Pochwała konsekwencji

Protesty na Białorusi zaktywizowały dyskusję o polskiej polityce wschodniej. Zbiegają się one z 20. rocznicą śmierci Jerzego Giedroycia. A przecież na myśli „Kultury” wciąż opiera się nasza doktryna wobec Europy Wschodniej.

14.09.2020

Czyta się kilka minut

Wybuch konfliktu rosyjsko-ukraińskiego był punktem zwrotnym dla całego regionu Europy Wschodniej. Na zdjęciu: koncert na barykadach Euromajdanu, Kijów, 10 lutego 2014 r. / SERGEI SUPINSKY / AFP / EAST NEWS
Wybuch konfliktu rosyjsko-ukraińskiego był punktem zwrotnym dla całego regionu Europy Wschodniej. Na zdjęciu: koncert na barykadach Euromajdanu, Kijów, 10 lutego 2014 r. / SERGEI SUPINSKY / AFP / EAST NEWS

Był kwiecień 1993 r., gdy ówczesny minister Krzysztof Skubiszewski przedstawił z trybuny sejmowej coroczną informację o polityce zagranicznej Polski. Stwierdził m.in.: „Wyłonienie się szeregu niezależnych państw zmieniło korzystnie sytuację geopolityczną Polski i stworzyło szansę historyczną. (…) Niepodległe, demokratyczne i bezpieczne państwa u naszych wschodnich granic – to również współczynnik niepodległości, demokracji i bezpieczeństwa Polski”.

Spełnione marzenie

Warto pamiętać, że wówczas – raptem kilkanaście miesięcy po rozpadzie Związku Sowieckiego – nie dla wszystkich było oczywiste, że nowo powstałe państwa utrzymają swoją suwerenność. Mimo tej niepewności powstanie Ukrainy, Litwy i Białorusi było spełnionym marzeniem wielu pokoleń polskich myślicieli politycznych, którzy od XIX w. wykuwali zręby naszej myśli wschodniej.

Minister Skubiszewski nie przywołał w swoim wystąpieniu nazwiska Jerzego Giedroycia. Jednak to, co mówił, odzwierciedlało koncepcję polityki wschodniej Polski powstałą po II wojnie światowej w środowisku paryskiej „Kultury”. Giedroyc i jego współpracownicy, w tym głównie Juliusz Mieroszewski, największe zagrożenie upatrywali w rosyjskim imperializmie, którego nie można rozbroić bez przyjaznej współpracy z narodami tworzącymi niegdyś Rzeczpospolitą. To zaś wymagało uznania pojałtańskiej granicy wschodniej i powstania niepodległych państw między nami a Rosją.

Niczego „Kulturze” nie ujmując, trzeba zauważyć, że jej myśl wschodnia była rozwinięciem, uaktualnieniem i dostosowaniem do nowej rzeczywistości wcześniejszych polskich koncepcji wobec Europy Wschodniej – poczynając od księcia Adama Jerzego Czartoryskiego aż po idee Józefa Piłsudskiego i tzw. prometeistów. Widać zatem długą nić polskiej tradycji politycznej, skonceptualizowaną przez „Kulturę”, która legła u podstaw polityki wschodniej III RP. Co kluczowe: mimo wielu sporów polsko-polskich od tego czasu wszystkie kolejne rządy konsekwentnie trzymają się tych zasad.

Aspiracje kontra rzeczywistość

Spory na temat polityki wschodniej i jej rezultatów zaczęły się kilka miesięcy po śmierci Giedroycia – artykułem Bartłomieja Sienkiewicza pt. „Pochwała minimalizmu”, opublikowanym w „Tygodniku Powszechnym” (nr 52-53/2000). Autor pisał o „niezadowalających polskie aspiracje efektach [naszej] polityki” i dowodził, że „rzeczywistość prowincji ukraińskiej czy białoruskiej jest bliższa czasom sowieckim niż codzienności prowincji w Czechach czy Polsce”. Z tekstu przebijało rozczarowanie, że Ukraina i Białoruś nie zdołały zerwać więzów zależności łączących je z Moskwą, która pozostała dominującym aktorem politycznym i gospodarczym, Polska zaś jest zbyt słaba, aby stać się dla nich alternatywnym punktem odniesienia.

Sienkiewicz sformułował sporo trafnych diagnoz, a zarazem potwierdziło się jego stwierdzenie, że przemiany polityczne w Europie Wschodniej będą „wymagać o wiele więcej czasu, niż nam się chciało wyobrazić”. Popatrzmy zatem, jak od tego czasu zmieniła się rzeczywistość polityczna i społeczna na Wschodzie – oraz jak się to ma do strategicznych celów polskiej polityki wschodniej.

Potęgowanie sił naszych

Najważniejsze zmiany na Wschodzie przyniósł wybuch w 2014 r. konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, który stał się punktem zwrotnym dla całego regionu. W rezultacie serii błędów Kremla Ukraina wyszła ze strefy wpływów Rosji i przyspieszył proces wzmacniania ukraińskiej tożsamości narodowej.

Powstanie niezależnego od Moskwy, podmiotowego i przyjaznego Polsce państwa ukraińskiego – które jest trwałym bytem międzynarodowym, a za swój priorytet uznaje integrację ze strukturami zachodnimi – jest realizacją fundamentalnego celu polskiej polityki wschodniej. Można wręcz uznać to za wypełnienie ukraińskiej części koncepcji „Kultury”. Prozachodnia Ukraina to „potęgowanie sił naszych”, aby przywołać słowa Włodzimierza Bączkowskiego, innego klasyka polskiej myśli wschodniej.


Czytaj także: Bartłomiej Sienkiewicz: Pochwała minimalizmu


Oczywiście można zadać pytanie: czy była w tym jakakolwiek polska sprawczość? Ani Polska, ani żadne inne państwo nie ma możliwości efektywnego wpływania na sytuację wewnętrzną na Ukrainie. Jednak warto pamiętać, że to polska dyplomacja, jako jedna z niewielu, konsekwentnie wspierała ukraińską podmiotowość na arenie międzynarodowej. Na trzy lata przed naszą akcesją do Unii przedstawiliśmy projekt – nieistniejącej wówczas – unijnej polityki wschodniej. Obok postulatu reform w państwach Europy Wschodniej znalazł się tam zapis o konieczności wynegocjowania umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą, co stało się faktem po kilkunastu latach. To odmówienie przez reżim Janukowycza jej podpisania dało impuls do wybuchu rewolucji godności.

Choć szereg interesów strategicznych Polski i Ukrainy jest zbieżnych, nie oznacza to wcale, że muszą między nami zawsze panować wzorowe stosunki. Napięcia czy różnice zdań są normalne między najlepszymi sąsiadami. Przykładów w Unii nie brakuje, na czele z sąsiedztwem francusko-niemieckim. Również polsko-ukraińskie spory historyczne są zadaniem trudno rozwiązywalnym, którego nie wolno zamilczać, ale nad którym trzeba konsekwentnie pracować, szukając także nowych instrumentów dla ich zneutralizowania.

Upodmiotowienie Białorusinów

Gorzej wygląda sytuacja na Białorusi, która pozostaje w sferze silnych wpływów rosyjskich; są one widoczne w każdej niemal sferze, od polityki przez gospodarkę po kwestie wojskowe. Gdy wydawało się już, że Białorusini są niezdolni, aby wykrzesać z siebie jakikolwiek większy opór, doszło do nieoczekiwanych – jeśli chodzi o skalę i długość – masowych protestów.

Przyniosły one upodmiotowienie społeczeństwa białoruskiego, które po raz pierwszy zaczęło aspirować do bycia aktorem politycznym. Towarzyszy temu rozbudzenie świadomości narodowej Białorusinów – pod historycznymi flagami biało-czerwono-białymi i godłem Pogoni z czasów Wielkiego Księstwa Litewskiego. W Polsce ta zmiana odbierana jest z entuzjazmem i nadzieją.

Ruch protestu jeszcze nie wygrał i nie jest jasne, kiedy (i czy w ogóle) uda mu się doprowadzić do zmiany reżimu. Jednak z polskiego punktu widzenia optymistyczny jest już sam fakt, że naród białoruski pokazał, iż jest gotowy walczyć o swoje prawa.

Istnieje niebezpieczeństwo, że osłabiony Alaksandr Łukaszenka zostanie zmuszony do podpisania nowych, niekorzystnych dla Białorusi porozumień integracyjnych z Rosją. Duża jest jednak szansa, że coraz bardziej świadome swoich praw społeczeństwo będzie dla nich skuteczną przeszkodą – co sprawi, że Kreml nie tyle strawi Białoruś, co się nią udławi.

„Miękka siła” Polski

W swoim artykule sprzed 20 lat Sienkiewicz stwierdzał, że Polska nie jawi się dla społeczeństw Ukrainy i Białorusi jako „alternatywny ośrodek cywilizacyjno-polityczny”. Po upływie dwóch dekad widać, że sytuacja zmieniła się zasadniczo. Rzadko zdajemy sobie sprawę, że jednym z naszych kluczowym aktywów na Wschodzie jest wizerunek Polski jako kraju wielkiego sukcesu gospodarczego. Nie przypadkiem na wiecach przedwyborczych Swiatłany Cichanouskiej wielokrotnie przywoływana była Polska – jako atrakcyjny model do naśladowania. To, że Polakom się udało, znacząco zwiększyło aspiracje społeczeństw na Wschodzie.

Wynika to również z faktu, że od kilku lat w sposób bezprecedensowy rozwinęły się kontakty polsko-ukraińskie i polsko-białoruskie. W Polsce mamy ponad milionową migrację z Ukrainy, około stu- tysięczną z Białorusi, a także 40 tys. ukraińskich i 8 tys. białoruskich studentów na polskich uczelniach. Rozwijają się relacje międzyludzkie, biznesowe czy naukowe. Istotne jest też, że Polska znajduje się na czele państw, wobec których Ukraińcy wyrażają sympatię (analogicznych badań na Białorusi nie prowadzono).

W ostatnich latach Polska zrobiła wiele, aby wspierać budowę społeczeństw obywatelskich na Ukrainie i Białorusi. Polski model działania zasadniczo różni się od rosyjskiego, który sprowadza się do oddziaływania na władze, a nie na obywateli. Tylko w ciągu ostatniej dekady przeznaczyliśmy 230 mln dolarów na pomoc rozwojową dla Białorusi i 320 mln dla Ukrainy. Znaczna większość tej kwoty trafiła na realizację projektów społecznych. W tym, gdy idzie o Białoruś – projektów wsparcia dla niezależnych mediów i organizacji pozarządowych, których rola w trwających protestach okazała się tak ważna.

Gorzej jest z tworzeniem aktywów gospodarczych na Wschodzie. Polskie inwestycje na Ukrainie to ok. 900 mln dolarów, a na Białorusi – ok. 250 mln. Znacznie mniej, niżbyśmy chcieli. Ale trzeba pamiętać, że są to trudne i mało bezpieczne rynki. Cieszy natomiast szybki wzrost obrotów handlowych: Polska jest drugim (po Chinach, a przed Rosją) najważniejszym rynkiem eksportowym dla Ukrainy i piątym dla Białorusi. Dalsza rozbudowa powiązań gospodarczych to ważne zadanie na przyszłość.

Trójkąt Lubelski

Polską politykę wschodnią kształtuje nie tylko chęć zapewnienia nam bezpieczeństwa. Pamiętamy też – jako państwo i społeczeństwo – o historycznej odpowiedzialności, która na nas spoczywa ze względu na tradycję Rzeczypospolitej Wielu Narodów. Tak to ujmował niemal pół wieku temu Mieroszewski: „W wielowiekowej walce o przywództwo na Wschodzie w sensie terytorialnym zostaliśmy pokonani (…) nie oznacza to jednak bynajmniej, że polska »misja na Wschodzie« dobiegła kresu. Oznacza tylko to, że cele i strategia owej misji muszą ulec zmianie”.

Odwołaniem się do wspólnego dziedzictwa – oraz przede wszystkim do wspólnych interesów – jest inicjatywa Trójkąta Lubelskiego (Polska, Ukraina, Litwa), zainicjowana w lipcu przez ministra Jacka Czaputowicza. Gdyby postawić pytanie, dlaczego tak późno, to odpowiedź byłaby zapewne taka, że pewne sprawy muszą dojrzeć nie tylko u nas. Reakcje Warszawy, Wilna i Kijowa wobec wydarzeń na Białorusi pokazują, że strategiczny interes tych trzech stolic jest tożsamy.

Z pewnością jest to dobry start do budowy bliższej współpracy regionalnej między państwami-sukcesorami dawnej Rzeczypospolitej. Zarazem warto realistycznie zaznaczyć, że będzie to proces długi i niełatwy.

W cieniu Rosji

Zatrzymajmy się jeszcze przy kwestii Rosji. Relacje polsko-rosyjskie w ostatnich 30 latach wyglądały jak sinusoida: długie okresy złych stosunków przerywały znacznie krótsze momenty, gdy pojawiała się nadzieja na ich poprawę. Związane to było najczęściej ze zmianą władzy w Polsce, gdy powracała (naiwna, jak się potem okazywało) wiara w możliwość porozumienia się z Moskwą. Szybko okazywało się, że reset nie jest realny, gdyż Kreml oczekuje daleko idących koncesji ze strony polskiej. A kluczową koncesją miało być uznanie istnienia rosyjskiej strefy wpływów w Europie Wschodniej.


Czytaj także: Łukasz Adamski: Jak uniknąć zderzenia


Po 1991 r. w relacje Polska–Rosja od początku wpisany był spór o charakterze fundamentalnym, sięgający korzeniami XVII w. W jego obecnej odsłonie dotyczy on tego, czy kraje Europy Wschodniej pozostaną strefą wpływów Rosji, czy też stopniowo się z tych krępujących więzów uwolnią, demokratyzując swoją politykę i rozwijając więzy z Unią. Nietrudno zauważyć, że rosyjskie cele wobec Ukrainy i Białorusi są dziś przeciwieństwem naszych. Polityka Polski konsekwentnie od niemal trzech dekad czyni starania, aby – nazywając rzeczy po imieniu – pomóc wyrwać się Ukraińcom i Białorusinom z objęć rosyjskich i umożliwić im prowadzenie podmiotowej polityki zagranicznej.

A zatem to czynnik rosyjski determinuje polską politykę wschodnią. Co więcej, to zagrożenie ze strony Moskwy ma bezpośredni wpływ na kształtowanie polityki bezpieczeństwa Polski oraz po części także jej polityki wobec Zachodu (w tym w istotny sposób wpływa na relacje polsko-amerykańskie).

Ciekawe, że o ile w polskiej dyskusji o skuteczności lub nieskuteczności naszej polityki wschodniej zdają się przeważać głosy krytyczne, o tyle Rosjanie widzą w nas godnego przeciwnika. Czytając rosyjskie analizy widać, że o skuteczności działań Warszawy mają oni często zdanie lepsze niż my sami. Także ze względu na polskie możliwości mobilizowania uwagi Zachodu.

Pewną prawidłowość zauważał tu zresztą pół wieku temu Mieroszewski, pisząc, że Rosjanie „widzą nas zawsze jako rywali aktywnych”. Potwierdzeniem tych słów może być – zorganizowana w Moskwie kilka miesięcy temu – dyskusja rosyjskich ekspertów zajmujących się naszym krajem. Jej konkluzja brzmiała: „Polska aktywność [na Wschodzie] zasługuje na poważne potraktowanie (…) nie można odnosić się do niej lekkomyślnie, bo to państwo z dużymi ambicjami, które trzeba nieustannie obserwować”.

Cierpliwie i konsekwentnie

Przynajmniej część negatywnych ocen dorobku polskiej polityki wschodniej po 1991 r. bierze się z zawyżonych, a przez to nierealistycznych oczekiwań. Tymczasem warto patrzeć na to, co możliwe do osiągnięcia. Z pewnością działania Polski osłabiała słabość jej administracji oraz – w niektórych sferach – brak wypracowanych instrumentów politycznych, np. gdy idzie o lepsze wsparcie dla polskiego biznesu czy politykę historyczną (jeszcze Giedroyc apelował o utworzenie Polskiego Instytutu Historycznego w Kijowie). W różnych okresach polityka wschodnia sytuowała się też w różnych miejscach wśród priorytetów naszej polityki zagranicznej, co również wpływało na jej skuteczność.

Na koniec powróćmy na trybunę sejmową – i przytoczmy słowa szefa MSZ Władysława Bartoszewskiego z 1995 r.: „Politykę zagraniczną w odniesieniu do regionu na wschód od Polski będziemy prowadzić cierpliwie i konsekwentnie, pomni, że obszar ten charakteryzuje się znaczną dynamiką zmian, a także niestabilnością”.


Czytaj także: Paweł Kowal: Zmarnowana stuletnia okazja


I rzeczywiście, największą siłą polskiej polityki wschodniej ostatnich trzech dekad było jej konsekwentne oparcie na zasadach wynikających z długiej tradycji myśli wschodniej (uwspółcześnionej przez Giedroycia i Mieroszewskiego) oraz na niezmiennym konsensusie politycznym. Również dziś w obliczu białoruskiego zrywu widać, że w tej sprawie – dla Polski strategicznie ważnej – polscy politycy potrafią mówić jednym głosem.

To, co bez wątpienia wymaga poprawy, to efektywność realizacji polityki wschodniej, w tym rozbudowa naszego instrumentarium. Szczególnie że do rozbrojenia rosyjskiego imperializmu jeszcze daleko. ©

Autor jest wicedyrektorem Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2020