Podróże w cudzych twarzach

U Tabucchiego przemijanie ma twarze kobiet. Nie dziwi więc, że utwory Wisławy Szymborskiej często stanowią zawiązanie fabuły lub melancholijną puentę jego książek.

28.05.2012

Czyta się kilka minut

 / Fot. Sintesi / Sipa Press / East News
/ Fot. Sintesi / Sipa Press / East News

Oniryczny gawędziarz, Toskańczyk z urodzenia, Portugalczyk z wyboru – Antonio Tabucchi zmarł 25 marca tego roku. Po polsku ukazała się właśnie jedna z jego ostatnich książek „Podróże i inne podróże”.

W pamiętnej scenie z filmu „... twierdzi Pereira” Roberta Faenzy, na podstawie powieści Tabucchiego, obsesyjnie myślący o śmierci redaktor rubryki kulturalnej w dzienniku „Lisboa” ociera pot z twarzy, słuchając młodego stażysty. Ten ma pisać nekrologi pisarzy i poetów, którzy jeszcze nie pomarli. Zamiast rytualnych wypominek, Monteiro Rossi przynosi manifesty polityczne wypływające z racji serca, a nie z racji umysłu – działa jak zakochany. Pereira (jedna z ostatnich ról Marcella Mastroianniego) próbuje zachować obojętność, ale czuje, że żółtodziób ma rzadki dar.

Tabucchi nieustannie balansował między racjami serca i umysłu. Śnił o powieści absolutnej, mieszczącej cały świat, będąc świadom utopijności tego marzenia. Bezkompromisowy i zapalczywy w publicystyce politycznej, w prozie był mistrzem patrzenia przez zamglone okulary. Jego fetyszem stała się historia nielinearna i nieoczywista – którą można by opowiedzieć zupełnie inaczej, gdyby narrator stał po drugiej stronie placu albo właśnie wyszedł z restauracji, delektując się jeszcze arroz de cabidela (portugalską potrawą z królika lub drobiu, krwi, wina i ryżu).

Referowanie książek i życiorysu Tabucchiego to zadanie wodzące na manowce. Jego literacki mistrz Fernando Pessoa podpisywał się ponad siedemdziesięcioma nazwiskami, a za każdym kryła się inna osobowość poety. Także Tabucchi wybierał maski. Ostatnia część „Podróży i innych podróży” nosi tytuł „Przez podstawioną osobę”. W jednej z miniatur, składających się na ten tom, opowiada, jak na koktajlu z australijskim światkiem literackim zamienił się z zaprzyjaźnioną pisarką identyfikatorami: „Zaczynamy krążyć pośród gości, ja jako Gaia Servadio, ona jako Antonio Tabucchi, nikt nie zwraca uwagi na tę zamianę”.

Tabucchi wiele razy okrążył glob, ale odżegnywał się od pędu tworzenia dzienników z podróży. Wojaże traktował jako pretekst do refleksji nad samym aktem przemieszczania się. Za Kawafisem mówił, iż „istota podróży tkwi w niej samej, w tym, że jest podróżą”. Nawet podszywająca to pisarstwo melancholia jest, jak podkreśla Pierre Assouline na łamach „Le Monde”, „mobilna, piesza i podróżująca”. Dlatego rodzimi krytycy mieli z Tabucchim problem: czy był największym włoskim pisarzem, czy najmniej włoskim z pisarzy urodzonych w Italii?

PODRÓŻ PIERWSZA: TOSKANIA, PORTUGALIA

Przyszedł na świat w 1943 r. w Vecchiano koło Pizy. Dziś trudno pojąć, dlaczego ktoś, kto urodził się w Toskanii, raju na ziemi opiewanym w polukrowanych bestsellerach Frances Mayer czy Ferenca Máté, wybiera Portugalię Salazara. Powojenna Toskania nie jest jednak tą z turystycznego folderu. Wyprawa z wujem do Florencji to rzadkie święto! Ale monotonia krajobrazu mierzi dorastającego chłopca, zwłaszcza że problemy z kolanem skazują go na rok „aresztu domowego”. Z braku innego zajęcia zaczyna pochłaniać Stevensona, Conrada i atlas świata De Agostini.

Jednak do zagranicznej inicjacji skłaniają go filmy Felliniego, ukazujące Włochy nadrealne, ale i godne politowania. Dlatego młody Tabucchi chce sprawdzić, czy gdzie indziej jest tak samo.

Setki razy w wywiadach i esejach przywołuje anegdotę o przypadku, który doprowadził go do fascynacji Portugalią, aż opowiastka obrasta w legendę. Po maturze jedzie do Paryża. Pracuje na zmywaku, słucha wykładów na Sorbonie i dotyka innego świata. Nim wsiądzie do pociągu powrotnego do Włoch, kupuje u bukinisty tom poezji Álvara de Campos, czyli jednego z wcieleń Pessoi. Cytat ze „Sklepu tytoniowego” staje się dewizą Tabucchiego: „Jestem nikim, / Nigdy nie będę niczym. / A poza tym są we mnie wszystkie marzenia świata”. Jedzie do Portugalii, studiuje język i pisze dyplom z portugalskiej literatury surrealistycznej.

Własne pisarstwo przychodzi jakby mimochodem. W 1975 r. debiutuje „Placem Włoskim” (pol. wyd. 1983), oniryczną sagą rodziny z toskańskiej wsi, inspirowaną „Stoma latami samotności” Marqueza. Za „Notturno indiano” („Nokturn indyjski”) otrzymuje prestiżową francuską nagrodę Médicis Étranger. W połowie lat 80. jest lansowany jako przedstawiciel młodych włoskich anty-neoawangardzistów, ale rozgłos przynosi mu dopiero „...twierdzi Pereira” z 1994 r. (pol. wyd. 1996), według części komentatorów pierwsza powieść Tabucchiego „z prawdziwego zdarzenia”.

Krytycy chcą go koniecznie jakoś zaszufladkować, choć sam pisarz uważał literackie klasyfikacje za przeżytek. Zrazu jest nazywany ostatnim neorealistą włoskiej literatury, później postmodernistą. Wypracowuje jednak własną poetykę, afirmującą potencjał iluzji i percepcyjnego nieporozumienia. Istotą prozy Tabucchiego jest subtelny sarkazm, leniwy suspens i... la saudade. „To kategoria duchowa – mówi Tabucchi ustami bohaterki „Słów na opak”, a pośrednio za Pessoą – tylko Portugalczycy zdolni są do jej odczuwania, bo mają to słowo, które ją wyraża”. Nieprzetłumaczalne pojęcie oznacza mozaikę melancholii, rozdarcia, samotności i czułego wspomnienia.

Aluzje do Pessoi stają się stemplem nie tylko książek pisarza, ale i jego publicznego wizerunku. „Przyszedł na mój wykład o nim w Accademia Polacca w Rzymie. Był wystylizowany na Pessoę, zachowywał dystans wobec publiczności” – wspomina prof. Joanna Ugniewska, tłumaczka Tabucchiego.

„Requiem. Fantasmagorie” (1992, pol. wyd. 2001) napisał w języku portugalskim. „Przeprawiwszy się nieświadomie przez rzekę na drugi brzeg językowy, nie mogę świadomie stamtąd powrócić” – tłumaczy decyzję, by na włoski przełożył ją ktoś inny. Opowieść rozgrywająca się jednej niedzieli w wyludnionej Lizbonie jest, jak podkreśla autor, jego „hołdem złożonym krajowi, który uznałem za swój i który mnie jak swego przyjął, hołdem złożonym ludziom, których z wzajemnością polubiłem”. Bohater utworu, czekając na spotkanie z Gościem, czyli duchem Pessoi, trafia na postacie z „Księgi niepokoju” oraz na grób przyjaciela... Tadeusza Wacława Słowackiego, który zamiast Polski wybrał Portugalię na swoją ojczyznę (sic!).

„Zaginioną głowę Damascena Monteiry” (1997, pol. wyd. 1999) Tabucchi dedykuje fikcyjnemu Cyganowi Manolo. Uosabia on zmarginalizowaną romską społeczność Porto, niemego świadka handlu narkotykami i seksem przy współudziale skorumpowanej policji. Do opisania sprawy młodego Monteiry, który odkrył, że sierżant Gwardii Narodowej przemyca narkotyki, i poniósł śmierć z jego ręki, skłania Tabucchiego prawdziwa zbrodnia. W maju 1996 r. w komisariacie na przedmieściach Lizbony ginie po torturach, a następnie zostaje oskalpowany Carlos Rosa, dwudziestopięciolatek, który wiedział za dużo. Winnych brak. Po opublikowaniu powieści dzieje się rzecz niesamowita. Policjant Fernando Santos przyznaje się do bestialskiego zabójstwa Rosy i zostaje skazany na 17 lat więzienia. Tabucchi trafia na pierwsze strony gazet. „Prawda, opisana już w książce, wynalazła rzeczywistość” – pisze Paolo Mauri w „La Repubblice”.

Tłumaczony na czterdzieści języków, uhonorowany orderem Infante D. Henrique Republiki Portugalii i francuskim tytułem Kawalera Sztuki i Literatury, Tabucchi jednak wraca do Toskanii. Mieszka tu przez połowę roku, wykłada na Uniwersytecie w Sienie. W „Podróżach...” opisuje małą ojczyznę wnikliwym, ale i sentymentalnym okiem tubylca.

PODRÓŻ DRUGA: ZÉ, SZYMBORSKA

„Podróże...” są dedykowane żonie, Marii José de Lancastre, pieszczotliwie zwanej Zé. To ona najmocniej połączy Tabucchiego z Portugalią. Poznają się jeszcze w latach 60., oboje obracają się w kręgach pisarzy i artystów. Zé zostaje towarzyszką wielu podróży, także tych najdalszych. Nazywa ją przyjaciółką, wspólnie tłumaczą na włoski dzieła Pessoi, piszą o nim sztukę teatralną. Rodzą się dzieci: „córka, która jest bardziej Portugalką niż Włoszką, i syn, który jest bardziej Włochem niż Portugalczykiem” – żartuje Tabucchi w jednym z wywiadów.

Głęboko przeżywa śmierć ojca w połowie lat 80. Chory na raka krtani, nieomalże umiera w wyniku błędu lekarskiego. Syn z obawą prosi znajomego chirurga, by ten przeprowadził ryzykowną operację udrażniającą zrastający się przełyk ojca. Zabieg się udaje i przedłuża mu życie o prawie trzy lata. Ojciec nie może jednak mówić i porozumiewa się z Tabucchim przy pomocy czarnej tabliczki, zabawki dla dzieci. Syn, choć może wydawać z siebie głos, wybiera język pisany i symetria komunikacji zostaje przywrócona.

„Rozumienie raka, tak jak rozumienie jakiejkolwiek śmiertelnej choroby, wymaga łagodności, cierpliwości, współczucia, tolerancji” – pisze po kilku latach w szkicu „Głos, języki”. Dwie dekady później sam zachoruje na nowotwór i będzie mierzyć się ze śmiertelnością. Prolog tej konfrontacji widać w jego prozie, celebrującej odchodzenie i zacierającej granice między jawą, snem a zaświatami.

W utworach Tabucchiego przemijanie ma twarze kobiet. Ich wspomnienie nieustannie podszywa losy męskich protagonistów. Nie dziwi więc, że tym, kim dla Tabucchiego wśród poetów jest Pessoa, tym wśród poetek jest Wisława Szymborska. Jej utwory niejednokrotnie stanowią zawiązanie fabuły lub jej melancholijną puentę. W „Podróżach...” refleksję nad granicami ludzkiej cielesności rekapituluje „Torturami”, zaś do Kioto wprowadza cytatem z „Pisanego w hotelu”. Z kolei punktem wyjścia dla opowiadania „Krąg” z tomu „Czas szybko się starzeje” (2009, pol. wyd. 2010) jest wiersz „Stary profesor”. Inny utwór z tego tomu – „Festiwal” – Tabucchi dedykuje Krzysztofowi Piesiewiczowi, z którym zasiada w jury Festiwalu w Cannes w 1996 r. Bohaterowie noweli, żyjący w państwie totalitarnym adwokat z urzędu i zarazem scenarzysta oraz młody reżyser-dokumentalista, bezbłędnie przywodzą na myśl duet Kieślowski-Piesiewicz.

PODRÓŻ TRZECIA: ROBINSON MIMO WOLI

„Mistrzostwo osiągnął w krótkich formach literackich, od których zaczynał. Pierwsze zbiory jego opowiadań wciąż czekają na polski przekład” – zauważa Joanna Ugniewska. „Podróże...” nie są książką wybitną, chwilami ocierają się o parodię przewodników Baedeckera, ale trzymają klasę. Podobnie jak inne teksty Tabucchiego, nie idealizują świata. Autor pochyla się nad imperialnym wyrzutem sumienia Portugalii, a na pozaeuropejskiego innego patrzy z pokorą, świadomy, że nie uda mu się do końca rozbić okularów własnego etnocentryzmu. Wisienką na torcie jest opowieść o pobycie na Jukatanie. W dobrej wierze znajomy pisarza rezerwuje mu pobyt w hotelu Robinson, przekonany, że to kameralny pensjonat. Robinson okazuje się kombinatem turystycznym dla człowieka Zachodu, który zalicza Meksyk, choć boi się jego naturalnych smaków i zapachów.

Europę narrator „Podróży...” przemierza poza utartym szlakiem. W Paryżu ogląda obrazy Delacroix poza Luwrem, w Madrycie Goyę poza Prado, Picassa w prowansalskim Mougins. Z Nowego Jorku wyjeżdża, aby w Bard College odnaleźć cmentarzyk, gdzie pochowano Hannah Arendt. W rumuńskim Maramureş przypatruje się dziełom ebenisty, który na nagrobkach tworzy medaliony uwieczniające zmarłych podczas ich codziennej pracy – jakby wciąż żyli. Czyżby pisarz zastanawiał się, jaki byłby jego własny medalion?

Przyjaciel Norman Manea nazywa go wygnańcem. Może jest w tym nieco przesady, ale w ostatniej dekadzie Tabucchi coraz mniej rozumie Włochy, a część Włochów coraz mniej rozumie pisarza, który uprawia skierowaną przeciw Berlusconiemu publicystykę. Próbuje realizować taki ideał intelektualisty zaangażowanego, organicznego, o którym pisał Antonio Gramsci, i który wcześniej wcielał w życie antymieszczański Pasolini, autorytet dla Tabucchiego.

W 1997 r. wywiązuje się na łamach włoskiej prasy opiniotwórczej spór Eco–Tabucchi. Pierwszy przekonuje, że intelektualiści niepotrzebnie mącą wody polityki i historii, kiedy powinni „siedzieć cicho”. Drugi polemizuje, że właśnie koalicja intelektualizmu i artyzmu nosi nieprzeceniony potencjał buntu i wywrotowości, a pisarz działa nie tyle w przestrzeni literackiej, co moralnej.

W 1999 r. ogłasza reportaż „Gli Zingari e il Rinascimento” („Cyganie i Odrodzenie”), piętnujący degradowanie florenckich Romów, a część zysków ze sprzedanego nakładu przekazuje na pomoc romskiej społeczności. Współtworzy Międzynarodowy Parlament Pisarzy, monitorujący wolności publiczne literatów. „Jeżeli zadaniem polityka jest uspokajać ludzi, pokazywać, że jego obecność zapewnia ład, moim zadaniem jest niepokoić, siać ziarno wątpliwości” – przekonuje w wywiadzie dla „UNESCO Courier”.

Wachlarz spraw publicznych, które podejmuje – od Romów, przez wojnę w Kosowie, po kondycję włoskich mediów – ściąga na niego krytykę. „Od wielu lat nie pisze tak znaczących książek, jak jego pierwsze, od czasu, kiedy walka cywilna stała się najważniejsza” – grzmi w 2011 r. Francesco Piccolo, niegdyś wielbiciel Tabucchiego. Coraz częściej jest postrzegany jako kosmopolita kalający własne gniazdo za pośrednictwem europejskiej prasy. Kiedy nie wykłada w Sienie, mieszka w Lizbonie albo Paryżu. „Wiesz, co przydarzyło się prawdzie? Umarła, nie znalazłszy męża” – mówi bohater „Tristano umiera” (1992, pol. wyd. 2001) i wydaje się, że Tabucchi, myśląc o swoich Włoszech, mógłby powiedzieć to samo.

Ostatni klaps Tabucchi wymierzył włoskim notablom i intelektualistom już po śmierci. Zgodnie ze swoją wolą został pochowany na lizbońskim cmentarzu Dos Prazeres – tym samym, gdzie do 1985 r. leżał Pessoa. Po laickiej uroczystości, tłumaczonej na trzy języki: francuski, portugalski i włoski, prochy Tabucchiego spoczęły w kaplicy poświęconej portugalskim pisarzom. W tej sytuacji prezydent Giorgio Napolitano wydał dyplomatyczne oświadczenie, że kultura straciła pisarza, który „potrafił interpretować europejskiego ducha”. Wiele lat wcześniej Tabucchi włożył w usta narratorki opowiadania „Niebieski raj” następujące słowa: „fikcja jawna jest o wiele łatwiejsza do zaakceptowania od skrywanej”. Chyba okazały się prorocze. 

Antonio Tabucchi „Podróże i inne podróże”, przeł. Joanna Ugniewska, Czytelnik, Warszawa 2012.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2012