Papież Franciszek Mniejszy

Mimo osamotnienia w czasach lockdownu i symptomów katastrofy rewolucja prowokowana przez Bergoglia trwa.

21.09.2020

Czyta się kilka minut

Papież błogosławi pusty plac św. Piotra po niedzielnej modlitwie Anioł Pański,  29 marca 2020 r. / VATICAN MEDIA / REUTERS / FORUM
Papież błogosławi pusty plac św. Piotra po niedzielnej modlitwie Anioł Pański, 29 marca 2020 r. / VATICAN MEDIA / REUTERS / FORUM

To było najdziwniejsze pół roku w pontyfikacie Franciszka. I najsmutniejsze. Papież się poddał – pisała włoska prasa. Ostatnim aktem siły była jego samotna modlitwa o ustanie epidemii – w strugach deszczu, na pustym i mrocznym placu św. Piotra 27 marca. Tamten obraz i gest przemawiały z mocą do milionów ludzi, wierzących i niewierzących, na całym świecie.

Włochy jako pierwsze w Europie doświadczyły, i to w wyjątkowo ostrej postaci, strachu, bezradności i śmierci. Włoski Kościół jako pierwszy poznał, co znaczy pozbawić religię wymiaru wspólnotowego i sprowadzić do form indywidualnych, wcześniej uważanych za drugorzędne. A Franciszek jako pierwszy papież – przynajmniej w najnowszej historii – został pozbawiony bezpośredniego kontaktu z wiernymi.

Na początku wydawało się, że może w szaleńczy sposób nie podda się ograniczeniom. W niespełna tydzień po całkowitym zamknięciu kraju, w niedzielę 15 marca, wybrał się na samotny spacer pustymi ulicami Rzymu. Potem kilkakrotnie przypominał księżom, żeby nie zamykali się na plebaniach, ale towarzyszyli chorym i umierającym, nawet z narażeniem życia. Skrytykował decyzję swego wikariusza, kard. Angela De Donatisa, o zamknięciu kościołów w Rzymie – już następnego dnia kardynał zmienił zdanie i pozostawił świątynie otwarte dla indywidualnej modlitwy. Wspierał papieskiego jałmużnika, który pomimo pandemii nadal rozdawał posiłki bezdomnym na rzymskich dworcach i zawoził pomoc objętym kwarantanną lub pozbawionym źródeł utrzymania biedakom.

Spotkania ekran w ekran

Potem jego głos zszarzał. Kazania z codziennej mszy, transmitowanej przez internet, spowszedniały. Kolejne zdjęcia, jak błogosławi z okna pusty plac św. Piotra, nie robiły już wrażenia. Odwoływano spotkania, zrezygnowano z jedynej zaplanowanej na ten rok zagranicznej pielgrzymki na Maltę, przerwano prace nad przygotowaniami następnych, aż do końca 2021 r.

Bez echa przechodziły środowe katechezy, wygłaszane do garstki najbliższych współpracowników w bibliotece watykańskiej. Ludzie zajęci własnymi sprawami, próbujący odbić się od dna po lockdownie, ratujący ostatnie chwile wakacji, dyskutujący nad sensem lub nie zachowywania środków ostrożności, niewiele sobie robili z monotonnych apeli o solidarność, zmianę myślenia i budowanie nowego, postpandemicznego świata.

Papież odżył dopiero 2 września. Na pierwszej audiencji z wiernymi, na niewielkim dziedzińcu św. Damazego, który w reżimie sanitarnym pomieścić mógł raptem 500 osób, z ulgą przyznał, że woli spotkania twarzą w twarz, a nie ekran w ekran.

A niespodziewana zapowiedź nowej encykliki o powszechnym braterstwie, którą podpisze 3 października przy grobie św. Franciszka w Asyżu, kończy sześciomiesięczny okres smuty.

Z prawa do lewa

Choć nie jest prawdą, że papież całkiem wycofał się z aktywności w ostatnich miesiącach (odbywały się audiencje prywatne, przyjmował szefów dykasterii watykańskich i biskupów z innych krajów, udzielił paru wywiadów), to jednak cisza, jaka zapadła w kilku dotąd głośnych sprawach, dała podstawę do pogłosek o wypaleniu się reformatorskiego zapału. Kąśliwe uwagi krążyły nawet w środowiskach dotąd mu sprzyjających.

Ocieplenie, paradoksalnie, nastąpiło w stosunkach z konserwatystami, którzy najwyraźniej uznali, że zredukowana do minimum publiczna aktywność tego papieża zasługuje na pochwałę. Docenili jego „powrót” do tradycyjnych form: modlitwy różańcowej w Ogrodach Watykańskich, połączonych telemostem z największymi sanktuariami świata, odprawienie pierwszej publicznej mszy po lockdownie przy grobie Jana Pawła II, wizytę przy grobie Piusa X.

Do tej pory skrzydło konserwatywne, jak wiadomo, nie oszczędzało Franciszka. O ile na początku krzywo patrzono tylko na jego „styl”, to po adhortacji „Amoris laetitia” (2016), w której papież zezwolił, pod pewnymi warunkami, udzielać komunii rozwiedzionym osobom, uderzono w największe dzwony. Czterech kardynałów opublikowało swoje „dubia” (wątpliwości), stając tym samym na czele jawnej opozycji – za ich przykładem, a często też z ich błogosławieństwem, pojawiły się petycje, demonstracje, „braterskie upomnienia”, a nawet oskarżenia o herezję.

Kolejna fala protestów towarzyszyła synodowi amazońskiemu (2019). Środowiska tradycjonalistyczne i konserwatywne były pewne, że przyjęte dla wiernych z Amazonii rozwiązania (np. święcenie żonatych mężczyzn, przekazywanie parafii świeckim czy diakonat kobiet) szybko zostaną wprowadzone w całym Kościele. Tak się nie stało. Dokument końcowy synodu nie postulował radykalnych rozwiązań, a papieska adhortacja była jeszcze bardziej ostrożna.

Konstytucja!

Pojawiła się za to krytyka ze strony frakcji postępowej. Dziś liberałowie patrzą z sympatią na Kościół niemiecki, który metodą synodalną z udziałem katolików świeckich dyskutuje nad takimi kwestiami, jak prawa osób LGBT, celibat czy kapłaństwo kobiet. Papież kilkakrotnie przestrzegał, by uczestnicy „drogi synodalnej” nie oczekiwali, że ich postulaty zostaną przyjęte przez Kościół powszechny, i nie podejmowali pochopnych decyzji, które grożą schizmą.

Ci, którzy liczyli na rewolucję, czują się zawiedzeni. Zapowiadana tuż po konklawe reforma kurii rzymskiej ciągnie się już siedem lat. Powołana w 2013 r. rada kardynałów (najpierw ośmiu, potem dziewięciu, dziś sześciu) miała być nie tylko organem doradczym papieża, ale przede wszystkim opracować tekst nowej konstytucji, która zmieni oblicze kurii. Rok temu zapewniano, że dokument jest „niemal gotowy”. Spodziewano się, że zostanie ogłoszony w czerwcu, w święto apostołów Piotra i Pawła. Tymczasem przyszła pandemia i słuch po nim zaginął.

– Konstytucja jest w trakcie tłumaczenia na najważniejsze języki, co znaczy, że niedługo zostanie ogłoszona – mówią mi w Watykanie. – I będzie rewolucją, choć głównie personalną.

Do wymiany pójdzie co najmniej kilkunastu kardynałów i biskupów stojących na czele kongregacji. Wielu z nich skończyło już 75 lat i zdaje się, że przedłużono im mandat tylko po to, by dociągnęli do zbliżającej się reformy.

– Ale nie oszukujmy się – mówi mój rozmówca – choćby papież wymienił wszystkich kardynałów i biskupów, zostanie jeszcze cały zastęp urzędników średniego szczebla, którzy wciąż wiele mogą. Od ich zaangażowania, sympatii, życzliwego spojrzenia na sprawę albo przeciwnie – opieszałości, drobiazgowości czy nawet dyskretnego odsunięcia teczki – wiele zależy. To na nich opiera się codzienna praca urzędu. Wszystkich nie wymienią, a na pewno nie szybko. Kuria przetrwa. Zresztą to są dobrzy i lojalni urzędnicy, tylko nikt nie lubi, gdy się go obraża, obwinia za całe zło, wytyka publicznie wady. A przecież takie słowa padały z ust papieża, jakby nie było, naszego szefa.

Nie jest tajemnicą, że wiele osób, które trafiło do Watykanu za Benedykta XVI czy nawet za Jana Pawła II, ma poglądy inne niż Franciszek. Powiedzmy, że nie są tak postępowi jak on. Co jeszcze nie znaczy, że przeciwko niemu spiskują.

Sam jak Franciszek

Niedokończonych spraw jest więcej. Słuch zaginął nie tylko po konstytucji, ale też po raporcie z postępowania w sprawie przestępstw ekskardynała McCarricka z Waszyngtonu. Franciszek obiecał amerykańskim biskupom, że ujawni go „wkrótce” (watykański sekretarz stanu kard. Parolin mówił o początku 2020 r.). Wkrótce upłynie rok od tych obietnic. Upublicznienie gotowego już dokumentu – ważnego, bo pokazującego powiązania kardynała-przestępcy z innymi osobistościami Kościoła – leży wyłącznie w gestii papieża.

Mało kto pamięta już o innym rewolucyjnym pomyśle Franciszka – Papieskiej Komisji ds. Ochrony Nieletnich, powołanej w 2014 r. Miała pomóc papieżowi w rozwiązaniu kryzysu seksualnego: wykorzystywania dzieci i osób bezbronnych w Kościele. Wciąż istnieje, ale w międzyczasie zmieniła się koncepcja i strategia walki z pedofilią. A starcie komisji z Kongregacją Nauki Wiary, która prowadzi sprawy najcięższych przestępstw wśród duchownych i nie godziła się na niektóre jej pomysły (np. specjalny trybunał dla biskupów), spowodowało odejście kilku ważnych członków – przedstawicieli ofiar i specjalistów z dziedziny seksuologii – oraz całkowite zmarginalizowanie gremium. Członkowie komisji zostali pominięci w przygotowaniach do „watykańskiego szczytu” nt. pedofilii (w lutym 2018 r.). W komitecie organizacyjnym zabrakło nawet jej przewodniczącego, kard. Seána O’Malleya z Bostonu.

Krytycy Franciszka mogą więc triumfować. Niemal od początku pontyfikatu mówili o chaosie organizacyjnym, nietrafionych decyzjach personalnych, braku wytrwałości w realizacji rozpoczętych reform, nieprzewidywalności i trudnym charakterze argentyńskiego papieża. – Jest człowiekiem pełnym sprzeczności, ciężko go rozgryźć – mówił mi dwa lata temu jeden z mieszkańców Watykanu. – Jednocześnie chce rządzić i być w opozycji; wydawać rozkazy i zachowywać się jak anarchista; być jezuitą i franciszkaninem.

Opozycja stoi z boku i czeka na kolejne konklawe. A od Franciszka odwracają się nawet dotychczasowi sojusznicy. Niedługo po jego stronie zostaną tylko antykapitaliści, ekolodzy i imigranci.

Jaka piękna katastrofa

Głosy, że siła napędowa pontyfikatu wygasła, dotarły do Watykanu. Oficjalnie nikt ich nie komentuje, ale w sukurs pośpieszył o. Antonio Spadaro, jeden z najbliższych współpracowników papieża. Jego artykuł opublikowany 5 września na łamach jezuickiego dwutygodnika „La Civiltà Cattolica” ciekawie tłumaczy, na czym polega rewolucyjność papieża Franciszka.

Papieski „spin doktor” przywołuje na wstępie postać założyciela zakonu, do którego obaj z Franciszkiem należą. Przypomina, że św. Ignacy Loyola „w ogóle nie zajmował się kwestiami doktrynalnymi i teologicznymi, ale interesowało go świadectwo życia, jakie powinni dawać światu jezuici”. Dlatego jedyną skuteczną reformą Kościoła – zdaniem św. Ignacego – jest reforma (inaczej: nawrócenie) każdego z jego członków. Reforma Kościoła nigdy się nie skończy, bo nigdy nie nastąpi pełne nawrócenie i całkowita przemiana tych, którzy go tworzą. Reforma kurii również.

Nawrócenie to pierwsze słowo-klucz do pontyfikatu papieża. Franciszek stosuje go przy każdej okazji: jest nawrócenie osobiste, instytucjonalne, parafialne, duszpasterskie, antropologiczne, kulturowe, ekologiczne, synodalne… Przestało być pobożnym aktem, a jest radykalną zmianą rządzenia (sobą, parafią, kurią). Sam papież jest jego przykładem. Bo tu – pisze Spadaro – wcale nie chodzi o „styl” Franciszka, tylko o radykalnie inny sposób sprawowania urzędu. Jego podstawą nie jest plan, lecz rozeznanie.

Zanim przejdziemy do drugiego ulubionego słowa papieża (discernimento – rozeznanie), zatrzymajmy się przy planowaniu, a właściwie jego braku. To, co do tej pory brzmiało jak zarzut, Spadaro przekuwa – jak każdy dobry apologeta – w zaletę. Tak – papież nie ma planu, nie wymyśla przy biurku strategii. Ale apostołowie, którzy wychodzili z Wieczernika w dniu Pięćdziesiątnicy, też go nie mieli. A jednak, dzięki pomocy Ducha Świętego dali radę nowym wyzwaniom.

Z punktu widzenia instytucji to oczywiście katastrofa. Praca bez planu to chaos, nieefektywność, marnotrawstwo. I jeśli papież „wybiera drogę, idąc” – jak pisze Spadaro – to inni łatwo mogą się pogubić. Wielkie międzynarodowe firmy, nawet jeśli ich szefowie są charyzmatycznymi wizjonerami, nie pozwoliłyby sobie na taką ekstrawagancję.

Zaczynać, nie kończyć

Tyle że Kościół to nie firma – mówi papież. Jest instytucją, ale dziwną – założoną przez Ducha Świętego, który wprowadza nieporządek, rozdając różne dary i charyzmaty. Instytucją, która musi z tej różnorodności stworzyć harmonię. W jej naturze jest więc napięcie i sprzeczność: między prawem i duchem, nieporządkiem i harmonią, urzędem i charyzmatem. Stąd konieczność ciągłej zmiany, nieustannej reformy: to, co potrzebne, zostaje, co nieprzydatne – odchodzi.

By tego dokonać, konieczne jest ciągłe rozeznawanie. Zamiast tworzyć projekty, trzeba wyjść do świata i rozeznać, czego od nas chce. Ale nie chodzi o dostosowywanie się do jego oczekiwań, o gonienie za kijem, który rzucają inni. Rozeznawanie to szukanie „woli Bożej w życiu i historii” – na modlitwie, w oparciu o własne doświadczenie, dialog z innymi i ludzkie potrzeby.

Przykładem niech będzie dyskusja o viri probati na synodzie amazońskim. Dyskusja – zauważa Spadaro – to nie rozeznanie. Synod to nie parlament. Nie chodzi o to, kto przekona innych i zdobędzie większość, nie chodzi nawet o to, kto ma rację. Synod nie powinien podejmować decyzji, jeśli nie jest pewien, że doszło do niej w drodze rozeznania. A ono jeszcze się nie dokonało. Jest więc możliwe, że synod amazoński ciągle trwa.

To oczywiście brzmi jak dobra wymówka, by nie podejmować żadnych decyzji, albo odwlekać je w nieskończoność. Jednak i na to papieski obrońca znajduje wytłumaczenie: skoro reforma jest nawróceniem, nie da się jej przyspieszyć. Wszystko ma swój czas. Jedne zmiany zachodzą szybciej, inne wolniej. „To fundamentalna zasada Bergoglia: czas jest ważniejszy niż przestrzeń” – pisze Spadaro. Reformować to znaczy inicjować procesy. I dać im czas. W reformie nie chodzi o to, by leciały głowy, ani by zdobywać przestrzeń dla władzy. Jak w ewangelicznej przypowieści o pszenicy i kąkolu: trzeba cierpliwie czekać, aż jedno i drugie dojrzeje.

Wystarczy jednak wyobrazić sobie świat, w którym wszystko zależy od subiektywnego bądź co bądź rozeznania… No, chyba że mówimy o papieżu, któremu asystuje Duch Święty, i który może kontrolować (na przykład przy pomocy wyspecjalizowanych służb, jak Kongregacja Nauki Wiary) „rozeznania” innych, sam nie będąc przez nikogo kontrolowanym.

Małe jest piękne

Znawców teologii i historii Kościoła, którzy właśnie skrzywili się na wzmiankę o papieżach i asystencji Ducha Świętego, śpieszę uspokoić, że to nieprecyzyjne wyrażenie i tak nie ma większego znaczenia w świetle dalszego wywodu ojca Spadaro. Przywołuje on słowa innego mistrza jezuickiej duchowości, św. Piotra Fabera (1506-46), że czym innym jest „całe dobro, jakiego będę mógł dokonać”, a czym innym „pośrednictwo świętego Ducha, z którego pomocą, albo i nie, tego dobra dokonam”. A skoro tak, to są dobre czyny, które chrześcijanin – papież również – podejmuje bez wzywania na pomoc Ducha Świętego.

Ten zaskakujący cytat, w połączeniu z wcześniejszym zdaniem o stronieniu od kwestii doktrynalnych, a przykładaniu większej wagi do świadectwa życia, jest zapewne próbą usprawiedliwienia różnych błędnych decyzji, choćby personalnych, jakie Franciszek podjął. Nie jest nieomylny, ale ma dobre intencje.

Przypomina się historia z chilijskim biskupem oskarżanym o ukrywanie pedofilii, którego Franciszek z uporem trzymał na urzędzie, powtarzając, że nie ma dowodów jego winy. Gdy zobaczył protestujących ludzi podczas pielgrzymki do Chile, i gdy musiał odpowiadać na pytania dziennikarzy, nabrał wątpliwości. Po przeczytaniu raportu specjalnego wysłannika przyznał się publicznie do błędu i odwołał biskupa.

Przed popełnieniem błędu może nas uchronić (a ten już popełniony pomaga naprawić) kontakt z drugim człowiekiem – pisze o. Spadaro, nawiązując do spotkania Franciszka z dziennikarzami w samolocie wracającym z Chile. Trzeba mieć kontakt z ludźmi. Być ich duszpasterzem. Spotykać się nie z urzędnikami, dworzanami i pochlebcami, ale „ze swoim ludem”. Dlatego zamknięcie w Watykanie tak bardzo papieżowi doskwierało.

I ostatnie słowo, które wyjawia sens Franciszkowych rządów i nawrócenia: ogołocenie. Wzięte wprost z ewangelii, z fragmentu, który papież lubi powtarzać: ogołocić się, uniżyć, przyjąć postać sługi – to jedyny cel nawrócenia. Być jak Jezus. To zadanie dla każdego chrześcijanina i każdej kościelnej instytucji: przestać zajmować się sobą i wyjść do potrzebujących. Nie czekać na lepszy czas, nie szukać wielkich środków.

Papież nie jest maksymalistą – kończy Spadaro. Ani idealistą, ani rygorystą. Wie, że życie nie składa się z czarno-białych sytuacji, wie, że są ograniczenia, których nie da się przekroczyć, i konflikty, z którymi trzeba nauczyć się żyć. Często wystarczą rzeczy naprawdę małe: drobna decyzja, spotkanie z człowiekiem. Wielka reforma może dokonywać się małymi krokami. Homilia w Domu św. Marty może mieć większe znaczenie niż oficjalne przemówienie. Przypis może być ważniejszy od adhortacji. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, akredytowany przy Sala Stampa Stolicy Apostolskiej. Absolwent teatrologii UJ, studiował też historię i kulturę Włoch w ramach stypendium  konsorcjum ICoN, zrzeszającego największe włoskie uniwersytety. Autor i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2020