Zjawa z Bałtyku

Wiedza o tym, że w naszym morzu żyją walenie, jest znikoma. Jeśli nie zrobimy czegoś dla ochrony morświnów, wkrótce stanie się też nieaktualna.

23.02.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Solvin Zankl / CORBIS
/ Fot. Solvin Zankl / CORBIS

Sternik wygasił silnik, a nasza motorówka przystanęła na spokojnej wodzie. – Na jedenastej! – zawołał prof. Krzysztof Skóra. Dyrektor Stacji Morskiej Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego stał na rufie w znoszonym pomarańczowym skafandrze tuż obok duńskiego sternika. Wskazywał granatowoczarną toń Małego Bełtu, jednej z cieśnin łączących Bałtyk z Morzem Północnym, a pośrednio i z Atlantykiem.

Tam, gdzie dryfowaliśmy, szeroka na kilkaset metrów cieśnina spina klifowe brzegi w sąsiedztwie miasteczka Middelfart. Nad jego zabudowaniami górują dwa mosty: kolejowy i autostradowy. To nieopodal drugiego z nich udało nam się wypatrzyć kilka migających na wodzie płetw grzbietowych.

– Na pewno zobaczycie dziś morświny – zaklinał się jeszcze w porcie Daniel, przewodnik o posturze żołnierza piechoty morskiej. Wiedział, co mówi. Mały Bełt to doskonałe miejsce na ich oglądanie. Pełno tu łowisk, głębin, prądów i wysepek. Okolica jest jak lejek, z jednej strony szeroki, zwężający się ku Middelfart. Ryby i ich łowcy – ludzie i zwierzęta – trafiają tam jak po sznurku. Wokół jednej tylko niepozornej wyspy żyje 5 tys. morświnów. W wodach morskich całej Danii – może i dziesięć razy więcej.

Ekstremalne zwierzęta

Morświn to najmniejszy z waleni, blisko spokrewniony z gigantami oceanów: finwalem i płetwalem błękitnym, a jeszcze bliżej z innymi zębowcami: delfinami, orkami czy kaszalotem. Żyje na całej półkuli północnej – pod wodą, ale oddycha powietrzem atmosferycznym. Wynurza się na moment, a po kilku sapnięciach nurkuje nawet kwadrans. Jak większość waleni, poluje i nawiguje dzięki echolokacji.

Pływaliśmy po Małym Bełcie za duńskimi morświnami, choć tak naprawdę interesowali nas ich współplemieńcy z Bałtyku. Ale tam nie miałoby to sensu. Jak wykazały prowadzone w latach 2010-14 badania hydroakustyczne w ramach projektu SAMBAH, w naszym morzu żyje dziś tylko 447 morświnów. Tworzą tzw. populację bałtycką, jedną z 14 podobnych grup z północnego Atlantyku.

– Morświny są nieśmiałe i płochliwe. Ich płetwę łatwo pomylić z falą nawet na lekko niespokojnym morzu – mówi Jakob H. Kristensen, szef zespołu biologów z morświnarium Fjord&Bælt w duńskim Kerteminde.

Stoimy przy wygrodzonym z zatoki basenie jego placówki i oglądamy przedpołudniowe karmienie. – To bardzo mały waleń, który żyje w bardzo zimnej wodzie. Zimą morze jest tu tak zimne, jak tylko może być, zanim zamarznie – kontynuuje Duńczyk, karmiąc szprotami Freję i Sif, dwie samice z trójki morświnów z Fjord&Bælt. – W oceanie im jesteś mniejszy, tym trudniej utrzymać ci ciepło. Morświny są chyba na granicy tego, jak małym waleniem można być i ciągle funkcjonować. To ekstremalne zwierzęta. Żyją na fast lane, najszybszym pasie drogi. Szybko dojrzewają, szybko płodzą potomstwo i młodo umierają, mając na ogół kilkanaście lat.

Oswajanie Frei i Sif do celów naukowych trwało lat kilka. Trafiły pod opiekę Kristensena po uwolnieniu z sieci. Teraz jedzą z ręki, przewracają się na grzbiet, skaczą, a nawet z zasłoniętymi oczami szukają ryb w basenie. Ich oddech brzmi tak znajomo, że polegając tylko na słuchu, można by je wziąć za sprzątających basen ludzi.

Morświnarium podobne do duńskiego mogłoby powstać i u nas, nieopodal tłumnie odwiedzanego helskiego fokarium. Na razie jest muzeum – Dom Morświna. Naukowcom pozostaje podsłuchiwanie go w naturze za pomocą detektorów z hydrofonami, jak w przypadku wspomnianego projektu SAMBAH. Choć dał on tylko przybliżone wyniki, liczba 447 brzmi wiarygodnie. Starsze badania wskazywały podobny rząd wielkości – czy to 600 osobników w latach 90. ubiegłego wieku, czy około stu niecałą dekadę temu. Bałtycka populacja jest tak nieliczna, że szukanie jej przedstawicieli można porównać do prób spotkania jednego z pół tysiąca ludzi na terytorium Polski, Czech i połowy Słowacji. I to przy założeniu, że tylko na chwilę ściągają oni czapki niewidki.

W potrzasku

– Ostatni raz żywego morświna widziałem u nas w latach 70. Uwalniałem go z puckimi rybakami z sieci – mówi prof. Skóra. – Mam w swoich zbiorach zdjęcia i filmy pływających po naszej zatoce wielorybów i delfinów, a nie mam żywego rodzimego morświna. Zupełnie jakbym zajmował się istotą nieistniejącą. Jak w tej sytuacji przekonywać do usunięcia zagrożeń powodujących nadmierną śmiertelność tych zwierząt?...

A przekonywać i unaoczniać trzeba. Według badań przeprowadzonych w 2010 r. przez MillwardBrown SMG/KRC na zlecenie WWF Polska, 36 proc. pytanych nigdy o morświnach nie słyszało, a tylko 62 proc. tych, którzy znali ten gatunek, wiedziało, że występuje on w Bałtyku. WWF planuje na marzec kampanię informacyjną, która ma przypomnieć o istnieniu rodzimych waleni.

Wieki temu nie było takiej potrzeby. Strzępy dawnych dokumentów wskazują, że zwierzę to było powszechne i znane. Morświn przybył do nas ok. 7 tys. lat p.n.e., gdy morze zyskało połączenie z oceanem. Wraz z nim przypłynął pokarm – śledzie i szproty. Bez naturalnych wrogów jedynym ograniczeniem liczebności gatunku były surowe zimy skuwające Bałtyk lodem. Ale nawet jeśli część morświnów pod nim ginęła, zasoby zawsze się odbudowywały.

Krzyżacki statut Helu z 1378 r. opodatkował łodzie, które polowaniem na morświny się trudniły. Zabijano je jako szkodniki wyjadające ryby oraz jako źródło tłuszczu na tran. Jeszcze w latach 20. XX w. płacono od 2 do 5 zł za sztukę, co było sporą sumą przy średnich rybackich zarobkach 15-25 zł tygodniowo. Dokumentacja tych wypłat daje nam dziś konkretne dane liczbowe o skali występowania gatunku w zatokach Gdańskiej i Puckiej. W 1922 r. wyłowiono 250 okazów, w 1929 – 114, w 1932 – 92, a rok później – 120.

Zanieczyszczenie morza dopełniło dzieła. Choć dziś nikt już na morświny nie czyha, i tak giną one w sieciach jako tzw. przyłów – przypadkowa ofiara połowów.

Winne są powszechnie stosowane sieci skrzelowe, czyli pionowe siatki plączące rybie skrzela. – Morświn, który nie ma hamulca ani biegu wstecznego, gdy goni rybę, przestaje być wystarczająco uważny i z rozpędem wpada w takie sieci – tłumaczy prof. Skóra. – Zaplątuje się, a chwilę później ginie w panice na zawał serca lub dusi się z braku powietrza.

Najgorzej jest w Zatoce Puckiej. Choć to tylko 1 proc. polskich wód morskich, odnotowuje się tam 40 proc. wszystkich śmiertelnych przypadków przyłowu morświnów. Jeśli więc udałoby się zaradzić temu problemowi na tak małym akwenie, przypadków tych będzie prawie dwa razy mniej.

Kultura waleni

Pracownicy Stacji Morskiej przekonują, że częściowo mogłoby w tym pomóc stosowanie innych technik połowowych, np. sieci pułapkowych, które pozwolą złowionym morświnom przeżyć. Można też stosować pingery – akustyczne alarmy odstraszające morświny od sieci. Być może takie rozwiązania zaleci krajowy plan ochrony gatunku, który dwa lata temu trafił do Ministerstwa Środowiska jako uzupełnienie przepisów Unii Europejskiej. Podobne mają już Cieśniny Duńskie i Morze Północne, gdzie żyje ćwierć miliona morświnów.

Dodatkowym problemem jest bariera rozrodczej separacji. Z najbliższymi, tymi z Danii, nasze morświny krzyżują się tylko geograficznie, rzadko płodząc potomstwo. W efekcie DNA poszczególnych regionalnych grup się różni. Podobnie jest między morświnami z Danii i tymi z Morza Północnego. Dlaczego? Nie wiemy. Być może nie potrafią się dogadać, jakby mówiły różnymi językami? A może tworzą ksenofobiczne klany zamknięte kulturowo?

To ostatnie słowo coraz częściej pada zresztą w kontekście waleni. Istnienie kultury starszej niż ludzka udowadniają w wydanej niedawno w USA książce „Kulturalne życie delfinów i waleni” biolodzy Hal Whitehead i Luke Rendell. Recenzując ją dla „Guardiana”, pisarz Philip Hoare konkluduje, że choć o życiu tych zwierząt wiemy bardzo mało, to wciąż jedyne inteligentne, „pozaziemskie” życie, którego istnienia jesteśmy pewni. To chyba kolejny powód, by zrobić coś dla morświnów. ©


ADAM ROBIŃSKI jest dziennikarzem polskiej edycji miesięcznika „National Geographic”.

PAN MALUŚKIEWICZ I WIELORYB

Wieloryba spotyka w rymowanej bajce Juliana Tuwima tyciutki człowieczek żeglujący z Gdyni w łupinie od orzecha. Ale to wcale nie bajka: choć morświny są jedynymi stale żyjącymi w Bałtyku waleniami, raz na kilka lat i większy ssak znajdzie się w polskich wodach terytorialnych. Naukowcy mogą tylko zgadywać, czemu tak się dzieje. – Po części zjawisko tłumaczy się problemami z nawigacją, a te z kolei można wyjaśnić np. zakłóceniami lub nadmiernym hałasem – mówi Wojciech Górski ze Stacji Morskiej w Helu. – Wpływać tu mogą też osobniki chore. Niektóre z gatunków podążają z kolei za pożywieniem. Czasami wraz z wpływami słonych wód z Morza Północnego przez Cieśniny Duńskie do Bałtyku docierają do nas gatunki charakterystyczne dla tamtego obszaru, a będące przy okazji pokarmem tych waleni. Wreszcie, część przypływa w celu eksploracji nowych, nieznanych wód – tłumaczy biolog. W poniedziałek 16 lutego niedaleko Helu dużego wieloryba sfilmowali rybacy z Kuźnicy. Z ich relacji wynika, że mógł to być humbak. Ten gatunek, który słynie z pełniących funkcje społeczne pieśni, w ostatnich dekadach pięciokrotnie notowano na polskich wodach przybrzeżnych. Czterokrotnie widziano z kolei finwala (walenia mniejszego tylko od płetwala błękitnego), pięciokrotnie delfina białonosego i siedmiokrotnie delfina zwyczajnego. W listopadzie 2013 r. nieopodal Unieścia morze wyrzuciło na brzeg wala butelkonosego, zamieszkującego m.in. wody Grenlandii i Svalbardu. Mierzył 7,3 m, ważył 3 tony, a do usunięcia go z plaży potrzebny był dźwig. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2015