W Maroku coraz goręcej

W tym pozornie spokojnym państwie protesty nasilają się od kilku miesięcy. Ale gniew młodych Berberów z północy kraju narastał od lat.

25.07.2017

Czyta się kilka minut

Protest Ludowego Ruchu, miasto Imzouren w górach Rif, 11 czerwca 2017 r. / FADEL SENNA / AFP/ EAST NEWS
Protest Ludowego Ruchu, miasto Imzouren w górach Rif, 11 czerwca 2017 r. / FADEL SENNA / AFP/ EAST NEWS

28 października minionego roku Mouh­cine Fikri, 31-letni rybak i sprzedawca z miasta Al-Husajma na północy Maroka, wybrał się na połów. Miał jednak pecha. Jego towar – pół tony miecznika – zarekwirowała policja. Była późna jesień, a zgodnie z przepisami połów miecznika jest wówczas zakazany. W ramach pokazowej kary ryba miała zostać wyrzucona do śmieci. Zdesperowany Mouhcine wskoczył do śmieciarki. Maszyna go zmiażdżyła.

Śmierć marokańskiego sprzedawcy ryb – przypominająca historię Mohameda Bouazizi, od której zaczęła się w Tunezji w 2011 r. Arabska Wiosna, i tutaj okazała się kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Protesty, które wybuchły na północy Maroka po śmierci Fikriego, trwają od ośmiu miesięcy. Mimo upływu czasu i aresztowania 200 osób nie słabną – wręcz przeciwnie.

Ich organizatorzy nazwali swój ruch zwyczajnie: Al-Hirak al-Shaabi – Ludowy Ruch. Tak jak podstawowe są rzeczy, których się domagają: szpital, uniwersytet, godziwe warunki życia.

Nieposkromiona północ

Al-Husajma, portowe miasto na północy Maroka, na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym. Trzysta kilometrów na wschód od Tangeru, 56 tys. mieszkańców, plaże, na których spędza wakacje król Mohamed VI.

Podobnie spokojne, przynajmniej z dystansu, wydawało się dotąd Maroko.

Zamieszkana przez Berberów Al-Husajma to centrum Rifu, górzystego rejonu na północy kraju, w którym wybrzeże Morza Śródziemnego sąsiaduje z pasmem górskim Ar-Rif.

Słowa-klucze, które rzucają światło na historię tego miejsca, to: bunt, opór, wykluczenie, bieda. „Nie da się rządzić tymi ludźmi, są nie do poskromienia” – pisał o mieszkańcach regionu Rif hiszpański minister z Tangeru w latach 50. XX wieku.

Rifenowie walczyli z francuskimi i hiszpańskimi kolonizatorami, a tych ostatnich udało im się nawet pokonać w bitwie pod Annual w 1921 r. Hiszpanie zemścili się parę lat później, stosując wobec nich gaz musztardowy.

Dwa lata po tym, jak Maroko odzyskało niepodległość w 1956 r., Rif wypowiedział posłuszeństwo królowi Mohamedowi V, za co również spotkały go represje (w nalotach, w których zginęło 8 tys. ludzi, użyto – jak dowodził francuski historyk Pierre Vermeren – napalmu) oraz 40 lat ekonomicznej i politycznej izolacji.

Gest pojednania z Rifenami wykonał dopiero obecny król Mohamed VI, kiedy w 1999 r. zasiadł na tronie. Spotkał się wtedy z synem legendarnego przywódcy Abd al-Karima al-Hattabiego i złożył wizytę w Al-Husajmie. Jednak choć berberska krew płynie w żyłach mniej więcej połowy mieszkańców Maroka, dopiero Arabska Wiosna zmusiła monarchę, aby uznał język tamazight w konstytucji i wprowadził dwujęzyczne tablice i kanały telewizyjne.

Walka o godność

Dziś młodzi Berberowie domagają się czegoś więcej niż uznania ich kultury: godnego życia. „Machzen [dwór królewski – przyp. red.] nas zabija”, „Państwo jest skorumpowane” – skandują na ulicach podczas pokojowych demonstracji. Przekonują, że poławianą nielegalnie rybą handlują wszyscy, sprzedaż kontroluje lokalna biznesowa mafia, a kara spadła na 31-letniego Mouhcine’a, który próbował jedynie zarobić na życie w miejscu, gdzie o godne zajęcie jest trudno.

Buntują się przeciwko hogra – pogardzie ze strony władz, bezprawiu. Wrzucają do sieci filmiki z plaży, na którą uciekali niedawno przed policją i piszą o „lecie rewolucji”.

Na czele ruchu stał do niedawna Nasser Zefzafi, 37-letni bezrobotny, który – jak każdy w Al-Husajmie – imał się różnych zajęć, ale nigdzie nie był w stanie zarobić na życie. Jego przemówienia były chaotyczne, ale pełne ognia. Były – bo, podobnie jak 200 innych demonstrantów, od prawie dwóch miesięcy siedzi w więzieniu.

Dziś najbardziej widzialną twarzą Al-Hirak jest Nawal Ben Aisa, 36-letnia matka czwórki dzieci i żona taksówkarza, która na manifestacje przychodzi z 7-letnią córką – i może właśnie to chroni ją przed aresztowaniem. „Nie ustąpimy. Będziemy wychodzić na ulice, dopóki nie zostaniemy wysłuchani, dopóki nie uwolnią naszych więźniów” – krzyczy do mikrofonu, choć wydaje się go wcale nie potrzebować.

– W Rifie jest dużo kumulowanego latami gniewu – mówi Rahim Ahidar, pochodzący z Al-Husajmy przedsiębiorca, który mieszka w hiszpańskiej Granadzie. – My, Rifenowie, jesteśmy trochę bardziej świadomi niż reszta Marokańczyków, przez ogrodzenie w Ceucie i Melilli widzimy lepszy, bardziej sprawiedliwy świat, który jest tuż za rogiem.

Z uczestnikami protestów trudno się skontaktować, kilka osób odmawia rozmowy. – Obawiają się, bo wielu ludzi, którzy rozmawiali z zagranicznymi dziennikarzami, jest teraz w więzieniu – tłumaczy „Tygodnikowi” urodzona w Al-Husajmie Karima.

Rahim wyjechał z Maroka wiele lat temu, bo, jak mówi, „tak mu kazał instynkt samozachowawczy”. Teraz wspiera protesty na odległość, podobnie jak wielu innych marokańskich imigrantów w Europie. – Chodzi o rzeczy naprawdę podstawowe: opiekę zdrowotną, pracę, ukrócenie korupcji. Ale mafia, która rządzi Marokiem, wysyła przeciwko obywatelom policjantów. Zamiast wysłać do nich lekarzy i pracowników socjalnych – irytuje się.

Region Rifu przez lata nauczył się sobie radzić z izolacją. Tysiące ludzi utrzymuje się z nielegalnych upraw haszyszu (Maroko jest jego drugim światowym eksporterem, po Afganistanie) albo oszczędności wysyłanych do domu przez emigrantów z Europy. Ale dziś to za mało.

Rewolucyjna fala

Protesty nie są tylko lokalną sprawą ­Al-Husajmy. Maroko z daleka wydaje się oazą spokoju w targanym konfliktami regionie. W języku politycznych analiz ukuto nawet pojęcie „marokańskiego wyjątku”. I tutaj wybuchły w 2011 r. protesty (co istotne, ich jedynymi ofiarami śmiertelnymi było pięciu młodych chłopaków z ­Al-Husajmy), ale król Mohamed VI potrafił uspokoić nastroje, wprowadzając zmiany w konstytucji, ogłaszając wybory i ograniczając, przynajmniej nominalnie, własne uprawnienia.

Owszem, w marokańskich więzieniach siedzi 900 radykałów, ale Maroko pozostaje jedynym krajem regionu, gdzie nie doszło do żadnego ataku ISIS i gdzie nie szczędzi się środków na edukację imamów w duchu tolerancyjnego islamu.

Mohamedowi VI udało się znacznie zmniejszyć poziom skrajnego ubóstwa i sprowadzić do kraju inwestycje, przede wszystkim z krajów Zatoki Perskiej. Casablankę i Tanger połączy już wkrótce sieć szybkich pociągów TGV – ta inwestycja kosztowała 10 proc. rocznego budżetu.

Marokańczykom żyje się coraz lepiej. To jedna strona medalu. Ale jest też druga. Bo dobrze żyje się głównie ludziom należącym do klasy średniej, w dużych miastach. Według badań Arab Barometer III z 2013 r. – 82 proc. Marokańczyków uważa, że państwo jest przeżarte korupcją, 91 proc., że wasta – czyli plecy, nepotyzm – to konieczny warunek, by znaleźć pracę.

Bezrobocie wśród młodzieży sięga 39 proc. Co trzeci Marokańczyk jest niepiśmienny. Według UNESCO tylko 5 proc. dziewczynek i 17 proc. chłopców z najuboższych rodzin skończy podstawówkę.

Parę miesięcy przed śmiercią Mouhci- ne’a Fikriego policjant zarekwirował towar kobiecie z miasta Kenitra, miał jej też zedrzeć z głowy chustkę. Wkrótce potem Mi Fatiha (Matka Fatiha), jak na nią mówiono, podpaliła się przed posterunkiem i zmarła w wyniku poparzeń. „Upokorzyli mnie” – powiedziała córce. Tydzień później samobójstwo popełnił sprzedawca, któremu policja zarekwirowała rower.

– Rośnie poczucie oderwania polityków od rzeczywistości – mówi Rahim Ahidar. – Maroko jest przedsiębiorstwem, z którego krociowe zyski czerpią nieliczni.

Wszystko w rękach króla

Kluczową postacią na marokańskiej scenie politycznej pozostaje król Mohamed VI. Jest zwierzchnikiem religijnym i wojskowym, nadzoruje prace parlamentu i może go w każdej chwili rozwiązać. 53-letni monarcha, który zasiadł na tronie w atmosferze obyczajowych i politycznych przemian, lubi pokazywać się na ulicy i nie odmawia selfie z poddanymi, pozostaje bardziej popularną postacią niż jakikolwiek partyjny lider. Sympatyczny image kryje jednak za sobą żelazną rękę: represje wobec organizacji praw człowieka czy dziennikarzy zgłębiających temat korupcji, która za rządów Mohameda VI przybrała systemowy charakter. Król Maroka zdaje się liczyć na to, że dramatyczne doświadczenia sąsiednich krajów po Arabskiej Wiośnie mogą zniechęcać Marokańczyków i Marokanki do zbyt tłumnego wychodzenia na ulice.

Ale wielka manifestacja solidarności z Rifem, która w połowie czerwca odbyła się w Rabacie, pokazuje, że protesty mogą się rozlać na inne miejsca. Za jej organizacją stała muzułmańska organizacja ­Al-Adl wal-Ihsan (Sprawiedliwość i Duchowość) – nielegalna, acz tolerowana, która może liczyć nawet milion członków w całym Maroku. Jako jedyna opozycyjna siła może dziś mobilizować ludzi na dużą skalę.

Jednak to nie upolityczniony islam, który budzi niepokój zachodnich obserwatorów, jest dziś największym problemem Maroka – podkreślał na łamach hiszpańskiego dziennika „El País” algiersko-francuski filozof Sami Naïr: „Centralnym problemem w Algierii i Maroku nie jest dżihadyzm, ale społeczne i polityczne wykluczenie większości społeczeństwa. To tutaj tkwi prawdziwe ryzyko eksplozji, do której doszło już raz w 2010 roku w Tunezji”.

Tymczasem w Al-Husajmie trwa ósmy miesiąc protestów. Internet huczy od pogłosek, że Silya Ziani, jedyna zatrzymana spośród demonstrantów kobieta, rozpoczęła w więzieniu głodówkę. Członkowie Al-Hirak szykują kolejną dużą manifestację.

Czekają też, jak tłumaczy Rahim Ahidar, na powrót króla z urlopu. Liczą na to, że w przemówieniu 30 lipca ogłosi wreszcie amnestię dla uwięzionych działaczy.

– Wyciągamy rękę do króla i dajemy mu szansę, żeby to on dla odmianny powiedział „Niech żyje lud” – mówi Rahim.

Na gest ze strony króla czeka też Aicha Akalay, redaktorka naczelna poczytnego tygodnika „TelQuel”. „Jeśli znajdzie się rozwiązanie instytucjonalne dla tego kryzysu, Maroko wyjdzie z niego wzmocnione” – pisała w połowie czerwca.

Nie wiadomo, jakie plany ma wobec niepokornej prowincji Mohamed VI. Pewne jest za to, że jeśli postawi na dalsze represje, „marokański wyjątek” może wkrótce przestać nim być. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2017