Plaża dla naturalistów

Jak wytłumaczyć komuś, kto przyjechał nad Bałtyk na wakacje, że musi zwinąć ręcznik, bo obok na brzeg wyszła foka?

28.08.2017

Czyta się kilka minut

Foka szara, Stilo, wybrzeże Bałtyku, wakacje 2016 r. / MACIEJ ŁUCZNIEWSKI / REPORTER
Foka szara, Stilo, wybrzeże Bałtyku, wakacje 2016 r. / MACIEJ ŁUCZNIEWSKI / REPORTER

Na początku zawsze dzwoni telefon. Jak tamtego sierpnia, dwa lata temu. Wieloryba zauważono wcześnie rano. Dryfował sto metrów od brzegu, ale i tak dało się spostrzec, że jest ogromny. Lato było wyjątkowo łaskawe dla Pomorza, więc wzdłuż linii brzegowej plaży miejskiej w Stegnie szybko ustawił się tłum gapiów. Niewiele dało się zobaczyć, ale telefony i tak strzelały fotkę za fotką. 17-metrowe cielsko tego samego dnia przetransportowano przez Zatokę Gdańską do Helu. Tam, w porcie wojennym, 23-tony wyciągnięto na brzeg. Finwal był już w stanie znacznego rozkładu.

– Zapach był specyficzny, ale dało się do niego przyzwyczaić. Szczególnie, gdy ktoś miał już do czynienia z sekcjami zwłok morskich ssaków – mówi Konrad Wrzecionkowski, lider Błękitnego Patrolu WWF na odcinku Międzyzdroje–Kołobrzeg. Do Helu przyjechał zaraz po przyholowaniu wieloryba. Był przy podnoszeniu go z wody, potem brał udział w czterodniowej sekcji zwłok (dopiero w jej trakcie udało się ostatecznie ustalić gatunek zwierzęcia). Oprócz niego było jeszcze kilkudziesięciu wolontariuszy. Prace nadzorowali pracownicy Stacji Morskiej Uniwersytetu Gdańskiego.

Zaczęli od zmierzenia zwłok i organów wewnętrznych, potem pobrali próbki do dalszych badań, m.in. genetycznych. Następnie wiele godzin kroili i rozbierali finwala na części pierwsze. Serce było prawdopodobnie największe, jakie kiedykolwiek widziała Polska. Ważyli je i żartowali, że nie powstydziłby się go Jurek Owsiak. Sto kilogramów. Oczyszczony z mięśni szkielet trafił do wypreparowania.

Z trybuny fokarium

Sekcją dyrygował postawny 60-latek z brodą. – W Błękitnym Patrolu WWF działamy tak, jak nauczył nas profesor Skóra. Powołanie formacji było zresztą jego pomysłem – mówi o nim Wrzecionkowski.

Prof. Krzysztof Edward Skóra urodził się w Gdyni kilka lat po wojnie. Na początku kariery naukowej zajmował się rybami antarktycznymi. W 1977 r. zakładał i objął kierownictwo w Oceanograficznym Laboratorium Terenowym Uniwersytetu Gdańskiego w Helu, a jego zainteresowania ewoluowały w stronę problematyki bałtyckiej. W 1992 r. laboratorium przekształcono w Stację Morską, a siedem lat później wzbogacono o pełniące funkcję naukowo-edukacyjną fokarium. Choć szybko stało się główną atrakcją Helu (dziś odwiedza je rocznie 450 tys. osób), jego pracownicy podkreślają, że jest przede wszystkim miejscem wspomagania ochrony gatunku.

Prof. Skóra zmarł niespodziewanie w zimie 2016 r. W ostatnich dekadach życia co rusz dostawał jakieś nagrody. Niektóre tworzono specjalnie dla niego. W 2008 r. jako pierwsza w historii osoba prywatna otrzymał Szwedzką Nagrodę Bałtyku (do tej pory dostawały ją tylko instytucje). Przy okazji pogrzebu profesora dało się słyszeć, że choć Bałtyk niejako osierocił, to jednak wykształcił całe pokolenie swoich następców.

Dr Iwona Pawliczka, która przejęła kierowanie stacją po śmierci prof. Skóry: – My wszyscy, którzy z nim pracowaliśmy, mamy swój wycinek morza, który badamy i na którym się znamy. – mówi.– On patrzył na morze jak na jeden organizm, rozumiał je chyba lepiej niż własny. Tłumaczył, że podstawą eksploatacji zasobów jest dbałość o każdy jego element.

Pawliczka przekonuje, że choć opinia publiczna zna helską placówkę głównie za sprawą fokarium, dla oceanografów jest ono tylko wisienką na torcie codziennej działalności. – Stacja od początku swojego istnienia zajmowała się przede wszystkim ichtiologią, badając głównie gatunki nieprzemysłowe, chronione i rzadkie. Profesor traktował fokarium jako publiczną trybunę, z której mówiąc o fokach, można opowiadać o wszystkich problemach naszego morza. Takich możliwości poszukiwał wszędzie. Jedną z nich stał się również Błękitny Patrol.

Sto metrów dla foki

Jest pełnia lata, zachodniopomorski Rewal pęka w szwach. Plażę poszatkowały parawany, a ci, którzy się za nimi nie kryją, przechadzają się w tę i z powrotem nadmorskim deptakiem. Na skwerku przy punkcie widokowym stoi instalacja artystyczna – stalowe szkielety dwóch waleni. Jeśli wierzyć towarzyszącej im tablicy informacyjnej, w średniowieczu faktycznie przypłynął do Rewala wieloryb, a jego zwłoki wciągano potem na ląd końmi.

Konrad Wrzecionkowski przyjechał prosto z pracy w Wolińskim Parku Narodowym. Na szyi ma lornetkę – nigdy nie wiadomo, kiedy może mu się przydać. W samochodzie zostawił zestaw sprzętu medycznego potrzebnego do interwencji przy zwierzętach. – Poza sezonem turystycznym działa nam się dużo łatwiej. Bo jak wytłumaczyć komuś, kto przyjechał tu na dwa tygodnie wakacji, że musi zwinąć ręcznik, bo na brzeg obok niego wyszła foka? – mówi.

Pochodzi z Międzyzdrojów. W patrolu jest od samego jego początku. W 2009 r., gdy studiował w Szczecinie, zobaczył plakat z informacją, że WWF szuka wolontariuszy do działań nad Bałtykiem. Zadzwonił do Warszawy, porozmawiał z kierowniczką projektu, potem poszedł na spotkanie informacyjne. Wraz z czterdziestoma innymi osobami wybrano go do przeszkolenia w Stacji Morskiej w Helu. Z uwagi na studia w Szczecinie miał być tylko zapleczem projektu, ale na miejscu okazało się, że dostanie własny odcinek plaży do patrolowania. Na zachodnim brzegu Świnoujścia, blisko domu. Potem, kiedy forma wolontariatu została poszerzona, awansował na lokalnego lidera.

Takich liderów jest obecnie pięciu, każdy odpowiada za około stukilometrowy odcinek wybrzeża. Nad nimi jest jeszcze główny koordynator działający z Warszawy. Wrzecionkowski nadzoruje blisko 40 ze wszystkich 200 wolontariuszy. Są wśród nich m.in. uczniowie i nauczyciele, urzędnicy i przyrodnicy. Ich obowiązki są jasno sprecyzowane. Przede wszystkim, mogą spodziewać się telefonu z informacją o zdarzeniu w ich rejonie. Po drugie, minimum raz w tygodniu muszą przejść swój odcinek plaży. W zależności od lokalnych uwarunkowań ma zwykle ok. 5 km długości.

– Zdarzają się tygodnie, kiedy na naszym odcinku nie dzieje się w temacie ssaków bałtyckich nic. Ale np. w drugiej połowie maja tego roku mieliśmy kilkanaście zgłoszeń do fok. Średnio do jednej, czasem dwóch dziennie. W większości były to martwe osobniki wyrzucone na brzeg. Do tego kilka obserwacji żywych zwierząt, zgłaszanych przez plażowiczów, ale nim na miejsce dotarł ktoś z patrolu, już ich nie było. Prawdopodobnie odpływały spłoszone przez człowieka.

W Bałtyku żyją trzy gatunki fok. Największa foka szara (bałtycka populacja liczy ok. 30 tys. osobników), obrączkowana (ok. 10 tys. osobników, z czego większość na północy) oraz pospolita (800 osobników; na naszym wybrzeżu rzadkość).

– Największy problem fok szukających miejsca odpoczynku na lądzie wynika z faktu, że widząc ją na brzegu, ludzie zwykle starają się zagonić ją z powrotem do wody – mówi Iwona Pawliczka.

Tymczasem wszystkie trzy gatunki wychodzą z wody na brzeg po to, żeby odpocząć oraz wydać na świat potomstwo, a potem je wykarmić. Foki szare robią to zwykle na przełomie lutego i marca. – To wtedy mamy najwięcej zgłoszeń do żywych zwierząt, osieroconych z nieznanych przyczyn foczych szczeniąt – opowiada Wrzecionkowski. – Jeśli młode jest dobrze odżywione, to po konsultacji ze Stacją Morską zabezpieczamy miejsce, w którym leży, odgradzając je od ludzi i wyznaczając strefę buforową. Chodzi o to, żeby foczę miało spokój i nikt go nie stresował. Czasami to 100, czasami tylko 50 metrów. Kiedy widzimy, że zwierzę podnosi głowę i zaczyna się denerwować, trzeba natychmiast zwiększyć ten dystans.

Kiedy gołym okiem widać, że foka jest niedokarmiona, odwodniona i bez pomocy człowieka nie przeżyje, przewozi się ją do Stacji Morskiej. Tam jest leczona aż do gotowości do samodzielnego życia – wtedy wypuszcza się ją na wolność. Zwykle ma to miejsce w Słowińskim Parku Narodowym.

Ale najczęściej są to jednak martwe osobniki wyrzucone przez morze na brzeg. Te, po wykonaniu dokumentacji i przeprowadzeniu paru prostych procedur typu zmierzenie grubości tkanki tłuszczowej, zawijane są w specjalny worek na zwłoki. Żeby nie budzić zbytniego zainteresowania turystów, taki worek jest zawsze opisywany. Informacja o tym, że w środku znajduje się ciało zwierzęcia w stanie rozkładu, zwykle zaspokaja ciekawość ludzi.

W pojedynczych przypadkach zwłoki trafiają do dalszych badań w Stacji Morskiej.

Iwona Pawliczka – Foki są zwierzętami chronionymi i jesteśmy zobowiązani do monitorowania ich populacji. Musimy wiedzieć, gdzie podejmują rozród, gdzie odpoczywają, czy miejsce jest dla nich przypadkowe, czy mają zamiar pozostać w nim dłużej. Wykonujemy także badania pośmiertne znajdowanych zwierząt. Są to tzw. bioindykatory – organizmy wskaźnikowe, których kondycja zdrowotna odzwierciedla kondycję morskiego środowiska. To samo dotyczy morświnów.

Zobaczyć morświna

Morświn to najmniej poznany z dużych mieszkańców Bałtyku. Jego populacja jest krytycznie zagrożona wyginięciem (według ostatnich szacunków liczy niecałe 500 osobników), a zaobserwowanie morświna w naturze graniczy z cudem. Ten mniejszy kuzyn delfina jest z natury skryty, wynurza się na powierzchnię na sekundę i zwykle tylko po to, by zaczerpnąć powietrza. Kilka razy w roku morze wyrzuca za to na brzeg martwe osobniki.

Choć w 2015 r., a więc za kadencji poprzedniego ministra środowiska Macieja Hipolita Grabowskiego, przyjęto krajowy program ochrony morświna (Grabowski chwalił się potem morświnami w swoich spotach wyborczych), to rozpoznawalność zwierzęcia w Polsce jest znikoma (według badań z 2010 r. – 36 proc. pytanych nigdy o morświnach nie słyszało, a tylko 62 proc. tych, którzy znali gatunek, wiedziało, że występuje w Bałtyku). Z kolei sam program ochronny to na razie wydmuszka. Nie idą za nim działania, a morświny wciąż giną, głównie stając się tzw. przyłowem, a więc przypadkową ofiarą połowu ryb.

– Ja ostatni raz żywego morświna widziałem u nas w latach 70. Uwalniałem go z puckimi rybakami z sieci – mówił w 2015 r. „Tygodnikowi” prof. Skóra. – Mam w swoich zbiorach zdjęcia i filmy pływających po naszej zatoce wielorybów i delfinów, a nie mam żywego, rodzimego morświna. Zupełnie jakbym zajmował się istotą nieistniejącą.

– Ostatnio jeden z wolontariuszy zgłosił mi obserwację dwóch morświnów, ale nagranie jest tak słabej jakości, że to równie dobrze może nie być płetwa wystająca znad wody, ale załamanie fali – mówi Wrzecionkowski. Sam żywe zwierzę miał okazję widzieć tylko w duńskim morświnarium.

Podobnych pomyłek jest zresztą sporo. Zdarza się, że ludzie alarmują patrolowców, bo widzą morświna, a nawet delfina, podczas gdy na miejscu okazuje się, że to jednak bóbr.

Bobry to na plażach coraz częstszy widok. W poszukiwaniu nowych terenów spływają rzeczkami i kanałami do morza, a potem idą wzdłuż brzegu w poszukiwaniu kolejnego cieku wodnego, którym mogłyby wrócić w głąb lądu. Coraz częściej widuje się również dziki. Wrzecionkowski przypomina sobie też zgłoszenie do martwej foki, która okazała się być borsukiem. Sam czasem łapie się na tym, że za ssaka bierze np. pływającą wśród morskich fal oponę.

Mieć wiatr w plecy

– W żadnym z krajów położonych nad Bałtykiem nie ma drugiej takiej formacji jak Błękitny Patrol – zauważa Iwona Pawliczka. – W Niemczech są organizacje zajmujące się monitorowaniem plaż i podejmowaniem z nich wyrzuconych przez morze zwierząt, ale państwowe, nieoparte na wolontariacie. Inaczej funkcjonuje to nad Morzem Północnym i nad Atlantykiem, ale tam spotyka się dużo więcej gatunków dużych ssaków niż u nas.

Błękitny Patrol finansowany jest przez polski oddział WWF. Czasem działania lokalnych grup wspomagają też samorządy. Wolontariusze z okolic Trzebiatowa co roku w pierwszą niedzielę października organizują wspólne sprzątanie plaż po zakończonym sezonie, a swoje trzy grosze dokładają do tego władze Kołobrzegu.

– Tu na zachodnim wybrzeżu jesteśmy odbierani raczej pozytywnie – mówi Wrzecionkowski. – Głównie dlatego, że nie mamy problemów z rybakami. Rybacy nie narzekają na foki, bo raczej nie wchodzą im w drogę.

Na wschodzie sprawa wygląda inaczej, tych konfliktów jest o wiele więcej. Zagęszczenie łowisk w Zatoce Gdańskiej jest duże. To niewielki akwen, a chętni do łowienia w nim są i od południa, i od północy, czyli od strony Półwyspu Helskiego. Kiedy jakieś zwierzę wpłynie do zatoki, trudno mu stamtąd uciec. To w Zatoce Puckiej rybacy znajdują w sieciach najwięcej morświnów, lecz rzadko kiedy zgłaszają to naukowcom.

– Choć moja rola jest dziś raczej koordynacyjna, wciąż chętnie chodzę na patrole – dodaje na koniec Wrzecionkowski.

– Może to zabrzmi zaskakująco, ale Bałtyk jest najfajniejszy zimą – opowiada lider Błękitnego Patrolu. – Mało kto poza tymi, którzy tu mieszkają, widział morze skute lodem. Kilka lat temu szedłem po dwu, trzymetrowej lodowej górze. Powstała wskutek dużego mrozu i sztormu, potem morze się cofnęło i zostawiło ją na plaży. A jak spadnie dużo śniegu, to brodzi się w nim po kolana, bo przecież plaży nikt nie odśnieża. Przejście paru kilometrów w takich warunkach to mordęga. Ale i latem bywają problemy, bo pogoda jest nieprzewidywalna, a i slalom między parawanami jest nie lada wyzwaniem. Najważniejsza zasada: tak sobie zorganizować wyjście, by wiało w plecy.©

Błękitny Patrol przyjmuje interwencje pod numerem telefonu 795 536 009, Stacja Morska Uniwersytetu Gdańskiego – 601 88 99 40 (obie instytucje są w stałym kontakcie i współpracują przy każdym przypadku zaobserwowania morskiego ssaka).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2017