Nie macie tu czego szukać

Pobyt w hiszpańskim szpitalu prezydenta nieuznawanej Sahary Zachodniej – tylko tyle i aż tyle ma się kryć za kryzysem między Hiszpanią a Marokiem.
z Hiszpanii

31.05.2021

Czyta się kilka minut

20-letnia Luna Reyes, wolontariuszka Czerwonego Krzyża i 27-letni imigrant z Senegalu imieniem Abdou na plaży Tarajal. Ceuta, 18 maja 2021 r. / MARCOS MORENO / AFP / EAST NEWS
20-letnia Luna Reyes, wolontariuszka Czerwonego Krzyża i 27-letni imigrant z Senegalu imieniem Abdou na plaży Tarajal. Ceuta, 18 maja 2021 r. / MARCOS MORENO / AFP / EAST NEWS

Sabah Hamed Mohamed zostanie zaraz sama, z kilogramem ubrań i złamanym sercem. Spodnie, koszulki, bielizna: wszystko poukładała na kanapie. Równo, według rozmiarów. Na filmie nakręconym przez dziennikarkę hiszpańskiej „La Vanguardii”, Maykę Navarro, Sabah tłumaczy, że takie darowizny mieszkańców Ceuty – hiszpańskiej enklawy na afrykańskim wybrzeżu Morza Śródziemnego – starczają może na jeden dzień. Bo pod jej dom przychodzi nawet 400 osób na dobę. Na wszystkich czeka świeży zestaw ubrań, jedzenie i prysznic.

Sabah, 59-letnia przedsiębiorczyni, imigrantom pomaga od dawna, ale chyba jeszcze nigdy na taką skalę jak przez ostatnie dni. Pewnie pomagałaby dalej, gdyby nie telefon od lokalnych władz: „Już wystarczy, inaczej nie będą chcieli wrócić”.

„Tutaj nic nie ma, nie macie tu czego szukać” – powtarza to, co usłyszała przed chwilą, zebranym na patio młodym chłopakom. Większość kręci głowami. Zamiast w drogę powrotną do Maroka, znów wybiorą się w głąb miasta. Będą wędrować ulicami, przysypiać na ławkach. Unikać policji i snuć plany dalszej podróży.

Lawina

O tym, że w marokańskim mieście Castillejos krąży plotka o otwartej granicy z Hiszpanią, aktywistka Helena Maleno wie już w niedzielę 16 maja. Pojawiają się nakręcone przy granicy filmy: mają potwierdzić, że marokańska straż graniczna nie pilnuje przejścia.

Gdy w poniedziałek Maleno ostrzega w mediach społecznościowych o możliwych skutkach tej sytuacji, pierwsi imigranci są już na terenie Ceuty. Niektórzy przekraczają granicę pieszo, ale większość decyduje się na podróż wpław. Po przepłynięciu 500 metrów wyłaniają się na plaży Tarajal, po hiszpańskiej stronie. Starczy kilka godzin, by plaża zapełniła się ludźmi. Liczba 5 tys. nowo przybyłych w jeden dzień to rekord, jeśli chodzi o nielegalne przekroczenie hiszpańskiej granicy. Avalancha, lawina, powtarzają media.

„Mogliśmy tylko zachować czujność, by wyciągać ich z morza albo pomóc, bo niektórzy mieli duże trudności z dopłynięciem” – mówi „La Vanguardii” funkcjonariusz Guardii Civil. Na ląd wychodzą młodzi mężczyźni, ale też kobiety, dzieci, całe rodziny. Świat obiega zdjęcie transportowanego na brzeg niemowlaka. Nie wszystkim udaje się pomóc – jeden z Marokańczyków tonie.

Gdy reprezentanci rządu centralnego w Madrycie spotykają się w trybie pilnym ze swoim lokalnym odpowiednikiem w Ceucie, lider opozycyjnej, skrajnie prawicowej partii Vox, Santiago Abascal, zaczyna już opowiadać swoją wersję wydarzeń. Kilka tygodni wcześniej, w trakcie lokalnych wyborów w Madrycie, jego partia ostrzegała przed imigrantami czyhającymi na pieniądze Hiszpanów. Teraz, pozując do zdjęć po przylocie do Ceuty, w końcu może wytłumaczyć – tym, którzy chcą słuchać – co tak naprawdę dzieje się na hiszpańskim terytorium w Afryce. „Nie stoimy przed problemem migracyjnym, lecz mamy do czynienia z autentyczną inwazją, zaplanowaną przez Maroko” – stwierdza. Przekonuje, że spora liczba osób nieletnich to zabieg celowy, mający zmiękczyć hiszpańskie serca.

Słowa Abascala o inwazji spotykają się z krytyką. Jednak nie ma chyba polityka, który wierzyłby w przypadkowość faktu, iż służby Maroka przestały strzec granicy. Wyłaniający się z wody ludzie to znak, że na linii Madryt–Rabat dzieje się źle. Szybko potwierdzają to słowa ambasadorki Maroka w Madrycie, Karimy Benyaich, wypowiedziane niedługo przed wezwaniem na konsultacje: „W relacjach między państwami działania wiążą się z konsekwencjami i te konsekwencje trzeba ponieść”.

Historyczna odpowiedzialność

Ibrahim Ghali, przebywający w jednym z hiszpańskich szpitali – tylko tyle i aż tyle ma się kryć za tym kryzysem między Hiszpanią a Marokiem. Rabat odebrał jako zdradę fakt, że Hiszpanie przyjęli ciężko chorego na COVID-19 lidera Frontu Polisario i prezydenta Sahary Zachodniej (kraju nieuznawanego i przez Maroko, i przez Hiszpanię). Zwłaszcza że chcieli utrzymać to w sekrecie przed rządem Maroka: Ghali przybył pod przybranym nazwiskiem.

Front Polisario od lat 70. XX w. walczy o uniezależnienie się Sahary Zachodniej od Maroka, które okupuje większość jej terytorium. W listopadzie 2020 r., po marokańskim ataku na przejście graniczne z Mauretanią, zostało zerwane trwające 30 lat zawieszenie broni. Król Maroka Mohamed VI może czuć się pewnie: jedną z ostatnich rzeczy, które zrobił w swej kadencji Donald Trump, było uznanie marokańskiej suwerenności nad Saharą – w zamian za znormalizowanie przez Rabat relacji z Izraelem. Natomiast pomysł zorganizowania referendum dotyczącego samostanowienia regionu, zainicjowany swego czasu przez ONZ, wydaje się być z roku na rok coraz bardziej odległy.

W Hiszpanii za referendum jeszcze niedawno – bo przy okazji ostatniego kryzysu migracyjnego w listopadzie 2020 r. – opowiadało się współtworzące rząd lewicowe Podemos, podkreślając, że to na Hiszpanii, dawnym kolonizatorze regionu, ciąży historyczna odpowiedzialność za ostateczną dekolonizację Sahary Zachodniej. Premier Pedro Sánchez nie podchwycił tej deklaracji, a szef MSW Fernando Grande-Marlaska przypomniał, że to nie Pablo Iglesias, ówczesny lider Podemos, zajmuje się polityką zagraniczną. „Maroko wie, że Hiszpania szuka dla Sahary Zachodniej sprawiedliwego i akceptowalnego rozwiązania” – odpowiadał wtedy mediom.


Czytaj także: Paulina Maślona: Liczenie łódek


Ten sam Marlaska miał ostrzegać przed możliwymi skutkami przyjęcia Ghalego do hiszpańskiego szpitala – gestu, który szefowa MSZ Arancha González Laya określa w środę 19 maja w telewizji RTVE jako gest „wyłącznie humanitarny” i niemający znamion agresji. Za to premier w swoim wystąpieniu praktycznie nie nawiązuje do sprawy, skupiając się na zapewnieniu obywateli, że rząd będzie bronić integralności terytorialnej Hiszpanii – granic, które są jednocześnie granicami Unii.

Sánchez może zresztą liczyć na wsparcie Unii, której zaangażowania nie rozumie z kolei szef MSZ Maroka, Nasser Bourita. „Hiszpania nie konsultowała się z Europą przed podjęciem decyzji, które godzą w interesy Maroka – mówi we francuskim radiu Europe 1 tydzień po tym, gdy w Ceucie pojawili się pierwsi imigranci. – To Hiszpania stworzyła ten kryzys, a teraz chce, żeby Europa wzięła za niego odpowiedzialność”.

Gracias Luna

– Czy mnie to zdziwiło? I tak, i nie – mówi mi Lorenzo Gabrielli, analityk z Uniwersytetu Pompeu Fabra w Barcelonie zajmujący się migracją. – To prawda, że liczba przybyłych w tak krótkim okresie jest znacząca, zwłaszcza w kontekście trwającej pandemii. Z drugiej strony nie zdarzyło się nic, czego byśmy wcześniej nie widzieli.

Gabrielli powtarza mi to, o czym przekonuje od lat: że zrzucając odpowiedzialność za kontrolę granic Unii na kraje ościenne, a do tego ograniczając unijną politykę imigracyjną, stajemy się zależni od tych, którzy trzymają rękę na migracyjnym „kurku”: – Taka polityka oznacza nie tylko koszty ludzkie, czyli śmierć osób szukających drogi do Europy, ale i koszty dyplomatyczne, czego obecna sytuacja jest najlepszym przykładem.

Abstrahując od powodów, dla których Mohamed VI wypuścił tym razem tysiące swoich obywateli, i od tego, czy Ghali był jedynie pretekstem (jak twierdzą niektórzy), by przypomnieć Europie o znaczeniu Maroka – kartą nielegalnego imigranta kraj gra od lat. To karta wyjątkowo skuteczna, do tego gwarantująca ciągły napływ pieniędzy i przywilejów. Nawet w środku kryzysu dyplomatycznego hiszpański rząd przyznaje Maroku kolejnych 30 mln euro na kontrolę granic.

A tak się składa, że Marokańczycy z dnia na dzień mają coraz więcej powodów dla jej przekroczenia. Gdy Mohamed VI cieszy się słońcem na swoim wartym 90 mln euro jachcie, inne miliony – tym razem obywateli jego kraju – żyją na granicy ubóstwa. Sprawę pogorszyła pandemia i zamknięcie granic, co odebrało zarobki tym, którzy w celach zawodowych podróżowali codziennie do hiszpańskich enklaw, Ceuty lub Melilli. Postawiło to również w trudnej sytuacji imigrantów z krajów subsaharyjskich, dla których Maroko miało być tylko przystankiem w podróży do Europy. Oni też 17 maja decydują się płynąć do plaży Tarajal.

Jednym z nich jest Abdou, 27-letni Senegalczyk, którego zdjęcie zyska popularność w mediach społecznościowych. Choć wtedy jeszcze nikt nie będzie znał jego imienia – uwaga skupi się na wolontariuszce Czerwonego Krzyża, Lunie, która przytula go, gdy wycieńczony dociera do brzegu. Poruszające zdjęcie dla jednych jest symbolem solidarności z imigrantami i troski wobec osoby w potrzebie – w internecie z dopiskiem „Gracias Luna!” Hiszpanie dziękowali jej za ten gest. Dla innych zaś – pretekstem dla ksenofobicznych i mizoginicznych komentarzy.

W tej walce dwóch narracji Gabrielli zauważa jeszcze coś innego, charakterystycznego dla europocentrycznego myślenia o problemach migracji: – Skupiliśmy się na niej i jej, bez dwóch zdań, pięknym zachowaniu. Więc deklarujemy solidarność z Europejką, nie pytając nawet o imię mężczyzny, który też jest bohaterem tego zdjęcia. I który zaraz zostanie deportowany. Na pierwszy plan wychodzi znowu to nasze „patrzcie, jacy jesteśmy dobrzy”.

Jedyna przepustka

Marokańscy strażnicy wrócili na granicę w środę, dwa dni po tym, jak nagle zniknęli. Te dni były wypełnione nieprzerwanym napływem ludzi. Ale ich wędrówka kończyła się zwykle szybkim powrotem do Maroka. Prawdopodobnie część zawrócono na zasadzie devoluciones en caliente, natychmiastowych deportacji, bez szans na podanie powodu migracji czy złożenie wniosku o azyl. To praktyka krytykowana przez organizacje pozarządowe.

Z ponad 8 tys. przybyłych ogromnej większości nie ma już na terenie Hiszpanii. Nie ma chłopaków, którym pomagała Sabah. Nie ma Abdoua. Po dwudniowym chaosie na granicy, obok wciąż napiętych relacji Madryt–Rabat, zostały przede wszystkim setki dzieci i nastolatków. Dzieci, które jeszcze w poniedziałek i wtorek funkcjonariusze Guardii Civil wyciągali z wody. Po część z nich zgłoszą się z Maroka rodzice przerażeni ich zniknięciem. Inne powędrują do różnych regionów Hiszpanii – niepełnoletność to najwyraźniej jedyna przepustka do nowego świata. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23/2021