Pociski znad Damaszku

Dokładnie rok temu Barack Obama powiedział, że użycie broni chemicznej w Syrii będzie „czerwoną linią”. Właśnie ją przekroczono. Nie po raz pierwszy zresztą – choć pierwszy raz na taką skalę.

26.08.2013

Czyta się kilka minut

Ciała dzieci-ofiar domniemanego ataku chemicznego na Ghoutę (przedmieścia Damaszku). 21 sierpnia 2013 r. / Fot. Erbin News / NURPHOTO / CORBIS
Ciała dzieci-ofiar domniemanego ataku chemicznego na Ghoutę (przedmieścia Damaszku). 21 sierpnia 2013 r. / Fot. Erbin News / NURPHOTO / CORBIS

Nie spałem całą noc. Na Ghoutę cały czas coś spadało i wybuchało. Huk był okropny. Rano w Al-Arabiji mówili o 1200 męczennikach. Zagazowanych...”.

To słowa Nabila, mieszkańca przedmieść Damaszku, oddalonych o kilka kilometrów od pozostających w rękach rebeliantów terenów, które w środę 21 sierpnia ostrzelano śmiercionośnymi gazami. Nie mógł pojechać na ratunek ofiarom, bo od Ghouty oddzielają go liczne check-pointy – najpierw reżimu, potem rebeliantów. Pierwsi wzięliby go za buntownika, drudzy – za rządowego szpiega.

Ratowali więc tylko ci, którzy byli na miejscu: garstka lekarzy i niewykwalifikowanych ochotników. Szybko zaczęły kończyć się leki (atropina i hydrokortyzon), bo bez przerwy donoszono im nowych pacjentów: duszących się, zwijających w konwulsjach, z pianą toczącą się im z ust i ohydną wydzieliną z nosa, o zwężonych do minimum źrenicach.

OBLĘŻENIE TRWA

Ochotnicy pomagali jak umieli: rozbierali i dezynfekowali pacjentów. Chwilę później, podtruci przez kontakt z ofiarami, sami potrzebowali pomocy. Nie mieli przecież odpowiednich kwalifikacji do tej pracy, która – niestety dosłownie – spadła im z nieba o trzeciej nad ranem. Co prawda w ostatniej piątkowej modlitwie prosili Boga, żeby dał im jakieś zajęcie, bo nie mają z czego wykarmić najbliższych, ale ten chyba źle ich zrozumiał. Chcieli, żeby reżim w Damaszku zakończył trwające od ponad roku oblężenie Ghouty: żeby wrócił prąd, woda, pszenica, z której można zrobić chleb, i żeby można było kupić trochę – kilka razy droższego niż kiedyś – jedzenia.

Reżim nie zaprzestał oblężenia, bo to spośród mieszkańców Ghouty – tak jak ze wszystkich biednych i pobożnych okolic – wywodzi się wielu rebeliantów. Atakiem ukarano ich rodziny. Najwięcej umarło dzieci. Gaz mocniej na nie działa.

Tymczasem na Facebooku zwolennicy reżimu twierdzą, że to rebelianci ostrzelali gazem te okolice. „Mieliby strzelać do własnych rodzin?” – pytają ich ci Syryjczycy, którzy nie dają wiary nagraniom rosyjskiej telewizji nadającej z Damaszku. Jej nagranie pokazuje kilka worków nawozu do uprawy roślin, wyprodukowanego w Arabii Saudyjskiej. Zwolennicy reżimu rozumują następująco: Arabia Saudyjska dostarczyła rebeliantom ten nawóz, żeby mogli zatruć rodziny swoich towarzyszy broni. Po to, aby skompromitować syryjski rząd w czasie, gdy w kraju przebywa specjalna komisja ONZ ds. użycia broni chemicznej. Razem z rebeliantami przeciwko Syrii knują też inni: Katar i jego telewizja Al-Jazeera, Turcja, Jordania i wrogi Izrael, popierani przez Stany Zjednoczone i Europę. Syria jest ofiarą spisku. Gdyby nie wierni przyjaciele – Rosja, Iran, Irak i Hezbollah – nic by z niej nie zostało.

POCISKI ZNAD STOLICY

Komisja ONZ, o której mówią zwolennicy reżimu, przyjechała do Syrii 19 sierpnia z zadaniem zbadania trzech miejsc wcześniejszych ataków chemicznych, w tym Khan al-Asal w prowincji Aleppo. 21 sierpnia nad ranem nastąpił kolejny atak. Teoretycznie powinna więc udać się na jego miejsce jak najszybciej, wziąć próbki gleby, wody, ubrań, krwi i moczu, zbadać ludzi i zwierzęta, z tymi pierwszymi przeprowadzić wywiady. Reżim jak do tej pory nie dopuścił komisji do Ghouty. W niedzielę oficjalnie się na to zgodził, jednak gdy zamykaliśmy ten numer „TP”, nic nie wskazywało, że zrealizuje tę obietnicę.

Organizacje praw człowieka, jak Human Rights Watch, naliczyły około tysiąca ofiar w miejscowościach Zamalka i Ain Tarme (Wschodnia Ghouta) i Muaddamije (Zachodnia Ghouta). Zawierające ładunek z gazem rakiety (było ich od kilku do kilkunastu) nadlatywały – według rozmówców Human Rights Watch – z kierunku centralnego Damaszku: wojskowego lotniska Mezze i wielkiej panoramy poświęconej Wojnie Październikowej z 1973 r. (w której według syryjskiej historiografii Damaszek, razem z Egiptem, odniósł wielkie zwycięstwo nad Izraelem). Czyli znad terenów kontrolowanych przez rząd.

„Najprościej jest, gdy gaz zabija całą rodzinę. Nikt nie płacze po straconych bliskich. Sąsiedzi może płaczą. Jeśli sami nie zostali zagazowani” – mówi Amżad, który od kilku dni pomaga przerzucać leki z Libanu do Ghouty. Jest wypalony, zrezygnowany, jak i inni podobni mu działacze zajmujący się pomocą humanitarną. O jaką Syrię walczy? Nie ma czasu się nad tym zastanawiać. Cały kraj krwawi, a do Libanu przyjeżdżają kolejni uchodźcy – przerażeni, zdezorientowani, głodni. To oni i ich pierwsze potrzeby wypełniają mu czas. W Libanie nie ma dla nich pracy, nie ma nawet gdzie ich nocować. Kraj, już wcześniej niewydolny, nie radzi sobie z dodatkową ilością śmieci i ścieków. Te ostatnie płyną ponoć prosto do morza.

„Mamy ich tu dwa miliony – mówi mi taksówkarz o wciąż przybywających Syryjczykach. – Nas samych jest cztery miliony. Jeszcze trochę i Liban pęknie”. Dane Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców mówią o ponad 700 tys. uchodźców z Syrii w Libanie, 520 tys. w Jordanii, 440 tys. w Turcji, 150 tys. w Iraku i 11 tys. w Egipcie. W sumie: ponad milion dziewięćset tysięcy osób.

DROGI DO EUROPY

Państwa w regionie nie dają sobie rady z uchodźcami, a wyręczające je lokalne i międzynarodowe organizacje humanitarne są w stanie zaspokoić tylko część potrzeb. International Rescue Committee, międzynarodowa organizacja pomocowa, udokumentowała desperację syryjskich kobiet zmuszonych do prostytucji w zamian za jedzenie, dzieci zmuszonych do pracy w niebezpiecznych warunkach za minimalne płace (dzieci pracujące w kamieniołomach za połowę wynagrodzenia dorosłych) czy też rodzin wydających nastoletnie córki za mąż po to, by zmniejszyć liczbę osób do wykarmienia.

Tylko ułamek z setek tysięcy syryjskich uchodźców trafia do Europy. Zwykle są to młodzi mężczyźni, będący w stanie wytrzymać niebezpieczną podróż. „Z Turcji do Szwecji dotarłem ukryty w ciężarówce. To było bardzo wyczerpujące i niebezpieczne, ale nie miałem innego wyjścia. Przemytnikom musiałem zapłacić równowartość pięciu i pół tysiąca euro, czyli wszystko, co miałem, wszystko, co udało się zaoszczędzić przez ostatnich kilka lat – opowiada mi Ziad. – Mój kolega miał mniej pieniędzy. Przemytnicy wsadzili go do łodzi, razem z innymi 54 osobami. Tyle że to była łódź na siedemnaście osób. Daleko nie upłynęli, bo gdy się wywrócili, ratowała ich turecka straż przybrzeżna. Mój kolega utonął, tak jak większość – 45 z 55 pasażerów”.

Ziad uciekł z Syrii, bo zaczęły się nim interesować służby bezpieczeństwa. „W mojej okolicy brakowało jedzenia. Przywoziłem je z zewnątrz. Trafiało do wszystkich potrzebujących, także do rodzin, których członkowie walczą w Wolnej Armii Syryjskiej. Zdaniem służb im nie należy się pomoc – tłumaczy. – Po tym, jak przyszli do nas do domu, ojciec kazał mi uciekać. Przekonywał, że jeśli dotrę do Europy, to potem ściągnę ich wszystkich. Ale jak się okazało już w Szwecji, łączenie rodzin nie obejmuje ani rodzeństwa, ani rodziców. Przejazdowi ciężarówką żadne z nich nie podoła. Zresztą wszystkie pieniądze poszły na moją podróż”.

Rodzina Ziada mieszka na przedmieściach Aleppo – stąd najbliżej i najłatwiej jest dotrzeć do Turcji. W 2012 r. w krajach UE Syryjczycy złożyli zaledwie 24 110 podań o azyl, a w pierwszym kwartale tego roku – 8 760. Uchodźcy próbują dotrzeć do zachodniej i północnej Europy przez Turcję i Grecję. Od kiedy Grecy – z pomocą Frontexu, unijnej agendy ochrony zewnętrznych granic Wspólnoty – całkowicie zablokowali prowadzące przez góry i rzekę Ewros przejścia, Syryjczycy i inni zdesperowani wsiadają do tzw. łodzi śmierci. Ci, którym się uda, będą mogli złożyć wniosek o azyl. Więcej Europa nie może dla nich zrobić.

CO ZROBI ZACHÓD?

Konflikt w Syrii stał się niemożliwym do rozwiązania wyrzutem sumienia Zachodu, który po doświadczeniach w Iraku doskonale wie, że interwencje na Bliskim Wschodzie nie przynoszą ani łatwych, ani szybkich korzyści. Jednocześnie Zachód, a zwłaszcza Stany Zjednoczone, jest coraz bardziej skompromitowany przez własną bezczynność wobec rozlewu krwi, którego główną ofiarą nie są bojownicy, tylko ludność cywilna. Do tej pory zginęło co najmniej 100 tys. osób. W czerwcu Barack Obama zatwierdził przekazywanie rebeliantom uzbrojenia, by wreszcie zdobyli choćby niewielką przewagę nad reżimem. Jednak jak do tej pory decyzji amerykańskiego prezydenta nie wcielono w życie w obawie, że broń trafi do działających w Syrii zagranicznych bojowników powiązanych z Al-Kaidą. Grupy takie jak Front Nusra czy Islamskie Państwo w Iraku i Syrii walczą o wpływy między sobą, ale także z Wolną Armią Syryjską (złożoną przede wszystkim z syryjskich dezerterów i ochotników) i próbują obalić reżim, by na jego miejscu zainstalować kalifat i wprowadzić surowe religijne porządki. Syryjczykom, nawet tym pobożnym, to się nie podoba. Są jednak zbyt słabi, by pozbyć się bojowników Al-Kaidy i pozbyć się reżimu.

Dokładnie rok temu Barack Obama powiedział, że użycie broni chemicznej w Syrii będzie „czerwoną linią”. W Syrii właśnie ją przekroczono. Nie po raz pierwszy zresztą – choć pierwszy raz na taką skalę. Co teraz zrobi amerykański prezydent? 24 sierpnia rozmawiał o tym – przez telefon – z brytyjskim premierem Davidem Cameronem. Ustalili, że atak zasługuje na „poważną odpowiedź”. W niedzielę odpowiedział im Damaszek i Teheran: zachodnia interwencja w Syrii spowoduje, że w płomieniach stanie cały region.

Niewielką namiastkę tych obietnic można było zaobserwować w Libanie: najpierw w południowej dzielnicy Bejrutu – kontrolowanej przez szyicki Hezbollah – wybuchła bomba zabijając ponad dwudziestu cywilów, następnie (24 sierpnia) dwie bomby wybuchły w – kontrolowanym przez sunnitów – Trypolisie na północy kraju. Zginęło 45 osób, około 500 zostało rannych.

Zachód stoi przed niełatwym wyborem: może dalej zachowywać faktyczną neutralność i tym samym pozwalać na kolejne masakry w Syrii – albo zapoczątkować regionalną wojnę, z której nie będzie łatwego odwrotu. Do tej pory wybierał tę pierwszą możliwość. Dlatego w Ghoucie modlą się, by Bóg powstrzymał kolejną masakrę. Co jeśli i tym razem źle ich zrozumie?


Imiona rozmówców zostały zmienione na ich prośbę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2013