Kaznodzieja wyrzeczenia

Ja nie piszę po portugalsku. Piszę samego siebie.Fernando Pessoa, "Księga niepokoju Se plural como ouniverso.Fernando Pessoa, "Notatki.

29.09.2007

Czyta się kilka minut

 /
/

W lutym 1913 r. 25-letni poeta portugalski Fernando Pessoa pisze w liście do przyjaciela przebywającego w Paryżu: "obecnie przechodzę przez kryzys, który w rolnictwie nazywa się często »klęską urodzaju«. Idee pojawiają się w moim umyśle tak szybko, że muszę nosić ze sobą notatnik i nawet wtedy ilość zapisanych stron jest tak wielka, że albo jest tego za dużo, albo nie mogę tego odczytać, bo piszę zbyt szybko. (...) Nie możesz sobie wyobrazić, jaki mętlik panuje w mojej biednej głowie, gdy idę Rua de Arsenal: wiersze po angielsku, po portugalsku, refleksje, idee, projekty, fragmenty, z których nie rozumiem nic poza tym, że istnieją, listy bez początku i końca, krytyczne rozbłyski, metafizyczne szepty... Cała literatura, mój drogi Mario, która wyłania się z mgły, przechodzi przez mgłę i w mgle znika".

Work in progress

By zaradzić tej mglistej literackiej nawałnicy, Pessoa zaczyna spisywać kolejne jej porcje. Już w sierpniu 1913 r. publikuje fragment większej całości, pod tytułem "Na Floresta do Alheamento" ("W lesie wyobcowania"), symboliczną narrację o wyimaginowanej wędrówce z ukochaną poprzez nierealny las. Nie jest to - trzeba przyznać - wielka literatura, choć tytuł jest bardzo znaczący. Portugalskie alhear pochodzi od łacińskiego alienare: "wyobcowywać się", "stawać się obcym", i jest to najlepsze określenie, jakie Pessoa mógł wybrać dla swojego utworu. Przerywana westchnieniami i wielokropkami opowieść toczy się przez cztery duże strony, nad którymi autor umieścił wyjaśnienie, że tekst ten należy czytać jako fragment większej całości: "z »Księgi Niepokoju«, w przygotowaniu".

Rok później Pessoa w liście do Joăo de Lebre e Lima wyjaśnia, że jest to "jedyny publikowany tekst, w którym znudzenie - i jałowy sen, zmęczony sobą, zanim jeszcze zaczął śnić - są głównym motywem i tematem". I dodaje: "Kawałek ten należy do książki, do której napisałem inne, niepublikowane jeszcze fragmenty, choć droga do zakończenia jest jeszcze długa. Książka nazywa się »Livro do Desassossego«, »Księga Niepokoju«, albowiem nutą dominującą są brak spoczynku i niepewność". Pół roku później, w innym liście, Pessoa wyznaje z goryczą: "Mój stan umysłu zmusza mnie, wbrew mojej woli, do ciężkiej pracy nad »Księgą Niepokoju«. Ale to wszystko fragmenty, fragmenty, fragmenty".

Pessoa jest - zawsze był - w strasznej depresji ("jestem dziś na dnie depresji, która nie ma dna"), z której - na chwilę - wyprowadzać go będą dwie namiętności: alkohol i literatura. Boi się własnego szaleństwa ("jedną z moich umysłowych komplikacji - strasznych, niewysłowionych - jest lęk przed szaleństwem, który sam w sobie jest szalony" - pisał już w 1908 r.). Nie może pisać większych utworów, błyskawicznie notuje na przypadkowych skrawkach papieru, na serwetkach, na kopertach, wystukuje pośpiesznie na maszynie do pisania wszystko, co przeszywa jego umysł. Tak w ciągu kilkudziesięciu lat powstanie "Księga niepokoju", zbiór fragmentów, zapisków, wyimków z intymnego dziennika i listów, którym Pessoa nigdy nie nadał ostatecznego kształtu, lecz nad którymi pracował całe życie.

Nie sam. Zaczął tę książkę pisać pod swym własnym nazwiskiem, ale już w roku 1914 stworzył - będący jej częścią - fikcyjny dziennik Vincente Guedesa, który to zmyślony autor - jak się zdaje między 1915 a 1920 rokiem - został autorem całej "Księgi...", by w końcu (koło roku 1928) ustąpić pola innej jeszcze fikcyjnej postaci, Bernardo Soaresowi, podobnie jak sam Guedes, pomocnikowi księgowego w Lizbonie, pracującemu w biurze na IV piętrze kamienicy przy Rua dos Douradores. Tak oto, przez niemal 20 lat, poświęcając się wyłącznie pisaniu, kryjąc się za zmyślonymi postaciami i wierząc w ich osobne biografie, Fernando Pessoa ułożył swoją własną "autobiografię bez faktów" - "Księgę niepokoju".

Poeta i geniusz

Pessoa żył niedługo: ledwo 47 lat. Urodził się w roku 1888 i Roman Jakobson słusznie umieścił go na liście "wielkich artystów światowej klasy urodzonych w latach 80. XIX wieku: obok Strawińskiego, Picassa, Joyce'a, Braque'a, Chlebnikowa, Le Corbusiera". Dodajmy do tej listy jeszcze Eliota, Wittgensteina i Witkacego. Wczesna młodość przypadła mu na pobyt w Afryce Południowej, w Durbanie, gdzie nauczył się biegle angielskiego, w którym pisał później (i publikował) wiersze i eseje. Dobra znajomość języków obcych sprawiła, że Pessoa mógł utrzymywać się (pracując jedynie dwa dni w tygodniu: w środy i soboty) z pisania listów po angielsku i francusku dla dużych firm handlowych, mógł też tłumaczyć, zarówno poezję angielską (od Wordswortha do Edgara Allana Poe), jak książki okultystyczne. Nigdy nie miał stałej pracy. Raz w życiu (trzy lata przed śmiercią, w roku 1932) starał się o posadę (bibliotekarza w muzeum-archiwum w Cascais), ale jego podanie odrzucono. Tuż przed śmiercią napisze w rubryce "zawód": "określenie najwłaściwsze byłoby »tłumacz«, ale najściślejsze - »korespondent zagraniczny od spraw handlowych«".

Jako "poeta i pisarz, ale nie z zawodu, lecz z powołania", całe swoje życie poświęcił literaturze, choć precyzyjniej należałoby powiedzieć, że całe swoje życie podporządkował jednemu celowi: przekształceniu życia w literaturę. Mieszkał sam, nie wiązał się z kobietami (jeden jedyny romans w jego życiu zakończył listem, w którym wyznawał, że jego ukochana nie może na niego liczyć, albowiem musi on poświęcić się całkowicie swemu dziełu), jadał skromnie w tej samej restauracji, pił nieskromnie w tych samych winiarniach. Za swego życia wydał niewiele książek, a większość utworów (w sumie parę setek wierszy i artykułów) ogłosił w czasopismach, które niekiedy sam, z niewielkim powodzeniem, redagował. Był żywym uczestnikiem portugalskiego odrodzenia literackiego, stworzył nawet kilka szkół literackich, z których najwdzięczniejszą nazwę otrzymał "bagnizm" (od słowa "bagno"). Kiedy tuż przed śmiercią odpowiadał na ankietę personalną, w rubryce "dzieła opublikowane" napisał: "[moje] dzieło pozostaje w zasadzie w rozproszeniu, essencialmente dispersa, po różnych czasopismach i publikacjach okolicznościowych". Wśród dzieł wydanych umieścił "35 Sonnets" (po angielsku, 1918), "English Poems", I-III (1922) oraz książkę poetycką "Mensagem" "Przesłanie", wydaną w 1934 r. i nagrodzoną przez Secretariado de Propaganda National w kategorii "poezja". Jedyną książką prozatorską wydaną za życia była broszura "O Interregno" (1928), która uzasadniała konieczność wprowadzenia dyktatury wojskowej w Portugalii... Pamiętajmy jednak, że było to jeszcze przed objęciem władzy przez Salazara, kiedy słabą republiką wstrząsały nieustannie kryzysy.

Gdy więc 30 listopada 1935 r. Pessoa umierał w szpitalu na marskość wątroby, publiczność literacka w Portugalii żegnała jedynie "wielkiego poetę portugalskiego" (autora jednego tomiku...), nie wiedząc nic o tym, że żegna też jednego z największych prozaików XX wieku. W szkicowanym przez wiele lat po angielsku eseju "Herostrates" Pessoa dowodził, że geniusz nie może być zrozumiany przez własną epokę, albowiem z definicji pisze on i myśli przeciwko niej. Jako świetny poeta Pessoa był prekursorem portugalskiego modernizmu. Jako genialny prozaik stworzył dzieło, które śmiało można stawiać obok "W poszukiwaniu straconego czasu", "Ulissesa" czy - zwłaszcza - "Człowieka bez właściwości".

Pessoa i S-ka

Gdy pierwsze fragmenty "Księgi niepokoju" zostały już opublikowane, 8 marca 1914 r. ma miejsce rozstrzygające wydarzenie w życiu Pessoi. Czując nadchodzące natchnienie, Fernando bierze kartkę, podchodzi do wysokiej komody i - jak to miał w zwyczaju - na stojąco pisze za jednym zamachem ("w transie, którego natury nie potrafię zdefiniować") trzydzieści kilka wierszy. Zaczyna od tytułu "O Guardador dos Rabanhos" ("Pasterz trzód") i czuje, że wiersze pisze nie on, lecz jakaś zagadkowa postać, której natychmiast nadaje osobną tożsamość: oto pojawia się Alberto Caeiro. (Po latach Pessoa napisze do przyjaciela: "wybacz absurdalność tego zdania, ale mój Mistrz pojawił się we mnie"). Następnie bierze kolejne kartki i również bez najmniejszej chwili wahania pisze - już w swoim imieniu - sześć poematów, pod wspólnym tytułem "Chuva Obliqua" ("Ukośny deszcz"). W ten sposób wraca z wyobcowania z podwójnej postaci Pessoa / Caeiro do samego siebie, albo inaczej: sześć poematów to natychmiastowa reakcja Pessoi na własne nieistnienie w postaci Alberta Caeiro.

Tworząc Alberta Caeiro, Pessoa niemal natychmiast postanawia dodać mu - "instynktownie i nieświadomie" - uczniów. Oto pojawia się w jego otoczeniu Ricardo Reiss, "grecki Horacy piszący po portugalsku", i jego antyteza, Alvaro de Campos. Tak powstaje "nieistniejąca koteria", triumwirat literacki, w którego otoczeniu Fernando Pessoa nie czuje się już tak samotny jak dotychczas. Tak powstają słynne heteronimy, znak firmowy spółki pisarskiej pod nazwą "Fernando Pessoa".

Czym jest heteronim? Nie jest zmyślonym nazwiskiem (tym jest pseudonim), którym zasłania się pisarz, nie jest abstrakcyjną figurą, przybraną dla zmyłki (jak Monsieur Teste Valéry'ego), lecz innym nazwiskiem, za którym kryje się inna osoba, z całkiem odmienną biografią, całkiem innym wyglądem, całkiem innymi poglądami i w końcu z osobną - publikowaną! - bibliografią. Caeiro, o mestre (mistrz), urodził się rok po Pessoi, był samoukiem, pisał wiersze podobne do buddyjskich koanów i zmarł wcześnie, w 1915 r., na gruźlicę. Reiss, "smutny epikurejczyk", był lekarzem, starszym od Pessoi o rok, w roku 1919 wyemigrował do Brazylii. Campos urodził się w 1890 r., studiował inżynierię morską w Glasgow, był dandysem, który palił opium, pił absynt i naśladował Whitmana. Najdłużej, bo do śmierci samego Pessoi, żył Campos, ale też tylko on mógł pozwolić sobie na to, by odradzać pewnej kobiecie wszelkich kontaktów z Fernandem Pessoą, którego poglądy nie bardzo szanował. W jednej z rozmów stwierdził nawet, że Fernando Pessoa... nie istnieje.

A jednak Caeiro, Reiss i Campos, uprzywilejowana gromada heteronimicznych pisarzy, nie pojawili się na całkiem pustej scenie, ani nie wypełnili jej w całości. Skrupulatni badacze spuścizny po Pessoi (złożonej z 27 543 dokumentów pozostawionych w kufrze i wciąż jeszcze nieopublikowanych w komplecie) doszukują się aż 72 fikcyjnych postaci! Tłumacząc powstanie heteronimów w słynnym liście do Adolfo Casaisa Monteiro, z 13 stycznia 1935 r., Pessoa pisał: "Odkąd byłem małym dzieckiem, czułem, że ciągnie mnie do tworzenia wokół mnie fikcyjnego świata i otaczania się przyjaciółmi i znajomymi, którzy nigdy nie istnieli". I rzeczywiście: pierwszy heteronim, Chevalier de Pas, pojawił się najwcześniej i pisał listy po francusku do 6-letniego Fernanda. Następnie wychynęli z otchłani Charles Robert Anon, autor utworów pisanych po angielsku, oraz Alexander Search, którego karty wizytowe były w posiadaniu młodego Pessoi. Kto później? Thomas Crosse, odpowiedzialny za propagowanie kultury portugalskiej w Anglii, szczególnie zaś utworów Alberta Caeiro (był nawet autorem przedmowy do dzieł Caeiro tłumaczonych na angielski, do których posłowie napisał de Campos...), jego brat (?)

A. A. Crosse, który gorączkowo brał udział w rozmaitych konkursach językowych i łamigłówkach w Anglii, marząc o wygranej 1000 funtów. António Mora, autor licznych prac filozoficznych na temat poganizmu. Raphael Baldaya, astrolog i (jak sam Pessoa) okultysta, autor "Traktatu o Negacji", w którym teza główna głosiła, że byt jest złudzeniem, a Bóg największym kłamstwem. Baron de Teive, najpóźniej stworzony heteronim, autor "Edukacji stoika", w którym to dziełku wyraża swoją - także pessoańską - frustrację z powodu nieumiejętności skończenia żadnego dzieła i w konsekwencji postanawia popełnić samobójstwo. Jest też Maria José, jedyny heteronim żeński, zakochana (garbata) autorka niewysłanego listu do pewnego hutnika, oglądanego codziennie z okna. No i wreszcie - Bernardo Soares, autor "Księgi niepokoju".

Soares wszelako nie był klasycznym heteronimem, lecz - jak określał to sam Pessoa - semiheteronimem, który, choć z nim nietożsamy, to jednak pisze w tym samym stylu co Pessoa, muzycznym i malarskim, niezintelektualizowanym, ulegając łatwo emocjom. "Bernardo Soares pojawia się zawsze wtedy, gdy jestem śpiący lub zmęczony, a moje poczucie zakazu lub logicznego rozumowania jest zawieszone; jego proza to nieskończone marzenie". Gdy Pessoa pod koniec życia planował publikacje wszystkich swoich dzieł heteronimicznych pod tytułem "Fikcje interludium", nie zamierzał umieścić tam "Księgi niepokoju". Uznał, że choć autorem jest fikcyjny księgowy, to jednak jest to jego książka. Najważniejsza. Niedokończona. Ukochana.

Między mną a mną

Najważniejsza myśl Pessoi: ktoś, kto jest tylko sobą, w ogóle nie jest. Ktoś, kto żyje tylko na zewnątrz, w świecie, jedynie żyje, lecz nie istnieje naprawdę. Ktoś, kto jest tylko sobą - cierpi. Jak połączyć ze sobą te dwa egzystencjalne wymogi, potrzebę bycia kimś innym, niż się jest, oraz potrzebę życia wewnętrznego? Pessoa proponuje następujące rozwiązanie: istnieć naprawdę to istnieć na wiele sposobów we własnym wnętrzu. Być sobą można być tylko wtedy, gdy się siebie - jako siebie - zapomina, unieważnia, zdradza. Być sobą można być tylko wtedy, gdy się siebie zmyśla.

Individuum ineffabile est, powiada tradycja indywidualistyczna: o tym, co indywidualne, mówić nie sposób. Zgoda, powiada Pessoa, a więc żeby wyrazić samego siebie, trzeba się wewnętrznie podzielić, trzeba zrezygnować z własnej indywidualności, trzeba przestać być sobą. Skoro egzystencja jest dyskursywna, to ja pessoańskie musi się rozszczepić, rozmnożyć, podzielić, żeby w ogóle mogło mówić. O tym, co najbardziej własne, trzeba milczeć, bo nikt tego nie może pojąć. Trzeba więc rozbić siebie od wewnątrz, uzewnętrznić własny idiom, nadać mu osobne istnienie, by móc powiedzieć o sobie wszystko. To, że dzieło Pessoi rozbrzmiewa tyloma głosami, nie jest kwestią poetyki, lecz egzystencji. "Ponieważ jestem kimś innym, czuję się szczęśliwy".

"Postaci fikcyjne są wyraźniejsze i prawdziwsze niż te rzeczywiste". Czy można zarzucić coś temu zdaniu? Ktoś, kto się nie urzeczywistnia, lecz istnieje w całej możliwości istnienia, jest z pewnością doskonalszy od kogoś, kto wcielił się w jedną tylko i dlatego ułomną możliwość. Książka, którą napisał jedynie Fernando Pessoa, jest z pewnością książką uboższą od dzieła stworzonego przez Caeiro, Camposa, Reissa, Soaresa, barona von Teive i wszystkich innych członków "nieistniejącej koterii". W "Herostratesie" czytamy: "Nikt nie powinien pozostawić po sobie 20 książek, o ile nie umie pisać jak 20 różnych ludzi. (...) A jeśli umie pisać jak 20 różnych ludzi, to jest 20 różnymi ludźmi". Jeżeli chcesz coś nowego poczuć, pisze Pessoa, to musisz stworzyć w sobie nową duszę, albowiem twoja stara dusza, do której jesteś przywiązany, przywiązała cię do starego sposobu postrzegania. Dopóki więc o sobie nie zapomnisz, nie przeżyjesz niczego nowego. Jeśli nie chcesz być niewolnikiem swojej duszy - zmień ją.

Człowiek bez przekonań

"Jeżeli o mnie chodzi, nigdy nie miałem przekonań. Zawsze miałem wrażenia. Nigdy nie mógłbym znienawidzić kraju, w którym widziałem obezwładniający zachód słońca". W nowoczesności, od końca wieku XVIII płyną obok siebie dwa potężne nurty. Pierwszy z nich powiada, że człowiek jest istotą historyczną i jego obowiązkiem, obowiązkiem jego samowiedzy jest poznanie tego, co polityczne, w najszerszym rozumieniu tego słowa: życia wspólnoty i jej rytuałów. Polityczna nowoczesność jest rewolucyjna z zasady: nie wolno ci nie ingerować w życie innych ludzi, musisz przedkładać interesy ogółu nad swoją prywatną sytuację, nie wolno ci uciekać z przestrzeni publicznej, musisz zapomnieć o sobie, musisz zmienić świat.

Drugi nurt tworzący nowoczesność płynie osobnym korytem. Człowiek nie może mieć żadnych obowiązków wobec innych, albowiem nie zna jeszcze sam siebie i lepiej, by ten krótki czas, jaki został mu dany, poświęcił na rozwikłanie zagadki własnej istoty. Powinien więc udoskonalać instrumenty samopoznania, z których instrumentem bodaj najlepszym jest sztuka. Nie etyka, bo ta odsyła nas z powrotem do ludzkich interesów, nie religia, bo nie ma religii, która nie wciągałaby nas z powrotem w przestrzeń społecznego rytuału, ale sztuka właśnie.

Polityczna i estetyczna nowoczesność toczą ze sobą nieprzejednaną walkę, choć - trzeba to przyznać - walka ta ma tylko jednego agresora. Estetyzm jest w tej walce natychmiast piętnowany jako zło, jako moralna słabość, jako nieodpowiedzialność wobec innych. Ktoś, kto nie posiada poglądów politycznych, kto nie posiada opinii, kto nie czyta gazet, nie bierze udziału w wyborach, jest natychmiast obarczony grzechem zaniechania i wygnany z publicznej przestrzeni z nalepką "pięknoduch" naklejoną na czoło (jakby ktokolwiek mógł być dumny z nalepki "brzydkoduch"). A przecież żyć - to siebie nie znać, znać siebie - to myśleć, myśleć - to marzyć, marzyć to się usunąć, usunąć się to istnieć. Istnienie przeczy życiu, tak jak marzenie przeczy działaniu.

Pisarze niepolityczni? Na dobrą sprawę nie ma ich zbyt wielu. Na mojej liście pierwsze miejsca zajmują Cioran i Pessoa, najwięksi samotnicy nowoczesnej literatury, dla których była ona - literatura - jedynym sposobem na trwałe odwleczenie samobójstwa. Trudno ich obu nazwać estetami, skoro większość czasu spędzili na medytacjach nad bezsensem życia, które - doprawdy - nie ma żadnego sensu. Nie można ich jednak także nazwać pesymistami, skoro do końca bronili swojego pisarstwa, jedynego instrumentu oporu, zarówno przed bezsensem życia jako takiego, jak bezmyślnością życia wspólnoty.

"Jestem typem wysoce społecznym w wysoce negatywny sposób" - pisze Pessoa. Oznacza to tylko tyle: nie zgadzam się na to, by ktokolwiek w jakikolwiek sposób próbował usprawiedliwiać "pogwałcenie mojej stanowczej intymności". Jeżeli więc przedkładam sztukę nad politykę, wrażenie nad opinię, szczęście nad prawdę, marzenie nad działanie, egzystencję nad interes, to czynię to z bardzo prostego powodu. "Co inni mają wspólnego z wszechświatem, który jest we mnie?".

Doprawdy, nic.

Obfitość samego siebie

Gdy czyta się "Księgę niepokoju", co chwilę podkreśla się zdania, dopisując im znajomą atrybucję. To zdanie z Gombrowicza ("Nasz strój stał się częścią nas"), to z Kafki ("każdy dzień (...) przynosi mi wezwanie do sądu. Każdy dzień jest dniem mojego procesu"), to z Sartre'a ("jak często boli mnie istnienie, wywołując mdłości do tego stopnia nieokreślone, że nie potrafię stwierdzić, czy są znudzeniem, czy zapowiedzią wymiotów"), to z Schulza ("W powietrzu, pełnym czarnego oczekiwania, wisiała zapowiedź czegoś wyjątkowego: sam deszcz wydawał się onieśmielony; otoczenie pokryła gruba powłoka. I nagle, jakby z krzykiem, wspaniały dzień roztrzaskał się na kawałki"). W "Księdze niepokoju" streszcza się cała wielka literatura nowoczesna, z jej nadziejami, olśnieniami, lękami i frustracjami.

A jednak każde z tych zdań napisał nie kto inny, jak Fernando António Nogueira Pessoa, który wymarzył sobie Gombrowicza, Kafkę, Sartre'a i Schulza, tak jak wymarzył sobie Alberta Caeiro, Ricarda Reissa, Alvara de Campos i w końcu - jak wymarzył samego siebie, smutnego kaznodzieję wyrzeczenia. "Każdy z nas to gromada rozmaitych postaci, obfitość samego siebie". Bez tej obfitości samego siebie, powiada Pessoa, bez niepohamowanej inwencji własnego istnienia, bez wymyślania od nowa własnej egzystencji, życie to tylko mało istotna wzmianka w kronikach hałaśliwego świata.

Zdjęcie

Aaa, jeszcze jedno. Moje ulubione zdjęcie Pessoi? W 1929 r. pisarz ofiarował swoją podobiznę podziwiającemu go poecie, siostrzeńcowi swojej jedynej miłości, Ophelii Queiroz. Widząc go po dziewięciu latach na zdjęciu, Ophelia poprosiła go o odbitkę, na której Pessoa napisał odręcznie Fernando Pessoa, em flagrante delitro (przyłapany na piciu). Widzimy mężczyznę w sile wieku, stoi w winiarni, między beczkami Moscatela i Clareta, w winiarni Abla Pereiry da Fonseca, czarny garnitur, nieskazitelnie biała koszula, kapelusz z szerokim rondem, lewa ręka w kieszeni, prawa przechyla wprawnie szklankę wina. Wpadł tam na chwilę, to widać, w przerwie między kolejnymi rozdziałami "Księgi niepokoju". Spieszy się, zostało mu tylko 6 lat, choć nic o tym nie wie.

Fernando Pessoa, "Księga niepokoju Bernarda Soaresa, pomocnika księgowego w Lizbonie", przeł. Michał Lipszyc, Warszawa 2007, Świat Literacki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (39/2007)