Polityka i profilaktyka

Czy ukraińskie władze chcą, by jak za czasów radzieckich, uczelnie były kontrolowane przez "kuratorów" wytypowanych przez służby specjalne? W ostatnich dniach cień bezpieki padł na jedyny na Ukrainie katolicki uniwersytet.

08.06.2010

Czyta się kilka minut

Nagłośnienie każdego przypadku łamania demokracji i praw człowieka jest dla nas jedyną szansą obrony - apeluje prof. Myrosław Marynowycz, prorektor Ukraińskiego Katolickiego Uniwersytetu, jedynej katolickiej uczelni w tym kraju. UKU ma ostatnio poważne problemy z władzą.

Niezależne media obiegła informacja o wizycie, jaką złożył rektorowi UKU, ks. Borysowi Gudziakowi, pracownik ukraińskiej Służby Bezpieczeństwa (SBU). Wizyta odbyła się w maju, niedługo przed planowanym przyjazdem Wiktora Janukowycza do Lwowa, i miała dwa cele. Po pierwsze, funkcjonariusz poprosił rektora, by przestrzegł studentów przed angażowaniem się w politykę. Ks. Gudziak tak o tym napisał w rozesłanym do mediów liście: "Funkcjonariusz poinformował mnie, że pewne partie polityczne planują demonstracje przeciwko decyzjom nowego ukraińskiego rządu. Studenci mogą brać w nich udział, ale istnieje niebezpieczeństwo prowokacji podczas manifestacji, dlatego administracja uniwersytetu powinna przestrzec studentów, że uczestniczący w jakichkolwiek nielegalnych akcjach będą pociągnięci do odpowiedzialności prawnej". Po drugie, funkcjonariusz wręczył Gudziakowi do podpisania list (widniały już na nim jakieś dwa podpisy), który chciał zabrać ze sobą. Rektor odmówił przeczytania go i złożenia podpisu, obawiając się, że jest to potrzebne służbom jako "dowód na współpracę" z nimi.

Kontrola krok po kroku

Sprawą zajęły się media opozycyjne wobec nowej ukraińskiej władzy (tym samym - niszowe). O wizycie funkcjonariusza bezpieki napisał w internetowej gazecie "Ukraińska Prawda" prof. Myrosław Marynowycz, prorektor UKU, dysydent i obrońca praw człowieka. Porównał tę wizytę do praktyk stosowanych w czasach radzieckich, kiedy żadna instytucja (w tym także uniwersytety) nie mogła mieć marginesu swobody dla swojej działalności. - Celem władz jest zapewne przejęcie kontroli nad niezależnymi instytucjami, aby Ukraina stała się demokracją sterowaną, na wzór Rosji - twierdzi. - Według planu wszystko powinno odbyć się po cichu, pewnego dnia Ukraińcy po prostu obudzą się w państwie niedemokratycznym.

Po objęciu fotela prezydenckiego przez Wiktora Janukowycza i przejęciu kontroli nad ukraińskim parlamentem przez Partię Regionów proces "odzyskiwania" Ukrainy przez niebieskich polityków ruszył z kopyta. Nowa ekipa zabrała się za robienie porządków w instytucjach państwowych i mediach. W opozycyjnej ukraińskiej prasie coraz częściej pojawia się pytanie: "Czy na Ukrainę mogą wrócić stare porządki?".

Roman Kabaczij, publicysta tygodnika "Ukraińskyj Tyżdeń": - Władza podporządkowuje sobie instytucje publiczne na różne sposoby. Niewygodni pracownicy administracji, niezależni sędziowie są wyrzucani pod pretekstem "zakończenia umowy o pracę", szerzy się korumpowanie pracowników. Dobry przykład to polowanie na mera Kijowa Leonida Czernowieckiego, którego ludzie Janukowycza chcą się pozbyć.

Nieciekawie zaczyna wyglądać także sytuacja w mediach. Na Ukrainie nie zapanowała cenzura, takie tytuły jak wspomniane już "Ukraińska Prawda" i "Ukraińskyj Tyżdeń", a obok nich "Korrespondent" czy "Ukraina Mołoda" krytykują rządzących. Ale jaki procent społeczeństwa sięga po te pisma bądź szuka informacji w internecie? Dla większości Ukraińców źródłem informacji jest telewizja, a w stacjach państwowych oraz w kanałach prywatnych, jak ICTV czy "Nowy Kanał" (należących do Wiktora Pinczuka, zięcia b. prezydenta Leonida Kuczmy) niewygodnych dla władz informacji nie znajdziemy. Pięć lat temu w ukraińskich mediach rządziły temnyki - odgórnie sporządzane przez władze instrukcje, które kształtowały politykę informacyjną stacji telewizyjnych, radiowych i gazet. Zdaniem Kabaczija dziś temnyki nie są już potrzebne, ponieważ wśród dziennikarzy działa mechanizm autocenzury: wiedzą, co należy mówić i pisać, aby nie podpaść władzy.

- Dlatego najbardziej znani ukraińscy dziennikarze, jak Wachtang Kipiani czy Witalij Portnikow stworzyli inicjatywę społeczną, by stać na straży wolności słowa. Deklarują, że zrobią wszystko, aby nie wróciła sytuacja sprzed Pomarańczowej Rewolucji - mówi Kabaczij.

Czego władza się boi?

Dlaczego służby specjalne chcą mieć pod kontrolą uniwersytety i w jakim stopniu niezależność tych instytucji jest zagrożona? Szkoły wyższe, jak Ukraiński Katolicki Uniwersytet czy Akademia Kijowsko-Mohylańska pod rządami prezydenta Leonida Kuczmy były ośrodkami wolnej myśli. Tam rodziły się organizacje młodzieżowe opozycyjne wobec władzy, motorem protestów w czasie Pomarańczowej Rewolucji była m.in. młodzież należąca do organizacji "Pora", zaś wykładowcy Mohylanki usprawiedliwiali nieobecność studentów na zajęciach.

Jednak nie wszystkie ukraińskie uniwersytety są tak postępowe, dla części władz szkół wyższych wizyty służb specjalnych i wola kontrolowania przez nie uczelni to chleb powszedni. Zdaniem Kabaczija, pozostała pamięć czasów radzieckich, dlatego "życzenia" funkcjonariuszy nie szokują. Wręcz przeciwnie - chętnie są spełniane, by zapewnić sobie święty spokój i porządek na uczelni. Tymczasem dla rektora ks. Gudziaka, który wie, jak wygląda system edukacji na Zachodzie, i chce, by UKU było uczelnią spełniającą zachodnie standardy, wizyta służb była szokiem. Zaniepokojenie sytuacją wokół rektora UKU wyraził zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego kard. Lubomyr Huzar. W obliczu groźby ograniczeń działalności uczelni ks. Gudziak zaapelował do międzynarodowej społeczności akademickiej o solidarność, a do wszystkich wiernych o modlitwę.

Kabaczij: - Władze chcą, by jak za czasów radzieckich, uczelnie były kontrolowane przez wytypowanych przez służby "kuratorów". To kontynuacja tradycji funkcjonowania KGB.

W wywiadzie udzielonym gazecie "Kommersant", szef SBU Walery Choroszkowski powiedział, że nie widzi nic złego w zachowaniu przedstawicieli służb wobec rektora ks. Gudziaka, ponieważ posiadały one informacje o "podżeganiu do popełnienia przestępstwa na uniwersytecie", tak więc ich działalność wiązała się z "profilaktycznym przeciwdziałaniem przestępstwu". Oświadczył wręcz, że tego typu praktyki są normalne i będą kontynuowane, natomiast próby ich nagłaśniania przez przedstawicieli uniwersytetów uznał za pewien rodzaj "technologii". Na pytanie dziennikarza: "Dlaczego funkcjonariusz chciał, by rektor podpisał list", Choroszkowski odpowiedział: "Pracownik SBU uważał, że w taki sposób dobrze wypełni swoje zadanie, dlatego nie widzę tu żadnego problemu, rektor nie zechciał się podpisać, jego prawo".

Żal do pomarańczowych

Wydawało się, że po Pomarańczowej Rewolucji demokracji na Ukrainie nic już nie zagraża. Podczas spontanicznych protestów społeczeństwo pokazało, że nie pozwoli władzy więcej sobą manipulować. Tymczasem okazuje się, że ta młoda demokracja nie zdążyła jeszcze wytworzyć mechanizmów obronnych.

W "Ukraińskiej Prawdzie" prof. Marynowicz pisał: "Grupa robocza, w obradach której brali udział przedstawiciele ośmiu uniwersytetów, pracowała nad Ustawą o Autonomii Uniwersytetów. Jednak ustawy tej nie zatwierdzono. Widocznie urzędnicy przestraszyli się, że nagle stracą kontrolę nad wyższymi uczelniami".

Prof. Marynowycz uważa, że po objęciu władzy pomarańczowi nie tylko nie doprowadzili "do opracowania ustawy o autonomii uniwersytetów - gdyby takowa była, może nie mielibyśmy dziś tak poważnych problemów, ale nie stworzono także silnej publicznej telewizji, nie przeprowadzono również reformy administracyjnej. Pomarańczowi mieli czas tylko na kłótnie i uprawianie ciągłej kampanii wyborczej. Dlatego tak szybko na Ukrainie wróciły praktyki sprzed Pomarańczowej Rewolucji".

Kabaczij nie ma wątpliwości: procesy zachodzące na Ukrainie powinniśmy teraz wnikliwie obserwować. - Niektórzy twierdzą, że jest gorzej niż za czasów Kuczmy - mówi. - Kuczma czerpał z europejskich wzorców, tymczasem Janukowycz wykazuje radzieckie podejście do rządzenia. Kuczma stworzył mocne, korporacyjne państwo, tymczasem Janukowycz byłby szczęśliwy, gdyby z Ukrainy stworzył jeden wielki Donbas.

Małgorzata Nocuń jest redaktorką dwumiesięcznika "Nowa Europa Wschodnia", stale współpracuje z "Tygodnikiem".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2010