, że pewne zmiany są już możliwe. Wzrosty poparcia nowej partii Hołowni mają sporo wspólnego z innym, nowym zjawiskiem na polskiej scenie politycznej, czyli wzrostem aktywności samorządowych liderów. Wspólną płaszczyzną dla jednej i drugiej inicjatywy jest to, że istotna jest dla nich sieć. Stare media są tylko jednym z pomocniczych narzędzi, zaś sejmowe kuluary, które i tak pustoszeją wskutek sanitarnych obostrzeń, okazują się w ogóle niepotrzebne.

Rzeka o wielu dopływach

Wszyscy mamy już dość spotkań online i wolelibyśmy wrócić do kontaktów w realu. Nie zmienia to jednak faktu, że rozmaite rzeczy, dla których do tej pory potrzeba bezpośredniego kontaktu stanowiła barierę, poprzez przyzwyczajenie do nowych metod komunikacji stały się naturalne. Pokazują to takie sytuacje jak „lajfy”, czyli nadawane na żywo na Facebooku codzienne wystąpienia Hołowni i spotkania online aktywistów jego ruchu.

Podobnie działa stały kontakt pomiędzy samorządowcami. Jeszcze w zeszłym roku zarząd Związku Miast Polskich spotykał się zaledwie raz na parę miesięcy z uwagi na konieczność koordynacji planów wielu bardzo zajętych osób. Dzisiaj może spotykać się nawet kilka razy w tygodniu, bo wystarczy zostawić w kalendarzach godzinne okienko i założyć spotkanie na Zoomie, aby utrzymać stały kontakt rozproszonych geograficznie uczestników. To zaś pozwala z większym rozmachem prowadzić skoordynowane działania. Właśnie te punkty mogą przesądzić o wyniku kolejnych wyborów.

Ci, którzy już składają PiS do grobu, powinni zauważyć, że do zwycięstwa Trumpa wcale nie było daleko. Kilka nieprzemyślanych wypowiedzi mniej lub odpuszczenie sobie paru głupich twittów mogło wystarczyć, by pozostał na stanowisku. Tak samo wygrana Bidena to rzeka o bardzo wielu dopływach – nie wszystkie z nich muszą być tak spektakularne jak protesty Black Lives Matter, ale wiele z nich ma źródła w doświadczeniu, empatii i niedrażnieniu tych, którzy wciąż pamiętają stare grzechy niegdyś rządzących. Szalę przechylić mogą też trzaski słyszalne w partii rządzącej. Po spektakularnym podważeniu wiarygodności przywództwa Jarosława Kaczyńskiego i napięciach ideowych w związku z Unią Europejską są one coraz trudniejsze do opanowania.

Wszystko to może być zapowiedzią faktu, że wraz z końcem pandemii odejdą też nadzieje zarówno na wielką rewolucję, jak i na kontrrewolucję. Powróci ostrożne myślenie o tym, jak uczynić nasz świat oswojonym. W takim oswajaniu jest i troska o przewidywalność, i obietnica zmian na lepsze. Tylko że to nie mogą być zmiany służące samej zmianie czy podkreślaniu czyjejś wyższości. Zmiany przedyskutowane z odpowiedzialnymi ludźmi, solidnie przetestowane pod kątem możliwych efektów i wreszcie niewymuszone. Zaakceptowane także przez tych, którzy wiedzą, że proste odpowiedzi na skomplikowane pytania mogą być błędne. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2020