Podpis za jeden uśmiech

Maroko ich nie chce, a Hiszpania umywa ręce: dzieci imigrantów, którzy dostali się nielegalnie do Melilli, hiszpańskiej eksklawy w Afryce Północnej, nie mają szans na edukację.

26.08.2019

Czyta się kilka minut

„Edukacja to najpotężniejsza broń do zmieniania świata”: protest w Melilli, lato 2019 r. / AGNIESZKA ZIELIŃSKA
„Edukacja to najpotężniejsza broń do zmieniania świata”: protest w Melilli, lato 2019 r. / AGNIESZKA ZIELIŃSKA

Manifestacja jest inna niż te, do których przywykliśmy. Nie ma tu okrzyków, ochrony policji czy nadmiernych tłumów. Raptem kilkanaście osób stoi na placu Menéndez Pelayo w Melilli – skrawku Hiszpanii w Afryce Północnej otoczonym przez ziemie należące do Maroka.

Wielu z nich to dzieci w wieku przedszkolnym. Trzymają plakaty, których rozmiary nierzadko je przewyższają. Biegają po placu, zaczepiają przechodniów. Odważnie podbiegają do każdego, kto przechadza się w pobliżu i proszą: „Firma, por favor” (podpisz, proszę).

Na plakatach wypisane mają – zapewne rękami matek – hasła: „Edukacja jest najpotężniejszą bronią do zmiany świata”, „Podpisz dla dzieci”, „Edukacja jest rozwiązaniem”. Budzą one zdumienie na twarzach przechodniów, zwłaszcza turystów. Jak to? Trwa przecież sezon urlopowy, dzieci powinny być na wakacjach, a nie domagać się, aby wysłano je do szkoły lub przedszkoli.

Malcy podbiegają także do mnie. Mówią czasem po hiszpańsku, a czasem w marokańskiej odmianie arabskiego. Gdy ktoś nie rozumie ich języka, do rozmowy włączają się wolontariusze z Hiszpanii, którzy mówią po angielsku.

Tak właśnie poznaję Marię, studentkę z Madrytu, która – jak mówi – po raz drugi zdecydowała się spędzić wakacje w Melilli wraz z tymi dziećmi.

– Dla mnie najtrudniejsze jest, kiedy podchodzi dziecko, z którym pracujemy. Patrzy mi w oczy i pyta: będę mogło iść do szkoły? To straszne. My w Hiszpanii nie zadajemy sobie takiego pytania, bo ono jest oczywiste – mówi Maria.

Dzieci bez papierów

To, co jest oczywiste w europejskich państwach, już takie nie jest tutaj, w Melilli – jednej z dwóch hiszpańskich eksklaw w Afryce Północnej (druga to Ceuta, po południowej stronie Cieśniny Gibraltarskiej).

Należąca od XV w. do Hiszpanii Melilla długo była przede wszystkim wojskową twierdzą; podczas pierwszego spisu ludności w 1877 r. odnotowano tu zaledwie półtora tysiąca mieszkańców. Gdy w 1956 r. Maroko – wcześniej kolonia hiszpańska i francuska – uzyskało niepodległość, Madryt zachował obie eksklawy, mające nadal znaczenie militarne. Od 1995 r. Melilla ma specjalny status jako autonomiczne miasto (Ciudad Autónoma de Melilla).

Dziś na 14 kilometrach kwadratowych żyje tutaj aż 85 tys. ludzi (to ponad 6 tys. osób na kilometr). Co najmniej połowa to muzułmanie – co najmniej, gdyż szacuje się, że wiele tysięcy Marokańczyków przebywa w mieście nielegalnie.

Właśnie z tego faktu wynika niechęć lokalnej ludności hiszpańskiej do Marokańczyków. Boją się, że ci odbiorą im pracę, o którą już teraz w mieście jest trudno. Wskaźnik bezrobocia według Eurostatu w 2018 r. przekroczył w Melilli 25 proc. Ludność hiszpańska obawia się też, że prędzej czy później w swojej eksklawie stanie się mniejszością.

Wskaźnik urodzeń w Melilli jest najwyższy w całej Hiszpanii. Mimo to od 10 lat nie wybudowano tu ani jednej nowej szkoły. Dlatego co roku powraca problem setek dzieci imigrantów, głównie z Maroka, dla których nie znajduje się miejsce w żadnej z lokalnych szkół.

Są to dzieci rodziców, którzy najczęściej nie mają pozwolenia na pobyt w Melilli i nielegalnie przekroczyli granicę marokańsko-hiszpańską w poszukiwaniu pracy, kuszeni perspektywą lepszego życia. Ich dzieci, które urodziły się już w Melilli, zwykle nie mają żadnych dokumentów.

– To narusza prawo hiszpańskie i międzynarodowe. Każde dziecko musi być w szkole, bez względu na dokumenty i sytuację rodziców, takie są po prostu przepisy – mówi mi José Palazón, założyciel Stowarzyszenia Prodein.

Lepsze życie, po prostu

Nietrudno się domyślić, że matki dzieci „protestujących” na placu Menéndez Pelayo są Marokankami. Wskazuje na to ich język, tradycyjne tuniki i włosy, które ukrywają pod hidżabami. Pracują nielegalnie, bo nie mają pozwolenia na pracę. Maria mówi, że dla swoich dzieci pragną po prostu lepszego życia: – Mamy tych dzieci bardzo się martwią. Często same nie potrafią pisać, nie mówią po hiszpańsku i chciałyby, żeby ich dzieci miały inne życie. Dla mnie zaskakujące jest, jak bardzo te dzieci chcą iść do szkoły.

Tymczasem nawet jeśli dziecko imigrantów dostanie się do szkoły, często boryka się z barierą językową. – Zaczyna szkołę i szybko rezygnuje, bo nie jest w stanie zrozumieć nauczycieli i rówieśników – mówi mi Karima, Marokanka mieszkająca w Nadorze w Maroku. To 150-tysięczne miasto dzieli od Melilli tylko kilka kilometrów. Rodzina Karimy żyje w Melilli i ma właśnie taki problem.

Karima: – Jeśli idziesz do szkoły w Melilli, nauczyciele mówią po hiszpańsku. Nasze dzieci nie zawsze znają język, a nikt nie stara się im pomóc.

Kiedy rozmawiam z Marią, co chwilę podbiegają do niej maluchy. Łapią ją za nogę i pytają: „Dlaczego nikt nie chce podpisywać?”. To prawda. Entuzjazm na ich twarzach nie jest w stanie przekonać zbyt wielu przechodniów. Większość mija je obojętnie. A dzieci proszą tylko o minutę uwagi i podpis na liście poparcia dla inicjatywy, która ma pozwolić im zacząć we wrześniu szkołę.

– Wiele osób w Melilli popiera ten ruch i prawo dzieci do edukacji, ale zwyczajnie się boją, że mogą np. stracić pracę. Melilla to w gruncie rzeczy małe miasto, wszyscy tu się znają – przekonuje José Palazón.

Dzieci, ich matki i wolontariusze zbierają podpisy na melijskich ulicach w każdy wakacyjny czwartek. Na początku lipca mieli ich niewiele – raptem 1600. Wsparcie wciąż można okazać także przez internet i tu podpisów jest znacznie więcej: w połowie sierpnia już ponad 97 tys. (można jednak założyć, że ogromnej większości nie złożyli mieszkańcy eksklawy).

Stowarzyszenie Prodein (Pro Derechos de la Infancia) organizuje tę akcję już po raz drugi. W ubiegłym roku zebrali 100 tys. podpisów, teraz chcieliby zebrać o 50 tys. więcej. Petycja z podpisami trafi do lokalnego rządu, prokuratury i ministerstwa edukacji w Madrycie.

Na razie zareagował hiszpański rzecznik praw obywatelskich. W swoim liście napisał, że problemy związane z edukacją „nieletnich cudzoziemców” z Melilli są dla niego „przedmiotem troski”. Przypomniał też, że prawo do edukacji „jest prawem podstawowym, zgodnie z hiszpańską konstytucją, Powszechną Deklaracją Praw Człowieka i Konwencją Praw Dziecka”.

Lokalne władze w Melilli sprawy nie komentują.

MARIA, studentka z Madrytu, kończy naszą rozmowę ze smutkiem. Tych dzieci „nie chce” już strona marokańska, a Hiszpania po prostu „umywa ręce”.

– Mam nadzieję, że one będą mogły w końcu pójść do szkoły. Mam nadzieję… Choć pewnie wszystko niestety pozostanie jak do tej pory. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka mieszkająca w Andaluzji, specjalizująca się w tematyce hiszpańskiej. Absolwentka dziennikarstwa, stosunków międzynarodowych i filologii hiszpańskiej. Od 2019 roku współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W przeszłości pracowała m.in. w telewizji… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2019