Partyzanckie urodziny

W licznych medialnych debatach z okazji pierwszej rocznicy obecności pandemii w życiu Polaków zabrakło mi pewnej obserwacji – z każdym tygodniem przybywa wśród nas ludzi, którzy już drugi raz z rzędu nie mogą obchodzić urodzin w sposób przyjęty w naszym kręgu.

08.03.2021

Czyta się kilka minut

 / GRINCHH / ADOBE STOCK
/ GRINCHH / ADOBE STOCK

Rodzina, przyjaciele, kwiaty, szelest papieru, elokwentne życzenia, zdawkowe uściski, świeczki, pykający korek, sto lat, nie zagaśnie. Urodzeni w drugiej połowie marca, kwietniu, maju… czy to takie dziwne, że zaczynają kombinować, jak się zabawić, z zachowaniem zasad rozsądku i wzajemnej troski o zdrowie?

Po roku – miękkiego w porównaniu z innymi krajami, ale jednak wszechobecnego – dystansowania, zakazów i strachów rozmaite rzeczy przestają być dziwne, a głowa zabiera się za tworzenie normalności z tych klocków, jakie los rozsypał nam na podłogę. I tak oto zostałem zaproszony na pierwszy, ale, jak mniemam, nie ostatni urodzinowy spacer. Pogoda jeszcze ze dwa miesiące nie pozwoli na wyprawienie stacjonarnego pikniku, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by wziąć butelkę, jednorazowe kubeczki i udać się w niespieszny obchód po ulicach. Kompaktowe rozmiary Krakowa mają swoje złe strony – tutejsi psychoanalitycy, badając obsesję na punkcie sypania kopców, już dawno sformułowali tzw. hipotezę kreta mówiącą o odreagowaniu klaustrofobicznej codzienności – ale czynią zeń idealne tło do zbiorowego łażenia bez celu. Prawo stanowione, co prawda, zakazuje spożywania alkoholu na ulicach, ale w tych czasach odwołujmy się do wyższego rangą źródła norm – czyli troski o życie i dobrostan duszy. Pokrzepienie uczuć stadnych i umocnienie więzi z bliźnimi w sposób nieczyniący szkody postronnym jest z pewnością ważniejsze dla współżycia społecznego niż bezduszne paragrafy.

Spacer zatem, z postojami na toasty – w razie śpiewów roztropnie będzie podwoić dystans między biesiadnikami. Ale nie samym winem człowiek żyje. Mój umysł zaczął od razu szukać możliwości. Kiedyś parałem się dla zarobku rozmaitymi formami partyzanckiego cateringu, obsługą żywieniową spotkań w najdziwniejszych miejscach i ludzi o najrozmaitszych wymaganiach. To właśnie lubię w tym segmencie gastronomii, że zmusza do karkołomnych rozwiązań, które bywają zabawną przygodą.

Można zabrać trochę rzeczy z domu – i warto pokombinować, żeby nie były to tylko czipsy w trzech smakach – albo poodnajdywać na mapie takie punkty z jedzeniem na wynos, które ułożone we właściwej kolejności stworzyłyby atrakcyjny ciąg. Na początek ostrygi. Nie przepadam za nimi, jak w ogóle za owocami morza spożywanymi 2 tysiące kilometrów od brzegu. Ale urodziny to szczególny moment, a znam przecież na Kleparzu miejsce, gdzie dają je na wynos na tekturowym talerzyku – dzięki temu znika blichtr i zapaszek luksusu w złym guście, jaki niestety ostrygom przeważnie towarzyszy.

W dalszej kolejności wybrałbym smakołyki spod znaku sushi. W warunkach spacerowych można je wyjadać z pudełka palcami, niestety moczenie w sosie sojowym z rozrobionym chrzanem musiałoby zakończyć się tragicznie dla rękawów i spodni – ale raz można zrobić wyjątek i zjeść na sucho. Potem na ząb coś ciepłego, najbardziej pasowałyby mi świeżo usmażone kawałki warzyw w jednym z wariantów panierek z subkontynentu indyjskiego – pakora albo bhaji – albo w tempurze. Jak wszystko, co wychodzi z głębokiego oleju, jest stworzone do zjedzenia natychmiast po odejściu od okienka. Byle mieć w kieszeni paczkę nawilżanych chusteczek.

No dobrze, a coś mniej egzotycznego? Przykro mi, ale w kwestii dającego się łatwo złapać w palce europejskiego jedzenia ulicznego mamy na razie chyba tylko frytki. Owszem, byłem kiedyś w Berlinie na ślubie, po którym podano gościom jako przekąskę pocięte na kawałeczki Currywurst przepijane szampanem. Ale w Krakowie nie znam poza tzw. nyską pod halą targową miejsc, gdzie można by złapać w biegu porządną kiełbasę, nie dorośliśmy jeszcze do tego, by docenić ten fragment naszego dziedzictwa.

W bardziej swojskie rewiry gastronomii uda się wrócić pod koniec spaceru. Tort to akurat rzecz kłopotliwa, musiałby mieć zwartość przesuszonego piernika, żeby goście się nie upaćkali. Ale od czegóż są beziki, a szczególnie ich bardziej wyrafinowani krewni – makaroniki. Idealny tort w wersji modularnej. Kształtne, słodkie, kolorowe i puste w środku, dokładnie takie jak nasz europejski dobrobyt. ©℗

Z ulicznych smażonych kąsków, jakie lubiłem chwytać snując się zimą po Włoszech, oprócz ryżowych kulek zwanych arancini lub suppli’ wspominam panierowaną mozzarellę „w karocy”, bo tak się tłumaczy wyrażenie in carrozza. W domu robię wersję lżej strawną, bo pieczoną, a nie smażoną. Bierzemy po dwie kromki chleba tostowego na osobę, odkrawamy brzegi. Mozzarellę kroimy na cieniutkie plasterki i odkładamy na sito na parę minut, żeby puściła trochę wody, albo delikatnie osuszamy ją papierowym ręcznikiem. Potem robimy z niej i chleba „sandwicze”, dodając wedle fantazji trochę ziół, tapenadę, pokrojoną w paski oliwkę albo filecik anchois. Palcami dociskamy brzegi, moczymy je w miseczce z mlekiem, potem w roztrzepanym jajku z solą i pieprzem, i wreszcie obtaczamy w bułce tartej. Kładziemy na blachę z papierem do pieczenia i pieczemy w 200 stopniach ok. 10 minut, do ozłocenia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2021