Pożreć miasto w jedną dobę

To będzie jeden dzień w Krakowie, niech to będzie środa, kiedy ukazuje się „Tygodnik”. Dzień osoby lubiącej jeść poza domem i lekko alkohol spożywającej. Osoby nie zawsze gardzącej mięsem.

09.06.2014

Czyta się kilka minut

 /
/

Typowy tutejszy poranek odbywa się oczywiście najczęściej w domu, a to za przyczyną tradycyjnego krakowskiego skąpstwa. (To nie tylko ludowe wierzenie, to szczera prawda o krakowskim ludzie). Jednak nawet osoby w tak zwanym pewnym wieku lubią uczynić sobie tę przyjemność szaleńczą i udać się czasem na śniadanie w miejscu publicznym. Przynajmniej raz do roku bierze mnie ochota, żeby je naśladować.

Śniadanie w operze

Idę wtedy do Sukiennic: w lokalu Noworolski, zwanym przyjaźnie Noworolem, spożywa się typowe śniadanie kontynentalne, z lekkim skrzywieniem austro-węgierskim. Ostra kawa z odrobiną mleka, chleb i masło, jajko w kokilce, i do tego widoki. Widok do wewnątrz: plusze i malowidła, złocenia i kotary, kelnerstwo ubrane jak parędziesiąt lat temu; damy i ich towarzysze w strojach odświętnych, z lekkim zapachem środków przeciw molom. Widoki na zewnątrz: tłumy fotografujące się telefonem, kościół Mariacki, słowem – centrum świata. Trzeba to przeżyć przynajmniej raz w życiu, żeby zrozumieć, skąd się wzięło to miasto.

Młodsze pokolenia udają się na śniadanie do Charlotte przy placu Szczepańskim. (Nie przejmują się wcale, że to wtręt warszawski, bo te głupawe animozje warszawsko-krakowskie już ich nie dotyczą). Tam gdakanie, stroszenie piórek, samczo-samicze popisy, przegląd nowinek technicznych. Śniadanie w Charlotte jest jak wieczór w operze: głośnie rozmowy w przerwach (między jednym kęsem rogalika a drugim), wielogodzinne picie kawy, a kiedy już nie można wlać w siebie więcej kawy, następuje pierwszy poranny kieliszek wina; bywa, że karafka. Trzeba ludzi zrozumieć: zaczyna się lato.

Mam kolegę, który uporczywie chodził na śniadania do wegetariańskiej Karmy; mnie też się czasem zdarza wpaść. To knajpka przy Krupniczej, w stylu zapożyczonym z Londynu, z młodą obsługą. Szczególny nacisk kładą tam na kawę – mają własną palarnię. Kolega zjada na śniadanie zupę z poprzedniego dnia, ja celuję w placek z kukurydzą, obłożony rukolą i sadzonymi jajami, mocno czosnkowy. Jemy, czytamy gazety, trochę zapominamy, że trzeba wziąć się do pracy.

Obiad na parkingu

Skoro śniadanie się nieco przeciągnęło (jakoś tak wyszło) i wydaliśmy na nie zbyt dużo, obiad trzeba przemyśleć staranniej. Jest na to w Krakowie parę sposobów. A więc głodówka, zwana też dietą; ale to ma być dzień przyjemności, głodówka odpada. Można zjeść obiad w stołówce Akademii Muzycznej przy św. Tomasza, na tarasie, z którego widać całe miasto. (Cóż z tego, kiedy jedzenie okropne). Można też na obiad pójść do Pani Stasi, ul. Mikołajska, na jedzenie tak polskie, że bardziej się nie da, a na Akademię tylko na kompot (żeby się utrzymać w ryzach polskości). Pani Stasia to instytucja narodowa: jedzą tu biznesmeni, dawni aktorzy Kantora, jedzą wykładowcy głodni dań domowych, jedzą zagraniczni turyści, lumpenproletariat je, wszyscy jedzą. Niby klasyk krakowski, ale kto – jak ja – przez lata jadał tu z musu (efekt tzw. studenckiej kieszeni), będzie raczej omijał; bo za te same pieniądze można zjeść lepiej.

Wolę lunch w łemkowskiej Zdybance, ul. Szczepańska; albo fantastycznego sandwicha z rostbefem w Magnesie przy placu Mariackim, z widokiem na niebotyczną ścianę kościoła. Chcecie dalej? Proszę: makaron w Deli 8, obfity, ale trzeba z centrum przejść się na Mazowiecką, całe 10 minut, kosmiczna odległość w Krakowie. Chcecie inaczej? Bardzo proszę: koreański bibimbap, lekka i kolorowa mieszanka ryżu, warzyw i sosu (plus mięso lub smażone tofu), w Oriental Spoon przy Paderewskiego, z widokiem na Stary Kleparz, ulubione targowisko miasta. Wszystko świeże, niby swojskie, a jednak odmienne, i w umiarkowanej cenie, z uśmiechem koreańskich właścicielek gratis; ta knajpka na dziesięć miejsc to wcielenie zalet globalizacji.

Dla tych, którym nie w smak takie jedzenie, proponuję hamburgera. Dobrych i oblężonych punktów hamburgerowych jest mnóstwo: Burgertata sprzedaje buły z samochodu na Krupniczej, na obleśnym parkingu (niech to nikogo nie zmyli – tam trzeba iść koniecznie); Antler na Gołębiej wyróżnia się opcją kanadyjską; Beef Burger Bar na Warszauera też jest świetny. Ale pozycję niezagrożoną ma, właściwie od samego powstania, Moaburger na Mikołajskiej, niemal naprzeciw Pani Stasi – świetne są burgery z jagnięciną. (Tu uwaga: to nie prostackie, słodkawe bułki z byle mieleńcem w środku; to eleganckie, obfite dania, z pracochłonnymi, wymyślnymi dodatkami).

Jak widać, całe to gadanie o polskim obiedzie, o miejscach klasycznych – takich jak Pani Stasia – wielkiego sensu nie ma. Kraków od dawna pochłania głównie dania obce, i sam nawet nie zauważył, kiedy zmienił gusta.

Kolacja za kładką

A ponieważ po obiedzie panuje już ogólne przyzwolenie na rozpoczęcie wieczoru, to można zacząć ostrożnie pić. Każdy Polak wie, że centrum pijaństwa polskiego to krakowska dzielnica Kazimierz, i jest to święta prawda. Jednak na Kazimierz należy się udawać raczej późniejszym wieczorem, powiedziałbym nawet, że obowiązkowo po wypiciu czegoś, dla kurażu i osłabienia zmysłów. Picie poobiednie powinno być lekkie, środkowoeuropejskie; idealnie nada się w tym celu szprycer albo białe wino. Doskonałym miejscem do sączenia szprycera jest Nowa Prowincja na Brackiej: tam niechybnie wszyscy nas zobaczą, i my spotkamy wszystkich. (No i usłyszymy, że to jest knajpa Grzegorza Turnaua, że on w niej czasem bywa, usłyszymy liczne prośby o dwa złote, o papierosa, pytania, czy aby na pewno zajmujemy stolik, przy którym siedzimy, i na dodatek zobaczymy wiele osób duchownych. Jednym słowem – niezła rozrywka).

Osoby mniej skłonne do życia towarzyskiego powinny skierować się do La Petite­France, ul. św. Tomasza, na wina francuskie, a osoby szaleńczo modne, zwane hipsterami – znów na plac Szczepański, gdzie Charlotte wzywa do późnej nocy. (Jest duża szansa, że wciąż będą tam siedziały te same postaci, co rano). Po szprycerze można zaczynać myśleć o posiłku, który pozwoli przetrwać noc.

Dla zasobnych i lubiących kuchnię niestandardową – dania gotowane próżniowo, obsypane jadalnymi kwiatami, warzywa mało znane (lub nieznane zupełnie), wszystko perfekcyjnie ułożone na talerzu; i dla oczekujących restauracji z fantastyczną kartą win i mniej więcej dwudziestoma krzesłami (a więc i dla mnie) Bottiglieria 1881 na Bocheńskiej jest w sam raz. Taka knajpka to trochę jak wolnomularska loża – dostać się niełatwo. Całą kartę można jeść w ciemno, i w ciemno pić tamtejsze wina.

Zaledwie o jedną ulicę i jedną kładkę na rzece jest Zakładka, restauracja francuska, gdzie znaleźć można owoce morza, dania z podrobów, wszystko przygotowane pewną ręką; tu także karta win jest znakomita. Bottiglieria i Zakładka są dla przyjemności, dla świetnego jedzenia i picia, trochę dla szpanu. Dla mnie, po knajpach błąkającego się na co dzień, są też dowodem na to, że Kraków rozrasta się restauracyjnie również w nieprzewidywalnych kierunkach. Bardzo to w nim lubię.

A jeśli chcemy się przygotować do brewerii, ale gotówki nie mamy zbyt wiele, to inne kazimierskie knajpy będą jak ulał: Duży Pokój z włoskim akcentem albo Zazie Bistro z akcentem francuskim. Albo w centrum wegetariańska Pod Norenami, albo orientalny Yellow Dog, obie na Krupniczej, albo na dalekim osiedlu Ruczaj 27 Porcji Slow Food – znów: ledwie paręnaście miejsc.

Druga kolacja w dziupli

Trudno, nie należy ukrywać, że z knajpy wieczorem nie można wyjść zupełnie trzeźwym. Przychodzi wtedy pora na błądzenie od drzwi do drzwi, od baru do baru – Strefa Piwa to najlepsze na Kazimierzu miejsce, gdzie się można doprawić piwem (belgijskim, czeskim, duńskim), a niezliczone inne adresy w całym mieście pozwalają regulować humor do rana.

W momencie, kiedy krok flaczeje, trzeba się udać natychmiast na jakieś tłuste jedzenie. Jedzenie nocne jest zazwyczaj kompulsywne, pod wpływem gwałtownego rwania: trasę należy więc starannie opracować zawczasu.

Jeśli nie jest jeszcze bardzo późno, warto ponownie odwiedzić Antlera, tym razem jednak nie jemy hamburgera, tylko nieco spolszczoną wersję poutine’a – czyli porcję frytek z serem i sosem pieczeniowym. Nie jest to może szczyt wykwintności, ale ratuje życie. Nieodporni na pokusę pożarcia półmetrowej buły udadzą się do okrąglaka na placu Nowym, na zapiekankę (ja dawno temu złożyłem śluby i tego nie robię). Rozsądniejsi wybierają sycylijską dziuplę o nazwie Coca, przy ulicy Kupa; tam się je jak w Palermo, prosto a miło. Jeśli nie, to belgijskie frytki: z przyczepy na św. Wawrzyńca (właśnie wybrane jako smak Krakowa w plebiscycie „Zawstydź obwarzanka i zagłosuj”), albo na Dajworze, w lokaliku Om Om.

Rozmiłowani w polszczyźnie – o drugiej-trzeciej nad ranem jest ich wielu – udadzą się pod Halę Targową, żeby pokornie stanąć po kiełbaskę z Niebieskiej Nyski. Kiełbasa z rożna, buła, nie zawsze bardzo świeża, musztarda. Kto tu nie jadł, nie rozumie. Kto unika kiełbasy, znajdzie obok Nyski Krakowski Kumpir, czyli pieczonego ziemniaka z dodatkami.

Jeśli dobrze liczę, pora do domu, bo już świta.


LEGENDA DO MAPY:

1. Noworolski
2. Charlotte
3. Karma
4. Stołówka AM
5. U Pani Stasi
6. Zdybanka
7. Magnes
8. Deli 8
9. Oriental Spoon
10. Burgertata
11. Antler
12. Beef Burger Bar
13. Moaburger
14. Nowa Prowincja
15. La Petite France
16. Bottiglieria 1881
17. Zakładka
18. Duży Pokój
19. Zazie Bistro
20. Pod Norenami
21. Yellow Dog
22. 27 Porcji
23. Strefa Piwa
24. Okrąglak
25. Coca
26. Frytki Belgijskie
27. Om Om
28. Niebieska Nyska
29. Krakowski Kumpir

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, publicysta, krytyk kulinarny i kurator wystaw fotograficznych. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Jego teksty z lat 2008-2010 publikowane w „Tygodniku Powszechnym” zostały wydane w zbiorze „Dno oka” (2010, finał nagrody Nike). Opublikował… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2014