Jak uniknąć zderzenia

Stosunki polsko-ukraińskie zaczynają przypominać samolot, który wpadł w korkociąg i nieuchronnie zmierza ku ziemi.

20.11.2017

Czyta się kilka minut

Manifestacja w trzecią rocznicę ukraińskiego Majdanu, Warszawa, listopad 2016 r. / ANNA FERENSOWICZ / PACIFIC PRESS / GETTY IMAGES
Manifestacja w trzecią rocznicę ukraińskiego Majdanu, Warszawa, listopad 2016 r. / ANNA FERENSOWICZ / PACIFIC PRESS / GETTY IMAGES

Polska chce współpracować z Ukrainą, a Ukraina z Polską. Zarazem po obu stronach narasta przekonanie, że relacje znalazły się w kryzysie z winy partnera. Emocje – zwłaszcza, a właściwie niemal wyłącznie – na tle historii są już udziałem nie tylko dziennikarzy z obu państw, ale też elit politycznych.

Skąd się to wzięło? Diagnozując w Polsce odpowiedzialność za taki stan rzeczy, wskazuje się głównie na „negacjonizm wołyński”, a więc rozpowszechnione u sąsiada przekonanie, że przeprowadzona w latach 1943-45 przez UPA czystka etniczna Polaków z Wołynia i Galicji Wschodniej nie była ludobójstwem, lecz wojną między polskim i ukraińskim podziemiem, w trakcie której – jak to na wojnie – cierpiała też ludność cywilna. W Polsce coraz silniejsze są obawy, że takie poglądy – popularyzowane przez tak prominentne osoby, jak prezes Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej Wołodymyr Wjatrowycz bądź dziekan Wydziału Historycznego Uniwersytetu Kijowskiego Iwan Patrylak – będą się szerzyły i utrudnią budowę polsko-ukraińskiego partnerstwa.

Przeciw Rosji, nie Polsce

Zauważmy jedno: promowanie na Ukrainie takiej nacjonalistycznej wizji historii nie wynika z antypolonizmu – ten jest wciąż na Ukrainie praktycznie nieobecny – ale z chęci wzmocnienia tożsamości i mobilizowania społeczeństwa do obrony suwerenności zagrożonej przez Rosję. Dlatego nad Dnieprem akcentuje się krzywdy Ukraińców doznane od Rosji i odpowiedzialność rosyjskiego imperium za zbrodnie popełniane w przeszłości na Ukraińcach.

Nie zmienia to oczywiście faktu, że promowana przez ukraińskie państwo wizja historii jest umiarkowanie nacjonalistyczna, a gloryfikacja OUN i UPA naraża Ukrainę na konflikt pamięci nie tylko z Polską, lecz także Izraelem i Niemcami.

W efekcie po polskiej stronie widać postępującą utratę zaufania do partnera. Mimo obietnic, Kijów do dziś nie zmienił ustawy uznającej krytykę działań UPA za działanie „bezprawne” (przyjętą w dniu, gdy ówczesny prezydent Bronisław Komorowski przemawiał w parlamencie). Do dziś nie został pokazany film „Wołyń”, choć gdy w 2016 r. odwołano jego pokaz w Instytucie Polskim w Kijowie, mówiono, że będzie on przeniesiony jedynie o parę tygodni.

Spirala eskalacji

Jak to wygląda na Ukrainie? Tamtejsza opinia publiczna i elity długo lekceważyły problemy historyczne. Były zaskoczone, gdy Sejm praktycznie przez aklamację przyjął w 2016 r. uchwałę uznającą rzeź wołyńską za ludobójstwo. Emocje, które udzieliły się wówczas znanym ukraińskim osobistościom zaangażowanym w dialog z Polską – jak Borys Tarasiuk, Jurij Andruchowycz czy Jarosław Hrycak – zdradzały niski poziom znajomości polskiej wrażliwości historycznej i procesów politycznych zachodzących w Polsce.

Odtąd wśród liderów ukraińskiej opinii dominuje przekonanie, że „nacjonalistyczny” i „autorytarny” polski rząd chce narzucić Ukrainie swą wizję historii – i to w czasie wojny z Rosją. Jako przeciwwagę proponuje się zasadę: „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie” – zapominając, iż w chrześcijaństwie dla absolucji wymagany jest nie tylko żal, ale też uczciwy rachunek sumienia i bezwarunkowe wyznanie win.

Nad Dnieprem brakuje także świadomości, iż nierozliczenie się Ukrainy z rzezią wołyńską oraz wspieranie przez państwo kultu OUN i UPA – tylko z tej racji, że walczyły one o niepodległość, a bez refleksji, czy cel mógł usprawiedliwiać środki – radykalizuje polską opinię publiczną i zawęża pole manewru wszystkich polskich polityków. Efektem tej tendencji było m.in. uzależnianie zaangażowania państwa polskiego w upamiętnianie zbrodni na ukraińskich obywatelach RP od stosunku Ukrainy do rzezi wołyńskiej i podgrzanie atmosfery medialnej. Co z kolei zachęciło np. do demontażu – przeprowadzonego w karygodny sposób, zbezczeszczono wtedy godło Ukrainy – nielegalnego pomnika UPA na cmentarzu w Hruszowicach (był to pomnik, nie grób).

Zablokowane ekshumacje

Właśnie rozbiórka tego pomnika skłoniła w kwietniu Ukraiński IPN i Międzyresortową Komisję ds. Upamiętniania Ofiar Wojen i Represji Politycznych do retorsji: polski IPN dostał zakaz prowadzenia ekshumacji. W ten sposób Ukraina stała się jedynym krajem świata, w którym polskim instytucjom zakazano prowadzenia prac mających na celu chrześcijański pochówek ofiar. Próby polskich władz, by polubownie rozwiązać problemy historyczne, w tym kwestię ekshumacji – także taki był cel niedawnej wizyty w Kijowie wicepremiera Piotra Glińskiego – nie przyniosły rezultatów. Mało tego: jako głównego partnera do rozmów z wicepremierem strona ukraińska promowała właśnie Wjatrowycza...

Tydzień wcześniej wicepremier Iwanna Kłympusz-Cyncadze odsłoniła tablicę na Przełęczy Wereckiej w Karpatach, na byłej granicy polsko-czechosłowackiej (w 1939 r. polsko-węgierskiej). Napis na niej oskarża bezpodstawnie polskich żołnierzy o wymordowanie 600 członków ukraińskiej Siczy Karpackiej (walczących w marcu 1939 r. przeciw Węgrom), Polskę zaś nazywa „okupantem”. Były to krople, które przelały czarę.

W rezultacie polskie MSZ zagroziło ukraińskim urzędnikom odpowiedzialnym za blokowanie ekshumacji wpisaniem na listę osób niepożądanych w Polsce. W rządzie zaś postanowiono podnieść ukraińskim władzom polityczne koszty lekceważącego stosunku do polskich postulatów z zakresu polityki pamięci. A dla opinii publicznej obu państw sprawy historyczne ostatecznie przesłoniły inne dziedziny współpracy – politycznej czy wojskowej – która przecież rozwija się dobrze.

Dobry łotr

Ale powyższy opis ostatnich wydarzeń nie wyczerpuje problemu, który ma też głębsze podłoże: jest nim konflikt pamięci historycznej Polaków i Ukraińców.

W ukraińskiej ideologii narodowej Polska była drugim – obok Rosji – sprawcą nieszczęść Ukraińców. Po 1991 r., w wyniku odbudowujących się kontaktów społecznych i proukraińskiej polityki, nasz kraj zdobył reputację „dobrego łotra”, który się nawrócił i wspiera Ukrainę. Gdy jednak okazało się, że ów „łotr” nie tylko za takiego się nie uważa, ale zaczął mówić o mrocznych stronach ukraińskiego nacjonalizmu, pojawił się szok i niedowierzanie.

Esencją tego konfliktu pamięci jest ocena obecności Polski na ziemiach należących dziś do państwa ukraińskiego. Historycy za Bugiem zwykle odwołują się do pojęcia „ukraińskie ziemie etniczne” i podkreślają zaborczy charakter polskiej władzy nad Ukrainą, a także ciągłość rozwoju ukraińskiej wspólnoty narodowej od średniowiecza po czasy obecne. Niektórzy promują też pojęcie kolonializmu.

Z kolei polscy badacze podkreślają, iż etniczności nie należy utożsamiać z narodowością, a ziemie ruskie (nie mylić z rosyjskimi!), należące dziś do państwa ukraińskiego, weszły w XIV-XVI wieku w skład państwa polskiego dobrowolnie, dominująca tam ludność ruska z reguły to akceptowała, a wyższe warstwy z biegiem czasu utożsamiły się z narodem polskim w politycznym, wieloetnicznym rozumieniu tego słowa. Podkreśla się pozytywy, które Ruś wyniosła z przynależności do Rzeczypospolitej, w tym udział w cywilizacji europejskiej.

Popularność w Polsce takiej wizji historii generuje jednak pewien problem, a mianowicie emocje Ukraińców. Wynikają one z samego zakwestionowania mitów założycielskich narodu ukraińskiego, jak i z nasuwającego się wniosku, iż Polacy jako naród – nie wspólnota etniczna – ukształtowali się wcześniej niż Ukraińcy, ergo Ukraińcy są „młodszym bratem” Polaków. Podkreślanie asynchroniczności polskich i ukraińskich procesów narodowotwórczych, choć z punktu widzenia nauki przekonujące, przypomina Ukraińcom rosyjskie koncepcje imperialne.

Prowadzenie jakiegokolwiek dialogu historycznego z Ukrainą wymaga więc ogromnej wrażliwości i kompetencji nie tylko z zakresu historii, ale też dyplomacji i psychologii. Po 2014 r. sprawa stała się szczególnie trudna. Pod wpływem rosyjskiej agresji Ukraina przyjmuje radykalnie uproszczoną wizję historii, politycznie przydatną dla mobilizacji obywateli. W tej sytuacji przypominanie zbrodni ukraińskich nacjonalistów wywołuje kontrakcje egzaltowanych patriotów, a przy okazji ożywają kompleksy i resentymenty zaszczepiane przez kulturę narodową.

Nie tylko dla historyków

Problem jest zatem trudny, a nerwowość po obu stronach nie sprzyja jego rozwiązaniu. Nie zwalnia to jednak od szukania recept. Tym bardziej że żal po obu stronach, iż doszło do takiej eskalacji napięcia, budzi umiarkowaną nadzieję.

Zacznijmy od trzeźwej diagnozy: hasło „niech historią zajmują się historycy” jest nierealistyczne. Opinie publiczne obu krajów zbyt mocno interesują się historią i zbyt duże emocje (związane też z pokładami tożsamości narodowej) są poruszane, aby od polityków można było wymagać, żeby niezajmowali się tymi sprawami. Podobnie nierealistyczny jest postulat uszanowania „suwerenności historycznej” każdego kraju. Oczywiście państwa mają prawo decydować o upamiętnianiu dziejów narodowych, tyle że konsekwencją prowadzenia konfliktogennej polityki pamięci są napięcia w stosunkach międzynarodowych.

Co więc robić? Odpowiedź może mieć dwojaki charakter: są sprawy na dziś i są sprawy długofalowe, których nie załatwi się natychmiast.

W najbliższym czasie warto dążyć do odbudowy zaufania do siebie obu krajów. Minimum minimorum to postulat deeskalacji konfliktu przez zaniechanie stosowania pojęć raniących drugą stronę. A takimi są porównania Polski do putinowskiej Rosji (ostatnio częste po stronie ukraińskiej) albo podkreślanie swej wyższości cywilizacyjnej (jakże częste w Polsce). Warto też opracować katalog dobrych praktyk, ustalający ramy tego, co dopuszczalne, a co nie w relacjach między politykami i urzędami. Do odpowiedzialności za słowo i zaniechania upowszechniania bredni o sytuacji u sąsiada warto zachęcać też dziennikarzy (z obu krajów).

W obu państwach warto też uwrażliwić instytucje i osoby kształtujące politykę zagraniczną na potrzebę większej koordynacji działań. Obecnie ukraińską politykę wobec Polski w dużym stopniu determinuje zachowanie szefa Ukraińskiego IPN – bynajmniej nie dyplomaty. W Polsce, choć za politykę zagraniczną odpowiada MSZ, to w praktyce wpływa na nią postawa wielu osób czy instytucji (choćby wójta Hruszowic), jak też kształt polskiej polityki pamięci.

Dla własnego dobra

Dalej: wystrzegajmy się utożsamiania Ukraińców z UPA i nie stosujmy generalizacji narodowych na określenie zbrodni tej formacji. Nie mówmy więc o „zbrodniach ukraińskich”, lecz o „zbrodniach UPA”.

Jeszcze ważniejsze jest uświadomienie sobie, że szanse na przekonanie sąsiada do rozliczeń z przeszłością będą tym większe, im rzadsze będą w Polsce incydenty polegające na relatywizowaniu zbrodni popełnionych przez Polaków na Ukraińcach, a także przez Polaków na Żydach, Niemcach itd. Dla własnego dobra prezentujmy wzorowy stosunek do własnej przeszłości. Wychodzenie z założenia, iż każdy naród ukrywa ciemne karty swojej przeszłości i tylko „frajerzy” dobrowolnie się do czegoś przyznają, to najlepsza droga do narażenia się na zarzut hipokryzji.

Nie ma potrzeby brania odpowiedzialności przez państwo polskie za działania wszystkich oddziałów NSZ czy przestępstwa niektórych oddziałów partyzanckich AK i BCh (a także działających po rozwiązaniu AK). Brak informacji na wielu polskich tablicach, upamiętniających zbrodnie na Ukraińcach, o sprawcach tych mordów utrudnia przekonywanie sąsiada do potrzeby wskazania na UPA jako formacji odpowiedzialnej za masakry Polaków.

Strategia na lata

To wszystko mogą być kroki doraźne. Natomiast aby poprawić sytuację w długim terminie, potrzebna jest konsekwentna praca organiczna.

Przede wszystkim MSZ i MKiDN powinny rozważyć podjęcie intensywniejszych działań na rzecz promocji polskiej historii na Ukrainie i lepszej komunikacji – profesjonalnej i nowoczesnej – z ukraińską opinią publiczną. Spędzam mnóstwo czasu na Ukrainie i udzielając często komentarzy ukraińskim mediom dostrzegam, jaki jest głód informacji z Polski.

Ponadto: warto w końcu powołać Polski Instytut Historyczny w Kijowie. Prowadziłby on działania naukowe na Ukrainie, neutralizując zarazem – dzięki aktywności publicznej – poglądy szkodliwe dla relacji polsko-ukraińskich. Wbrew niektórym opiniom, nie dublowałby on zadań MSZ czy istniejących instytutów kulturalnych.

Obecny dialog historyczny o II wojnie światowej czy o podręcznikach historii pomaga ustalić fakty, ale raczej nie doprowadzi do znaczącego zbliżenia stanowisk. Aby tak się stało, badacze z obu krajów muszą oddać się pogłębionej refleksji metodologicznej i aksjologicznej – jak badać historię i na podstawie jakich wartości oceniać przeszłość. Zwiększyć trzeba świadomość prawa międzynarodowego wśród historyków z obu państw. Zwłaszcza że ocena wojny o Lwów, której setna rocznica przypadnie w 2018 r., zapewne znów rozgrzeje emocje.

Potrzebne są też gesty w postaci uhonorowania zasług Ukraińców dla Polski. Symboliczne byłoby oddanie przez Sejm hołdu żołnierzom ukraińskim, którzy w 1920 r. pod dowództwem Symona Petlury bronili Polski przed bolszewikami. Do wykorzystania jest też przypadająca na rok 2019 dwusetna rocznica urodzin wybitnego ukraińskiego intelektualisty Pantełejmona Kulisza – symbolu ukraińskiej idei w XIX w. – który pod wpływem kontaktu z Polakami i chrześcijaństwa jako pierwszy wzywał rodaków do przezwyciężenia resentymentów wobec Polski i krytycznego spojrzenia na własne dzieje.

Warto wreszcie dostrzec, że szanse na korektę obrazu polskiej historii w ukraińskiej świadomości będą tym większe, im bardziej w dialog będą zaangażowani także umiarkowani nacjonaliści. Porozumienie między Polakami i Ukraińcami będzie bowiem trwałe dopiero, gdy wizja przeszłości obu narodów stanie się przedmiotem względnego konsensu w obu krajach.

Abyśmy w perspektywie jednego pokolenia ujrzeli taką perspektywę, potrzeba nam profesjonalnego dialogu. Tymczasowo zaś minimalizujmy szkody – uznając także, że odmienne oceny historyczne są dla narodów sąsiedzkich rzeczą naturalną. I nie muszą oznaczać od razu wrogości. ©

Autor jest historykiem i analitykiem polityki międzynarodowej, specjalizuje się w tematyce Europy Wschodniej. Obecnie wicedyrektor Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2017