Pawlak, gazu!

20 października Polska odbierze ostatnie zakontraktowane na ten rok niebieskie paliwo. Wiadomo, że mamy go za mało o co najmniej miliard metrów sześciennych, aby wystarczyło na pierwsze mroźne miesiące. A nowej umowy wciąż nie ma.

05.10.2010

Czyta się kilka minut

Rosyjscy bukmacherzy chcieli kupić za 100 tys. euro ośmiornicę, która podczas ostatniego mundialu trafnie wytypowała osiem wyników meczów. Może słynny głowonóg miał pomóc przewidzieć, czy polsko-rosyjska umowa gazowa dojdzie do skutku.

Już bez żartów i patosu można powiedzieć, że polsko-rosyjska umowa gazowa (lub jej brak) będzie mieć poważne konsekwencje nie tylko dla naszego kraju, ale również całego europejskiego rynku energii. Dzięki niej dowiemy się, czy z Rosją możliwy jest kompromis, a także, jaki sens miało uchwalenie przez Unię prawa o bezpieczeństwie energetycznym. Czy sprawdza się ono w praktyce?

Aby lepiej chronić interesy państw wspólnoty i jej obywateli, w ubiegłym roku Unia przyjęła tzw. trzeci pakiet energetyczny. Polska mocno o niego zabiegała. Pakiet wchodzi w życie za kilka miesięcy - dokładnie w marcu 2011 r. W jego cieniu od ubiegłego roku toczą się właśnie gazowe negocjacje między Warszawą a Moskwą. Bruksela czynnie się do nich włączyła, m.in. dlatego tak ważne będą ich efekty. Gazowe porozumienie ma uwzględniać nowe unijne prawo. Sęk w tym, że Rosja kręci na nie nosem. Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki, podkreśla, że Polska jest pierwszym krajem Unii, który ma szansę zawrzeć umowę gazową zgodną z nowymi przepisami o bezpieczeństwie energetycznym UE. Jego zdaniem skoro domagaliśmy się od Unii takich zmian, powinniśmy je teraz zastosować.

Kontrakt stulecia

Negocjacje polsko-rosyjskie dotyczą umowy gazowej, a właściwie aneksu do starego kontraktu. Pozwala on na zwiększenie dostaw rosyjskiego gazu do Polski. Aneks stał się niezbędny, gdy w ubiegłym roku z rynku wycofała się firma RosUkrEnergo sprzedająca nam gaz, w rezultacie czego zaczęło go w kraju brakować. Stąd rozmowy z Gazpromem.

Moglibyśmy kupić niebieski surowiec od innych państw niż Rosja, ale nie mamy do tego odpowiedniej infrastruktury. Przez 20 lat dużo mówiono o dywersyfikacji dostaw, ale zrobiono niewiele. Dopiero niedawno coś drgnęło, jednak gazoport w Świnoujściu ruszy dopiero za trzy-cztery lata, tylko nieco szybciej powstaną połączenia gazowe z państwami Unii. Ale nawet wtedy Gazprom pozostanie największym dostawcą gazu na nasz rynek - dziś ma ok. 60- procentowy w nim udział.

Polsko-rosyjskie negocjacje gazowe ciągną się niczym brazylijski serial. Porozumienie o dodatkowym imporcie gazu do Polski uzgodnił z władzami Rosji wicepremier Waldemar Pawlak jeszcze w ubiegłym roku. Dopiero po kilku miesiącach rząd zgodził się je podpisać. Od tego czasu kilkakrotnie triumfalnie ogłaszano pomyślne zakończenie rozmów, jednak ostatecznej umowy wciąż nie ma, a do zimy coraz bliżej. Główny negocjator ze strony polskiej, wicepremier Pawlak, w ubiegłym miesiącu przestał być pewnym, że aneks szybko wejdzie w życie.

Zwłaszcza że niechęć do porozumienia nazywanego kontraktem stulecia - jego wartość media oszacowały, bagatela, na ok. 100 mld dol. - jest duża nawet wewnątrz rządzącej Platformy. Do grupy sceptyków zaliczają się m.in. minister Radosław Sikorski, europoseł Jacek Saryusz-Wolski czy poseł Jarosław Gowin. PiS widzi w aneksie niebezpieczne uzależnienie energetyczne Polski od Rosji, choć sam gdy był u władzy, podpisał niekorzystną dla nas umowę.

Negocjowany z Moskwą aneks gwarantuje nam zwiększenie ilości kupowanego gazu (do 10,3 mld m sześc. rocznie), ale równocześnie przewiduje znaczne wydłużenie okresu dostaw rosyjskiego surowca do Polski aż do 2037 r. i jego tranzyt przez nasz kraj do 2045 r. Wicepremier Pawlak, pytany w Sejmie, czy możliwa jest krótsza umowa, stwierdził, że Gazprom jest zainteresowany wyłącznie długoterminowym kontraktem.

Rząd przekonuje, że właśnie długość umowy jest jej atutem. Sprawia, że budowany gazociąg Nord Stream nam nie zagraża, ponieważ nie będzie jedynym, przez który rosyjski gaz płynie na Zachód Europy.

Przeciwnicy umowy w takim kształcie wskazują, że nie uwzględnia ona np. możliwości pozyskiwania za kilka lat przez Polskę własnego gazu z łupków, którego znaczne pokłady mają się znajdować na naszym terytorium. Obecnie wydobywane w kraju paliwo stanowi ok. jednej trzeciej rocznego zużycia, które wynosi 13-14 mld m sześc. Eksperci wskazują, że może się zdarzyć, iż w przyszłości będziemy mieć gazu nadmiar.

Papierowe berło

Do tego dochodzą zastrzeżenia Unii, czy umowa polsko-rosyjska dostatecznie uwzględnia nowe liberalne prawo energetyczne wspólnoty. Bruksela twierdzi, że nie, i dlatego domaga się zmian. Chodzi o to, że jej zdaniem daje on rosyjskiemu koncernowi monopol na tranzyt gazu rurociągiem jamalskim przez Polskę, i to na długie lata. Tymczasem Unia wymaga, aby do gazociągu miały dostęp też firmy konkurencyjne, zgodnie z zasadą TPA (Third Party Access). Dlatego Komisja Europejska wymusiła, by gazociągiem przebiegającym przez nasz kraj zarządzała niezależna spółka. Zgodnie z prawodawstwem unijnym ci, którzy handlują gazem, nie mogą równocześnie zarządzać rurociągami, a w naszym przypadku tak właśnie było. Za gazociąg odpowiadała spółka EuRoPolGaz, należąca do m.in. do Gazpromu i Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazowego. Stąd w nowej umowie gazowej - pod wpływem Brukseli - zapisano, że Jamałem będzie teraz zarządzać polska spółka Gaz-System.

Problem w tym, że Unia chce jasnych zapisów dających naszej państwowej firmie władzę zgodną z prawem europejskim, a nie tylko papierowe berło. Rosyjski dziennik "Kommiersant" sugeruje, że pewniejsze jest to drugie rozwiązanie. Powołując się na przedstawiciela Gazpromu, gazeta napisała, że koncern zaproponował polskiej stronie umowę o charakterze technicznym. Co de facto oznaczałoby utrzymanie władzy nad gazociągiem przez EuRoPol Gaz. Tego właśnie obawia się Unia.

Oczywiście Gazpromowi propozycje Brukseli są nie w smak. Koncern jeszcze niedawno nie widział ani potrzeby, ani możliwości zmian w umowie. Wiceprezes rosyjskiej firmy Aleksander Miedwiediew przyznał, że choć podczas ostatniej rundy negocjacji zrobiono pewne poprawki, to jednak nie zmieniły one dotychczasowych uzgodnień. Premier Donald Tusk zapewnia, że to, co wymaga poprawy z punktu widzenia interesów UE, będzie zmienione. Pytanie, czy to możliwe, skoro Moskwa twierdzi, że jej nie obowiązują ustalenia trzeciego pakietu energetycznego, bo nie należy do wspólnoty europejskiej, a nowe prawo traktuje jak broń wymierzoną w stronę swoich koncernów. Szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow publicznie stwierdził, że przepisy te szkodzą inwestycjom rosyjskim w Unii Europejskiej. A sam Gazprom rozumie je jako próbę wywłaszczenia z gazociągu jamalskiego.

Komisja Europejska próbuje łagodzić i zapewnia, że nie chodzi tu o zwalczanie rosyjskich firm, tylko o liberalizację europejskiego rynku. Ale równocześnie twardo podkreśla, że każdy, kto, chce robić interesy z Unią w branży energetycznej, musi stosować się do jej prawodawstwa.

Polityka, pieniądze, władza

Powody niepodpisania polsko-rosyjskiej umowy gazowej można mnożyć. Wiele z nich sprowadza się do wspólnego mianownika - polityki, pieniędzy i władzy.

Gazprom to potentat na światowym rynku surowców energetycznych, najważniejsza i najpotężniejsza rosyjska firma. Nie tylko w dowcipach mówi się, że Kreml jest tylko dodatkiem do Gazpromu. Koncern od lat skutecznie realizuje zagraniczną politykę Rosji, zarabia też olbrzymie pieniądze dla państwa. Czując swoją potęgę i strategiczne możliwości niechętnie idzie na ustępstwa. A Polska właśnie oczekuje, aby wielki koncern nieco zmiękczył stanowisko i przystał na warunki nasze i Unii.

W przypadku Polski Gazprom nie jest do tego przyzwyczajony, wręcz odwrotnie: właściwie od 1993 r. każda kolejna z nami umowa była dla niego korzystniejsza. Andrzej Szczęśniak, ekspert rynku surowców energetycznych, nie zostawia suchej nitki na wszystkich polskich ekipach politycznych za to, że nie umiały dostatecznie konsekwentnie zabiegać o nasze interesy na tym polu.

Tym razem w negocjacjach nie sprzyja nam czas, zbliża się zima, podczas której zwykle rośnie zużycie gazu, a 20 października Polska odbierze już ostatnie zakontraktowane na ten rok niebieskie paliwo. Wiadomo, że mamy go za mało o co najmniej miliard m sześc., aby wystarczyło dla wszystkich - zwykłych obywateli i firm - na pierwsze mroźne miesiące. Wiedzą o tym siedzący przy negocjacyjnym stole Rosjanie. Zdaje sobie z tego sprawę także Unia. Marlene Holzner, rzeczniczka komisarza UE ds. energii, otwarcie przyznała, że jeśli umowa nie zostanie zawarta, to niewykluczone, że Polska będzie mieć problem z gazem przez ok. dwa miesiące.

Bruksela zapewnia, że myśli, jak zminimalizować nam negatywne konsekwencje braku umowy. Na razie nic więcej na ten temat nie wiadomo.

Kompromis na wagę złota

Ale problemy to nie tylko nasza specjalność, ma je również Gazprom. Potężny koncern ma kłopot z malejącym eksportem gazu do Europy Zachodniej i USA, już w ubiegłym roku odnotował 14-procentowy spadek. Także w tym roku sprzedaż na tamte rynki może być niższa o kolejne 15 proc. - to mniej niż wcześniej szacowano. Rosja ma sprzedać ponad 205 mld m sześc. gazu, podczas gdy zakładano, że będzie to o 10 mld więcej.

Ale to nie wszystko. Wiele państw, w tym Niemcy, renegocjowało ostatnio stare umowy na nowe, znacznie atrakcyjniejsze finansowo. Zamiast kupować gaz po cenie skorelowanej z giełdową wartością ropy, czyli drogo, płacą za niego tyle, ile kosztuje na rynku, tzn. mniej. Gazprom na tym traci.

Ponadto w ostatnich latach koncern mocno nadszarpnął swój wizerunek, zakręcając kurek z gazem a to Ukrainie, a to Białorusi. Rykoszetem ucierpiały wtedy inne europejskie państwa, np. marzła odcięta od dostaw gazu Bułgaria. Unii to się mocno nie podobało. Teraz rosyjskiej firmie nie zależy na awanturze z Polską, państwem unijnym.

Negocjując obecny aneks, koncern na pewno bierze to wszystko pod uwagę. Ale czy zdecyduje się na oczekiwane przez Polskę ustępstwa, trudno powiedzieć. Rosyjscy analitycy energetyczni nie bardzo w to wierzą, raczej spodziewają się, że umowa nie zostanie podpisana, za to po raz kolejny Rosjanie sprzedadzą nam dodatkową partię gazu, chcąc uniknąć niepotrzebnej awantury z UE.

Jest też inne rozwiązanie - to my zgodzimy się na warunki koncernu. Jednak wtedy rząd będzie miał dwa potężne problemy: wewnętrzny, polityczny z opozycją, która ostro zaatakuje gabinet Tuska za podpisanie umowy w takim kształcie, oraz z Unią, bo ta już straszy nas Trybunałem Sprawiedliwości za naruszenie w aneksie wspólnotowych praw.

Kompromis jest w tej sytuacji na wagę złota. Problem w tym, jak sprawić, by każda ze stron negocjacji była pewna, że dostała większy kawałek tortu niż ta druga.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka ekonomiczna, pracuje w Polskiej Agencji Prasowej.

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2010