Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Powrót, bo mimo iż McCartney od czasu rozpadu Beatlesów co kilka lat wydawał nowe płyty, to po znośnej “Tug of War" z 1982 r. bodaj żadna nie zasługiwała na większą uwagę. Sir Paul koncertował, eksperymentował z komponowaniem utworów na orkiestrę symfoniczną (“Liverpool Oratorio"), flirtował z muzyką pop (“Pipes of Peace"), a wierni fani wciąż czekali na odzyskanie formy z lat 70. i albumy klasy “Band On The Run" czy “Venus And Mars".
Podczas triumfalnej trasy sprzed kilku lat McCartney zrozumiał, zdaje się, w czym leży jego największa siła. Na okładce “Chaos And Creation..." widzimy liverpoolskiego szesnastolatka z gitarą, sfotografowanego Zanim To Wszystko Się Wydarzyło. Tegoroczny album to powrót do korzeni, beatlesowskie w gruncie rzeczy piosenki, choć w uwspółcześnionych aranżach. Sir Paul, jak na pierwszym solowym albumie z 1970 r., gra na niemal wszystkich instrumentach. Nad całością przedsięwzięcia czuwa Nigel Godrich, producent znany choćby z opieki nad Radio-head. W gruncie rzeczy ten młody człowiek niewiele musi robić. Pomysły aranżacyjne z “At The Mercy" czy “Promise To You Girl" to przecież kalki z rozwiązań stosowanych przez George’a Martina na ostatnich płytach The Beatles. “Jenny Wren" to gitarowa ballada, przypominająca “Blackbird" z “Białego Albumu", choć wzbogaca ją brzmienie ormiańskiego instrumentu duduk. Gitara w “Friends To Go" brzmi, jakby trzymał ją George Harrison.
“Backyard" to ogródek z tyłu domu. Właśnie w takim ogródku zrobiono zdjęcie z okładki. “Looking through the backyard of my life / Time to sweep the fallen leaves away" - śpiewa McCartney. Zwiędłe liście poprzednich płyt zostały odgarnięte. Są nagrania, przy których każdy przymiotnik wydaje się o jeden za dużo.