Idee w działaniu

W interesie Polski leży posiadanie sąsiadów stabilnych i demokratycznych – wtedy sąsiedztwo przynosi korzyści i minimalizowane jest niebezpieczeństwo międzynarodowych konfliktów. To dogmat, który łączy polityków i intelektualistów ponad podziałami.

13.10.2013

Czyta się kilka minut

Solidarność mogła przyjmować różne apele, ale podejmować konkretne decyzje w polityce zagranicznej Polacy mogli dopiero od 1989 r., gdy premierem został Tadeusz Mazowiecki, a ministrem spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski. Warszawa, 1989 r. / Fot. Leszek Lożyński / REPORTER
Solidarność mogła przyjmować różne apele, ale podejmować konkretne decyzje w polityce zagranicznej Polacy mogli dopiero od 1989 r., gdy premierem został Tadeusz Mazowiecki, a ministrem spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski. Warszawa, 1989 r. / Fot. Leszek Lożyński / REPORTER

Polska jest zbyt słabym państwem, aby na arenie międzynarodowej realizować jakieś własne doktryny. Główną doktryną naszej polityki była i pozostaje integracja z Zachodem. Wstąpiliśmy do Unii Europejskiej i NATO z nadzieją, że siła tych instytucji nas wzmocni, staramy się płynąć w głównym nurcie polityk tych instytucji i rzadko wychylamy się z własnymi pomysłami.

Jest jednak pewna tradycja polskiej polityki zagranicznej, która zasługuje na podkreślenie – to polityka wschodnia. Tutaj posiadamy spory bagaż przemyśleń i sporo doświadczenia. To oczywiste – można powiedzieć – bo przecież graniczymy z Europą Wschodnią. To prawda, ale z drugiej strony nie mówi się w Polsce o jakimś specjalnym południowym wymiarze polskiej polityki zagranicznej. Mamy przyjazne stosunki z Czechami i Słowacją, współtworzymy – jeśli doliczyć Węgry – Grupę Wyszehradzką, ale nie jest to jakaś aktywna i głośna inicjatywa międzynarodowa. Nie spieramy się o nią. Tymczasem polska polityka wschodnia budzi emocje, a gazety i sale konferencyjne pełne są głosów przekonujących, jak należy skutecznie prowadzić politykę wobec wschodnich sąsiadów.

Pewien typ myślenia

Federalizm Piłsudskiego, prometeizm, linia Giedroycia i Mieroszewskiego, „Posłanie Solidarności do ludzi pracy Europy Wschodniej”, polityka dwutorowości rządu Tadeusza Mazowieckiego i wreszcie Partnerstwo Wschodnie – to hasła, za którymi kryje się podejście do Wschodu postulujące przyznanie krajom Europy Wschodniej prawa do podmiotowości. Oznacza to przekonanie, że narody zamieszkujące Europę Wschodnią winny mieć prawo samodzielnie wybierać swój los, bo w interesie Polski leży, by mieć sąsiadów wolnych, a nie zniewolonych.

Hasła te pojawiały się w różnych okresach dziejów Polski w XX i XXI w., nie są bynajmniej jednoznaczne, wiele je różni (w niektórych aspektach nawet sobie przeczą), ale oddają pewien typ wrażliwości, typ myślenia o Europie Wschodniej, który łączy ludzi w innych dziedzinach od siebie odległych i który przekracza polityczne podziały. Wystarczyć wspomnieć, że ten specyficzny typ myślenia łączył np. Adama Michnika z Lechem Kaczyńskim, a przecież pamiętamy, że w czasie prezydentury Kaczyńskiego obaj stali na dwóch różnych politycznych biegunach.

Ten specyficzny styl myślenia o polityce wschodniej przyjęto w skrócie nazywać linią Giedroycia albo ULB (skrót od Ukrainy, Litwy i Białorusi). Dziś te określenia nadal funkcjonują, choć są mało precyzyjne. Gdy linia Giedroycia nabierała kształtu na łamach jego emigracyjnej „Kultury”, Polska była komunistycznym krajem sąsiadującym z Niemiecką Republiką Demokratyczną, Czechosłowacją i Związkiem Radzieckim – dziś żadne z tych państw nie istnieje. Ze skrótu ULB wypadła też Litwa, która szybko weszła na ścieżkę europeizacji i trudno ją dziś nawet porównywać do Ukrainy czy Białorusi; zarazem linia Giedroycia może odnosić się do krajów Kaukazu Południowego czy Mołdawii.

W tym duchu Solidarność uchwaliła w 1981 r. „Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej”, w którym było odwołanie się także do narodów Związku Radzieckiego i wyrażające nadzieję, że przemiany zajdą w całym regionie. Trudno się dziwić, że „Posłanie” rozwścieczyło włodarzy na Kremlu.

Życzliwość i decyzje

Giedroyc mógł na łamach „Kultury” zamieszczać różne artykuły, Solidarność mogła przyjmować różne apele, ale podejmować konkretne decyzje w polityce zagranicznej Polacy mogli dopiero od 1989 r., gdy premierem został Tadeusz Mazowiecki, a ministrem spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski. Mazowiecki już podczas pierwszej rozmowy z przedstawicielem Związku Radzieckiego, którą odbył tuż po nominacji, jasno powiedział, że Warszawa będzie darzyć Moskwę życzliwością, ale decyzje dotyczące Polski od tej pory zapadać będą tylko w Warszawie. Rząd Mazowieckiego, a także solidarnościowi posłowie z Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, nie ograniczali się tylko do Moskwy. To rząd Mazowieckiego, który funkcjonował jeszcze za istnienia ZSRR, prowadził politykę dwutorowości – to znaczy poza stosunkami z Moskwą zaczęto utrzymywać relacje z poszczególnymi republikami kruszejącego imperium. Polscy posłowie jeździli do Wilna, Kijowa i Mińska – byli emisariuszami wolności, wspierali powstające organizacje na rzecz demokratyzacji i niezależności narodów zamieszkujących Związek Radziecki. Było to budowanie fundamentów pod przyszłe sąsiedztwo.

Tu dodać trzeba jedną rzecz – ta polityka nigdy nie była antyrosyjska, choć za taką uznawała ją czasami Rosja, bądź też takie wrażenie chcieli czasem sprawiać politycy ogarnięci rusofobią. Giedroyc był pragmatykiem – mówił kiedyś w wywiadzie z Barbarą Toruńczyk, że Polska potrzebuje wolnej Ukrainy, by grać z nią przeciw Rosji, ale potrzebuje też wolnej Rosji, by czasem zagrać z nią przeciw Ukrainie. Jego doktryną był przede wszystkim polski interes i nie widział sensu w ślepej rusofobii.

Ważna jest ciągłość

W tym właśnie duchu politykę prowadziła i prowadzi III Rzeczpospolita, konsekwentnie starając się utrzymać dobre relacje z krajami Europy Wschodniej. Nie zawsze się to udaje – najtrudniej chyba jest z Białorusią, skomplikowane relacje ma Polska z Rosją, niełatwym partnerem bywają Ukraińcy. Niemniej trzeba przyznać, że tak korzystnej sytuacji na odcinku wschodnim Warszawa nie miała od bodaj trzech stuleci. Dobre relacje ze wschodnimi sąsiadami starali się utrzymać politycy zarówno lewicy, jak i prawicy. Polska potrafiła w imię strategicznego założenia, że krajom Europy Wschodniej należy się podmiotowość, rezygnować z teoretycznie korzystnych dla nas propozycji Rosji. Tak było w 2002 r. za rządów SLD i prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, gdy Polska nie zgodziła się na budowę na swym terytorium „pieremyczki” – rurociągu pozwalającego Rosjanom ominąć Ukrainę. Ukraina przestałaby wtedy być państwem tranzytowym dla rosyjskiego gazu i stałaby się całkowicie zależna od woli Moskwy.

Tenże sam Kwaśniewski dwa lata później zaangażował się w rozwiązanie politycznego kryzysu na Ukrainie podczas pomarańczowej rewolucji. I znów, chodziło o uznanie podmiotowości narodu ukraińskiego i jego prawa do samodzielnego wyboru swej przyszłości, ale autorytarni przywódcy Rosji i Białorusi widzieli w tym działania na szkodę „porządku”, jaki panował w ich państwach – stąd też bali się i boją nadal kolorowych rewolucji jak diabeł święconej wody. Nasz kraj, wspierając demokratyzację krajów Europy Wschodniej, naraża się czasem na zarzut, że jest eksporterem kolorowych rewolucji.

Kilka lat temu Polska, czując się już pewniej w Unii Europejskiej, przeforsowała program Partnerstwa Wschodniego, który miał ułatwić zbliżenie krajów Europy Wschodniej i Kaukazu do UE. Partnerstwo Wschodnie nie zawierało perspektywy członkostwa w Unii, co jego krytycy uważali za największą wadę, ale dawało szereg narzędzi, przy pomocy których można by ustanawiać europejskie standardy w krajach regionu. I znów, chodzi np. o takie reformy polityczne, które przyznałyby narodom państw objętych programem więcej podmiotowości. W polskim interesie jest bowiem, by mieć za sąsiadów kraje stabilne, demokratyczne i z gospodarką wolnorynkową.

 Niestety nie wszystko jest takie proste. Partnerstwo Wschodnie daje narzędzia, których używać powinny elity krajów nim objętych – piłeczka jest po ich stronie. A z tym bywa różnie, niektóre kraje nie podjęły współpracy w ramach Partnerstwa Wschodniego, inne się z nią ociągają. Polska czy nawet cała Unia Europejska nie mogą wymuszać reform w krajach ościennych – mogą jedynie tłumaczyć, że takie czy inne rozwiązanie jest korzystne. Robił tak Aleksander Kwaśniewski, robi tak Bronisław Komorowski, cierpliwie tłumacząc Wiktorowi Janukowyczowi, dlaczego warto reformować Ukrainę – o tym, na ile skutecznie, przekonamy się już niedługo na szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie.

Ale też są pomysły, jak najbardziej w duchu Giedroycia, które Polska może realizować, gdy po drugiej stronie znajdzie partnera. Tak jest z małym ruchem granicznym, dzięki któremu mieszkańcy Kaliningradu w przypadku Rosji i terenów położonych przy granicy z Polską w przypadku Ukrainy mogą do Polski przyjeżdżać bez wiz. Niby drobiazg, a jednak konkretne posunięcie dla obu stron.

Wielkie przełomy w historii zdarzają się rzadko, na dłuższą metę większe owoce przynosi konsekwentna polityka. Taką politykę prowadzi Polska na Wschodzie – czasem różnie rozkładane są akcenty, popełniane są błędy, czasem zaprzepaszczone bywają okazje, jednak ciągłość, z jaką ta polityka jest realizowana, zasługuje na pochwałę.  


ANDRZEJ BRZEZIECKI jest redaktorem „Nowej Europy Wschodniej”, publicystą „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2013