Polacy i wschodni Niemcy

Czym opozycja w PRL różniła się od opozycji w NRD? Dlaczego wszędzie buntowała się głównie młodzież? Co łączyło niemiecki protestantyzm i polski katolicyzm? Dyskutują: Vera Lengsfeld, Christian Halbrock, Andrzej Paczkowski, Antoni Dudek i Łukasz Kamiński.
Mur berlinski, listopad 1989 r. /fot. Robert Maass / Corbis /
Mur berlinski, listopad 1989 r. /fot. Robert Maass / Corbis /

ANDRZEJ PACZKOWSKI: Gdy mowa o oporze społecznym w Europie Środkowej, można wyróżnić cztery grupy biorące w nim udział: to robotnicy, studenci, intelektualiści i Kościoły. Porównajmy aktywność tych grup w Polsce i w NRD. A więc, po pierwsze: robotnicy. Pierwsza rewolta robotnicza przeciw komunizmowi w Europie Środkowej wybuchła w NRD w 1953 r. i było to pierwsze i ostatnie masowe wystąpienie w NRD aż do 1989 r. - inaczej niż w PRL, gdzie robotnicy byli motorem buntów w 1956, 1970, 1976 i 1980 r., demonstracji w stanie wojennym i strajków w 1988 r. Dlaczego w Polsce buntowano się tak często, a w NRD tylko raz? Sfera druga, Kościoły: czy fakt, że NRD nie była jednolita wyznaniowo, a większość stanowili ewangelicy, wpływał na nastawienie Kościoła do komunistycznego państwa? W Polsce poza rokiem 1956 wszystkim wystąpieniom towarzyszyły silne akcenty religijne. Kwestia trzecia: młodzież. W NRD w latach 70. i 80. sprzeciw młodzieży wobec państwa miał w mniejszym stopniu charakter polityczny, a bardziej kontrkulturowy, wzorowano się na kontrkulturze zachodniej. W efekcie w NRD młodzież sprzeciwiająca się państwu skupiała się w grupach ekologicznych czy pacyfistycznych - inaczej niż w Polsce, gdzie młodzież organizowała się w sposób bardziej polityczny. Dlaczego? I grupa czwarta, intelektualiści: tu mamy więcej podobieństw, w obu krajach funkcjonowały środowiska tzw. rewizjonistów - ludzi, którzy porzucali marksizm i wchodzili w spór z władzą.

VERA LENGSFELD: Zacznę od Kościoła ewangelickiego, który odegrał u nas rolę decydującą, choć inną niż w Polsce. Po 1949 r. obszar, na którym utworzono NRD, stanowił serce protestantyzmu i komuniści od początku energicznie zwalczali Kościoły, zwłaszcza ewangelicki, odciągając ludzi od religii. Pod wpływem nacisków, w 1969 r. Kościół ewangelicki w NRD oddzielił się od Kościoła w RFN, tworząc osobną strukturę: Związek Kościołów Ewangelickich w NRD. Miało to dalekosiężne konsekwencje. Z jednej strony, Kościół zawarł ugodę z władzą, a w 1971 r. przyjął nawet formułę, że jest "Kościołem w socjalizmie". Spór o jej interpretację trwa do dziś. Faktem jest, że władze wykorzystywały to propagandowo, twierdząc, że Kościół ewangelicki jest największą niekomunistyczną organizacją popierającą państwo. Niemniej w zamian za te ustępstwa Kościół otrzymał pewną niezależność na swym terytorium - np. organy państwa nie mogły dokonywać aresztowań na terenie kościelnym, nie mogły zakazywać kościelnych imprez itp. W tamtej chwili, na początku lat 70., władze nie mogły przypuszczać, że kiedyś stanie się to dla nich problemem. Wówczas zdawało się, że Kościół przestał się liczyć w życiu społecznym.

Stało się inaczej. Na początku lat 80. ludzie tacy jak ja odkryli przestrzeń swobody na terenie Kościoła. A była to jedyna przestrzeń swobody w NRD: pomieszczenia przy parafiach były jedynym miejscem, gdzie mógł formować się ruch społecznego oporu. Od początku lat 80. wykorzystywaliśmy to, powstawały pierwsze środowiska już zinstytucjonalizowane, najpierw w Berlinie. Tworzący je ludzie stanowili kolorową mieszankę, tylko część była chrześcijanami. Wyglądało to tak: tworzyła się grupa, określająca się mianem pokojowej czy ekologicznej, i był pastor, który oferował im swą parafię jako "parasol". Pod koniec lat 80. takich grup mieliśmy około setki w całej NRD, działało w nich aktywnie ok. 3 tys. osób. Gdyby nie Kościół, ruch dysydencki w takiej formie by nie powstał. Wprawdzie wcześniej były próby tworzenia zorganizowanego oporu, ale bez szans na dotarcie do szerszego odbiorcy społecznego. Bo choć byliśmy grupami nielicznymi, to byliśmy znani w kraju i robiliśmy sporo: wydawaliśmy pisma (z adnotacją "do użytku wewnątrzkościelnego"), organizowaliśmy spotkania, dyskusje, wystawy itd. Jednak choć poszczególni pastorzy dawali nam ochronę, to Kościół jako instytucja nie był czynnikiem oporu, jak miało to miejsce w Polsce. Jego stanowisko było ambiwalentne: był rozdarty między lojalnością wobec państwa a dążeniem do stwarzania przestrzeni wolności, które rozmiękczałyby dyktaturę.

Dużo zawdzięczaliśmy Polsce. Z Polski szły impulsy, których wprawdzie nie mogliśmy wprost przenosić, ale zmuszały one do przemyśleń. Obserwowaliśmy Polskę i marzyliśmy, że coś podobnego mogłoby powstać u nas, taki masowy ruch związkowy. Ale w naszych warunkach nie było to możliwe. Gdybym miała powiedzieć, co najbardziej różniło nas wtedy od opozycji w Polsce czy w innych krajach "bloku", to muszę przyznać, że byliście duchowo i intelektualnie bardziej wolni niż my. Byliście bardziej do przodu. Nasz ruch ograniczał się, jeśli chodzi o cele, do reformy systemu; długo wierzyliśmy, że socjalizm da się zreformować i pogodzić z demokracją.

Inna różnica to kwestia zjednoczenia Niemiec. Byliśmy zdumieni, że ludzie z polskiej opozycji czy z czechosłowackiej Karty 77 są za zjednoczeniem. Bodaj w 1985 r. Karta 77 postawiła tezę, że punktem wyjścia do zjednoczenia Europy musi być zjednoczenie obu państw niemieckich, i gdy to usłyszeliśmy, kręciliśmy głowami ze zdumienia. Bo jeśli ktoś z nas myślał w ogóle o zjednoczeniu, wyobrażał je sobie na odwrót: że zjednoczenie Niemiec może być zwieńczeniem procesu jednoczenia Europy. Jak się okazało, nie mieliśmy racji.

Inny przykład: przyjechali do nas polscy dysydenci, mieli deklarację, szczegółów nie pamiętam, w każdym razie z poparciem dla NATO. Chcieli, abyśmy ją podpisali. Przekonywali, że popieranie NATO to osłabianie ZSRR i dzięki temu kiedyś pozbędziemy się komunistów. Nie znam nikogo od nas, kto podpisałby tę deklarację. Sądziliśmy, że trzeba być ostrożniejszym, robić małe kroki i stawiać nie na NATO, ale na "odprężenie". Kolejną cezurą był wybór papieża-Polaka, który mówiąc o komunizmie używał jasnych słów. Dla nas było to zdumiewające, ale i ożywcze.

ANTONI DUDEK: Dlaczego w PRL jako jedynym kraju "bloku" co kilka-kilkanaście lat dochodziło do wybuchów niezadowolenia społecznego, a w innych krajach tylko jednokrotnie: NRD - 1953, Węgry - 1956, Czechosłowacja - 1968? W jakiejś mierze można to tłumaczyć cechami narodowymi: Polacy mają skłonność do wypowiadania posłuszeństwa władzy, zwłaszcza tej z obcego nadania. Ale cechy narodowe to nie wszystko. Istotne znaczenie miał fakt, że w PRL partia komunistyczna była najsłabsza, a jej zakorzenienie w społeczeństwie mniejsze niż w innych krajach. Oczywiście nie znaczy to, że nie miała poparcia - w szczytowym momencie liczyła 3 mln członków. Ale wydaje się, że stopień opanowania przez nią społeczeństwa był mniejszy.

Dodatkowo w PRL był jeszcze jeden czynnik: to, co w XIX w. ochrzczono w Niemczech pogardliwie mianem polnische Wirtschaft. Gospodarka socjalistyczna w PRL wzmocniła najgorsze cechy polnische Wirtschaft, w PRL system ekonomiczny działał gorzej niż w innych krajach. Wprawdzie w całym "bloku" gospodarki radziły sobie coraz gorzej z zaspokajaniem oczekiwań społecznych, ale najgorzej było w PRL, co również napędzało wybuchy niezadowolenia.

W obu krajach - w Polsce i NRD - najczęściej buntowała się młodzież. Czy mówimy o Poznaniu ‘56, o studenckim marcu ’68, czy o strajkach w 1980 i 1988 r. - zawsze w pierwszym szeregu mamy dwudziestolatków. Za każdym razem oni są siłą napędową. Jak ustalił prof. Andrzej Friszke, w marcu 1968 r. milicja aresztowała znacznie więcej młodych robotników niż studentów. Powiedziałbym, że wszystkie kolejne bunty w PRL były buntami pokoleniowymi. Nie jest to polska cecha: także w NRD w 1953 i 1989 r. w pierwszym szeregu stali ludzie bardzo młodzi.

Prof. Paczkowski pyta, czemu polska młodzież była bardziej upolityczniona niż wschodnioniemiecka, dlaczego jej sprzeciw miał w mniejszym stopniu charakter kontrkulturowy. Nie jestem pewien, czy to prawda. Także w Polsce ruchy kontrkulturowe były silne, np. w latach 50. subkultura "bikiniarzy", w latach 70. hipisi, w latach 80. ruch punkowy, a w kraju, którego władze chciały wszystko kontrolować, takie ruchy siłą rzeczy miały wymiar polityczny. Natomiast polityczność młodzieży ujawniała się najmocniej w momentach kryzysu. Choć nie tylko: cała historia PRL - jeszcze nieopisana - to również historia ogromnej liczby konspiracyjnych organizacji młodzieżowych, w tym młodzieży szkolnej. Komunistyczna bezpieka bez przerwy zmagała się z tym problemem. Raz tych organizacji było więcej, raz mniej, ale istniały nieustannie.

Na czym polegała natomiast szczególna rola Kościoła? W PRL Kościół katolicki nie tylko był siłą antysystemową z samej swej istoty, jako instytucja oparta na innej aksjologii. Po 1956 r. Kościół zaczyna występować w dwoistej postaci: z jednej strony pozostaje siłą, która sporej części społeczeństwa wpaja myślenie obce ideologii komunistycznej. Z drugiej zaś w chwilach kryzysów stara się występować w roli instytucji, która stabilizuje sytuację i chłodzi nastroje. Widać to już w 1956 r.: nowe władze PZPR podejmują decyzję o uwolnieniu prymasa Wyszyńskiego z nadzieją, że uspokoi to nastroje. Przy kolejnych kryzysach władze też będą zwracać się do Kościoła z postulatem, by pacyfikował nastroje, a postulat ten będzie przez władze Kościoła w dużym stopniu akceptowany. Aż do apogeum tego procesu, co nastąpi w latach 80. Symbolem kazanie prymasa Glempa, wygłoszone na Jasnej Górze 13 grudnia 1981 r., gdzie apeluje on jednoznacznie o niepodejmowanie czynnego oporu przeciw stanowi wojennemu. Kazanie było tak eksploatowane propagandowo przez media ekipy Jaruzelskiego, że aż zaprotestował Episkopat. To nie zarzut wobec Kościoła, lecz fakty składające się na proces, który sprawił, że stereotypem jest pogląd, iż Kościół w Polsce był tylko czynnikiem oporu. Owszem, przeciwstawiał się dyktaturze na poziomie etycznym i światopoglądowym, ale na poziomie politycznym był czasem sojusznikiem władz w tym sensie, że stabilizował nastroje. Rola Kościoła w destrukcji dyktatury nie jest czarno-biała.

CHRISTIAN HALBROCK: Porównania między krajami są inspirujące, mogą prowadzić do tego, że zaczniemy inaczej patrzeć na własny kraj. Choć pozornie wydaje się, że trudno porównywać niemiecki protestantyzm i polski katolicyzm, i że są to dwa odległe światy, to jednak jeśli przyjrzeć się bliżej i porównać strategie realizowane przez Kościół ewangelicki w NRD i katolicki w PRL, okaże się, że było tu wiele podobieństw. Zestawiając politykę władz Kościoła - katolickiego w PRL i ewangelickiego w NRD - możemy powiedzieć, że tu i tam prowadził on podwójną grę. Że, wyostrzając, tu i tam "obsługiwał" obie strony, z jednej strony sugerując władzom, że akceptuje system, a z drugiej czyniąc coś przeciwnego. Niemniej, i w NRD, i w PRL hierarchowie często stawiali na stabilizację i umiarkowanie. Podobnie w obu krajach tylko mniejszość duchownych wspierała opozycję. Jaruzelski powiedział kiedyś, że może 2-3 proc. polskiego kleru występuje przeciw socjalizmowi. Ale i tak system postrzegał tych kilka procent jako zagrożenie.

Natomiast jeśli chodzi o opór społeczny: my, Niemcy z NRD, byliśmy "mniejszym bratem", a Polacy "wielkim bratem". Ilościowo i jakościowo opór był w Polsce nieporównywalny z NRD. Polemizowałbym natomiast z tezą, że pierwsza rewolta w Europie Środkowej wybuchła w NRD w 1953 r. Gdy mówimy o oporze wobec komunizmu w naszym regionie, powinniśmy patrzeć całościowo i akcentować kontynuację, jaka miała tu miejsce. Budowanie komunizmu w Europie Środkowej - tego, co potem nazwano "więzieniem narodów" - nie zaczęło się w 1944-45 r., ale we wrześniu 1939 r., gdy Armia Czerwona zajęła pół Polski i potem kraje bałtyckie. Wtedy datuje się też początek oporu przeciw komunizmowi w Europie Środkowej.

Później, po 1953 r., opór społeczny w NRD rzeczywiście nie przybierał charakteru masowego, aż do roku 1989. Powiedziałbym też, że grupy opozycyjne, które kształtowały się tu od lat 70., cechowało silne naśladownictwo. Naśladowano wzory z Zachodu, np. akcenty ekologiczne czy pacyfistyczne, a także ze Wschodu, również z Polski. Powstała nawet grupa "Solidarny Kościół", usiłująca w ramach Kościoła w NRD założyć związek zawodowy - sytuacja dość paradoksalna. Kopiowano też model Karty 77. Jednak efekt końcowy był zwykle odmienny od wzoru. Np. grupy opozycyjne w NRD, które nawiązywały do ruchu Zielonych na Zachodzie, miały inną tożsamość niż Zieloni z RFN: w NRD pod pojęciem "środowisko" rozumiano całościowo życie społeczne. Jeszcze bardziej frapujący efekt wyszedł z kopiowania Karty 77: o ile w Czechosłowacji wywodziła się ona ze środowisk intelektualnych, mieszczańskich, artystów itd., o tyle w NRD jej kopię usiłowali stworzyć nawróceni marksiści, w postaci quasi-mieszczańskiej opozycji, przyswajając sobie ideał wolności. W ich debatach widać, że przyswojenie sobie tego nie było proste. Etos inteligencki to nie coś, czego można się ot tak nauczyć.

Naśladownictwo wynikało też z faktu, że trudno było stworzyć w NRD opozycję odwołującą się do tradycji socjaldemokratycznej czy mieszczańskiej, gdyż ludzie, którzy się do nich poczuwali, woleli emigrować do RFN niż zostać, buntować się i reformować NRD. A ten, kto wyemigrował, nie angażował się w sprawy NRD. O ile Polska miała aktywną emigrację, o tyle opozycja z NRD nie mogła liczyć na pomoc z RFN. Gdy mowa o ludziach, którzy z Zachodu organizowali pomoc dla opozycji, wymienia się tylko trzy - trzy! - nazwiska: Roland Jahn, Jürgen Fuch i Rüdiger Rosenthal. Byli opozycjonistami, zostali wyrzuceni na Zachód i stamtąd organizowali wsparcie dla przyjaciół.

Zgadzam się z prof. Dudkiem, że podobieństwo między NRD i Polską widać za to silnie w segmencie młodzieżowym: także w NRD ruch opozycyjny tworzyli ludzie młodzi. Można to tłumaczyć uniwersalnie: tu i tam buntująca się młodzież nie była straumatyzowana wcześniejszymi doświadczeniami, jak ludzie starsi.

ŁUKASZ KAMIŃSKI: W typologii prof. Paczkowskiego brak jednej grupy społecznej, której znaczenie dla oporu w PRL jest fundamentalne: chłopów. W latach 40. byli zapleczem oporu legalnego (PSL) i podziemnego, a później oparli się kolektywizacji, co sprawiło, że temat zniknął, inaczej niż w NRD czy Czechosłowacji, gdzie kolektywizację przeprowadzono. Przed 1956 r. to także chłopi uratowali Kościół przed spacyfikowaniem, dzięki czemu mógł odrodzić się po 1956 r. jako niezależna siła. Gdy w latach 60. pojawiły się wystąpienia w obronie Kościoła, protestowali głównie chłopi. Również w Nowej Hucie w 1960 r., podczas "walki o krzyż": przecież ci ludzie niedawno przybyli do Huty ze wsi. Podobnie w 1970 r.: na Wybrzeżu demonstrowali w dużej mierze ludzie, którzy niedawno przyjechali do miasta do pracy, jak Lech Wałęsa. Nie powinniśmy tracić z oczu tej grupy społecznej. Gdyby przed 1956 r. nie udało się ocalić wsi przed kolektywizacją i ochronić rękami chłopów Kościoła przed całkowitym rozbiciem, losy Polski potoczyłyby się inaczej i dziś nie mówilibyśmy o powszechnym sprzeciwie wobec komunizmu.

Prof. Paczkowski pyta, czemu w PRL kryzysy występowały częściej. Jestem zwolennikiem tezy, że w PRL mieliśmy do czynienia nie z odosobnionymi kryzysami co kilka-kilkanaście lat, ale z jednym przewlekłym kryzysem, który co ileś lat eksplodował. A gdy przyglądamy się tym eksplozjom, zauważamy coś, co jest pomijane w ujęciu "rocznicowym": ich długie trwanie. Październik ‘56 nie kończy się w październiku, Marzec ‘68 nie kończy się w marcu, a Grudzień ‘70 nie kończy się w grudniu. Faza ich "wygasania" ciągnie się nawet przez kilkanaście miesięcy, a za parę lat zaczyna się preludium do następnego wybuchu.

Zgadzam się z prof. Dudkiem, że grupą wiodącą była młodzież. Ale nie jedyną. Zwłaszcza w najgłębszych kryzysach, w 1956 i 1980 r., młodzież była siłą napędową, ale to zaangażowanie także innych grup społecznych sprawiało, że przybierały one formę tak głęboką. A jeśli chodzi o kwestię kontrkultury: w Polsce granice tego, co dopuszczalne, były szerzej zakrojone, ze względu na trudniejszą sytuację komunistów. Postawy, które w NRD czy Czechosłowacji powodowały już konflikt z państwem, w PRL mogły być jeszcze akceptowalne. Za to w PRL nie przyjął się jeden ruch, popularny w innych krajach "bloku": pacyfizm. Nawet gdy pojawił się ruch "Wolność i Pokój", jego pacyfizm był szczególny: bojowy, antykomunistyczny. Postawiłbym tezę, że polska młodzież, "grupa docelowa" idei pacyfistycznej, chyba lepiej rozumiała to, co Władimir Bukowski opisał w książce "Pacyfiści kontra pokój": że taki wzorzec pacyfizmu jak sprzeciw wobec obecności USA w Europie czy NATO to de facto sojusznik Sowietów.

Podczas naszej dyskusji niewiele mówiono o intelektualistach. Przede wszystkim, rozróżniłbym dwie grupy polskiej inteligencji po 1945 r. Nie chodzi o podział wiekowy, lecz o socjalizację: "starej" inteligencji, ludzi ukształtowanych przez etos inteligencki przed 1939 r., nie trzeba było przekonywać do antykomunizmu. Natomiast w przypadku inteligencji ukształtowanej po 1945 r. wyróżniłbym trzy drogi, którymi dochodzono do postawy kontestacji czy sprzeciwu wobec systemu. Drogą najczęściej przywoływaną, choć niekoniecznie najpopularniejszą, było "dojrzewanie wewnątrz systemu": dotyczy to zwłaszcza ludzi, którzy w dorosłość wchodzili w okresie stalinowskim, potem stawali się "rewizjonistami", a później otwarcie już negowali system. Druga droga to odwoływanie się do tradycji XIX-wiecznych, co też koniec końców prowadziło do kontestacji. Trzeci nurt największe znaczenie miał w latach 80., choć nie w dochodzeniu do postawy opozycyjnej, bardziej w kształtowaniu się konkretnej już formacji wewnątrz opozycji. Chodzi o wpływ emigracji. Na szeroką skalę widać go w latach 80., bo dopiero wtedy możliwy stał się szerszy kontakt z myślą emigracyjną dzięki publikacjom "drugiego obiegu", gdzie drukowano i Jerzego Giedroycia, i Józefa Mackiewicza. Widzimy wtedy poszerzanie się opcji ideowych w opozycji.

Warto wreszcie zwrócić uwagę na jeden wątek, dziś chyba zapomniany: jeśli w programach grup opozycyjnych w PRL lat 70. i 80. pojawiał się wątek niemiecki, to najczęściej jako postulat, że zmiany międzynarodowe powinny prowadzić do zjednoczenia Niemiec. Warto to głębiej zbadać: dlaczego ludzie z polskiej opozycji już w latach 70. czy 80., gdy pamięć o wojnie była żywsza niż dziś, postulowali zjednoczenie Niemiec?

ANDRZEJ PACZKOWSKI: Dodam, że jednym z pierwszych Polaków, którzy pisali o konieczności zjednoczenia Niemiec jako o warunku zjednoczenia Europy, był Juliusz Mieroszewski - w 1954 r. w paryskiej "Kulturze". Komentując perspektywę przystąpienia Niemiec Zachodnich do NATO pisał, że bez zjednoczonych Niemiec nie będzie wolnej Polski. Druga jego konkluzja brzmiała, że bez niepodległej Ukrainy nie będzie wolnej Polski - i odwrotnie. Ale to już inny temat.

Dyskusję zorganizował IPN i warszawskie przedstawicielstwo Fundacji Konrada Adenauera.

VERA LENGSFELD (ur. 1952) jest politykiem CDU. W latach 80. związana z opozycją w NRD, współzałożycielka Grupy Pokojowej w Berlinie-Pankow i Biblioteki Ekologicznej, do jesieni 1989 r. najsilniejszych środowisk opozycyjnych. Obecnie posłanka do Bundestagu.

Dr CHRISTIAN HALBROCK (ur. 1963) jest historykiem, pracownikiem Urzędu Gaucka/Birthler (odpowiednik IPN). W NRD związany z opozycją. Autor publikacji nt. grup opozycyjnych i Kościoła w NRD.

Prof. ANDRZEJ PACZKOWSKI (ur. 1938) jest historykiem, członkiem Kolegium IPN. W latach 70. i 80. w opozycji. Autor książek, m.in. "Wojny polsko-jaruzelskiej", "Trzech twarzy Józefa Światły".

Dr hab. ANTONI DUDEK (ur. 1966) jest historykiem, pracownikiem UJ i doradcą prezesa IPN. W latach 80. w opozycji. Autor książek, m.in. "Historii politycznej Polski 1989-2005", "Reglamentowanej rewolucji".

Dr ŁUKASZ KAMIŃSKI (ur. 1973) jest dyrektorem Biura Edukacji Publicznej IPN i pracownikiem Instytutu Historycznego UWr. W latach 80. w opozycji. Współautor książki "Opór społeczny w Europie Środkowej w latach 1948-1953 na przykładzie Polski, NRD i Czechosłowacji".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]