Polacy – osoby szczególnie niebezpieczne

Z prof. Grzegorzem Hryciukiem rozmawia Andrzej Brzeziecki.

13.07.2011

Czyta się kilka minut

Andrzej Brzeziecki: Do mordu na profesorach lwowskich doszło niemal natychmiast po wejściu Niemców do miasta - skąd takie tempo?

Prof. Grzegorz Hryciuk: To wynikało z polityki Niemiec, jaką realizowali na tych terenach poprzez działania Einsatz­gruppen i, w przypadku Lwowa, Sonderkommanda dowodzonego przez Eberharda Schöngartha. Wojna, która rozpoczęła się

ze Związkiem Radzieckim 22 czerwca 1941 r., była też wojną ideologiczną, i choć ci uczeni nie mieścili się w ramach komunizmu, byli w oczach nazistów postrzegani jako element skrajnie niebezpieczny. Niemcy śledzili zachowania polskiej inteligencji na terenach ZSRR jeszcze w latach 1939-1941, wiemy to z raportów ich placówek dyplomatycznych. Oceniano w nich negatywnie polskie elity i spodziewano się, że wobec okupacji niemieckiej przyjmą wrogą postawę. Także obecny na przełomie czerwca i lipca 1941 r. we Lwowie prof. Hans Koch, niemiecki historyk, dyrektor Osteuropa Institut we Wrocławiu, wskazywał na wrogość polskich elit.

Polscy profesorowie musieli więc zginąć jako polscy patrioci, którzy mogą sprawiać kłopoty. Ich wyeliminowanie było dla Niemców ważne.

Jednocześnie listy proskrypcyjne przygotowywano chaotycznie - tak samo przebiegały aresztowania. Zatrzymano przypadkowe osoby, a tych, których chciano zatrzymać, nie zawsze znaleziono.

Chaotyczność wynikała z tego, że informacje, którymi dysponowały niemieckie władze bezpieczeństwa, pochodziły z 1939 bądź 1940 roku. Do tej pory trwają dyskusje, w jaki sposób powstawała lista. Wydaje mi się, że inicjatywa wyszła ze strony niemieckiej. Przypuszczam też, że informatorami byli nie tylko i może nie przede wszystkim współpracownicy ukraińscy, na których zwykło się wskazywać. Choć tezę tę przyjęła prokuratura niemiecka, to warto zaznaczyć, że obok tysięcy sympatyków nacjonalistów ukraińskich Lwów w grudniu 1939 r. i styczniu 1940 r. opuściło także 6700 mieszkańców pochodzenia niemieckiego lub podających się za Niemców. Dalsza, choć już mniej liczna grupa opuściła miasto w kwietniu-czerwcu 1940 r. wraz z uchodźcami polskimi na mocy umowy radziecko-niemieckiej o wymianie uciekinierów. Niektórzy z nich wrócili w 1941 r. jako reprezentanci administracji okupacyjnej. Dane dotyczące profesorów można było znaleźć także w wydawanych co roku informatorach Uniwersytetu Jan Kazimierza czy w spisie wykładowców. Nazwiska wraz z adresami praktykujących profesorów medycyny znajdowały się m.in. w książkach telefonicznych.

Nieaktualność danych może sugerować, że lista była sporządzana na podstawie informacji od tych, którzy Lwów opuścili do połowy 1940 r. Te informacje mogły być weryfikowane czy uzupełniane przez Ukraińców.

Wreszcie jeszcze raz wymienię nazwisko Kocha w tym kontekście. Urodził się we Lwowie, był na tych ziemiach aktywny w czasie I wojny światowej, współpracował z ukraińskimi nacjonalistami, a w latach 1939-41 bywał we Lwowie wielokrotnie. Był obecny przy narodzinach rządu Jarosława Stećki.

Wspomniane "braki" sprawiły, że akcja likwidacji lwowskiej elity przebiegała na raty. Pierwszymi akordami były egzekucje z 4 lipca, gdy zabito większość z listy ofiar, w tym Tadeusza Boya-Żeleńskiego; potem zabójstwo Kazimierza Bartla 26 lipca, ale warto też wspomnieć o aresztowaniach polskich studentów 11 lipca 1941 r. Według ocen polskiego podziemia, latem 1941 r. rozstrzelano ok. 100 polskich "akademików".

Wspomniał Pan o ukraińskich współpracownikach. Wokół domniemanego udziału Ukraińców w mordzie do dziś trwają dyskusje - odżyły przy okazji odsłaniania pomnika.

Jestem daleki od przypisywania nawet frakcji banderowskiej, aktywnej w 1941 roku, wszystkich mordów dokonanych w tamtym okresie we wschodniej Galicji. W miastach panami sytuacji byli Niemcy, zwłaszcza jeśli chodzi o Lwów. Owszem, inaczej sytuacja wyglądała w ośrodkach wiejskich, gdy przy braku administracji niemieckiej w lipcu 1941 r. dochodziło do mordów na Polakach. Taka fala niepokojów miała miejsce, ale dotyczyło to właśnie środowiska wiejskiego. Uderzenie w warstwy przywódcze narodu polskiego w miastach wyszło ewidentnie ze strony niemieckiej. Wszelkie informacje dotyczące udziału jednostek ukraińskich, jak Nachtigall, w mordzie na profesorach lwowskich nie mają poważnego poparcia źródłowego. Są raczej pokłosiem akcji propagandowej KGB na przełomie 1959 i 1960 r., zmierzającej z jednej strony do skompromitowania części zachodnio­niemieckiego establishmentu politycznego, z drugiej do skompromitowania ukraińskich środowisk nacjonalistycznych na emigracji. W tym przypadku możemy więc mówić co najwyżej o obecności ukraińskich tłumaczy. Ustalenia niemieckiego śledztwa przytaczane przez Dietera Schenka mówią o niemieckim plutonie egzekucyjnym. Decyzje i działania podejmowane były przez Niemców. Nie ma sensu przypisywać stronie ukraińskiej akurat tej zbrodni. Choć to nie zdejmuje z niej odpowiedzialności za inne akcje - choćby antyżydowskie.

Wspomniał Pan postać Kazimierza Bartla. Jego los był odmienny od pozostałych - został aresztowany jako pierwszy, ale rozstrzelany dopiero 26 lipca. Czy potraktowano go inaczej z powodu pełnionych przed wojną funkcji - premiera rządu polskiego?

Też. Była to postać nie tylko na miarę Lwowa i nie tylko ze świata intelektualnego. Był uznanym politykiem. Ale jest coś więcej. Jego nazwisko w 1940 i 1941 r. pojawiało się w różnych kontekstach politycznych. Był zapraszany do Moskwy, być może prowadzono z nim jakąś grę polityczną. Nie uszło to uwadze Niemców. Tu możemy jedynie spekulować. Być może czas od aresztowania do zabicia poświęcono na dowiedzenie się, o czym z Sowietami rozmawiał, może miało to pozwolić zorientować się Niemcom w polityce Moskwy. Może składano mu jakieś propozycje? I być może, gdy Niemcy dowiedzieli się, czego chcieli, albo uznali, że Bartla nie uda im się wykorzystać - zapadła decyzja o jego zamordowaniu, jako osoby niebezpiecznej bądź nieprzydatnej. Polecenie o likwidacji przyszło z Berlina od samego Heinricha Himmlera.

Czy luki w naszej wiedzy o mordzie sprawiły, że tak trudno było wskazać winnych?

Nazwiska osób odpowiedzialnych i kierujących zbrodnią znamy. Możemy wymienić choćby dowódcę grupy specjalnej Eberharda Schöngartha, Heinza Heima, Hansa Krügera. Z materiałów śledztwa niemieckiego prowadzonego w latach 60. XX wieku wynikałoby, że można było ustalić dane osób, które brały udział w egzekucji, ale część z nich zginęła na frontach II wojny światowej albo nie dożyła śledztwa. Ta lista może więc już nigdy nie zostanie skompletowana.

Pytań jest zresztą więcej, bo nie znamy relacji oprawców na temat, jaki przebieg miała egzekucja. Nie ma też bezpośrednich polskich relacji. Znamy tylko świadectwa osób aresztowanych i zwolnionych, jak prof. Franciszek Grör, czy ludzi, którzy obserwowali akcję z oddalenia. Stąd nie wiemy, w jakiej kolejności zabijano i ile dokładnie osób zabito na wzgórzach, a ile wcześniej.

Charakterystyczna jest dalsza część tej historii. Niemcy początkowo nie kryli się z tym, co zrobili - o egzekucji powiedzieli choćby prof. Grörowi, a Hans Krüger chełpił się tym przed Karoliną Lanckorońską. Potem jednak ślady zbrodni zatarto.

Owszem, znana była bezcenna relacja prof. Gröra - nie wiem, w jakim stopniu znana była opowieść Karoliny Lanckorońskiej. Krüger chełpił się przed nią - bo pewnie nie sądził, że wyjdzie żywa po aresztowaniu przez gestapo. Niemniej jeszcze w roku 1941 i później wiele osób bliskich ofiarom łudziło się, że one żyją. Być może sugerowano się losem krakowskich uczonych, których po aresztowaniu nie zamordowano. W inny sposób nadzieję dawał fakt, że Niemcy wkrótce potem otworzyli we Lwowie tzw. Państwowe Kursy Zawodowe, quasi-wyższe uczelnie, na których zatrudnienie znalazła część przyjaciół i znajomych zamordowanych profesorów.

Dopiero śledztwo radzieckie z 1944 r. rozwiało te wątpliwości i nadzieje. Wtedy też sporo osób ujawniło, że było świadkami zbrodni na Wzgórzach Wuleckich na początku lipca 1941 r. i skojarzyło ją ze zniknięciem profesorów. Ważną rolę odegrały zeznania członków tzw. Totenbrigade Sonderkommando 1005, złożonej z więźniów Żydów, którzy likwidowali w 1943 r. ślady zbrodni głównie na ludności żydowskiej, ale także i na polskich uczonych. To oni, ekshumując ciała ofiar, zdołali po znalezionych przedmiotach i dokumentach zidentyfikować niektórych profesorów.

Dr hab. Grzegorz Hryciuk jest historykiem, profesorem Uniwersytetu Wrocławskiego, specjalizuje się w dziejach Europy Środkowej i Wschodniej oraz historii stosunków polsko-ukraińskich. Jest autorem wielu opracowań historycznych, m.in. "Polacy we Lwowie 1939-1944. Życie codzienne" (Warszawa, 2000).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2011