Duopol trzyma się świetnie

Znów zostaliśmy skazani na wybór między PiS a PO. Obie partie po cichu o to zadbały, na zewnątrz tocząc ze sobą wojnę totalną.

25.05.2020

Czyta się kilka minut

Ogólnopolski Strajk Przedsiębiorców, Ogród Saski, Warszawa, 16 maja 2020 r. / PIOTR MOLECKI / EAST NEWS
Ogólnopolski Strajk Przedsiębiorców, Ogród Saski, Warszawa, 16 maja 2020 r. / PIOTR MOLECKI / EAST NEWS

Wszystko runęło w pierwszych dniach maja. Najpierw Jarosław Kaczyński zrezygnował z walki o wybory 10 maja i podpisał porozumienie ze zbuntowanym liderem Porozumienia Jarosławem Gowinem. Było ono mocno zagmatwane, ale zakładało, że wybory zostaną przełożone. Po prostu oceniający ważność wyborów Sąd Najwyższy miał zdaniem panów Jarosławów skonstatować, że głosowanie, którego nie było, jest nieważne. Tyle że szybko okazało się, iż nie jest to takie oczywiste, bo szefowa Izby Kontroli Nadzwyczajnej SN Joanna Lemańska tupnęła nogą, przypominając politykom, że nie wszyscy sędziowie wybrani za czasów PiS to sędziowie PiS. I że jej nikt orzeczeń dyktować nie będzie. Wtedy politycy PiS wpadli w panikę.

Podczas wielogodzinnej narady w sobotę 9 maja w centrali partii na ul. Nowogrodzkiej w Warszawie doszło do starcia dwóch frakcji. Twardogłowi – m.in. Joachim Brudziński, Ryszard Terlecki, Jacek Kurski, Mariusz Błaszczak, Zbigniew Ziobro – namawiali Kaczyńskiego, by rozpisał wybory jak najszybciej. W praktyce chodziło o przełożenie zarządzonych na 10 maja wyborów na 23 maja. Używali kilku argumentów. Po pierwsze, ryzyko erozji autorytetu Kaczyńskiego, który tygodniami powtarzał suwerenowi, że nie ma powodów, by wybory korespondencyjne w maju się nie odbyły, a jednak mogą się nie odbyć. Po wtóre – postępująca destrukcja wizerunku Andrzeja Dudy. Po trzecie, pogarszające się nastroje społeczne wywołane spodziewanym kryzysem gospodarczym. I wreszcie, jeśli wybory nie odbędą się najpóźniej 23 maja, to trzeba będzie szukać formuły prawnej, by je rozpisać na nowo, co oznacza, że PO zyska prawo wystawienia innego kandydata prezydenckiego.

Frakcja umiarkowana – Mateusz Morawiecki, Piotr Gliński, Stanisław Karczewski – przekonywała, że wybory majowe ze względu na kłopoty logistyczne i wpadki rządu nie są możliwe. W dodatku Kaczyński ryzykowałby w ten sposób zerwanie koalicji, bo wszak kilka dni wcześniej podpisał z Gowinem porozumienie, wedle którego wyborów w maju miało nie być.

Gowin przynosi ekspertyzy

Ostatecznie Kaczyński stanął po stronie umiarkowanych. Ale jednocześnie zrezygnował z rozpisywania nowych wyborów poprzez Sąd Najwyższy. Czemu? Nie tylko ostrzeżenie Lemańskiej miało znaczenie. Według moich nieoficjalnych informacji do Kaczyńskiego dotarły – za pośrednictwem Gowina – opinie prawne zamówione u konstytucjonalistów przez marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego (PO). Wynikało z nich, że Sąd Najwyższy może uznać, że skoro wyborów nie było, to nie można orzec, czy były legalne, czy nie. To byłaby katastrofa, bo PiS wpadłby w pułapkę prawną, co mogłoby odwlec wybory o kolejne miesiące.

Wtedy Kaczyński poszedł na nieoficjalny kompromis z Platformą w sprawie wyborów. Okazało się, że obie partie mają doraźnie wspólny cel: zamknięcie wyborów majowych i rozpisanie nowych w ciągu kilku tygodni.


WYBORY PREZYDENCKIE 2020: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Jest konkretny dowód tego cichego układu. To zachowanie Państwowej Komisji Wyborczej. Otóż PKW, choć przemeblowana przez PiS, nie została całkowicie przez tę partię przejęta i zwasalizowana. Wciąż są w niej m.in. sędziowie, a dodatkowo poza nominatami PiS wybrani zostali także prawnicy wskazani przez opozycję, w tym dwóch związanych z Platformą.

Zarówno ci z PiS, jak ci z PO zagłosowali za taką uchwałą, która pozwala rozpisać wybory na nowo w ekspresowym tempie. Można byłoby to uznać za standardowe działanie, gdyby nie dwa fakty. Po pierwsze, uchwała została tak napisana, aby ominąć Sąd Najwyższy. Ale to dopiero przygrywka. Bo oto przedstawiciele PiS i PO w Państwowej Komisji Wyborczej jednogłośnie przyjęli uchwałę, wedle której wybory majowe się nie odbyły, gdyż… nie było w nich ani jednego kandydata. Ani jednego! A przecież kandydatów było dziesięcioro. To nie była przypadkowa decyzja, lecz polityczny pakt, bo właśnie takie rozwiązanie proponowali konstytucjonaliści w opinii dla Grodzkiego. Tak groteskowe uzasadnienie pozwałało właśnie – ze względów prawnych – ominąć SN i rozpisać wybory na nowo. Pracownicy PKW przecierali oczy ze zdumienia – do końca przekonywano ich, że przygotowywana jest uchwała, która odda decyzję w ręce SN. Jeden z członków PKW (nazwijmy go przedstawicielem tej doraźnej koalicji PO-PiS) mówił mi: – Ze wszystkich złych rozwiązań to było najmniej złe. Stworzyliśmy prawną możliwość wyjścia z tego kryzysu.

Budka wietrzy kuchnię

Podczas tej operacji Platforma znajdowała się w niebywale trudnym położeniu. Do walki z majowymi wyborami korespondencyjnymi wykorzystywała sztandar obrony demokracji i hasła walki z kaczyzmem. A jednocześnie miała przyziemny interes – wymianę kandydatki.

Gdyby z jakiegoś względu jednak PiS zdołał wybory w maju przeprowadzić, byłaby to polityczna katastrofa dla Platformy. Jej kandydatce groził wynik poniżej 10 proc. To mogłoby uruchomić procesy autodestrukcji, wbudowane w obecną strukturę Platformy. Chodzi o ostry konflikt między obecnymi władzami partii a stronnikami Grzegorza Schetyny, choć osłabionymi, to jednak wciąż wpływowymi.

Wiele wskazuje na to, że Schetyna grał na porażkę Kidawy, licząc, że uda mu się za to obciążyć szefa PO Borysa Budkę, którego chce wysadzić z siodła. Dlatego Schetyna otwarcie jej bronił, gdy szefostwo PO zaczęło rozważać szybką podmianę.

Szkopuł w tym, że to Schetyna wyciągnął Kidawę do pierwszego partyjnego szeregu kilka miesięcy wcześniej – przed wyborami do Sejmu jesienią 2019 r. wskazał ją jako kandydata PO na premiera.

Gdy mimo to wybory przegrał, próbował odwrócić od siebie uwagę i pod koniec roku rozpisał prawybory prezydenckie. Choć wcześniej obiecywał Kidawie kandydowanie na prezydenta, to w prawyborach wspomagał prezydenta Poznania Jacka Jaśkowiaka. Pakt z Kidawą zawiązał w tej sytuacji Budka – obiecał jej kandydowanie w zamian za poparcie w starciu ze Schetyną podczas wyborów szefa PO na początku 2020 r.

Dlatego dziś wrogie frakcje obwiniają się za ten wybór, ale prawda jest taka, że i Budka, i Schetyna przyłożyli do niego ręce. I tak jak wybór Kidawy na kandydatkę był elementem rozgrywki o władzę w Platformie, tak jej podmiana również – Budka nie mógł sobie pozwolić na marny wynik i ryzykować utratę pozycji lidera.

Jak na pierwszą poważną i niebywale delikatną operację polityczną za swego przewodnictwa w PO, Budka poradził sobie dobrze. Zdołał na tyle dyskretnie przewietrzyć partyjną kuchnię, że Platforma na tym nie straciła. Wręcz przeciwnie: pierwsze sondaże pokazują, że Rafał Trzaskowski wskoczył na drugie miejsce w wyścigu o prezydenturę.

Trzaskowski podgrzewa polaryzację

Paleta polityków, których władze PO umieściły w poufnym badaniu prezydenckim, była jak na dramatyczny brak czasu dość długa. To m.in. Tomasz Grodzki, Radosław Sikorski, Rafał Trzaskowski oraz Bartosz Arłukowicz. Badany był nawet ojciec założyciel PO Donald Tusk, mimo że przed wybuchem epidemii nie wykazywał zainteresowania startem.

W finalnym starciu znaleźli się Trzaskowski oraz Sikorski. Czemu wygrał Trzaskowski? Bo partia uznała, że jest bardziej plastyczny od oschłego i wyniosłego Sikorskiego. W dodatku jest symbolem sukcesu – poprowadził udaną kampanię wyborczą, gdy rozbił Patryka Jakiego w stolicy w 2018 r.

To jednak kandydat z poważnym defektem: jest wyraziście lewicowy, podczas gdy nastroje społeczne są centroprawicowe. Start Trzaskowskiego praktycznie kończy kampanię Roberta Biedronia, pozbawia szans na drugą turę Władysława Kosiniaka-Kamysza i zapewne Szymona Hołownię.

Za wymianą kandydata momentalnie poszła przemiana kampanii Platformy. Poselskie naloty na instytucje rządowe, by pokazać sięgające 140 mln zł (a może i wyższe) przelewy dla firmy brata ministra zdrowia.

Politycy Platformy przerywający konferencję wiceministra zdrowia, by oskarżyć rząd o kupowanie za gigantyczne pieniądze trefnych maseczek jednorazowych. Sam Trzaskowski przed siedzibą TVP zarzucający zarządowi telewizji, że przyznał sobie milionowe premie – to świadomy plan ostrej kampanii (nawet gdy, jak w przypadku owych premii, nie jest to prawda, bo miliony poszły na premie, ale dla pracowników). Wzorem jest PiS w 2015 r. – zarzucający wprost Platformie złodziejstwo, a Polsce pod jej rządami przypisujący ruinę.

Politycy PO będą tak hasać do czasu rozpoczęcia formalnej kampanii – czyli do czasu, gdy ruszą sądy wyborcze, rozpatrujące sprawy w 24 godziny, a zatem ryzyko szybkiego procesu i porażki będzie realne.

Potem szykowana jest potężna akcja promocyjna Trzaskowskiego, prezentująca go jako człowieka o prezydenckim formacie: wykształconego i obytego w świecie.

Finałem ma być starcie Trzaskowskiego z Andrzejem Dudą w drugiej turze wyborów. Wtedy ma nastąpić całkowita polaryzacja elektoratów. Albo jesteś za PiS, albo przeciw. Lewicowy światopogląd Trzaskowskiego ma w tym planie stracić znaczenie.

Prezesa świerzbi ręka

Wejście do gry Trzaskowskiego i nowa dynamika jego kampanii zbiegły się w czasie z najpoważniejszą zadyszką polityczną PiS od momentu dojścia tej partii do władzy niemal pięć lat temu. W tym sensie rację mieli twardogłowi, przestrzegając Kaczyńskiego, że opóźnienie wyborów to proszenie się o kłopoty.


CZYTAJ WIĘCEJ

PREZES, PARTIA, PAŃSTWO. Rozmowa z Antonm Dudkiem: Jeśli zamieniacie Kaczyńskiego w potwora, nie możecie go zrozumieć. Jego władza ma ograniczenia, a on cofał się już kilka razy.


Do wyborów w maju nie doszło, bo zbuntował się Jarosław Gowin. Bez jego rebelii PiS spokojnie by te wybory przeprowadził, depcząc po drodze procedury i frywolnie podchodząc do przepisów. Rozpoczynając oficjalne negocjacje z liderem Porozumienia w sprawie przełożenia wyborów, Platforma postraszyła jednak Kaczyńskiego i niejako zmusiła do zawarcia z Gowinem wspomnianego porozumienia. Ale to nie znaczy, że szef PiS wypalił z krnąbrnym koalicjantem fajkę pokoju i razem wyruszą teraz polować na Trzaskowskiego.

Złowrogie pomruki wobec Gowina wysyła także drugi koalicjant PiS – Zbigniew Ziobro. „Stanowisko Jarosława Gowina postawiło całą koalicję w bardzo trudnej sytuacji. Stawianie ultimatum to ostateczność i nie zachęca do dobrego współdziałania” – oświadczył w związanym z PiS tygodniku „Sieci”.

Umowa z Gowinem jest dla Kaczyńskiego bolesna. Nie obsadził Dudy na fotelu prezydenta w zaplanowanym terminie. Musiał się dogadywać z Platformą, by mieć gwarancję przełożenia wyborów. I wreszcie nie był w stanie zablokować wymiany Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, która była z jego punktu widzenia wygodną rywalką.

Żeby przeprowadzić nowe wybory, PiS wniósł do Sejmu specustawę wyborczą. Zapisano w niej, że starzy kandydaci – czyli zgłoszeni do wyborów 10 maja, które się nie odbyły – będą mogli startować w nowych wyborach. W dodatku głosowanie będzie standardowe, w lokalach, a oddanie głosu listem będzie tylko opcją. Kiedy PiS chciał zrobić wybory korespondencyjne w maju, politycy PO krzyczeli, że to epidemiczne zagrożenie dla życia Polaków. Tym razem, w sytuacji wyborów epidemicznie ryzykownych niepomiernie bardziej, głosów oburzenia Platformy nie słychać. Powód jest prosty. Otóż Platforma osiągnęła już to, co chciała: zmieniła kandydata.

Ale Kaczyński nie byłby sobą, gdyby w tej grze nie pokazał swej natury szulera, który nawet ustalając z przeciwnikiem zasady prowadzenia gry, nie rezygnuje z trików. Szulerka dotyczyła pieniędzy – a konkretnie limitu wydatków. Starzy mogliby wydać na kampanię niemal po 30 mln zł, co w praktyce dotyczy tylko finansowanego przez PiS Andrzeja Dudy, bo inni kandydaci, którzy wystartowali do majowych wyborów, nie mogą nawet śnić o takich pieniądzach.

Za to nowi kandydaci – a nowy zapewne będzie tylko Trzaskowski – będą mogli wydać trzy razy mniej, niespełna 10 mln zł. W swym projekcie PiS proponuje także zapisy, które utrudnią Platformie zebranie wymaganych prawem 100 tys. podpisów pod nową kandydaturą. Chodzi o to, że marszałek Sejmu Elżbieta Witek określi, ile jest na to czasu. W PO żywe jest przekonanie, że Trzaskowski dostanie 2-3 dni.

Senat się nie spieszy

Dlatego Senat, do którego – po ekspresowych pracach Sejmu – trafił projekt, nie zamierza się spieszyć. Może przeciągnąć prace o miesiąc – dla Platformy im później wybory, tym lepiej.

W dodatku te 30 dni zwłoki to szansa na przygotowanie się do szybkiego zebrania podpisów pod kandydaturą Trzaskowskiego. Ponadto każdy tydzień opóźnienia to – jak wierzą w partii – większa szansa na pobicie Dudy.

A PiS jest pod ścianą. Bez nowej ustawy praktycznie wyborów zrobić się nie da. Dlatego partia sięgnęła po swe stare praktyki z czasów wojny o Trybunał Konstytucyjny. Zwleka z drukiem w Dzienniku Ustaw wspomnianej uchwały PKW z 10 maja o tym, że nie było wyborów, bo nie było kandydatów. Wszelkie dokumenty należy wydrukować „niezwłocznie”. Tyle że gdyby szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk (PiS) nakazał druk uchwały, uruchomiłby zapisane w konstytucji terminy – i marszałek Sejmu Elżbieta Witek (PiS) musiałaby w ciągu 14 dni ogłosić termin wyborów, a głosowanie musiałoby się odbyć w ciągu kolejnych 60 dni od dnia ogłoszenia.

Tylko jakie Witek miałaby ogłosić wybory, skoro nie ma ustawy? Musiałaby się oprzeć na obowiązujących w tej chwili przepisach, czyli ustawie korespondencyjnej albo Kodeksie Wyborczym, opisującym standardowe głosowanie. Typowy galimatias prawny autorstwa PiS.

Kaczyński wydał swoim ludzim dyrektywę, by wybory odbyły się 28 czerwca. Ale z każdym dniem – ostrzega PKW – jest to coraz mniej realny termin. Może, jeśli dobrze pójdzie, prezydenta poznamy do początku sierpnia, gdy kończy się kadencja Dudy.

Kurski idzie na ratunek

Ale PiS ma jeszcze większy kłopot. Mniejsza o gry wokół terminu wyborów – w ciągu kilku tygodni wszystko będzie jasne. Mniejsza o kryzys w koalicji i objazd Jarosława Gowina po Polsce w poszukiwaniu duszyczek do nowej partii republikańskiej (jemu też koronawirus już przestał przeszkadzać). Większy kłopot jest taki, że kampania prezydenta znalazła się w wyraźnym marazmie.

Milionowe interesy klanu Szumowskich finansowane przez państwo. Protesty przedsiębiorców tłumione przez policję. Wybuch epidemii w kopalniach w efekcie błędów rządu. Witany przez czynniki partyjno-rządowe sprzęt ochronny z Chin, który okazał się niewart funta kłaków. Nowy film Sekielskich – nawet jeśli krytykowany przez mniejszości seksualne i przykrywany przez TVP rzekomą pedofilią celebrytów – to jednak przypominający niezrealizowane zapowiedzi sprzed roku o powołaniu antypedofilskiej komisji państwowej. Na koniec „Twój ból jest lepszy niż mój” Kazika i dobicie radiowej Trójki rękami marnych najemników w obawie przed marsem prezesa wywołanym tą piosenką. O „Ostrym cieniu mgły”, w którym prezydent sam wystawił się na kpinę, nawet szkoda wspominać.

Każde z tych wydarzeń ma różną wagę i przemawia do różnych grup elektoratu. Ale ich skumulowany efekt już osłabia Dudę – coraz mniej sondaży daje mu szanse na wygraną w pierwszej turze, co jeszcze kilka tygodni temu było standardem.

Politycy PiS mówią, że ich wewnętrzne, partyjne sondaże po wejściu Trzaskowskiego zwariowały. Może to tylko szeptanka, by rozbudzić nieco uśpiony elektorat. Ale faktem jest, że obóz władzy nie czeka z założonymi rękami. Do zarządu TVP powraca Jacek Kurski. Choć wygląda to na pozór na upokorzenie prezydenta – wszak Duda wymusił jego dymisję na początku marca – to jest odwrotnie. Kurski ma być głównym propagandystą prezydenta.

Po odwołaniu Kurski został doradcą p.o. prezesa TVP Macieja Łopińskiego. Tak, wtedy to było upokorzenie Dudy. Bo Łopiński to mentor Kurskiego, jest fikcyjnym prezesem, a za sznurki i tak pociągał były prezes. Tyle że okazało się, iż taka prowizorka w czasie politycznego kryzysu nie wystarcza. Kurski nie był w stanie z pozycji doradcy ręcznie sterować ludźmi i pieniędzmi. Dlatego teraz wraca, by uratować swego nieudolnego prześladowcę. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2020