Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Odklejenie od rzeczywistości przyda się zwłaszcza na wypadek kontaktu z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych: instytucją zaufania publicznego, której coraz trudniej zaufać.
W pewnym sensie ZUS jest także ofiarą tej kuriozalnej sytuacji. Jako jednostka administracji państwowej podlega politykom, których obchodzi reelekcja, a nie to, czy za 10–15 lat dla każdego emeryta wystarczy pieniędzy na dwanaście comiesięcznych przelewów, nie mówiąc o trzynastym. W trosce o budżet (czytaj: o jak największe finansowanie w roku wyborczym i w kolejnych latach po ewentualnej wygranej) rząd PiS zapowiada więc przeniesienie 25 proc. pieniędzy zgromadzonych w OFE do Funduszu Rezerwy Demograficznej – czyli po prostu ich nacjonalizację. Czysto technicznie operacja przypomina nieco przełożenie pieniędzy z kieszeni do kieszeni, ale większe znaczenie ma tutaj symbolika; władza kolejny raz udowodni obywatelom, że zawierane z nimi umowy nie mają dla niej wartości. A jednocześnie ta sama władza próbuje namówić podatników, by część pieniędzy odłożyli na przyszłość (czytaj: dali się wkrótce łatwo z nich obłupić jedną zmianą przepisów) w tzw. pracowniczych planach kapitałowych.
To ZUS, jak drobny cwaniaczek, odmawia wykonania wyroku sądowego przyznającego wyższe emerytury tysiącom kobiet, a jednocześnie skwapliwie sięga po inny wyrok Sądu Najwyższego, który daje mu prawo do kwestionowania wysokości składek opłacanych przez samozatrudnionych.
Jednym z filarów zaufania społeczeństwa do organów władzy jest równowaga pomiędzy tym, czego od obywatela może wymagać rząd, i tym, czego obywatel ma prawo oczekiwać od władzy. W przypadku polskiego systemu emerytalnego nawet fundamentalni zwolennicy silnego państwa nie mają już chyba wątpliwości, że władza wymaga coraz więcej, jednocześnie gwarantując w zamian coraz mniej. ©℗